Wspomnienie lata

Jesteśmy w jakimś małym miasteczku gdzieś w latach 70. podczas wakacji. Wszystko poznajemy z perspektywy 12-letniego Piotrka, który jest tutaj razem z matką. Ojciec przebywa poza krajem, pracując na utrzymanie. A wiadomo, co się dzieje podczas wakacji: pierwsza dziewczyna, pierwszy alkohol, ale też pewna tajemnica. Bo matka dość często wychodzi z domu i pewnej nocy chłopak idzie za nią.

wspomnienie lata2

Adam Guziński w 2006 roku debiutował jako reżyser „Chłopcem na galopującym koniu”, który kompletnie przeszedł bez echa. Dziesięć lat później wraca z tym filmem i powiem szczerze, że wziął mnie ten film z zaskoczenia. Chociaż nie powinien, bo niby takie historie widzieliśmy. Ale tutaj to działa na zasadzie bardzo silnego kontrastu. Mamy niby sielankową atmosferę, choć okres lat 70. nie jest tutaj mocno zaznaczony. Zdjęcia Adama Sikory wyglądają wręcz pocztówkowo, jakbyśmy cofnęli się do czasów, gdzie trawa była bardziej zielona, kłosy bardziej żółte, a woda bardziej niebieska. Wiecie o co mi chodzi? Gdy wszystko było proste, a liczyła się tylko frajda, zabawa i kumple. Ale cały trick polega na tym, że podskórnie między chłopcem a matką czuje się napięcie. Nie wszystko jest tutaj powiedziane wprost i niemal do samego końca pozostaje nieznane. Przynajmniej dla naszego bohatera, próbującego zrozumieć zachowanie dorosłych. Zupełnie jakby był traktowany niepoważnie, więc nie wszystko mu się mówi, a mnie – jako widzowi – niczego się nie pokazuje.

wspomnienie lata1

Ta strategia, gdzie mamy tak naprawdę ciąg powiązanych scenek i takie niedopowiedzenia powinny odrzucić, zniechęcić. W najgorszym wypadku zanudzić. A jednak ze sprawną reżyserską ręką Guzińskiego nie tylko to działa, ale też jest w stanie zaangażować i wciągnąć do bardzo mocnego finału. Finału sygnalizowanego na samym początku, choć ostatecznie idącym w innym kierunku. Ten kontrast między tym, co widzimy a tym, co dzieje się naprawdę wchodzi w głowę. Tak samo jak nie można zapomnieć fantastycznego Maksa Jastrzębskiego w roli głównej. Rzadko zdarzają się tak wyraziste role w tak młodym wieku, a tutaj bardzo drobnymi spojrzeniami buduje wyrazistą kreację. Tak samo warto wyróżnić Urszulę Grabowską w roli matki innej niż można się było spodziewać. Relacja między nimi jest tak delikatnie zarysowa, a jednocześnie tak fascynująca, że zostaje w pamięci.

wspomnienie lata3

Jakie jest to „Wspomnienie lata”? Słodko-gorzkie i bardzo nostalgiczne, ale ta nostalgia jest bardzo fałszywa. Guziński o tym brutalnie przypomina, wprowadzając wiele razy w pole.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Ukryta gra

Październik 1962 roku był dość gorący, bo świat stanął na krawędzi III wojny światowej. Sowieci przesyłali na Kubę statkami części do broni nuklearnej, gdzie miały być odpalone z tamtejszych instalacji rakietowych. Zagrożenie to jednak zostało powstrzymanie dzięki blokadzie przez USA oraz ustąpieniu Chruszczowa z obranej ścieżki. Bluff się nie udał, jednak cała ta sytuacja to tylko tło do tego filmu.

