Bogini Partenope

Czego można oczekiwać po kolejnym filmie Paolo Sorrentino? Pięknych lokacji, refleksyjnych i głębokich dialogów oraz poczucia utraconego, szybko przemijającego czasu. Nie inaczej jest w przypadku „Bogini Partenope”, od której nie mogłem oderwać oczu. I nie tylko oczu.

W starożytnej mitologii Partenope była morską syreną, której śpiew doprowadzał statki do rozbicia o skały. Partenope to także dawna nazwa Neapolu, założonego przez Greków w VIII wieku przed naszą erą i gdzie toczy się akcja filmu. Tytułowa Partenope urodziła się w 1950 roku na tamtejszej plaży wyspy Capri. Jako nastolatka jest – jak zresztą każdy w tym wieku – bardzo ciekawa świata, budząc jednocześnie fascynację oraz pożądanie swoją urodą. W końcu decyduje się pójść na… antropologię, po drodze poznając różnych ludzi i odkrywając życie.

„Partenope” wydaje się na pierwszy rzut oka inicjacyjną opowieścią wchodzenia w dorosłość. Tylko, że Sorrentino rozpisują swoją opowieść na kilkadziesiąt lat, skupiając się głównie na latach 60. i 70. Nie brzmi to może jak coś oryginalnego, ale reżyser tworzy bardzo intrygujący krajobraz. Skupiony wokół Neapolu (drugi raz po „To była ręka Boga”), tym razem wszystko pokazuje z perspektywy kobiety. Pozornie wydaje się to wszystko ciągiem mniejszych lub większych epizodów, gdzie nasza bohaterka zaczyna poznawać życie. Ale jeśli spodziewacie się szalonej zabawy formą z „Wielkiego piękna” (nie dałem rady tego obejrzeć do końca, ale może dam drugą szansę) czy „Młodego papieża”, możecie się bardzo rozczarować. Więcej jest tu momentów wyciszenia, klimat bardziej melancholijny (słychać to w instrumentalnej muzyce, zdominowanej przez trąbkę), mimo wręcz namacalnego gorąca oraz niemal pocztówkowych krajobrazów.

Im dalej w film, tym bardziej Partenope zaczyna fascynować i zderzać się z rzeczywistością. Niejako weryfikuje ona jej plany i refleksje. Od potencjalnej kariery aktorskiej przez spotkanie z mocno cynicznym, ostro pijącym pisarzem (cudowny epizod Gary’ego Oldmana), zniszczoną przez operację plastyczną aktorkę czy bardzo wycofanego i doświadczonego wykładowcę aż do specyficznego biskupa. Wszystkie te momenty (niektóre bardzo zakręcone jak „wielka fuzja”) pozwalają naszej bohaterce poznać różne oblicza życia. Młodość jednak z czasem zaczyna ustępować mądrości, jednak całość nie wybrzmiewa tak gorzko jakby się można spodziewać.

Jeśli chodzi o aktorstwo, to absolutnie nie ma się do kogo przyczepić. Wraca jeden z etatowych aktorów Włocha, Silvio Orlando tym razem w roli profesora Marotty, będącego kimś w rodzaju życzliwego mentora. Równie wyrazisty jest Peppe Lanzetta, którego biskup wydaje się znawcą nie tylko wszystko, co duchowe, lecz także fizyczne. Całość kradnie w drobnej rólce Gary Oldman, mając nawet kilka minut na ekranie tworzy bardzo pociągającą i pełną smutku literata. Ale to wszystko nie zadziałałoby, gdyby nie absolutnie zjawiskowa Celeste Dalla Porta w roli tytułowej. Jest zjawiskowo piękna i wydaje się bardzo inteligentna, jednak cały czas jej myśli pozostają nieodgadnione, stając się coraz bardziej fascynująca. Nie można oderwać od niej oczu i wyczekiwać, jaki tym razem ruch wykona.

