Rozmowa

Każdy kinoman musiał zetknąć się z Francisem Fordem Coppolą. „Ojciec chrzestny”, „Czas Apokalipsy”, „Dracula” czy najnowsze, odjechane „Megalopolis”. Ale między dwiema częściami mafijnej sagi rodu Corleone zrealizował ostatni, kameralny film w swoim dorobku. I jednocześnie jeden z najbardziej nietypowych.

„Rozmowa” zaczyna się niepozornie: od widoku na plac w San Francisco z bardzo daleka. Niby nic się nie dzieje: mim chodzi, gra jakiś muzyk, menel leży na ławeczce. No i jeszcze jest młoda parka – chodzą, rozmawiają, niby nic niezwykłego. A jednak oboje są podsłuchiwani. Grupą podsłuchującą kieruje Harry Caul (Gene Hackman), używając sprzętu: od dalekiego zasięgu mikrofonów po bliskie mikrofony. Kto mu zlecił zlecenie? Nie wiadomo, ale płaci sporo. Mężczyznę to nie interesuje i nie obchodzi. Ale uważniej wsłuchując się w strzępki konwersacji zaczyna podejrzewać… morderstwo. I to budzi w nim pewien konflikt, co z tym wszystkim zrobić.

Coppola pozornie wydaje się być thrillerem, ale tak naprawdę „Rozmowa” to zupełnie inna bestia. Tak naprawdę to psychologiczny dramat z kryminalna intrygą. Razem z Harrym próbujemy rozgryźć i odczytać podteksty niby zwykłej rozmowy. Ciągle zapętlane fragmenty (kapitalna robota dźwiękowca Waltera Murcha, tworzącego wszelkie zniekształcenia), odtwarzane taśmy, pokazywane obrazy – reżyser coraz bardziej naciska oraz wchodzi w głowę niepozornego człowieka. Człowieka, który próbuje nie rzucać się w oczy, unika jakiegokolwiek kontaktu, by nie mogło to być wykorzystane przeciwko niemu. Dlatego tak wiele czasu spędzamy właśnie z nim, zaś sama tajemnica rozmowy przez 2/3 filmu jest tłem.

I muszę przyznać, że mimo fenomenalnego Gene’a Hackmana w roli Harry’ego, te momenty pokazujące naszego bohatera wywoływały we mnie znużenie. Wyjątkiem były oniryczne przebitki, pokazujące wyrzuty sumienia oraz częściowo odkrywaną tajemnicę z życia bohatera. Plus absolutnie silny emocjonalnie moment w toalecie hotelowego pokoju, co przypominało mi „Psychozę”. Jeszcze trzeba wspomnieć o tajemniczym Harrisonie Fordzie (asystent dyrektora), duecie Frederic Forrest/Cindy Williams czy bardzo solidny Johnie Cazale (Stan, wspólnik Harry’ego).

„Rozmowa” jest dzieckiem swoich czasów, powstając parę miesięcy przed wybuchem afery Watergate, dając jej dodatkowej siły. Kameralne dzieło Coppoli tematycznie wydaje się bardziej aktualnie niż kiedykolwiek, mimo potężnego rozwoju technologii. Niemniej nie porwała mnie tak bardzo jak sądziłem, co mnie zaskoczyło.

7/10

Radosław Ostrowski

Bielmo

Edgar Allan Poe znowu się pojawia tutaj, ale tym razem nie w formie adaptacji jego tekstu. W filmie Scotta Coopera pojawia się ten poeta i pisarz w istotnej roli drugoplanowej, nawet czuć klimat jego utworów. Mimo iż jest to adaptacja powieści Louisa Bayarda.

Akcja jest osadzona w 1830 roku, zaś jej głównym bohaterem jest niejaki Augustus Landor (Christian Bale) – mieszkający na odludziu były policjant o znanej reputacji. Nieprzeciętnie inteligentny, naznaczony osobistymi tragediami dostaje bardzo poważne zadanie. Trafi do niedawno powstałej akademii wojskowej West Point, gdzie zostaje znaleziony wisielec. Jest to jeden z kadetów i można byłoby uznać sprawę za samobójstwo, gdyby nie jeden istotny szczegół. Mężczyźnie po śmierci (w kostnicy) wycięto serce. W szkole panuje zmowa milczenia i dyscyplina, zaś pomoc przychodzi z najmniej spodziewanej strony. Otóż do Lindora zgłasza się Edgar Allan Poe (Harry Melling) – jeden z kadetów, który jest dość osobliwym outsiderem. Obaj zaczynają razem prowadzić dochodzenie, choć Poe robi to bez wiedzy swoich przełożonych.