Bohaterem „Ukrytej gry” jest Joshua Mansky, profesor matematyki z umysłem działającym niczym najszybszy Internet na świecie. Tylko, żeby jakoś w tym świecie funkcjonować znieczula się alkoholem, by zwolnić tempo. Oprócz tego lubi grywać w karty dla pieniędzy, dzięki czemu żyję. Jednak pewnej nocy w knajpie pojawia się kobieta z propozycją, ale mężczyzna odmawia. I to był błąd, bo kobiecie się nie odmawia, zwłaszcza pracującej dla CIA. Matematyk ma dość proste zadanie uczestnictwa w szachowym pojedynku z radzieckim arcymistrzem w… Pałacu Kultury i Nauki. Pierwotny szachista, który miał odbyć pojedynek zmarł w niejasnych okolicznościach, a rozgrywać ma trwać 5 pojedynków. Tylko, że Mansky nie wie, iż całe to przedsięwzięcie ma swoje drugie dno.

ukryta gra1

Czego jak czego, ale u nas szpiegowskich filmów nie robi się zbyt często. Zwłaszcza w tzw. amerykańskim stylu, czyli na bogato, z budżetem, gwiazdorską obsadą (nie tylko z Polski) oraz wciągającą intrygą. Zadania tego podjął się debiutujący reżyser Łukasz Kośmicki, choć nie jest postać anonimowa w branży filmowej. W latach 90. był bardzo cenionym autorem zdjęć, później założył firmę realizującą reklamy, a ostatnim głośnym tytułem z jego udziałem był „Dom zły”, do który współtworzył scenariusz. Jednak reżyserowanie i tworzenie zdjęć to dwie kompletnie różne sprawy.

ukryta gra3

Muszę przyznać, że „Ukryta gra” wciąga, choć pozornie rozgrywka szachowa wydaje się być mało filmowa do pokazania. Poza tym film szpiegowski nie powinien mieć łatwej historii, by móc bardziej trzymać w napięciu, ale też nie może być zbyt skomplikowany, aby nie zanudzić. Reżyserowi udaje się zachować balans między rozgrywką szachową a rozgrywką wywiadowczą, gdzie nie końca wiadomo komu można zaufać, kto dla kogo naprawdę pracuje. Jednocześnie udaje się zachować klimat realiów lat 60., pokazany z perspektywy obcego człowieka. Niby jest przyjaźnie i gościnnie, ale Wielki Brat wszystko słyszy i ma swoich ludzi. A żeby osiągnąć sukces (także propagandowy) jest w stanie posunąć się do wszystkiego. Wszystko jest bardzo starannie wyegzekwowane (scena pierwszego pojedynku to montażowy majstersztyk), nie brakuje dowcipnych dialogów, pomagającej w budowaniu suspensu muzyki Łukasza Targosza oraz stylowych zdjęć Pawła Edelmana.

ukryta gra2

Jednak prawdziwym bohaterem tego filmu jest Pałac Kultury i Nauki. I nie chodzi tylko o swoje gabaryty, ale też sieć korytarzy oraz tajemnych przejść, które odegrają istotną rolę w drugiej połowie filmu. W zasadzie nie ma jakiejś poważnych wad, może poza prostym podziałem na dobrych Amerykanów i złych Ruskich, niemniej pojawia się kilka odcieni szarości. Nawet chwile patosu są przeładowane ironią i cynizmem, pokazując bezradność jednostki wobec systemu. Bez względu na ustrój i przekonania polityczne, co jest małym plusikiem. Tak samo jak bardzo gorzki epilog tego filmu, gdzie wydawałoby się, że zagrożenie nuklearne to przeszłość.