„Bogini Partenope” niby jest tym, czego należało się spodziewać po Sorrentino, ale inaczej rozkłada akcenty. O wiele bardziej czuć tu melancholię i poczucie przemijania, nadal jest bardzo refleksyjny oraz piękny wizualnie. Coś czuję, że jeszcze do tego Neapolu wrócę i to prędzej niż się wydaje.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Młody papież

Włoski serial o papieżu? Współprodukowany przez HBO i Canal+? Do tego stworzony przez Paolo Sorrentino? Będzie kontrowersyjnie, prowokacyjnie czy to wszystko jest jaką zmyłką? Cała historia skupia się na nowo wybranym papieżu. Ku zdumieniu wszystkich nie jest to stary pierdziel, co w każdej chwili może przenieść się na tamten świat. Ani oderwany od rzeczywistości duchowny z dużym doświadczeniem. Ani papież czarnoskóry, by mógł nastać koniec świata. To młody, czyli przed 50-tką Lenny Belardo z Nowego Jorku. Przyjmuje on imię Piusa XIII, co oznacza mocny skręt ku konserwatyzmowi.

mlody papiez1

Sam serial próbuje złapać kilka srok za ogon, co wymaga ogromnej gimnastyki. Przede wszystkim serial jest portretem psychologicznym papieża, jakiego dawno nie widziałem na ekranie. A przynajmniej od czasu „Rodziny Borgiów”. To zdecydowanie intelektualista, który podchodzi do wszystkiego z chłodną głową. Przechodzi poważny kryzys wiary, przez co bycie duchowym przywódcą bywa problematyczne. Nie daje się uwieść kwiecistym stylem, ale jednocześnie przyzwyczaja się do otaczającego bogactwa. Niemal zawsze z papierosem w ręku. Chodząca sprzeczność: bywa wyrozumiały, ale też przebiegły niczym polityk, wszędzie ma swoich ludzi (jego informatorem jest… spowiednik) i wie wszystko. Nawet o najmniejszych sekretach i tajemnicach swoich współpracowników.

mlody papiez2

I tutaj zaczyna się kolejny element, czyli bardziej zakulisowe zagrywki. Trochę jak w „Sukcesji” czy innej „Grze o tron”. Istotnymi graczami tego wątku jest wszechpotężny (przynajmniej według siebie) sekretarz stanu, kardynał Voiello. Bez niego nic się tu nie odbywa, w zasadzie on wydaje się najważniejszym zawodnikiem. Jest jeszcze szefowa PR-u Sofia Dubois, dbająca o image naszego papieża oraz nowa osobista asystentka, czyli… siostra Mary. Jest jeszcze kardynał Kongregacji Wiary (czyli kwestie świętych i błogosławionych), monsigniore Gutierrez zajmujący się muzeum oraz zabytkami, kolega z przedszkola kardynał Dussolier, a także – nie powiązana z Kościołem – Esther, czyli zona jednego ze szwajcarskich gwardzistów. Sorrentino cały czas lawiruje między władzą, religią, polityką a szarym dniem codziennym. O ile papież ma to coś takiego.

mlody papiez3

Do tego jeszcze pojawiające się sny, wizje (sam początek to prawdziwa podpucha w postaci snu we śnie we śnie), modlitwy w najbardziej zaskakujących miejscach jak choćby na parkingu przy stacji benzynowej (bo czemu nie). I tu się zaczynają robić ciekawe rzeczy, jakby nasz Lenny wierzący-nie wierzący zaczyna robić… cuda. A do tego miksu jeszcze czasem wydarzają się nagłe zjawiska pogodowe, jeszcze pojawia się rzekomy cudotwórca, co leczy za pomocą… owcy czy dochodzenie w sprawie nowojorskiego kardynała z zarzutami pedofilii. Jeśli jeszcze dodamy jako tło mieszankę muzyki elektronicznej, sakralnej i popowej w najmniej oczekiwanym momencie jak kiedy papież przebiera się przed przemówieniem do kardynałów, zaś w tle gra… „I’m Sexy and I Know it” (DAAAAAAMN).