„Bielmo” gatunkowo jest kryminałem w bardzo retro stylu, kiedy kryminalistyka była na zupełnie innym poziomie. Tempo jest BAAAAAAAAARDZO powolne, a osadzenie akcji w okolicy Akademii Wojskowej pomaga w budowaniu bardzo mrocznego klimatu. Zimowa atmosfera, las dookoła, a jedynym łącznikiem zresztą cywilizacji jest karczma. Cooperowi udaje się zbudować poczucie izolacji i samotności, stopniowo podrzucając kolejne tropy. Ale powiedzmy sobie to wprost: zagadka nie należy do szczególnie skomplikowanych, choć reżyser nieźle podbija stawkę. Wszystko okraszone pięknymi krajobrazami, imponującą scenografią oraz dopieszczonymi kostiumami.

Niemniej „Bielmo” ma parę problemów. Powolne tempo opowieści może przeszkadzać, ale w tym okresie czas płynął dużo wolniej. Tutaj nie ma żadnych pościgów czy strzelanin, za to jest analizowanie dowodów, szukanie poszlak oraz rozmowy. Zadziwiające jest jak wiele potencjalnych wątków wydaje się zaledwie liźniętych: wpływ wojskowej dyscypliny, znęcanie się nad nie radzącymi sobie z tym kadetami czy ukrywanie pewnych patologii. Do tego kilka postaci z drugiego planu sprawia wrażenie zmarnowanych, szczególnie że grani są przez rozpoznawalnych i doświadczonych aktorów. A także rozwiązanie samej zagadki nie daje satysfakcji. Włącznie z finałową przewrotką.

To, co jednak przyciągnęło mnie do samego końca jest obsada. Dość zaskakujący jest fakt, że większość kluczowych ról (a przypomnijmy, że akcja toczy się w USA) grają aktorzy… z Wielkiej Brytanii. Ale spokojnie, mówią po amerykańsku i to nie rozprasza. Tutaj na pierwszy plan wybija się Christian Bale (i jego broda z wąsem) jako prowadzący śledztwo Landor. To typowy schemat śledczego z mroczną przeszłością, nieprzeciętną inteligencją oraz determinacją. Jednocześnie jest bardzo wycofany, uważnie obserwujący i wiele wniosków zachowuje dla siebie. Ale prawdziwym złodziejem scen jest rewelacyjny Harry Melling w roli Poego. Nie jest jeszcze sławnym pisarzem, choć ma do tego smykałkę. Aktor ma fantastyczny głos i świetnie oddaje osamotnienie oraz ekscentryczność swojej postaci (nawiedzające go sny) w połączeniu z rozwiniętą inteligencją. Wspólne rozmowy obydwu panów dla mnie były najlepszymi momentami tego filmu, gdzie wyciągają wnioski i prowadzą dyskusję. Warto też wspomnieć o drobnych rolach Timothy’ego Spalla (dyrektor Thayer), Toby’ego Jonesa (małomówny dr Marquis) czy bardzo wyrazistej Gillian Anderson (pani Marquis).

„Bielmo” jest kolejnym dowodem na bardzo nierówną formę reżysera Scotta Coopera. Ewidentnie trudno odmówić mu wyrafinowanej formy czy mierzenia się z różnymi gatunkami, ale brakuje świeższego spojrzenia na ten gatunek. Nie mogę jednak odmówić temu świetnie budowanego klimatu oraz mrocznej atmosfery, ale czy to przekona do siebie widzów?

6,5/10

Radosław Ostrowski

Bullitt

Na przełomie lat 60. i 70. kino policyjne zaczynało mocno ewoluować. Wszystko przez pokazywanie stróżów prawa w mniej kryształowy sposób. Albo balansują na granicy prawa, albo wręcz go nadużywają (bo mają odznakę), stając się coraz bardziej cyniczni, sfrustrowani użeraniem się z  prawnikami, politykami i całą proceduralną robotą. Jednym z reprezentantów tej nowej warty policji był „Bullitt” z 1968 roku.