ukryta gra4

Międzynarodowa obsada robi bardzo dobrą robotę. Klasę potwierdza Bill Pullman w roli wycofanego matematyka Mansky’ego, który próbuje odnaleźć się w całej tej plątaninie. Nie mówi wiele, uważnie obserwuje i szybko wyciąga sensowne wnioski. Jednak jego najlepsze momenty są wtedy, kiedy próbuje opanować się w nerwowych sytuacja jak podczas kluczowego wydarzenia w toalecie, podczas gry. W samych oczach widać gotujące się emocje czy w sposobie chodzenia. Równie świetny jest Aleksiej Serebriakow jako generał Krutow, szef kontrwywiadu. Bardzo opanowany, pewny siebie, zawsze mówiący spokojnym głosem. Innymi słowy nie jest to przerysowany czarny charakter, ale rasowy szachista, próbujący przewidzieć działanie na kilka ruchów do przodu. Takich antagonistów pamięta się długo. Dla mnie jednak film ukradli Robert Więckiewicz oraz Wojciech Mecwaldowski. Pierwszy jako dyrektor PKiN-u tworzy postać naznaczoną przeszłością i nieufnego wobec nowych panów Polski. Dlatego łatwo nawiązuje więź z Mansky’m, stając się w jakimś sensie przyjacielem. Z kolei Mecwaldowski w epizodzie jako konferansjer zapada w pamięć swoim sposobem mówienia oraz wyglądem.

Byłem zaintrygowany zwiastunem, a dostałem naprawdę dobrze zrobiony film z intrygą bardzo dokładnie przygotowaną. Historia wciąga, realizacja jest porządna, a aktorstwo z wysokiej półki. Innymi słowy jest to, czego w kinie gatunkowym potrzeba i czego szukam.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Ja teraz kłamię

Wyobraźcie sobie takie show, gdzie wy jesteście osobami decydującymi. Konfesjonał Gwiazd – tutaj celebryci opowiadają o swoich rzeczach i grzechach, a w zamian dostają dużą kasę. I wy, widzowie, głosujecie telefonami: wierzycie im lub nie. Przed wami troje postaci: aktorka poruszająca się na wózku, reżyser nie mogący znaleźć zatrudnienia oraz piosenkarka po uzależnieniu od narkotyków. Prowadząca, ubrana w turban Kai, wierzy im, ale widownia nie. Od tego momentu poznajemy historię każdego z nich.

ja teraz klamie1

Reżyser Paweł Borowski wraca po 10 latach przerwy. Artysta-plastyk oraz felietonista tworzy tutaj bardzo odrealniony świat przyszłości z perspektywy tzw. wyższych sfer. Ludzi bogatych, pragnących sławy i uwielbienia takich szarych ludzi jak ty i ja. Ludzi podatnych na manipulację oraz oszustwo, bo przecież pragniemy sensacji, makabry oraz tragedii. Z kolejnymi wydarzeniami dostajemy kolejne informacje oraz tajemnice skrywane przez naszych bohaterów. Kolejne tajemnice, jakieś morderstwo, kłamstwa, pęknięcia oraz trzy relacje. Kto kłamie, kto mówi prawdę, kto manipuluje i steruje innymi? Niby nic nowego, ale reżyser robi wszystko, by tutaj pogmatwać, skomplikować oraz namieszać we łbie.

ja teraz klamie2

Najbardziej wybija się tutaj strona wizualna oraz osadzenie w retro-futurystycznej otoczce. Scenografia jest wręcz piorunująca, przypominająca klasyczne kino SF (komputery w kształcie lekko powiększonych maszyn do pisania, „pocztówki”, telewizory czy stare samochody). Także pozornie minimalistyczne studio Kai potrafi zaintrygować. Nie wspominam jeszcze o bardzo wyrazistych kostiumach czy bardzo staroświecko brzmiącej muzyce elektronicznej. Ale największą robotę wykonuje praca kamery Arka Tomiaka. I nie chodzi o pokazanie tej rozbuchanej wizji, lecz sztuczki związane ze zmianami perspektywy, co jeszcze bardziej podkręca tą rzeczywistość. Obłędna robota, jakiej na naszym podwórku zwyczajnie nie widziałem, chyba nigdy.