mlody papiez4

Co ten Sorrentino odwala, to nie mam pojęcia. Czy jest to serial obrazoburczy, kontrowersyjny? Jeśli dla was pokazanie księży jako ludzi, podkreślę to, LUDZI, może być to kontrowersyjne. Bo to ludzie samotni, pełni słabości, ale też zaskakującą siłą. Nawet zakonnice grają w… piłkę nożną lub siatkówkę, co jakoś mnie nie dziwi. Przy spotkaniach z politykami nie brakuje sarkastycznych, błyskotliwych dialogów, nie pozbawionych trafnych spostrzeżeń. A wszystko kończy się bardzo nagłym cliffhangerem, przez co historia znajduje się w zawieszeniu.

mlody papiez5

Aktorsko jest więcej niż rewelacyjnie. Na barkach trzyma to genialny Jude Law jako Lenny/Pius XIII. Ateista, myśliciel, duchowny, polityk, zagubione dziecko – te sprzeczności aktor wygrywa w zasadzie bezbłędnie. I wygląda niesamowicie w tych cudacznych strojach, zaś kilka monologów (pierwsza przemowa przed placem św. Piotra, jego wizja Kościoła dla kardynałów czy rozprawa z zakonnikami, co grożą schizmą) to prawdziwe tour de force. Dla mnie najlepsza rola tego aktora, który z każdą sceną jest coraz bardziej fascynujący, niejednoznaczny, nigdy jednak niespójny. Drugą petardą jest Silvio Orlando, czyli sekretarz stanu Voiello. Bardzo gładki i sprawny w słowach, choć jego intencje pozostają niejasne. Zręczny polityk, znający wszystkie sztuczki, mechanizmy oraz prawa, zdecydowanie ktoś raczej nie budzący zaufania. A może to wszystko tylko fasada, co skrywa bardziej wrażliwego i uważnego człowieka? Druga wybitna rola tego serialu. A że jeszcze w składzie mamy równie świetnych Diane Keaton (siostra Mary), Jamesa Cromwella (kardynał Michael Spencer, mentor papieża) czy absolutnie wyraziste Cecile de France (Sofia Dubois) oraz Ludivine Sagnier (Esther Aubry) jest kogo oglądać. Nie ma tu nikogo w słabej formie czy grającego sztucznie. Bez względu na to, czy mówią po angielsku, włosku czy łacinie.

mlody papiez6

„Młody papież” to imponująca produkcja, nawet jak na Sorrentino. Z imponującą scenografią, kostiumami, świetnym montażem, bardzo płynnymi zdjęciami. Dla wielu ta wizualna uczta może być przerostem formy nad treścią, dla innych absolutnie przełomowy tytuł jakiego nie było od lat. Dla mnie to absolutne zjawisko, pozwalające odrobinę lepiej poznać skomplikowaną strukturę Kościoła katolickiego. Teraz muszę wziąć na warsztat drugi sezon, eeee, tzn. „Nowego papieża”.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

To była ręka Boga

Paolo Sorrentino obecnie jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych włoskich reżyserów ostatnich lat. Od czasu „Wielkiego piękna” przykuwa uwagę krytyków i widzów z całego świata, zaś każdy jego film to wydarzenie. Nie inaczej jest w przypadku swojego najnowszego dzieła, które powstało dla Netflixa.

„To była ręka Boga” to powrót Sorrentino do czasów swojej młodości, czyli do Neapolu początku lat 80. i najbardziej autobiograficzny film w jego karierze. Bohaterem jest nastoletni Fabietto Schiza, mieszkający razem z rodzicami, starszym bratem oraz siostrą, którą więcej czasu spędza w… toalecie. Zupełnie jakby tam zapuściła korzenie. 😉 Cała historia w zasadzie zaczyna się od puszczonych plotek, że do lokalnego klubu dołączyć ma sam Diego Maradona. To jednak jest początek wydarzeń, które ukształtują naszego chłopaka oraz jego przyszłość.