bullitt1

Bohaterem filmu Petera Yatesa jest porucznik Frank Bullitt (Steve McQueen) – gliniarz z San Francisco. Skuteczny, zawsze spokojny i opanowany, nawet w bardzo stresujących sytuacjach. Teraz dostaje poważną robotę: ma chronić gościa objętego programem ochrony świadków. Niejaki John Ross z Chicago ma zeznawać przeciwko gangsterom przed senacką podkomisją. Sprawa bardzo leży w gestii zainteresowań senatora Chalmersa (Robert Vaughn), który może przynieść parę awansów, a nawet wesprzeć finansowo policję. Sprawy jednak biorą szybko w łeb, gdyż Ross zostaje zastrzelony. Mimo szybkiego dotarcia do szpitala, mężczyzna umiera. Bullitt jednak zabiera ciało ze szpitala i nie informuje o śmierci świadka swoich przełożonych. Dlaczego? Bo podejrzewa, że ktoś pomógł w pozbyciu się Rossa.

bullitt2

Historia tylko pozornie wydaje się prosta, bo zostajemy niejako rzuceni w środek. Czołówka (bardzo stylowa) pokazuje ucieczkę przed uzbrojonymi delikwentami, potem widzimy naszego zbiega krążącego po San Francisco. Dopiero wtedy poznajemy Bullitta… w jego mieszkaniu, niejako po służbie. Powoli zaczynamy odkrywać kolejne elementy budowanej intrygi, pozornie prostej do obserwowania. Dialogów jest niewiele, coraz więcej pojawia się trupów i odnóg, a wszystko wydaje się zmierzać donikąd. A może jest jakiś klucz w tym dziwnym ciągu wydarzeń? Do tego ciągła presja od senatora, który chyba chce zbić na tym kapitał polityczny. I nawet obiecuje awans, sławę, prestiż oraz tego typu pierdoły. Finał jednak potrafi zaskoczyć, a jednocześnie bardzo mocno trzyma w napięciu.

bullitt3

„Bullitt” ma wiele scen potrafiących trzymać za gardło jak pogoń za cynglem czy 10-minutowy pościg samochodowy (swoją drogą to, że nie użyto projektora robi jeszcze większe wrażenie), który pamiętany jest do dzisiaj. Nie dziwi mnie to. Tak samo jak bardzo opanowana rola Steve’a McQueena czy śliskiego Roberta Vaughna. Sam film godnie znosi próbę czasu, choć konkurenci troszkę go pozostawili w cieniu.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Upadek

Wszystko zaczyna się na korku pełnym aut. Jakieś roboty na drodze, jest upał, czasem klimatyzacja nie działa i nie wiadomo ile to potrwa. W końcu jeden z uczestników stwierdza, że ma w dupie to całe zamieszanie oraz czekanie, wysiada z auta i wychodzi. Tak po prostu. I decyduje się wyruszyć przed siebie do domu. W tym samym czasie policyjny detektyw spędza swój ostatni dzień w pracy. Nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, że dojdzie do spotkania tej dwójki.

upadek1

Joel Schumacher dla wielu na zawsze pozostanie twórcą, który „zabił” Batmana. Zupełnie jakby cała filmografia nie miała żadnego znaczenia. Rzemieślnik z kilkoma mocnymi tytułami w swoim dorobku, ale dla mnie najlepszą rzecz zrobił w 1993 roku. Czym jest „Upadek”? Historią zwykłego człowieka o wyglądzie japiszona. Nie nosi gajera (bo jest za gorąco), ale fryzura idealnie ostrzyżona, krótka biała koszula z kieszeniami pełnymi długopisów. Od momentu opuszczenia auta można dostrzec, że ten bohater jest pełen frustracji, zaś reżyser bardzo powoli przekazuje kolejne informacje. Przystanki na drodze portretują świat, który wydaje się szalony. Gdzie nie każdy może dostać kredyt, gdzie śniadanie jest przyznawane w restauracji do 11.30, a jak się spóźnisz o minutę, to jest po ptakach. Gdzie nie brakuje gangów, a ludzie działający zgodnie z zasadami są opluwani, zaś sklep z bronią prowadzi rasista, homofob i neonazista.

upadek2

Reżyser działa tutaj stosując bardzo nietypową taktykę, w czym pomaga powolne odkrywanie kart. Bo początkowo bohater grany przez Michaela Douglasa wydaje się kimś, z kim można bardzo łatwo się identyfikować. Ale im więcej się o nim dowiadujemy, tym coraz bardziej zaczynamy dostrzegać coraz bardziej postępujące szaleństwo. Dlatego tej postaci tak blisko jest do Travisa Bickle’a, który w innych widzi przyczyny swoich frustracji, rozczarowań i lęków oraz drogę autodestrukcji. Jednocześnie cały czas pojawia się pytanie: kiedy do tego doszło? Czy zawsze taki był? A może kolejne niepowodzenia uruchomiły tą tykającą bombę? A odpowiedzi na to nie dostaniemy wprost.

upadek3

Kontrastem dla tej postaci jest detektyw Pendergast w wykonaniu Roberta Duvalla. Choć żona czasem doprowadza go do pasji, to ją wspiera, a naznaczony tragedią wydaje się trzymać swoje nerwy na wodzy. Niedoceniany w pracy, nieszanowany przez kolegów ani szefa (bo nie klnie), ale niepozbawiony inteligencji i sprytu. Obaj panowie mają bardzo podobną drogę, jednak w którymś momencie rozeszły się. Zupełnie jakby nasz glina miał twardszy pancerz.