Problem mam jednak z samą fabułą – pozornie prostą i szczątkową, coraz bardziej komplikującą się. Tylko, że w połowie zacząłem podejrzewać jakąś grubymi nićmi szytą mistyfikację. Pokazywanie tych samych scen zaczyna robić się monotonne i nie prowadzi donikąd. Zaś samo rozwiązanie zagadki jest mało satysfakcjonujące i skręca w stronę jakiejś opery mydlanej. Chociaż może to też jest jakieś oszustwo (ostatnia scena), ale nawet wtedy rozczarowuje.

ja teraz klamie3

I nawet aktorstwo nie jest do końca wykorzystane, a wiele znanych twarzy (Więckiewicz, Chabior, Woronowicz, Dziędziel, Kulig) pełni tak naprawdę role epizodyczne. Z tego całego grona najbardziej wybijają się cztery kreacje, czyli Agata Buzek (prowadząca Kai z turbanem na głowie przypomina uważną korbę), Maja Ostaszewska (aktorka Celia), Rafał Maćkowiak (reżyser Matt) oraz Paulina Walendziak (piosenkarka Yvonne). Choć pozornie nie są za bardzo zarysowani, to cały ten kwartet wyciska ze swoich postaci wszystko, co się da.

ja teraz klamie4

Ciężko mi jednoznacznie ocenić ten film. Z jednej strony jest oszałamiający wizualnie oraz ma świetną stylizację na retro-futuryzm, ale z drugiej wydaje się troszkę wydmuszką i niewykorzystującym potencjał całej obsady. Nie mniej jest to jeden z bardziej intrygujących polskich filmów SF.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Jak pies z kotem

Filmy oparte na faktach zawsze są trudne do oceny. Zwłaszcza, jeśli dotyka wydarzeń z życia reżysera opowiadającego swoją historię. Taka sprawa dotyczy najnowszego filmu Janusza Kondratiuka „Jak pies z kotem”, gdzie mamy trudną relację między braćmi, którzy nie utrzymują ze sobą kontaktu. Wszystko się zmienia, gdy starszy brat (Andrzej) dostaje udaru – prawa półkula mózgu jest martwa, jest sparaliżowany. Wtedy Janusz, wskutek pewnych okoliczności, bierze sprawy w swoje ręce, ściąga brata do domu i próbuje się nim zająć.

jak_pies_z_kotem3

Takie filmy są dość niełatwe w ocenie, bo pokazywane są dość intymne wydarzenia, o jakich wiedzieli nieliczni. Dodatkowo mamy temat choroby, która doprowadza do wielkiego mętliku w głowie, co może dać w zasadzie duże pole do popisu. Reżyser skupia się tutaj przede wszystkim na tej szorstkiej, trudnej miłości braterskiej. O tyle trudniej, że więzi między nimi były bardzo luźne, ale też z powodu dość sporej różnicy charakterów: Andrzej jest dość impulsywny, wręcz cholerykiem skupionym na sobie, zaś Janusz wydaje się być wyciszonym, skupionym stoikiem. Doprowadza to do ciężkiej konfrontacji, gdzie nie brakuje cierpkich, miejscami ostrych słów. Jednak mimo pewnego dość przewidywalnego kierunku, sam film jest szczery, bez stosowania emocjonalnego szantażu, co nie jest wcale takie proste. Niemniej to wszystko działa i trzyma się w ryzach aż do końca.

jak_pies_z_kotem1

Realizacyjnie film bardziej wygląda jak skromna produkcja skierowana dla telewizji. Nie ma tu żadnych wodotrysków, zabawy kolorami czy eksperymentów. Chociaż jest pewien wyjątek od tej reguły, czyli momenty wariackich wizji Andrzeja (psy chodzące po ścianach, widok przepaści nad tarasem), gdzie widzimy jego perspektywę. Pozornie mogą się wydawać zabawne, ale czasami tutaj śmiech tkwi w gardle. I to właśnie zderzenie pokręconej wyobraźni Andrzej z bardziej trzymającym się ziemi Januszem jest największą esencją, choć pozornie rola opiekuna może wydać się drogą przez mękę, prowadzące do zwątpienia, wręcz rozszarpania nerwów. Niemal dla wszystkich.

