Czerwone maki

Dla wielu hasło „polskie kino historyczno-wojenne” wywołuje bardzo traumatyczne doświadczenia. Mimo wykorzystania sporego budżetu (20 mln złotych lub więcej) dzieła te sprawiają wrażenie tanich, chaotycznie zmontowanych, pozbawionych wyrazistych postaci, niezbyt dobrze zagrane, nudne, patetyczno-podniosłe gnioty. Dzieła te bardziej pasowałyby do telewizji, ale takiej sprzed 30-40 lat. Problem w tym, że one cały czas powstają i od czasu „Miasta 44” nic wartego uwagi nie powstało. Jednak nasi filmowcy są jak karaluchy: odporni na krytykę i skłonni do ataku w najmniej spodziewanym momencie.

Jednym z tych konsekwentnie tworzących tego typu produkcje jest Krzysztof Łukaszewicz. Zwrócił swoją uwagę debiutanckim „Linczem” i wojenną „Karbalą”, ale potem się zaczęło. „Orlęta. Grodno ‘39”, „Raport Pileckiego”, wcześniej scenariusz do „Generała Nila”. A teraz postanowił opowiedzieć o bitwie pod Monte Cassino. I jeśli liczycie na to, że zrobił pewien progres, to nie mam zbyt dobrych wiadomości. „Czerwone maki” może nie są aż tak tragicznie jak można się było spodziewać, ale do miana dobrego czy niezłego brakuje mu wiele.

Akcja skupia się wokół Jędrka Zahorskiego (Nicolas Przygoda) – młodego chłopaka z armii generała Andersa, co wcześniej był w sowieckim łagrze. Krnąbrny, niezdyscyplinowany złodziejaszek, pakujący się zawsze w tarapaty. Oraz beznadziejnie zakochany w pielęgniarce, ale ta jest albo zbyt zajęta rannymi, albo pewnym oficerem, co nie poprawia jego sytuacji. Jednak zamiast trafić przed sąd, zostaje wzięty pod kuratelę redaktora (Leszek Lichota), szkolącego go na swojego asystenta. Wkrótce polscy żołnierze ruszą do boju, by zdobyć klasztor na wzgórzu Monte Cassino – misji wręcz samobójczej.

Sam początek filmu (ucieczka ze skradzionymi lekami przez uliczki Iraku) przypominał mi podobną chwilę w „Poszukiwaczach zaginionej Arki”, ze świetną pracą kamery oraz sporą skalą. Patrząc na to myślisz: „To może być całkiem dobre, skoro tak zaczynamy”. Są i czołgi, jeepy, więcej niż tylko pięciu chłopa w mundurkach z giwerami, jest nawet trochę strzelania. Problem w tym, ze główny wątek, czyli niby-romans jest równie interesujący jak oglądanie kopulujących owadów pod mikroskopem. Coś tam się dzieje, ale w ostateczności zmierza donikąd i nikogo to nie obchodzi, nawet grających tą parę Nicolasa Przygodę oraz Magdalenę Żak. Do aktorstwa jednak dojdę później. Fabuła przeskakuje od sztabu wojskowego generała Andersa (Michał Żurawski) przez lazaret aż do pola bitwy w postaci… wzgórza do zdobycia. Oraz zaminowanej, wąskiej drogi. Na więcej nie było nas stać, sorry. Brakuje jakiegoś silnego spoiwa i emocjonalnego ciężaru, by zaangażować się. Rzeczy się dzieją, a większość istotnych rzeczy dzieje się w zasadzie poza kadrem.

Technicznie starano się tu jak najwięcej wycisnąć. Efekt jest dość połowiczny. Scenografia, kostiumy czy wypożyczone z muzeum pojazdy prezentują się solidnie, o tyle zdjęcia i montaż są bardzo nierówne. Nie brakuje ładnych kadrów, jednak sceny batalistyczne to festiwal chaosu, shaky-camu oraz ukrywanie niedostatków budżetowych. Nie brakuje tu popisów pirotechnicznych (całkiem znośnych), zmasakrowanych ciał i flaków, a nawet odrobiny slow-motion.

A co mogę powiedzieć o aktorstwie w „Czerwonych makach”? No cóż, istnieje, jest widoczne, ale nie wybija się za bardzo z tłumu. Nikt tu nie ma szansy się wykazać, nikt nie wyróżnia się specjalnie z tłumu, w czym nie pomagają średnie dialogi. Choć są tutaj dwa wyjątki od reguły: Leszek Lichota i Michał Żurawski. Pierwszy jako redaktor (wzorowany na Melchiorze Wańkowiczu), który staje się mentorem dla Jędrka i odgrywa dość istotną rolę w jego przemianie, z kolei Żurawski w roli generała Andersa jest bardzo wycofany, pokazując jak silną presję czuje wobec otoczenia oraz dźwigany przez niego ciężar odpowiedzialności. Reszta radzi sobie albo poprawnie (szczerzący swoje białe ząbki Mateusz Banasiuk czy najbardziej poważny ze stawki Szymon Piotr Warszawski), albo robi w zasadzie za ogon (Bartłomiej Topa, Dariusz Toczek czy Cezary Łukaszewicz). A jak radzi sobie w roli głównej Nicolas Przygoda? Sam pomysł na niego był ciekawy – trzymający się ziemi anty-bohater, co nie wierzy w poświęcenie, patriotyzm itp. Tylko aktor wydaje się strasznie sztuczny, irytujący, zaś jego przemiana niewiarygodna.

Zawsze przy takich produkcjach jak „Czerwone maki” pada jedno fundamentalne pytanie: Jeśli nie ma się budżetu na takie produkcje, czy w ogóle jest sens je robić? Jako film fabularny, a nie np. dokumentu? Trudno odmówić Krzysztofowi Łukaszewiczowi pasji do historii, jednak do realizacji dobrego i spełnionego filmu historyczno-wojennego. Być może należy tą pasję inaczej wykorzystać oraz przewartościować swoje cele.

5/10

Radosław Ostrowski

Za duży na bajki 2

Pamiętacie Waldiego Mocarnego I? Chłopak razem z dwójką przyjaciół stworzył team graczy, choć łatwo nie było. Ale o tym pewnie wiecie, jeśli oglądaliście film „Za duży na bajki”. Dzieło Kristoffera Rusa z 2022 roku okazało się sporą niespodzianką oraz ciepło odebranym przez krytyków i publiczność filmem familijnym. Nie powinno być więc zaskoczeniem, że powstała część druga.