Schumacher wie, jak budować coraz bardziej gęstą atmosferę, gdzie nie do końca wiadomo jak może się to wszystko skończyć. Może wnioski wydają się mało odkrywcze (w każdym z nas siedzi szaleniec), ale jest to podane w tak sugestywny sposób, że nie można przejść obojętnie. Może się dobrze uzupełniać z „Jokerem”.

8/10

Radosław Ostrowski

Wdowy

Witajcie w Chicago, mieście będącym kulturowym tyglem pełnym imigrantów. To tutaj żyją pewne kobiety, z różnych sfer społecznych, które łączy profesja mężów. Oni zajmują się kradzieżą, ale ich ostatni skok skończył się śmiercią oraz zniszczeniem łupu. Problem w tym, że panowie pod wodzą Harry’ego Rawlingsa okradli dwa miliony dolarów przeznaczonych na kampanię wyborczą jednego z radnych. Radny ten to czarnoskóry bandyta z czystą kartoteką i rywalizuje z białym gościem, u którego bycie radnym jest wpisane w DNA. Ale trzeba tą kasę zwrócić, przez co zostaje wplątana wdowa po Rawlingsie. Kobieta przypadkowo znajduje jego notes z planem na kolejny skok za pięć milionów i kontaktuje się z pozostałymi wdowami, by zorganizować akcję w dzień debaty.

wdowy1

Sama ta zapowiedź sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z klasycznym kinem sensacyjnym, a konkretnie z jego odmianą zwaną heist movie. Pewnie by tak było, gdyby nie dwa szczegóły: reżyserem jest Steve McQueen, zaś współscenarzystką Gillian Flynn. I to robi wielką różnicę, bo już na samym początku zostajemy wrzuceni w sam środek skoku. Ekspozycja nie jest tutaj oparta na dialogach (przynajmniej nie w takim stopniu jak zazwyczaj), tylko za pomocą montażu oraz krótkich przebitek. Fabuła skupia się na przygotowaniach do akcji, ale jednocześnie próbuje wejść głębiej i szerzej do swojego świata zdominowanego przez bandytów. Jedni chodzą w garniturach, przy blasku reflektorów (nazywa się ich politykami), drudzy działają w ciemności i są mniej eleganccy (i nie chodzi m tylko o ubiór), ale uważać należy przed obydwoma. Obydwa te światy są zdominowane przez kłamstwo, nielojalność, hipokryzję oraz walkę o władzę.

wdowy2

Intryga jest tylko pretekstem do ukazania tego brudnego, bezwzględnego, męskiego świata. Jak się w tym wszystkim odnajdą kobiety, będące niejako poza tym światem. Choć pochodzą z różnych sfer (od bardzo dzianej Veroniki przez zadziorną i znającą brutalną rzeczywistość Lindę po całkowicie zależną od męża Alicję), muszą połączyć siły, dokonując poważnego kroku ku emancypacji. Ale jednocześnie każda z nich przeżywa żałobę, co też rzutuje na pewne decyzje. I to daje pole McQueenowi do naznaczenia gatunku heist movie swoim własnym piętnem, ale jednocześnie potrafi trzymać w napięciu aż do kulminacyjnego skoku.

Reżyser opowiada to bardzo pewnie, ale też i z pewną nutą delikatności, pozwalając bliżej poznać nasze protagonistki oraz ten bezwzględny świat, wręcz bardzo namacalny. Jednocześnie twórca bawi się formą, nie brakuje długich ujęć (pierwsze zabójstwo czy rozmowa w trakcie jazdy autem, gdy kamera jest przyklejona do szyby), a i sama muzyka jest bardzo stonowana, co – jak się spojrzy na autora – jest zaskoczeniem. Jedynie zakończenie troszkę rozczarowuje, zaś dla wielu to spokojne tempo może być nużące, jednak dla mnie to nie było żadną wadą.