jak_pies_z_kotem2

Jeśli coś wyróżnia ten film od reszty to fantastyczne trio aktorskie. Po pierwsze, świetny Robert Więckiewicz. Przez większość czasu wydaje się opanowany, wręcz spokojny, ale jak wybucha, poraża, choć nie łatwo go sprowokować. I pozwala sobie na troszkę humoru, co pomaga w zachowaniu równowagi. Jeszcze lepszy jest Olgierd Łukaszewicz jako Andrzej – mimo dość zwichrowanej perspektywy, nadal chcący czerpać z życia garściami, ale też będący niejako więźniem swojego działa i umysłu. Te krótkie momenty świadomości, przeplatane z różnymi odlotami, tworzą prawdziwą petardę. Na tym samym poziomie wchodzi Aleksandra Konieczna jako Iga Cembrzyńska, niemal imitując jeden do jednego pierwowzór. Na początku może wydawać się dość antypatyczna, jednak z każdą sceną zaczyna pokazywać troszkę inne oblicze, co zmusza do weryfikacji naszych przekonań.

„Jak pies z kotem” może nie jest zaskakującym, ale pozostaje emocjonalnym doświadczeniem, skupionym na trudnej relacji rodzeństwa. Trudno wyczuć fałsz, a ręka Kondratiuka do prowadzenia aktorów powoduje, że ten komediodramat zostaje na dłużej.

7/10 

Radosław Ostrowski

Kler

Chyba żaden inny film w Polsce nie wywoływał takich emocji, oczekiwań albo kontrowersji jak „Kler”. Czy Wojciech Smarzowski wywołał słusznie ten ferment oraz silne spięcia między ludźmi? Hmm. Zacznijmy od początku. Było ich trzech, niczym w legendarnej „Autobiografii” Perfectu. Parę lat temu przeżyli pożar kościoła i od tej pory co jakiś czas się spotykają, ale ich losy jeszcze nawzajem się przetną. Ksiądz Kukuła poza działalnością w parafii jest katechetą i trenerem szkolnej drużyny piłkarskiej. Ale po mszy jeden z ministrantów traci przytomność, trafia do szpitala i nie wygląda to najlepiej. Ksiądz Trybus zaś pochodzi z małej parafii gdzieś na wsi, a o pieniądze niełatwo. Ten duchowny żyje w dość niebezpiecznym trójkącie: Bóg, gorzała, gosposia o imieniu Hanka. A w drodze jest dziecko. No i ten, który ich ocalił w pożarze – ksiądz Lisowski, pomocnik arcybiskupa Mordowicza, który blokuje mu szansę kariery w Watykanie.

kler1

Jeśli ktoś spodziewał się aktu oskarżenia pokroju „Spotlight”, to… nie do końca jest to film, jakiego szukacie. Reżyser próbuje zrozumieć naszych duchownych, którzy miotają się ze swoimi demonami, mają pewne problemy, które zmuszają ich – przynajmniej niektórych – do pewnych decyzji czy weryfikacji. Ale jednocześnie ich losy oraz opowieści mają pokazać, jak wiele grzechów oraz brudów ma na swoim koncie Kościół jako instytucja: pedofilia (i jej ukrywanie), uciszanie mediów i innych niewygodnych, łapówkarstwo, stosowanie przemocy wobec dzieci, bardzo silne powiązania z polityką oraz próba wyciągnięcia jak największych korzyści i przywilejów. Można dorzucić jeszcze hipokryzję do zestawu, ale to dotyczy każdego człowieka stykającego się z władzą. Nie brakuje tutaj mocnych scen oraz prztyczków w nos („przesłuchanie” ofiary pedofila przez biskupa, reklama z ofiarami przeplatana z „ostatnią wieczerzą” czy opowieść księdza Kukuły), ale… nie mogłem odnieść wrażenia, że to wszystko jest jakieś płytkie, wygląda jak wyważanie otwartych drzwi. Ale z drugiej strony, nie chodziło tutaj o akt oskarżenia (albo nie tylko o to), lecz o pokazanie niedoskonałości, że księża też są ludźmi, a nie tylko moralnymi autorytetami czy osobami mającymi „kontakt” z Najwyższym. W końcu to film Smarzowskiego, a u niego nie ma tak naprawdę jednoznacznie dobrych ani złych postaci.