Tym razem Waldek razem ze swoją drużyną wyrusza do Zakopanego odwiedzić ciotkę Mariolę (Dorota Kolak). Grupę tworzą: Staszek i Delfina, matka (Karolina Gruszka) oraz… jej nowy chłopak, Piotr (Paweł Domagała). Ten ostatni próbuje być taki spoko i kumający współczesny slang młodzieżowy, lecz nie za bardzo mu to idzie. Tak samo jak zdobycie sympatii pozostałych członków rodziny. Chłopiec przypadkowo dowiaduje się, że w okolicy znajduje się jego ojciec, który porzucił ich. Więc Waldek razem ze Staszkiem decydują się nocą wymknąć i spotkać się z nieobecnym w jego życiu mężczyzną. Co może pójść nie tak?

Druga część kontynuuje drogę dojrzewania Waldka z chłopca w młodego mężczyznę. Tym razem mierzy się z dziurą po nieobecności ojca i zastąpieniu go przez nowego partnera matki. A wszystko ciągle mieszając tony: od powagi (i nawet grozy) po humor i przygodę. Reżyserowi udaje się cały czas zachować balans i (jak w pierwszej części) nie traktuje widza jak dziecko. Humoru jest tu całkiem sporo, nawet jeśli nie wywołuje aż takich ataków śmiechu jak poprzednio. Przeniesienie akcji z miasta do Zakopanego i górskich krajobrazów oraz rozbicie ekipy na mniejsze grupki daje odrobinę świeżości, zmieniając dynamikę. Z drugiej strony te przeskoki osłabiają tempo, czasami dialogi brzmią nie za dobrze i brakuje jakiś zaskoczeń. Niemniej jest tu parę fajnych scen (ucieczka przed niedźwiedziem) oraz dwie postacie drugoplanowe, co kradną ten film: góral z miasta (Grzegorz Małecki) oraz ojciec Waldka, Krzysiek (Michał Żurawski).

Technicznie trudno się do czegoś przyczepić. Ładnie te krajobrazy wyglądają, w tle gra bardzo sympatyczna muzyka z lekko góralską nutą, nawet dialogi brzmią wyraźnie. Jest to zrobione kompetentnie i naprawdę dobrze zagrane. Nadal fason trzyma Maciej Karaś w roli Waldka, tak samo Patryk Siemek i Amelia Fijałkowska jako reszta e-sportowej drużyny. Choć więcej czasu ze sobą spędzają chłopaki, czuć cały czas chemię między grupą. Szoł kradnie dla siebie jak zawsze energiczna Dorota Kolak, której przez sporą cześć czasu partneruje Paweł Domagała. A on radzi sobie naprawdę solidnie, dodając odrobinę iskier i humoru. Swoją cegiełkę dodają też Małecki i Żurawski – pierwszy jest nieporadnie uroczy jako samotny góral, drugi wydaje się takim bardzo zafascynowanym Japonią gamerem i taki cool. ALE jest w nim coś jeszcze, lecz tego nie zdradzę.

Więc czy druga część „Za dużego na bajki” jest warta obejrzenia? Choć nie jest tak dobra jak poprzednik, nadal ma w sobie wiele uroku, szczerości i pasji. Jestem więcej niż pewny, że wielu dzieciakom spodoba się i ma też dobre przesłanie, które będzie rezonować.

6/10

Radosław Ostrowski

Chrzciny

Kolejny film o „polskości”, czyli naszych wadach (hipokryzja, dewocja, kłótliwość, zawiść) siedzących w nas praktycznie od… chyba zawsze. Do tego jeszcze w czasach historycznych, co było wałkowane od dekad. Najlepiej w czasach polaryzujących i wywołujących silne emocje. Jak równie mocno wałkowany stan wojenny – ostatnio obecny choćby w takich filmach jak „Wszystko, co kocham” czy „Żeby nie było śladów”. Równie z tym tematem postanowił się zmierzyć debiutant Jakub Skoczeń w „Chrzcinach”, które toczy się… podczas przygotowań do chrzcin.

chrzciny2

Gdzieś w górskim miasteczku mieszka Marianna (Katarzyna Figura) – nestorka rodziny, której udało się dokonać niemożliwego. Zebrała wszystkich – także tych najbardziej skłóconych – członków rodu na chrzciny swojego wnuka. Jednak obawa skłócenia oraz podziałów nie do pogodzenia jest tak silna, że może dojść do rozejścia się wszystkich. Czemu? Powodów jest kilka: dwóch braci stoi po różnych stronach barykady (jeden partyjny, drugi w Solidarności); do tego nie wiadomo kto jest ojcem dziecka, zaś matka Hania (Marianna Gierszewska) nie zdradza tajemnicy; jest jeszcze rozwiedziona Irena (Marta Chyczewska) otrzymująca prezenty od byłego męża zza granicy. To jednak jest nic przy jednej, brutalnej decyzji, czyli… wprowadzeniu stanu wojennego. Kobieta decyduje się ukryć wszelkimi sposobami tą informację, by doprowadzić uroczystość do końca. Jakby mało było problemów o pomoc prosi ksiądz (Andrzej Konopka). Chodzi o ukrycie siostrzeńca Janka (Tomasz Włosok) przed ścigającą go milicją, co komplikuje sprawy.

chrzciny1

Reżyser w zasadzie nie odkrywa na nowo Ameryki i mamy znajomość historię rodzinną podczas uroczystości. Jak choćby „Cicha noc”, gdzie mamy ciasną przestrzeń domu i sporo postaci. Pojawiają się obowiązkowe animozje, sarkastyczny humor i pretensje, które wydają się dziwnie znajome. Czasy i dekoracje się zmieniają, ale wojna światopoglądowa wydaje się być nieodzownym elementem wielu rodzinnych spotkań. Dlatego bierzemy w nich udział tak rzadko, bo finał wydaje się bardzo łatwy do przewidzenia. Skoczeń wykorzystuje tą historię, żebyśmy wszyscy mogli spojrzeć na siebie jak w zwierciadle.