wdowy3

No i jeszcze jest cudownie zagrany. Najbardziej błyszczy tutaj Viola Davis jako Veronica – pozornie spokojna, opanowana, lecz podskórnie czuć pewne zachwianie oraz przemianę w twardą, bezwzględnie walczącą o przetrwanie kobietę. Nie potrafiłem od niej oderwać oczu, choć na pierwszy rzut oka zazwyczaj tylko jest na ekranie. Pozostałe członkinie, czyli zaskakująco dobra Michelle Rodriguez (Linda), Elizabeth Debicki (Alicja) oraz pojawiająca się w połowie Cynthia Erivo (Belle) dzielnie jej partnerują, ich los zwyczajnie obchodzi i potrafi zaangażować. Z panów najbardziej błyszczy tutaj Colin Farrell w roli śliskiego polityka Jacka Mulligana, Robert Duvall jako jego ojciec oraz budzący przerażenie Daniel Kaluuya (Jatemme Manning).

„Wdowy” to przykład kina sensacyjnego, gdzie pościgi, strzelaniny i eksplozje nie są niezbędne do trzymania w napięciu. To tak naprawdę dramat społeczno-polityczny z wątkiem kryminalno-feministycznym w tle. Może nie zawsze ambicja dorównuje umiejętnością, ale i tak jest to jeden z lepszych filmów w swoim gatunku.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Blizny przeszłości

Karl Childers jest człowiekiem, który spędził w szpitalu psychiatrycznym 25 lat. Trafił tam po zabójstwie swojej matki i jej kochanka. Ale to jest już przeszłość dla mężczyzny o mentalności dziecka i musi wyjść na wolność – kompletnie zdany na siebie. Wtedy pojawia się na jego drodze mały chłopiec Frank, który mieszka z matką. Powoli Karl zaczyna wracać do życia i zaprzyjaźnia się z dzieckiem, nawet znajduje pracę jako mechanik. Ale nastaje moment próby, gdy w życiu rodziny wkracza Doyle.

sling_blade1

Kiedyś wspominałem, że aktorzy biorą się za reżyserowanie filmów z kilku powodów. Ten przypadek to próba przebicia się do szerszego grona odbiorców. Przed 1996 rokiem mało kto wiedział kim jest Billy Bob Thornton. Aktor dość charakterystyczny, ale mało rozpoznawalny i kojarzony. Dlatego Thornton postanowił nie tylko zagrać główną rolę i wyreżyserować film, ale także napisał scenariusz, gdzie wszystko pasuje do siebie. „Blizny” są bardzo spokojnym i stonowanym kinem, które równie dobrze mogłoby się sprawdzić w teatrze. Dominuje statyczne i długie ujęcia, a najważniejsze rzeczy dzieją się między słowami oraz spojrzeniami. Nie zapomina także o poczuciu humoru, które wynika raczej z wchodzenia naszego bohatera w świat (pierwsze zakupy czy „randka”).

sling_blade2

Thornton balansuje tutaj między komedią, subtelnym kinem obyczajowym, a mrocznym dreszczowcem. Powoli odkrywa przeszłość naszego bohatera, który będzie zmuszony dokonać wyboru między dobrem a złem. Reżyser zderza wiarę z codziennością. Karl od dziecka był uznawany za karę od Boga, ale uderza jego spokojny charakter – nie dba o siebie, nie jest chciwy, ma masę empatii i ponownie musi zderzyć się z przeszłością. W końcu pojawia się szansa, gdyż spotyka ludzi życzliwych i nie osądzających go. Korzystają z jego umiejętności (samouk w kwestii naprawy kosiarek i małych silników), a przyjaźń z Frankiem jest wygrywana na wszelkich polach. Mężczyzna staje się dla chłopca wsparciem, niemal ojcem, z którym spędza czas. Nawet dochodzą poważniejsze tematy (śmierć, morderstwo), ale bez moralizatorstwa i nadmiernego strachu.

sling_blade3

Trudno zapomnieć kilku znakomitych scen jak otwierający monolog Karla w ciemnościach, gdy opowiada o sobie studentce dziennikarstwa, rozmowę Karla z Frankiem i odkrycie jednej z mrocznych tajemnic (niedoszły brat) czy pijacka kłótnia Doyle’a z matką chłopca. Także dramatyczny finał zrealizowany w niemal thrillerowym stylu (Karl stoi przed wejściem otoczony mrokiem) nie pozwala o sobie zapomnieć.