kler2

Fabuła dla mnie była najciekawsza, gdy skupiała się wokół oskarżeń Kukuły w sprawie domniemanej pedofilii oraz politycznych intryg Lisowskiego. Opowieść księdza Trybusa wydaje się toczyć niejako obok wielkich wydarzeń, co dla wielu może wydawać się nudna – inaczej – bardziej przyziemna, ale też jednocześnie dość łatwo się można z tą postacią identyfikować. Innym problemem był dla mnie montaż. I nie chodzi tylko o krótkie przebitki, pokazujące sceny z przeszłości czy szybkie ścinki, mające pokazać pewną repetycję, ale można było parę minut spokojnie wyciąć. Do tego jeszcze przebijają się jakieś medialne przekazy czy dialogi dotyczące samej instytucji Kościoła. Niby ma to osadzić całość w naszej rzeczywistości, ale wydawały mi się nie potrzebne. I jeszcze to nieszczęsne zakończenie z nachalną symboliką w ostatnich kadrach. Nie ogarniam jak w takiej masowej uroczystości nie było strażaków ani gaśnicy. Więcej wam nie zdradzę, ale to mnie bolało i te zwieńczenie było niepotrzebne.

kler3

Jeśli jest coś, co może przyciągnąć uwagę widzów do samego końca, to jest to świetne aktorstwo, podnoszące poziom filmu. Zaskakuje Robert Więckiewicz jako Trybus, którego dawno nie widziałem tak wyciszonego, wręcz stonowanego, ale widać pewne rozdarcie i konflikt. W końcu też jako jedyny ze wszystkich duchownych robi to, co powinni: bierze odpowiedzialność za swoje czyny. Świetny i poruszający jest Arkadiusz Jakubik jako Kukuła, który wydaje się zaangażowanym, porządnym księdzem (może poza kwestiami pieniędzy) z dość mrocznym piętnem przeszłości. Ale całość kradnie Jacek Braciak w roli Lisowskiego, który ma z rudym zwierzęciem więcej wspólnego niż się wydaje. Manipulator, pociągający za sznurki niczym gangster, działający kilka kroków do przodu i mówiący bardzo spokojnym głosem. Choć potrafi wykorzystywać swoje talenty do czynienia dobrych rzeczy (organizowanie zakupów konsol dla dzieci ze szpitala czy pomoc w adopcji, liczy się tak naprawdę tylko jedno: kariera w Watykanie. Poza tym wyrazistym tercetem, na drugim planie wybija się cudnie szarżujący Janusz Gajos w roli śliskiego arcybiskupa Mordowicza oraz Joanna Kulig jako Hanka, gosposia księdza Trybusa. Poza tym jeszcze kilka rozpoznawalnych i znanych twarzy, którzy pojawiają się w drobnych epizodach, przez co można ich przeoczyć.

Ciężko mi jednoznacznie ocenić „Kler”. Z jednej strony czuć rękę Smarzowskiego oraz jego styl, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia zmęczenia materiału, a także dotknięcia niewygodnych tematów dla Kościoła. Może liczyłem na większe szarpnięcie, silniejsze uderzenie, a dostałem coś zupełnie innego.

6,5/10 

Radosław Ostrowski

Ślepnąc od świateł

Warszawa – miasto leżące między Pruszkowem a Wołominem, gdzie wszystko żyje i oddycha tylko jedną rzeczą: kokainą. Ona czyni ten świat w miarę funkcjonującym, a jednym ze sprzedawców tego dopalacza jest Kuba. Nikt nie wie o nim nic, jego chata bardziej przypomina ascetyczną twierdzę, zaś jego jedyną przyjaciółką jest Pazina. Kuba pracuje dla niejakiego Jacka, który wydaje się być szefem tego mrocznego świata. A nasz Kubulek planuje wyjechać z miasta na troszkę dłużej, gdzieś tak przed świętami. Tylko, że wtedy wszystko zaczyna się wywracać do góry nogami, co spowodowane jest pewną torbą oraz wychodzącym z więzienia gangsterem Dario.