chrzciny3

Jednak „Chrzciny” nie są ani tak ostrym spojrzeniem jak u Smarzowskiego czy przenikliwe jak u Domalewskiego. Jasne, nie brakuje to kilku zabawnych sytuacji niczym z komedii pomyłek, jednak brakuje tutaj świeższego spojrzenia. Zmiana dekoracji to trochę za mało, kiedy postacie nie wydają się aż tak mocne i wyraziste. Poza Marianną najbardziej się tu wybija barwny Tolo (świetny Maciej Musiałowski), który jest najbardziej ekscentryczny, lekko postrzelony chłopak, co wszystko wygrywa w karty oraz twarda, nie dająca sobie w kaszę dmuchać Teresa (mocarna Agata Bykowska). Choć jest tu masa znanych twarzy jak Michał Żurawski, Tomasz Schuchardt czy w/w Konopka i Włosok, to tak naprawdę ten film trzyma w ryzach świetna Katarzyna Figura. To najbardziej złożona postać, która w szafie trzyma wiele trupów i dla utrzymania rodziny razem jest w stanie posunąć się do kłamstewek oraz manipulacji. Bardzo bogobojna i wspierająca, a jednocześnie mocno żyjąca w kłamstwie. Wszystko to bez demonizowania oraz szarży o jaką było tu bardzo łatwo.

chrzciny4

Trudno mi ten film jednoznacznie ocenić. Z jednej strony jest pewnie sfotografowany, ma kilka dobrych scen i porządne aktorstwo, ale z drugiej jest bardzo wtórny, pozbawiony jakiegoś mocnego uderzenia. Niemniej warto uważnie przyglądać się Jakubowi Skoczniowi, bo widać spory potencjał na ciekawego reżysera. Czy będzie go w stanie wykorzystać? Przekonamy się przy drugim filmie.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Kruk. Jak tu ciemno

Ostatnie wydarzenia mocno zniszczyły życie Adama Kruka (Michał Żurawski). Mężczyzna odszedł z policji, by spędzić więcej czasu ze swoją rodziną: żoną i synkiem. Niestety, szczęście okazało się trwać bardzo krótko. Żona zostaje nagle oraz brutalnie zastrzelona przez parę motocyklistów. Minęły dwa tygodnie i Kruka coraz bardziej zżera poczucie winy oraz żądza zemsty. Próbuje na własną rękę znaleźć sprawców, ale w samym Białymstoku i okolicy o spokój jest coraz trudniej. Swoje wpływy próbuje odzyskać mafia z Katowic, którą reprezentowali panowie Dunaj – obecnie w więzieniu. Nadal kombinuje policyjny kret, czyli Justyna Ataman (Magdalena Koleśnik), zaś Rudy (Tomasz Włosok) jako świadek koronny jest pilnowany przez policję. Do tego jeszcze zaginęła 15-letnia dziewczyna – Karolina Stefaniuk.

Trzeci sezon „Kruka” nosi podtytuł „Jak tu ciemno” i pasuje tu idealnie. To zdecydowanie bardzo mroczna historia, która nadal trzyma się lokalnego folkloru oraz kultury, co buduje bardzo specyficzny klimat. Cały czas jesteśmy przy coraz bardziej połamanym Kruku, prześladowanym przez swoje demony. Izoluje się od ludzi w każdym widząc potencjalne zagrożenie, niebezpieczeństwo i zdradę, coraz bardziej kumulując w sobie gniew, poczucie winy oraz desperację. Cała ta wielowątkowa narracja jest kolejnym popisem precyzji scenariuszowej roboty Jakuba Korolczuka, który bardzo zgrabnie lawiruje między mrokiem Kruka, planami zbudowania imperium papierosowego oraz niejako poboczną sprawą kryminalną. Tak było wcześniej, ale mam poczucie, że jest to mniej chaotyczne i bałaganiarskie niż w drugiej serii.

Reżyserowi Maciejowi Pieprzycy i przejmującego w połowie serii Adrianowi Pankowi udaje się stworzyć bardzo gęstą historię, gdzie widać jak bardzo zaraźliwe potrafi być zło. Wystarczy tak naprawdę tylko pchnięcie czy drobny impuls, co pokazuje historia Mariusza (rewelacyjny Cezary Kosiński) – tajemniczy mężczyzna, który wygląda jak menel, niemal nic nie mówi (w zasadzie powtarza usłyszane zdania) i ma tak puste oczy jakby życie z niego wyparowało. Dopiero w momencie odprawienia rytuału przez Szeptuchę pozwalają poznać jego tajemnicę, jednak ta informacja to tylko część prawdy. I ten wątek prowadzi do mocnego rozwiązania, jakiego się nie spodziewałem. Równie mocna jest budowanie imperium przez Justynę oraz Rudego. Niby kobieta nadal jest manipulującą intrygantką, która wydaje się mieć wszystko pod kontrolą. Ale jej facet staje się niebezpieczną mieszanką bezwzględności, brutalności i nieufności, co mocno rzutuje na ich relację oraz na interesy. Wszystko to prowadzi do mocnego, satysfakcjonującego oraz krwawego finału.

Co mnie bardzo zaskoczyło były zdjęcia, które o niebo lepiej wyglądają niż w serii drugiej. Tam w wielu kadrach wkradał się dziwny filtr, który robił z tła całkowicie czarne plamy. Obraz też był dość rozmazany, ale tutaj wszystko wraca do normy. Tak samo wracają bardzo duże zbliżenia na twarze podczas rozmów z Krukiem, pokazane z jego oczu. Nie ma tutaj żadnych dziwnych filtrów, co nie wywołuje dezorientacji. Aczkolwiek wraca też problem z dźwiękiem oraz wieloma niewyraźnie wypowiadanymi słowami, co psuje przyjemność z seansu.

Także aktorsko jest nadal fantastycznie. Michał Żurawski jest kapitalny w roli coraz bardziej udręczonego, wściekłego i pełnego przemocy Kruka. Zdeterminowany, samotny, nieufny wobec innych oraz swoich umiejętności – ewolucja oraz udręczenie tej postaci jest najmocniejszym elementem całej obsady. Równie wyraziste role stworzyli Magdalena Koleśnik oraz Tomasz Włosok, tworząc bardzo niebezpieczną mieszankę wybuchową. Razem są wręcz elektryzujący, osobno pokazują inne oblicza, zwłaszcza postać Włosoka staje się coraz bardziej nieprzewidywalna i szybko ucząca się. Kolejną niespodzianką okazał się za to Tomasz Sapryk w roli „Księgowego” – bardzo opanowany, ze spokojnym głosem tworzy postać poważnego mafioza. W zasadzie nie jestem w stanie wskazać aktorsko jakiegokolwiek słabego ogniwa.