sling_blade4

Wszystko w zasadzie na swoich barkach trzyma Thornton, który gra po prostu GENIALNIE. Ułomność Karla jest wyrażona w sposób nieprawdopodobny. Zarówno te krótkie ruchy głową, sposób mówienia („Allright THEM”), chrząknięcia czy nieustanny gest mycia rąk – tu wszystko jest dopieszczone do najdrobniejszego detalu i wierzę temu bohaterowi do samego końca. Poza nim tak naprawdę wybijają się tylko trzy postacie. Pierwsza to Frank, grany przez debiutującego Lucasa Blacka – zagubiony, wrażliwy chłopiec szukający wsparcia i autorytetu. drugim jest Doyle (mocny Dwight Yoakam), który jest nietolerancyjnym bucem przekonanym o swojej sile, zgniatającym wszystko, co nie jest w zgodzie z jego systemem wartości. I wreszcie trzeci bohater to Charles Bushman (J.T. Walsh) – kolega z wariatkowa, gaduła i morderca.

„Blizny przeszłości” to mroczny, mocny i troszkę zapomniany film o nadziei, wybaczeniu, przyjaźni, wreszcie o przeszłości, która zawsze nas dopada i zmusza do dokonania poważnych wyborów, naznaczając na następne lata. Wszystko zrobione w sposób niegłupi, bez niepotrzebnych symboli oraz zadęcia, ale trudno dostępne. Mam nadzieję, że was to nie zrazi.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Elita zabójców

Mike Locken i George Hansen są agentami prywatnej agencji wywiadowczej ComTech, która współpracuje z CIA. Panowie zajmują się ochroną klientów, którzy są ścigani przez swoich wrogów ze swojego kraju. Podczas jednej z takich akcji, Hansen zdradza, zabijając „towar” i ciężko raniąc Lockena. Mężczyzna powoli wraca do zdrowia, jednak nie ma szansy powrotu do firmy. Do czasu, kiedy CIA daje zadanie ochrony japońskiego polityka do momentu wyjazdu z kraju. Zamachu ma dokonać Hansen razem z japońską mafią, co daje Lockenowi szansę do wyrównania rachunków.

elita_zabjcw1

Fabuła brzmi jak typowy film sensacyjny, jednak gdy za taką historię odpowiada „Krwawy Sam” Peckinpah należy liczyć się z czymś mocnym, ostrym i z najwyższej półki. Jednak film z 1975 roku nie wytrzymał próby czasu. Początek nie zapowiada katastrofy – szybki montaż, ujęcia w półmroku, eksplozja i ucieczka samochodem. Napięcie budowane jest stopniowo, a dynamiczny montaż z przeplatającymi się czasowo wydarzeniami powoduje, że to się świetnie. Wszystko się jednak sypie w momencie, gdy nasz bohater wraca do zdrowia. Niby porusza się o lasce i – na początku – kuleje, jednak potem tego nie widać zbyt mocno. Zwłaszcza, gdy lekarze mówią, że zostanie kaleką do końca życia. Tutaj widać pewną niekonsekwencję.

elita_zabjcw2

Nie to jednak jest problemem, ale brak kompletnego zaangażowania. Niby są próby budowania suspensu (pierwszy zamach na lotnisku, strzelanina na ulicy czy finałowa konfrontacja na statku), ale to nie działa. Dodatkowo jeszcze te starcia z ninja oraz sceny kung-fu, zrobione jakoś bez finezji i wyglądające po prostu śmiesznie. A pojedynek Lockena z Hansenem czy motywy zdrady i lojalności w cynicznym, brudnym świecie nie wybrzmiewają zbyt mocno. Sytuację częściowo próbują ratować niezłe dialogi, pełne ciętego humoru oraz świetny montaż.

elita_zabjcw3

Mimo że reżysersko i scenariuszowo „Elita zabójców” jest rozczarowująca, to aktorsko nadal się broni. Jest to zasługa bezbłędnego Jamesa Caana oraz Roberta Duvalla. Pierwszy w roli uczciwego i lojalnego najemnika jest przekonujący, zarówno w scenach akcji, jak i w momentach pokazujących jego rehabilitację, a drugi jako jego przeciwieństwo – bezwzględny, cyniczny gracz, nie patyczkujący się z nikim. Obydwaj świetnie się uzupełniają, a z drugiego planu warto wyróżnić Burta Younga (cwany kurdupel Mac) i Bo Hopkinsa (lekko psychopatyczny Miller).

elita_zabjcw4

„Elita” powszechnie jest uznawana za jeden z najsłabszych filmów Peckinpaha, który rzadko rozczarowywał swoich widzów. Pomysł był interesujący, jednak pewne elementy (kung-fu) delikatnie mówiąc, gryzą się ze sobą, a reżyseria zawodzi. Jest kilka perełek, jednak to za mało, by mówić o w pełni udanym kinie sensacyjnym. Obejrzeć można, ale „Krwawy Sam” bywał w lepszej formie.