slepnac_od_swiatel1

O adaptacji powieści Jakuba Żulczyka mówiło się od dwóch lat, ale w końcu się udało. Reżyser Krzysztof Skonieczny miał bardzo trudne zadanie, bo cała historia była jednym wielkim monologiem głównego bohatera, przeplatanym z onirycznymi wstawkami. Więc jak z tego skleić historię? Skonieczny bardzo mocno bawi się formą, co pozwala jeszcze bardziej wejść w ten chropowaty, brudny świat. Świat stroboskopowych świateł nocnych klubów, brudnych kamienic, bogatych apartamentów przeplatających się ze skromnymi pokojami jeszcze z czasów PRL-u. i ten świat jest nakręcany przez pieniądze, narkotyki, stanowiące paliwo dla niepowstrzymanego wyścigu szczurów. Tutaj przetrwanie jest ważniejsze, a głód tak silny, że bez niego nie jesteś w stanie w żaden sposób funkcjonować.

slepnac_od_swiatel2

„Ślepnąć od świateł” to także brudny, brutalny świat gangsterów, którzy za Chiny nie przypominają tych legendarnych szlaków znanych z „Ojca chrzestnego” czy nawet filmów Martina Scorsese. Tutaj każda próba cwaniactwa czy pójścia na skróty może skończyć się tylko w jeden sposób – zgonem. Tutaj wszyscy biorą dragi: bogaci biznesmeni, skorumpowani gliniarze, politycy, celebryci oraz szaraczki ze szkół. Gangsterzy mogą wydawać się tutaj bardzo przerysowani i nie tylko dlatego, że strasznie klną czy szablonowych obrazów. Bo są bezwzględni brutale z ulicy (Stryj i jego świński duet), drobne płotki z dilerki, troszkę wyżej mierzący Jacek o mentalności dresa czy bardziej bezwzględnego mafioza ze starej szkoły.

slepnac_od_swiatel3

Skonieczny potrafi pokazać ten brudny i ostry świat w taki sposób, że nie byłem w stanie oderwać oczu. Walące po oczach neony, opuszczone budynki w teledysku (nawija Piorun), ale z drugiej strony mamy piękną wyspę, gdzie nasz bohater wyobraża sobie przyszłość, zaś z trzeciej są jeszcze oniryczne sny bohatera (wyglądają jakby filmowane z VHS-u, gdzie jest wąski ekran, mocno wyprane kolory oraz bardzo lepka czerń).  Nie brakuje tutaj zarówno fantastycznych zdjęć, pełnej długich ujęć, wręcz lepkiego mroku, z bardzo wręcz ostrym montażem. Pozornie może wydawać się dziwacznym, chaotycznym eksperymentem, jednak reżyser panuje nad materiałem i wsysa. I jeszcze mamy na dokładkę bardzo eklektyczną muzykę, mieszającą dźwięki klasyków muzyki, jak i bardziej popularne dźwięki (KNŻ, Myslovitz, Run the Jewels, PROBLEM, The Streets), co wywołuje stan prawdziwego odlotu. I to jest ten świat, który nas otacza.