Kino inicjacyjne, które z jednej strony konstrukcją przypomina takie filmy jak „Boyhood”, czyli luźno powiązany ciąg scenek z życia codziennego rodziny. Ale ten klimat Neapolu lat 80. czaruje nie tylko pięknymi krajobrazami (co może budzić skojarzenia z „Tamte dni, tamte noce”), lecz tym barokowym stylem reżysera. Imponująca scenografia, piękne krajobrazy w kilku mastershotach czy spora ilość rekwizytów – jest na czym zawiesić oko. Wszystko w bardzo słodko-gorzkim tonie, gdzie nastrój zmienia się niczym w kalejdoskopie: od radości (szaleństwo na całym po słynnym golu ręką Maradony) do smutku (śmierć rodziców w nowym domu). Nie brakuje wyrazistych, czasem ekscentrycznych postaci jak narzeczony ciotki ze specyficznym aparatem mowy, lekko psychiczną ciotkę Patricię (to od niej zaczyna się cała historia oraz dziwnego spotkania ze… św. Januarym i Małym Mnichem) czy lekko zdziwaczałą sąsiadkę-baronową. To tylko niektóre osoby jakie poznamy w tej wędrówce.

Problem w tym, że Sorrentino ma mocny początek i pierwsze kilkanaście minut, ale potem zaczyna gubić tempo. Pojawiają się chwile przestoju przeplatane z momentami albo mocnego uderzenia (reakcja Fabia w szpitalu – fantastycznie zrobiona), odrobiną humoru czy potrafiących oczarować wizualnie. Raz wchodziłem w ten świat, raz się „wyłączałem” i ta huśtawka trwała do finału. Trochę jakby reżyser nie do końca wiedział na czym się skupić, więc zaczął rzucać wszystkim po troszku.

Owszem, nadal wygląda imponująco i trudno technicznie do czegoś się przyczepić, jednak „To była ręka Boga” to tylko (albo aż) porządny film. Choć nie wszystkie rzeczy były dla mnie zrozumiałe (rzucane cytaty przez ojca w dialogach), to tematyka jest na tyle uniwersalna, iż pozwala przymknąć oko na pewne mankamenty.

7/10

Radosław Ostrowski

Skutki miłości

Titta Di Girolamo jest pozornym, niewyróżniającym się panem w średnim wieku, mieszkającym w szwajcarskim hotelu. Rozwiódł się z żoną, ma troje dzieci, które nie chcą mieć z nim niczego do czynienia. Prowadzi dość spokojne, monotonne życie jako posłaniec mafii, dostarczający ich pieniądze do banku i oddając się narkotykom (wstrzykuje je sobie raz na tydzień). I tak już od kilku lat, aż przyjeżdża do niego brat. Wtedy spokojne życie zostaje wywrócone do góry nogami.

skutki_mioci1

Z Paolo Sorrentino jest mi troszkę pod górkę – na pewno to ciekawy reżyser, który nie zawsze jest w stanie skupić moją uwagę do samego końca. Wie, jak posługiwać się montażem, by nadać odpowiednie tempo, ale nawet to nie zawsze jest w stanie zamaskować nudy. Dopiero przy „Boskim” doszło do przełomu, co skłoniło mnie do uważniejszego przejrzenia się dorobku Włocha. „Skutki miłości” z 2004 roku to mieszanka dramatu psychologicznego z kryminałem. Najważniejszy jest tutaj Titta – skryty, tajemniczy, małomówny, ale zawsze obecny. Pozornie nudny i nieciekawy, okazuje się niepozbawionym sprytu i wrażliwości bandytą, schowanym w pancerzu obojętności. I wszystko to znakomicie pokazuje Toni Servillo, grający tą rolę.