„Jak tu ciemno” domyka historię (byłego) komisarza Adama Kruka z hukiem oraz mrokiem większym niż w jakimkolwiek polskim serialu kryminalnym. Niepokojąca ewolucja człowieka napędzanego swoimi zwichrowanymi demonami, obsesjami i coraz bardziej popadającego w szaleństwo. A wszystko w niezwykle plastycznym Podlasiu, gdzie dawne wierzenia mieszają się z brutalną rzeczywistością.

8/10

Radosław Ostrowski

Kruk. Czorny Woron nie śpi

Komisarz Adam Kruk wraca do Białegostoku. Tym razem zabiera ze sobą żonę oraz synka, a jego przeciwnikiem jest mafia papierosowa z Katowic. Działa gdzieś nielegalna fabryka kierowana przez „Ruskiego” oraz jego prawą rękę, Rudego. Ci cały czas pozostają nieuchwytni, zaś próba znalezienia tego miejsca kończy się strzelaniną oraz znalezieniem wisielca. Jak się okazuje był z konkurencji, czyli braci Kleosin. Jakby było tego mało, ktoś w okolicy morduje kobiety rudowłose, a sam komisarz zaczyna mieć problemy z opanowaniem swojego gniewu. I to mocno może odbić się na prowadzonym dochodzeniu.

kruk2-1

„Czorny Woron nie śpi” – taki podtytuł nosi druga seria produkcji reżysera Macieja Pieprzycy i scenarzysty Jakuba Korolczuka. Pierwsza seria skupiała się zarówno na śledztwie Kruka (porwanie syna lokalnego biznesmena) jak i pokazaniu mocno traumatycznej przeszłości policjanta. Jego obecnych demonach, czekających na moment przebudzenia. Osadzenie akcji w Białymstoku i wszczepienie elementów lokalnego folkloru (postać Szeptuchy) była dużym powiewem świeżości w zbyt znajomym gatunku. Tutaj nie tylko skala jest inna, lecz twórcy bardzo mocno zmieniają akcenty. I z tego powodu ten sezon wydaje się bardzo… odmienny od poprzednika.

kruk2-2

Po pierwsze, jest tutaj więcej wątków pobocznych, przez co postać Kruka (Michał Żurawski) nie jest aż tak mocno eksplorowana. Co nie znaczy, że nie poznajemy go lepiej, jednak jego problemy zostają zepchnięte na dalszy plan. Zamiast tego więcej czasu mają zarówno gangsterzy i ich rozgrywki, spotkania Kruka z Szeptuchą czy bardzo wycofana Klaudia (intrygująca Maria Sobocińska), mieszkająca z bratem (Hubert Miłkowski). Ten ostatni wątek początkowo sprawiał wrażenie jakby wyrwanego z innej opowieści i zbędnego, ALE to wszystko zaczyna się łączyć w spójną całość.

kruk2-4

Po drugie, jak w poprzedniku pojawiają się retrospekcje, lecz nie dotyczą (bezpośrednio) postaci Kruka. One są związane z nową postacią – komisarz Justyną Ataman (Magdalena Koleśnik). Ta młoda i ambitna policjantka wydaje się najciekawszą postacią z intrygującą tajemnicą. Nie zdradzę o co chodzi, ale to rozwiązanie wywraca wszystko do góry nogami. Pojawia się w połowie serialu, a potem zaczynamy widzieć więcej niepokojących rzeczy. Zaś zakończenie jest szokujące, nagłe i brutalne, będące podbudową do serii trzeciej.

kruk2-3

Jest równie mrocznie jak w poprzedniku, lepiej dźwiękowo i brutalniej, aczkolwiek mam zastrzeżenia do zdjęć. Nie chodzi o bardzo ciemne ujęcia w nocy (zwłaszcza na początku), z mocno ograniczonym oświetleniem, lecz nawet w scenach dziennych pojawiają się czarne obszary. Głównie na rogach czy na górze i nie wiem z czego to wynika. Ale to kompletnie nie przypomina estetyki z pierwszej serii, co wybijało mnie z rytmu. Nie wiem, czy w następnej serii też tak to będzie wizualnie wyglądać, jedno mogę powiedzieć na pewno: nie pasuje mi to.

kruk2-5

Aktorsko na szczęście jest więcej niż dobrze. Michał Żurawski wydaje się skrojony do tej postaci, balansując jego jasną i ciemną stronę (Mocy), wnikliwą analizę śledczego oraz skrywane w nim demony. Świetnie wypadają także Magdalena Koleśnik (Justyna) oraz Tomasz Włosok (Rudy) – ta pierwsza może wydawać się troszkę całkiem sympatyczna, ale to wszystko fasada. Bo okazuje się kimś o wiele bardziej złożoną osobą, której nie warto lekceważyć. Włosok z kolei coraz bardziej zaczyna działać jak młody leszcz, co chce zostać wielką rybą. A to oznacza przekroczenie kolejnych granic, łącznie z morderstwem i to pokazuje wręcz bezbłędnie. Z nowych postaci solidnie prezentuje się Zbigniew Stryj (komendant Bogdanowicz), Leszek Lichota (komisarz Kołecki) i Barbara Jonak (policjantka Marzena), jednak nie mogę nie wspomnieć Marii Sobocińskiej. Jej Klaudia jest bardzo wycofana, dziwna i wywołuje pewien podskórny niepokój (być może przez te duże oczy), skrywając bardzo mroczną, niewyleczoną traumę. Pod tym względem jest podobna do Kruka, lecz finał jej historii nie kończy się zbyt dobrze.

kruk2-6

„Czorny Woron nie śpi” i czeka na finał tej mrocznej opowieści. Mniej jest tego psychologicznego wejścia w skórę Kruka oraz tego specyficznego klimatu, a więcej akcji i skomplikowanej intrygi. Gdzieś tu zabrakło równowagi, ale być może zostanie to naprostowane. To jednak jest temat na osobną opowieść.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Król

Jakby ktoś mnie zapytał o polski serial gangsterski parę lat temu, nie potrafiłbym nic odpowiedzieć. Bo w zasadzie takiego gatunku nasza telewizja nie podejmowała. Co innego powieści w rodzaju „Ferajny” duetu Janusz Petelski/Robert Miękus czy seria „Śmierć frajerom” Grzegorza Kalinowskiego. Jest też „Król” Szczepana Twardocha, którego stacja Canal+ zdecydowała się przenieść na mały ekran. A dokładniej ekipa pod wodzą reżysera Jana P. Matuszyńskiego, ze wsparciem oraz błogosławieństwem autora.