6/10

Radosław Ostrowski

Barwy

Los Angeles jest opanowane i terroryzowane przez gangi, które nawzajem się wykańczają – Czerwonych (zwanych też Krwiakami) oraz Niebieskich (Zmory). Obie grupy zwalczają się i próbują przejąć kontrolę nad handlem narkotykami. By powstrzymać tą falę przemocy, policja powołuje specjalną jednostkę zwaną CRASH (Społeczna Rezerwa do Zwalczania Chuligaństwa). Widzimy to wszystko z perspektywy dwóch członków tej grupy – doświadczonego Boba Hodgesa oraz młodzika Danny’ego McGavina.

barwy1

Dennis Hopper był jednym z najbardziej cenionych aktorów swojego pokolenia, który sporadycznie próbował swoich sił jako reżyser. Nakręcony w 1988 roku, film „Kolory” to była czwarte podejście reżyserskie aktora. Tym razem skupia się na dwóch aspektach: próbie opanowania porządku przez policję, posiadającą ograniczone środki w postaci funkcjonariuszy i broni oraz gangach kontrolującej poszczególne dzielnice, gdzie liczy się lojalność i przywiązanie do swoich barw. Czy jest w ogóle szansa na wyrwanie się z tego kręgu piekła oraz śmierci. Dla młodych szefowie gangów to jedyni ludzie, którzy potrafili się nimi zająć w dzielnicach biedy i nędzy, gdzie uczciwość nie jest najważniejszą wartością. Czy jest w ogóle szansa na normalność?

barwy2

Hopper nie próbuje upiększać zarówno działań policji, jak i członków miejscowych gangów. Granice między dobrem i złem, mocno się zacierają, stawiając obydwie strony konfliktu w klinczu, a próby dojścia do młodych na zasadzie pouczeń czy siłowej konfrontacji kończą się mniejszą lub większą klęską. Przemoc nakręca przemoc, a końca tej wojny o porządek na mieście nie widać. Dzielnice stają się coraz biedniejsze – podniszczone domostwa, graffiti na ścianach. Choć fabuła w sporej części jest pretekstem do pokazania działań obydwu stron, potrafi chwycić i zainteresować do samego finału.

barwy3

Dodatkowo Hopper w rolach głównych obsadził świetnych Roberta Duvalla oraz Seana Penna. Ten pierwszy wciela się w doświadczonego oraz spokojnego glinę, który próbuje rozwiązać tą wojnę za pomocą głównie rozmów, negocjacji oraz próśb. Z kolei grany przez Penna Danny to narwaniec, który wierzy w rozwiązania siłowe oraz bezwzględne traktowanie członków gangu jako bandziorów. Sceny ich sporów są bardzo intensywne i dają wiele do myślenia. Poza nimi na drugim planie przewijają się m.in. Don Cheadle (Rakieta), Damon Wayans (T-Bone) czy Trinitad Silva (Żabol), którzy tworzą mocne tło jako członkowie gangu.

barwy4

„Barwy” to mocny i realistyczny portret walk policji z gangami, w której nie ma zwycięzców. Mimo lat nadal aktualny.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Droga

Czas postapokalipsy, jednak nie zobaczymy tutaj ruin miasta ani genezy całej sytuacji. mamy przed sobą dwójkę ludzi, podróżujących na wybrzeże. To ojciec i syn, szukający jedzenia i próbujący przetrwać w tym nieludzkim czasie. Mają ze sobą wózek, gdzie trzymają wszystkie rzeczy oraz pistolet z dwoma nabojami.

droga1

Film John Hillocata pozornie opowiada historie znaną, pokazujący rozpad dawnego świata oraz człowieka desperacko walczącego o przetrwanie. Świat jest tutaj mroczny i ponury – dosłownie. Słońca nie ma od dawna, śnieg, deszcz, błoto – od lat już nie ma upraw, drzewa zaczyna same odrywają się od ziemi, a ludzie przerzucili się na kanibalizm. Społeczeństwo, prawo, cywilizacja rozpadły się jak domek z kart. Każdy tutaj dba o siebie, a sugestywne zdjęcia potęgują klimat beznadziei, bezsilności. I jak w tym brutalnym świecie można pozostać człowiekiem? Hillcoat stawia trudne pytania i masa obrazów zostaje w pamięci – odnalezienie ludzi zamkniętych w piwnicy, opadłe drzewa na wodzie czy kradzież wózka. To wszystko trzyma mocno za gardło aż do dramatycznego finału, który daje niewielką nadzieję, że jeszcze jest światło w tym mroku. Ale to wymaga otworzenia się i zaufania innym ludziom. Kolor pojawia się jedynie w retrospekcjach, z czasów przed zagładą.