skutki_mioci2

Wielu jednak może odstraszyć dość wolne tempo, które jednak zostaje w paru miejscach podkręcone szybkim montażem oraz niemal oniryczną elektroniczną muzyką. Dodatkowo jeszcze akcję w finale, gdzie poznajemy przyczyny dramatycznej decyzji Titty, zmieniającą nasze nastawienie do tej postaci. Dodatkowo w wielu scenach montaż działa na korzyść – czy to w scenach w banku, zwykłym kładzeniu się spać (kamera wtedy jest niejako na głowie Titty) czy podczas oczyszczania krwi. To tworzy dość odrealnioną aurę, której nie jestem w stanie opisać słowami.

skutki_mioci3

„Skutki miłości” to dziwaczne kino dla tych, którzy liczą na czystą sensację czy produkcję stricte artystyczną. Połączenie tych estetyk skupiło uwagę podczas festiwalu w Cannes, chociaż jest to dzieło wymagające skupienia. Wtedy odpłaca się z nawiązką, dając ogromną satysfakcję – jakby sama gra Servillo nie była wystarczającą rekomendacją. I ten finał, który mnie chwycił za gardło. Dla poszukiwaczy nieoczywistości.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Boski

Kim jest Giullo Andreotti? Siedmiokrotny premier Włoch oraz niekwestionowany lider chadecji (Chrześcijańska Demokracja), który osiągnął niemal władzę absolutną. Jednak kiedy po raz siódmy objął urząd premiera, wszystko się posypało. Korupcja, morderstwa, oskarżenia o powiązania z mafią, doprowadziły do upadku. O tych latach z życia „Boskiego Juliusza” opowiada film Paolo Sorrentino.

boski1

Z tym włoskim reżyserem mam problem. „Wszystkie odloty Cheyenne’a” mnie wynudziły, a „Wielkiego piękna” nie udało mi się obejrzeć do końca, więc byłem bardzo sceptyczny wobec tego filmu. Niby to jest biografia, ale zrobiona w zupełnie inny sposób. Nie jest to klasyczny zbiór faktograficznych wydarzeń, tylko bardziej impresja, próbująca rozgryźć skomplikowaną osobowość Andreottiego, który dla osiągnięcia własnych celów jest w stanie zrobić dosłownie wszystko, ze zleceniem morderstwa włącznie. Jednak nie to jest dla reżysera najważniejsze. Owszem, są tam pokazywane kulisy polityki, rozmowy, narady i dyskusje, ale zawsze najważniejszy jest spokojny, cichy i niepozorny Andreotti.

boski2

Niemal operowa realizacja, gdzie kamera niemal krąży dookoła sceny, powtórki poszczególnych ujęć (tajemnicze i gwałtowne morderstwa), dziwacznie brzmiąca, ale idealnie dopasowana do scen muzyka. Najbardziej zapadły mi w pamięć dwie sekwencje: spowiedź Guillo w konfesjonale oraz zeznania gangsterów obciążające polityka. Tutaj widzimy dwa pozornie sprzeczne oblicza polityka, dla którego władza oraz jej mechanika jest jedynym sensem życia – oddycha nimi jak ryba, ale płaci też za to cenę, zaczyna zawodzić go ciało, prześladuje go zamordowany Aldo Moro. Mało jest tutaj faktografii i szczegółów z życia premiera, przez co mnie troszkę „Boski” znużył, jednak nietypowe podejście doceniam.

boski3

Zwłaszcza, że Sorrentino ma kapitalnego Toni Servillo w roli głównej. Andreotti sprawia wrażenie opanowanego, spokojnego, serdecznego i inteligentnego polityka. Nawet drobne gesty jak przesuwanie sygnetu, ułożenie rąk, garb mówi więcej niż jego kamienna twarz, całkowicie zawłaszczając ekran swoją osobą. Reszta postaci jest tylko tłem dla popisów Servillo. I choćby dla tej niesamowitej kreacji warto sprawdzić ten tytuł.

7/10

Radosław Ostrowski