Więc jesteśmy w Warszawie roku 1937, gdzie coraz bardziej odczuwalne są nastroje antysemickie oraz spięcia między lewą a prawą stroną polityczną. Przewodnikiem po tym niebezpiecznym mieście jest Jakub Szapiro (Michał Żurawski) – żydowski bokser oraz prawa ręka Jana „Kuma” Kaplicy (Arkadiusz Jakubik), weterana walk o niepodległość i szefa miejskiego półświatka. Kum ma znajomości wśród obecnych władz, więc wydaje się nietykalny. Sprawy jednak mocno komplikują się, gdy skrajnie prawicowa Falanga pod wodzą Żwirskiego łączy siły z paroma wojskowymi (m.in. pułkownik Koc oraz marszałek Rydz-Śmigły) chcą doprowadzić do przewrotu. Do tego w ekipie Kuma dochodzi do pęknięć i zakończy się to walką o tron „króla” Warszawy.

„Król” jest wielowątkową historią, gdzie dzieje się wiele, jest sporo postaci na szachownicy i wydaje się ambitnym przedsięwzięciem. Bo mamy tu przedwojenną Warszawę pokazaną od brudnych ulic przez Kercelak po przedmieścia oraz siedzibę władz, czyli bez podkoloryzowania, upiększania czy patrzenia okiem popkultury. Lub tego pieprzenia polityków, że dwudziestolecie międzywojenne to był najlepszy czas państwa polskiego, z którego tradycji powinniśmy czerpać. Czyli brudne zagrywki, walka o władzę, antysemityzm, nacjonalizm oraz walka o władzę, gdzie wszystko ma charakter polityczny. Nawet walka bokserska, zaś prawicowe bojówki nie zawahają się przed nim, by zniszczyć oraz upokorzyć Żydów (scena dania w mordę studentom przed zajęciami).

Pewien zgrzyt początkowo mogą wywołać czarno-białe sceny z przyszłości – nie, nie idziemy w SF, skupioną na starym małżeństwie (Janusz Gajos i Anna Nehrebecka), co mieszka w Izraelu. Odwiedza ich urzędnik Instytutu Vad Yashem (Jacek Braciak), jednak z czasem odkrywamy, że chodzi tu o coś więcej. Dlaczego zgrzyt? Bo wydają się ciałem obcym, jakby wziętym z innej opowieści i nie do końca wiadomo, co tu robią te wstawki. Im dalej jednak, tym dochodzi do zaskakujących informacji, co zmienia wydźwięk wielu ważnych scen.

„Król” imponuje rozmachem w pokazywaniu tamtego świata. Scenografia oraz rekwizyty imponują szczegółami, tak jak barwne kostiumy. Równie spodobały mi się rzadkie sceny zbiorowe, czyli manifestacji PPS i Falangi, zakończone mordobiciem, gdzie obecność tłumu jest namacalna. Tak samo podoba mi się muzyka Atanasa Valkowa, oparta na żydowskiej etnice w stylu podobnym do… „Sherlocka Holmesa” Hansa Zimmera. Trudno mi się też przyczepić do montażu czy… dźwięku, co jest na małym ekranem nadal problemem. Ale zachwycające są tutaj zdjęcia Kacpra Fertacza z kilkoma piorunującymi mastershotami (jak choćby pierwsza scena, gdy z zajęć rabina trafiamy na uliczną manifestację w ciągu pięciu minut), czyniącymi tą produkcję nie gorszą od dzieł zza granicy.

Aczkolwiek muszę przyznać, że troszkę do ideału brakuje. Problemem jest to, że twórcy nie dają wszystkim wątkom tyle samo czasu. Polityczny pucz jest troszkę prowadzony po łebkach i kończy się dość gwałtownie (w książce też nie było na to wiele czasu). Tak samo pobyt Kuma w Berezie Kartuskiej, czyli obozu pracy dla wrogów politycznych, pełnym okrucieństwa i brutalności (powieść o wiele mocniej pokazywała te obrazy) czy ostateczne zamknięcie spraw przez Szapirę.

I jeszcze jak to jest zagrane, o palce lizać. Michał Żurawski w roli Szapiry jest absolutnie rewelacyjny. Pozornie wydaje się małomównym, szorstkim twardzielem, korzystającym ze sprytu, pięści oraz pistoletu, odcinający się od swoich żydowskich korzeni. Gdy trzeba jest brutalny i nie patyczkuje się z nikim, jest do bólu lojalny oraz trzyma się swoich zasad. Ale czuć w nim także momenty bezradności, wewnętrznego skonfliktowania i poczucia bezradności. Chociaż rzadko pozwala sobie na takie emocje. Na drugim planie błyszczą absolutnie rewelacyjni Arkadiusz Jakubik (Kum Kaplica) i balansujący na granicy przerysowania (bez przekraczania jej) Borys Szyc jako psychopatyczny oraz okrutny doktor Radziwiłek. Nie oznacza to, że panie robią tylko za tło tego brutalnego świata. Kluczowe są aż trzy panie: Emilia Szapiro (świetna Aleksandra Pisula) – twardo stąpająca po ziemi konkubina i matka jego synów, właścicielka burdelu Ryfka Kij (niezawodna Magdalena Boczarska), co twarda jest, życie dobrze zna, a niezależność ma wypisaną na twarzy oraz pochodząca z wyższych sfer Anna Ziembińska (intrygująca Lena Góra). Jest jeszcze masa znajomych twarzy, nawet jeśli nie mają okazji do zabłyśnięcia (m.in. Andrzej Seweryn, Adam Ferency, Bartłomiej Topa czy Piotr Żurawski), chociaż jest kilka niezapomnianych epizodzików (co tu wyprawia Konieczna i Cyrwus, to jest mistrzostwo świata). Jeśli ktoś tutaj odstaje, to jest nim (niestety) Kacper Olszewski jako Mosze Bernstein – młody żydowski chłopak, stający się podopiecznym Szapiry. Po części wynika to z faktu, iż w kolejnych odcinkach zostaje on zepchnięty na dalszy plan, wałęsając się bez celu. Mówi też dość sztucznie i nieprzekonująco.