droga2

Pomaga w tym świetne aktorstwo Viggo Mortensena (ojciec) oraz Kodiego Smith-McPhee (syn), ciągnących ten film na swoich barkach. Mają tylko siebie, starają się zachować i przetrwać w tych czasach. Ten pierwszy ma desperację w oczach, jest podejrzliwy i nieufny, w przeciwieństwie do syna – młodego, wystraszonego i przedwcześnie uczącego się życia, a chemia między nimi jest jedynym napędem ich działań. Poza nimi trudno zapomnieć epizodów Charlize Theron (pojawiająca się w retrospekcjach żona), Roberta Duvalla (starzec) i Guya Pearce’a (weteran).

droga3

„Droga” jest piorunującym, smutnym, niemal depresyjnym film post-apokaliptycznym. Brak efektów specjalnych, oszczędność dialogów i świetne aktorstwo sprawiają, że zostaje on w pamięci na długo. Wędrówka niełatwa, pełna niebezpieczeństw oraz innych ludzi, którzy bywają zwierzętami.

7/10

Radosław Ostrowski

 

Lucky You – Pokerowy blef

Huck to młody, ale bardzo ambitny pokerzysta. Problem w tym, że jak każdemu młodemu pokerzyście pieniądze nie kleją się do niego na długo – to pewnie dlatego ma sporo długów. Mimo to postanawia zawalczyć w Mistrzostwach Świata w zawodowym pokerze. Tam stanie do walki ze swoim ojcem, z którym nigdy nie wygrał. Jeszcze pojawia się w jego życiu Billie – marząca o karierze piosenkarki dziewczyna.

lucky_you1

Wszyscy kinomani znają Curtisa Hansona jako twórcę znakomitych „Tajemnic Los Angeles”, jednak tym razem postanowił nakręcić coś lżejszego. Sama historia bazuje na znanych kliszach, bo jest tu i wątek miłosny, trudna relacja ojciec-syn napędzająca dynamikę całości (stare, niezagojone blizny) oraz poker – karty, dużo kart i duża kasa do wygrania. Jako studium gracz-hazardzisty ten film nie do końca się sprawdza, bo posługuje się ogranymi kliszami, podobnie jest z wątkiem miłosnym (strasznie przewidywalny i w zbyt hollywoodzkim stylu). Więc pozostaje sama pokerowa rozgrywka i tutaj pojawia się napięcie, zarówno w samym zbieraniu forsy na grę, jak i w samym finale – nie do końca oczywistym. Jest tu kilka świetnych scen (zakład, że w 3 godziny zaliczy wszystkie dołki w golfie – rewelacja) oraz klimat Las Vegas – mekki hazardzistów i zawodowych graczy, w dodatku ładnie sfotografowana. Tylko całość nie porywa do końca, co jest niewybaczalnym błędem.

lucky_you2

Ten film już zostałby wymazany z pamięci, gdyby nie dobre aktorstwo Erica Bany i Roberta Duvalla. Pierwszy jest wnikliwym i uważnym graczem, który jednak bywa bardzo ryzykownie, niemal nerwowo. Drugi to spokojny, rozważny i opanowany zawodnik – prawdziwy profesjonalista. Obserwowanie tego duetu w akcji jest czystą przyjemnością. Nie do końca pasowała tu Drew Barrymore jako troszkę naiwna dziewczyna Billie (trzeba jednak przyznać, że ładnie śpiewa). Obecność zawodowych pokerzystów tez daje kolorytu całości, podobnie jak epizody Roberta Downeya Jra. (terapeuta Jack Telefon) i Michaela Shannona (gracz Ray Zumbro).

lucky_you3

„Pokerowy blef” to całkiem przyzwoity, choć dla mnie troszkę za lekki dramat. Za mało w tym pazura, a w przeciwieństwie do bohaterów Hanson gra zbyt zachowawczo i bezpiecznie. Czasami jednak trzeba ostro zaryzykować, by zdobyć większą stawkę.

lucky_you4

6/10

Radosław Ostrowski