Wielu porównywało „Króla” do brytyjskiego „Peaky Blinders”, ale ponieważ nie widziałem produkcji BBC, nie użyję tego porównania. Mi bardziej przypomina „Dawno temu w Ameryce” ze swoimi przeskokami czasowymi oraz mieszanką brutalnej gangsterki z opowieścią o przemijaniu i ścigających demonach przeszłości. Nie bez zastrzeżeń, ale polecam wejście w ten bezwzględny świat rekieterów, bandytów oraz walki o władzę nad miastem.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Żeby nie było śladów

Są takie filmy, po obejrzeniu których czuje się wściekłość, gniew oraz poczucie bezsilności. Myśli cały czas się kołatały i krążyły niczym planety po orbicie, próbując poskładać to w jakąś sensowną całość. Takie miałem odczucia po seansie filmu „Żeby nie było śladów”.

Film Jana Matuszyńskiego jest opartą na reportażu Cezarego Łazarewicza zapisem wydarzeń, które zaczęły się późną wiosną 1983 roku. Wtedy w Warszawie został zatrzymany Grzegorz Przemyk – młody chłopak, świeżo po zdaniu pisemnych egzaminów maturalnych. Dlaczego? Bo nie chciał pokazać dokumentów, a razem z nim zabrano kolegę, Jerzego Popiela. Trwa jeszcze stan wojenny (choć oficjalnie jest zawieszony), więc obaj zostają szybko zabrani na posterunek. Oraz obaj dostają łomot od milicjantów za pomocą pałek, pięści oraz butów. Ciężko sprany młodzian trafia do szpitala, gdzie umiera od zadanych ran. W zasadzie wydaje się, że sprawa zostanie załatwiona przez władze w prosty sposób: weźmie się paru brutalnych milicjantów oraz posiedzą na parę lat, zaś wszystko ucichnie.

zeby nie bylo sladow1

Co może pójść nie tak? Strach i poczucie zagrożenia mogą stanowić niebezpieczną mieszankę, a wszystko przez mszę prowadzoną przez księdza Popiełuszkę. Zebrany tam tłum wywołał przerażenie u generała Kiszczaka, czyli szefa MSW. Razem z całą ówczesną władzą decyduje się „sterować” śledztwem i podrzucać dowody oczyszczające milicjantów. Do czego się posuną? W końcu to oni są panami życia i śmierci, mają pełną kontrolę nad aparatem porządkowym, wymiarem sprawiedliwości oraz mediami. I w tym momencie zaczyna się jazda.

zeby nie bylo sladow3

Reżyser prowadzi narrację na kilku torach i różnych wątkach, przez co może się czasami wydawać chaotyczny oraz pozbawiony tempa. Nie będę się skupiał się faktografii, bo prawda już dawno się zatarła, została zmanipulowana i szansa na dotarcie do niej jest praktycznie niemożliwa. Sam początek to spokojna sielanka, brutalnie przerwana przez przypadek, agresję i głupotę. Scena bicia na komisariacie, choć nie pokazuje samego aktu, trzyma za gardło niczym ręka podczas duszenia. Potem sprawa coraz bardziej zaczyna się nawarstwiać, a do gry wchodzi aparat władzy i (nie)sprawiedliwości. Cel jest jeden: zwalić winę na sanitariuszy pogotowania, milicja ma pozostać czysta, a na wszelki wypadek zdyskredytować jedynego świadka.

zeby nie bylo sladow2

Jak? Szukaniem jakiekolwiek haka na niego samego oraz jego najbliższych, zastraszać, szantażować i złamać. Za wszelką cenę. Dlatego esbecja sięga po wszystkie dostępne metody: inwigilacja, obserwacja, rewizja, szukanie brudów, propaganda. Jak bardzo łatwo można było złamać każdego, bo każdy miał tu coś (lub kogoś) do stracenia. To ostatnie najmocniej wybrzmiewa w przypadku sanitariuszy pogotowania, którzy byli „uczeni” przez SB jak mieli bić Przemyka. To może wydawać się groteskowe, że nikt nie da się na to nabrać. Chyba, że sprawę będą prowadzić osoby wypełniające polecenia partyjnej jak prokurator Wiesława Bardon (Aleksandra Konieczna na granicy przerysowania). W wielu krajach takie praktyki są na porządku dziennym i ten film bardzo brutalnie o tym przypomina.

zeby nie bylo sladow4

Realizacyjnie film Matuszyńskiego wygląda wręcz monumentalnie. W końca trwa on nieco ponad dwie i pół godziny, z niesamowitym skupieniem się na detalach, scenografii oraz rekwizytach. Świetne są zdjęcia Kacpra Fertacza, nakręcone na 16 mm taśmie, przez co wizualnie przypomina filmy z lat 70., zaś bardzo gorzki finał trafia na podatny grunt. A wszystko rewelacyjnie zagrane, z masą cudownych epizodów. Niemniej jest jeden mocny zgrzyt dla mnie, czyli Sandra Korzeniak w roli Barbary Sadowskiej. Aktorka ma bardzo specyficzny sposób mówienia, który zawsze mnie irytuje i sprawia wrażenie wypranego z emocji. Z tego powodu nigdy nie byłem w stanie wejść oraz zrozumieć tej postaci (oraz poprzednich ról Korzeniak). Sama epizodyczna struktura też może wydawać się problematyczna z powodu różnego tempa orz natłoku postaci.

Dla mnie jednak „Żeby nie było śladów” to potwierdzenie wielkiego talentu Matuszyńskiego jako reżysera, który z uwagą oraz dokładnością odtwarza działanie brutalnych mechanizmów sterowania, manipulowania oraz kontrolowania ludzi. Bezwzględnie, potrafiące uderzyć z całą mocą kino.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Ultraviolet – seria 1

Tytułowy Ultraviolet to grupa detektywów-amatorów, którzy wykorzystują Internet i social media do rozwiązywania spraw kryminalnych. Spraw albo ignorowanych przez policję, albo nie zajmujących się tymi sprawami. Skromna grupa z drobnymi sukcesami kierowana jest przez Tomka Molaka, ale poznajemy ich przez pewną sprawę. Wszystko przez wracającą z Londynu do Łodzi Olę Serafin, będącą świadkiem dziwnego wypadku. Dziewczyna z pomostu spadła na samochód i potem została przejechana przez kierowcę. Policja uważa sprawę za samobójstwo, ale dziewczyna ma inne zdanie.

„Ultraviolet” to serial stacji AXN zrobiony wspólnie z Amerykanami, co samo w sobie mogło brzmieć elektryzująco. Jednak sam serial to klasyczny w swojej formie kryminalny procedural, gdzie każdy odcinek dotyczy innej sprawy: od dziwacznego wypadku przez wykorzystanie inteligentnego domu po śmierć dziennikarza oraz uwolnienia niewinnego człowieka z więzienia. Właściwie można odnieść wrażenie, że całość podporządkowana jest znajomym schematom z użyciem wielu mylnych tropów i wolnego odkrywania kolejnych elementów układanki. Bardziej niż rozwiązanie przyciągają tutaj dwie rzeczy: sama droga do rozwiązania oraz relacje między członkami ekipy.

Użycie dzisiejszych technologii, gdzie niemal wszystko jest dostępne w Internecie jest czymś świeżym na naszym podwórku. Rozmowy prowadzone przez videoczat, hackowanie, przeglądarka (chyba specjalnie zrobiona dla serialu) – te elementy ubarwiają całość i czynią ją bardziej przyjemniejszą w oglądaniu. A to mnie bardzo zaskoczyło, mimo odczuwania pewnych znajomych motywów w postaci nieufnego komendanta policji, gliniarza nawiązującego coś w rodzaju cichego porozumienia z Olą, naznaczona mrokiem przeszłość bohaterki czy takiej fiksacji na punkcie sprawy, że zagraża to życiu oraz sprawom prywatnym. Te jednak czasami sprawiają wrażenie tylko dodatku czy zapychaczem czasu, o którym czasem się zapomina. Ku mojemu zdumieniu pojawiają się tutaj momenty napięcia, a nawet jest miejsce na żart (głównie w relacji Oli z matką), choć początek nie obiecuje tutaj wiele. Zaczyna się bardzo przewidywalnie, jednak gdzieś na etapie 3 odcinka powoli zaczyna wszystko ruszać z kopyta, hamując dopiero w finale. A momentów przestoju czy nudy z każdym odcinkiem było coraz mniej.

Choć muszę przyznać, że produkcja AXN ma parę problemów, z czego jeden jest bardzo poważny. Chodzi o udźwiękowienie, gdzie parę dialogów jest albo niewyraźnie powiedzianych, albo – co jeszcze gorsze – są zagłuszane przez muzykę. Strasznie to irytuje, choć nie pojawia się tak często. Tak samo jak schematyczne prowadzenie śledztw, ale to z czasem przestaje być problemem.

I jest to na tyle porządnie zagrane, że wchodzi się w ten świat bez problemu. Choć nie brakuje tutaj znanych twarzy jak Bartłomieja Topy (komendant), Agaty Kuleszy (matka Oli) czy Michała Żurawskiego (Tomek Molak), całość tak naprawdę napędza to wszystko duet Marta Nieradkiewicz/Sebastian Fabijański. Ta pierwsza w roli Oli Serafin jest mieszanką determinacji, frustracji oraz nieufności wobec policji, choć potrafi irytować swoim egoizmem. Niemniej potrafi wzbudzić sympatię, co nie jest wcale proste. Z kolei Fabijański wydaje się robić to, co zawsze, czyli jest gliniarzem z zasadami, powoli pokazując inne, bardziej ludzkie oblicze. I nie jest taki drewniany jak większość osób uważa, po prostu do pewnych ról zwyczajnie nie pasuje.

Nie oczekiwałem cudów po „Ultraviolet”, ale AXN dostarczyło bardzo porządny i sympatyczny serial kryminalny. Tutaj bardziej liczy się samo dochodzenie do prawdy, a nie samo rozwiązanie zagadki plus stworzenie zgranego kolektywu. Choć zdarzają się potknięcia, jednak frajdy jest tutaj więcej niż się można spodziewać po samym opisie. Skuszę się na kontynuację.

7/10

Radosław Ostrowski

(Nie)znajomi

W Polsce jeszcze nie było tradycji tworzenia remake’ów. Chyba, że chodziłoby o robienie seriali na formacie zza granicy. Ale filmy? Może wynika to z faktu, że remaki są traktowane jako pozbawione własnego charakteru klony oraz łatwy skok na kasę. Dlatego podchodziłem do „Nieznajomych” bardzo sceptycznie, zwłaszcza iż zbyt dobrze znałem oryginał. Bo debiut Tadeusza Śliwy to polska wersja świetnego, włoskiego „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”. A ponieważ widziałem film i znałem fabułę, to nie mogło mnie tu nic zaskoczyć, prawda?

nieznajomi1

Punkt wyjścia jest bardzo prosty: trzy pary, jeden singiel, siedem telefonów. Podczas kolacji u przyjaciół, nowa członkini paczki, czyli dziewczyna Czarka proponuje grę. Skoro nie mają sobie nic do ukrycia, każdą wiadomość jest czytana, a rozmowa w trybie głośnomówiącym. Jednak prawda stara jak świat mówi, że każdy – nawet wśród znajomych – ma coś do ukrycia. No i pytanie: czy ta więź będzie silna, by wytrzymać wszelkie tajemnice. A i sama ekipa też wydaje się znajoma. Nowobogackie małżeństwo pracujące we Włoszech (przynajmniej żona) i zarabiające w euro, małżeństwo w średnim wieku, gdzie to mąż ma decydujące słowo, macho ze swoją dziewczyną bardzo eko i pragnącą założyć swój interes (hodowla kóz do produkcji sera) oraz wuefista, ukrywający swoją orientację seksualną.

nieznajomi2

Podążamy znajomym torem, ale reżyser troszkę inaczej rozkłada akcenty i skupia się na tym, co na naszym podwórku pozostaje tematem tabu. Jednocześnie oryginał jest na tyle uniwersalny, że mogła się wydarzyć w każdej odległości geograficznej. Dlatego tak mocno była w stanie uderzyć hipokryzja oraz homofobia, która wylewa się w szczególności z jednej postaci. I tak jak w oryginale, zaczynają się wylewać wszelkie tajemnice, tłumione pragnienia oraz prawdziwe oblicza. Najbardziej zaskoczył mnie fakt, że nie jest to kopia jeden do jeden, co mnie bardzo cieszy. Zmieniono zakończenie, które było najsłabszym elementem oryginału, zaś wątki dramatyczne bardziej mnie chwyciły za gardło. Najbardziej wątek Anny i Grzegorza, gdzie ta pierwsza (kradnąca film Maja Ostaszewska) czuje się przytłumiona oraz pozbawiona wsparcia męża (trzymający poziom Łukasz Simlat), za bardzo skupionego na pracy. W tle gra bardzo przyjemna jazzowa muzyka w aranżacji Maseckiego, zdjęcia są płynnie, a nawet dźwięk jest zrobiony dobrze.

nieznajomi3

I do tego udało się zebrać znakomitą obsadę, gdzie każdy ma swoje pięć minut. Nie ważne, czy mówimy o Kasi Smutniak (aktorka grała w oryginale tą samą postać), troszkę poważniejszym Tomaszu Kocie, strasznie narwanym Michale Żurawskim, bardzo skrytym Wojciecha Żołądkiewicza czy wręcz pozytywnie nakręcona Aleksandra Domańska. Wszystkie te postacie są barwnie nakreślone, ze świetnie podane dialogi oraz bardzo skomplikowane charaktery, niemal budząc sympatię od początku. Mimo wad oraz potknięć.

Powiem bardzo, że „Nieznajomi” to dla mnie jedno z większych zaskoczeń. Mimo pewnej teatralnej formy oraz znajomości materiału źródłowego, debiut Śliwy dostarcza zarówno sporo rozrywki i refleksji. Jeśli mają być robione remake’i, to ja więcej poproszę.

7/10

Radosław Ostrowski

Chyłka – Zaginięcie

Mecenas Joanna Chyłka jest jednym z najbardziej cenionych adwokatów warszawskiej kancelarii Żelazny/McKay. Ostra, szorstka i zawsze wygrywająca każdą sprawę. Ale najbliższe dni mocno wywrócą jej życie do góry nogami. Po pierwsze, zostaje patronem aplikanta Kordiana Oryńskiego, a po drugie dzwoni z prośbą o pomoc dawna znajoma Angelika Szlezyngier. Kobieta razem z mężem są podejrzewani w sprawie zaginięcia swojej córki, a śledztwo coraz bardziej skupia się na nich.

chylka1-1

TVN zdecydował się przenieść na ekran cykl powieści Remigiusza Mroza o mecenas Chyłki. Jednak dlaczego zaczęli od drugiego tomu? Pozostaje to zagadką, niemniej „Zaginięcie” lawiruje między kryminalną intrygą a dramatem sądowym. Bo choć mamy tutaj dochodzenie, nasi bohaterowie nie uczestniczą w nim bezpośrednio. W końcu obrońcy mają przede wszystkim bronić swoich klientów, a nie bawić się w detektywa oraz dotrzeć do prawdy. Być może dlatego mamy tutaj sporo scen w sądzie, gdzie każdy dowód, każda poszlaka jest rozpatrywana ze wszelkich możliwych perspektyw. A czy prawda jest tak naprawdę ważna, istotna czy liczy się tylko wygrana za wszelką cenę? Te pytania będą krążyć w trakcie oglądania, a sprawa zaczyna mieć drugie dno.

chylka1-2

Reżyser Łukasz Palkowski ma wprawę w prowadzeniu kryminalnych opowieści (kto oglądał pierwszy sezon „Belfra”, ten wie) i tutaj tylko to potwierdza. „Zaginięcie” jest pozornie spokojnie poprowadzone i bez jakichś formalnych fajerwerków. Pozornie stonowany kolorystycznie, gdzie mamy zderzenie sterylnych budynków Warszawy z Augustowem i okolicami – niepozbawione brudu, szarzyzny oraz będąca bardziej przyziemna. I pojawiają się zakręty, cliffhangery, kolejne wolty zmuszające do weryfikacji tego, co już wiemy o bronionych klientach. Kto tu tak naprawdę kłamie, manipuluje i komu możemy zaufać? Tajemnica tutaj naprawdę wciąga, tylko szkoda, że ostatni odcinek troszkę wykłada wszystko kawę na ławę (w jednym monologu, ale za to z retrospekcjami) i jednocześnie jest podbudowa pod drugą serię.

chylka1-3

Na mnie największe wrażenie robiły utarczki w sądzie oraz relacja między Chyłką a Oryńskim. Dialogi nie są pozbawione ciętych ripost, bluzgów oraz wszystkich meandrów prawniczych. Pozornie jeszcze mamy parę pobocznych wątków, jednak nie psują one dobrego wrażenia i nie ma ich tutaj aż tak wiele, by stanowiło obciążenie. Cała historia o dziwo ma ręce i nogi, intryga nie wydaje się naciągana czy absurdalna, zaś bohaterowie potrafią zaciekawić.

chylka1-5

Aktorsko serial całkowicie dominuje Magdalena Cielecka, wracająca do wielkiej formy. Aktorka miała dość trudną rolę prawniczki, z ciętymi ripostami, bardzo niedostępną, kompetentną i nie bojącą się stosować nieczystych zagrywek. Bywa cyniczna i nieufna wobec klientów, a jednocześnie walczy jak lwica. Choć nie przyzna się do tego wprost. Zderzona zostaje z idealistycznym oraz zaczynającym swoją karierę Ordyńskiego, który dostaje ksywę „Zordon” i aparycję Filipa Pławiaka. Aktor radzi sobie dobrze, ma wiele uroku i tworzy dość zgrany duet. Najtrudniejsze zadanie mieli wcielający się w role podejrzanych Katarzyna Warnke i Michał Żurawski. Ona sprawia wrażenie dziwnie spokojnej, a on jest bardzo wyciszony, wręcz przybity, zaś oboje skrywają wiele tajemnic. Z drugiego planu warto wyróżnić Mirosława Haniszewskiego (sprytny, choć lekko „dresiarski” cwaniak Wito), Piotra Głowackiego (prokurator Aronowicz z włosami a’la Jezus) oraz Piotra Żurawskiego (informatyk Kormak).

chylka1-4

Powiem szczerze, że „Zaginięcie” jest bardzo sprawnie wykonanym serialem kryminalnym. Historia wciąga, dialogi są mocne (chociaż za dużo klną), zaś prawnicze meandry potrafią zaangażować. I jestem strasznie ciekawy, co będzie dalej z mecenas Chyłką oraz nową, bardziej skomplikowaną sprawą. A że druga seria już w piątek, to zgadnijcie, co będę robił.

7,5/10

Radosław Ostrowski