slepnac_od_swiatel4

Do tego jeszcze Skoniecznemu (grąjącemu także rapera Pioruna) udało się zebrać wręcz mocarną obsadę i każdy – nawet drobny epizod – zapada bardzo mocno w pamięci. I nie ważne czy mówimy o Zbigniewie Suszyńskim (poseł), Krzysztofie Szczerbińskim (inspektor Zgrywus), ekspresyjnym Krzysztofie Zarzeckim („Maluch”), czy choćby Michale Czarneckim (prokurator). Klasę potwierdza bardzo szorstki Janusz Chabior (ostry „Stryj”), coraz bardziej wybijający się Jacek Beler („Sikor”) czy coraz bardziej wracający do dyspozycji Cezary Pazura (szowman Mariusz Fajkowski) oraz Eryk Lubos (gliniarz-hazardzista Marek). Serial jednak kradną Marta Maliszewska, Robert Więckiewicz oraz Jan Frycz. Maliszewska w roli Paziny potrafi przykuć uwagę swoją naturalnością, intrygującą osobowością, potrafiącą nawiązać dziwną więź z Kubą. Więckiewicz jako lekko nerwowy, bluzgający Jacek potrafi rozbawić swoimi wiązankami. Ale to Frycz tutaj rozdaje karty – sprawia wrażenie bardzo spokojnego, wręcz stoickiego Dario (ten opanowany głos), jednak w jego oczach jest coś demonicznego, co nie pozwala mu się sprzeciwić. Magnetyzująca petarda, na której wybuch czekasz z niepokojem, bo nie wiesz, co zrobi i do czego jest zdolny.

slepnac_od_swiatel5

A jak sobie radzi w roli głównej debiutujący Kamil Nożyński? Moim zdaniem całkiem nieźle, choć Kuba to bardzo specyficzna postać. Sprawia wrażenie jakby nieobecnego, elegancko ubranego ziomala, skupionego na jak najlepszym wykonaniu swojego fachu, z bardzo twardymi zasadami, które zostają przez niego złamane (nie z własnej winy). Ma w sobie pewną tajemnicę – te oniryczne sceny – ale kiedy zaczyna się wypowiadać, wydaje się sztuczny, bardzo mechaniczny, jakbyśmy słuchali robota. I to może odrzucić wiele osób, jednak dla mnie jest to metoda pokazująca, jak bardzo fałszywy jest sam bohater, że jego pedantyczna kontrola była tylko pułapką.

Chociaż miniserial ma otwarte zakończenie, „Ślepnąć od świateł” pozostaje zamkniętą historią człowieka, który zamiast wyrwać się ze zgniłego miasta, coraz bardziej się w nie zapada. I trudno oderwać od tego brudu oczy, co przypomina troszkę „Taksówkarza”. Niesamowite, chropowate dzieło, którego na naszym podwórku po prostu nie było i na pewno jeszcze do niego wrócę.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Prawdziwe zbrodnie

Historia Krystiana Bali była precedensem na skalę światową. Bo nie było przypadku, by sprawca po popełnieniu morderstwa, opisał je w swojej powieści. Tylko książka była dowodem w sprawie, ale wystarczającym, by skazać jej autora na 25 lat. O tym opowiedział ostatnio „Amok” Kasi Adamik, a swoją wizję wydarzeń pokazał także Alexandros Avranas w „Prawdziwych zbrodniach”. Ten film powstał dwa lata temu i był pokazany na Warszawskim Festiwalu Filmowym, gdzie został odebrany bardzo chłodno. Dopiero w tym roku trafił do szerszego grona odbiorców, tym razem przemontowany, lecz czy to oznacza, że lepszy?

dark_crimes1

Naszym bohaterem jest Tadek – już niemłody gliniarz, który zostaje przeniesiony do archiwum z powodu spartaczonego dochodzenia. Policjanta męczy sprawa pewnego biznesmena Daniela Sadowskiego, którego ciało zostało wyłowione z rzeki. Prowadzący śledztwo inspektor Greger (obecnie komendant policji) umorzył sprawę, jednak Tadek jest przekonany o winie pisarza Krzysztofa Kozłowa. I podejmuje się poprowadzić śledztwo.

Sama koncepcja wydawała się bardzo interesująca, bo jak udowodnić zbrodnię bez mocnych dowodów. A całość osadzono gdzieś na przełomie wieków, gdzie nie ma komputerów, bez papierów nie da rady, tak jak bez magnetowidów oraz dyktafonów. Innymi słowy: średniowiecze, mimo postępującej technologii. Tylko, że całe to śledztwo, jak i intryga są kompletnie dziurawe, pozbawione logiki i sensu. Całość ogranicza się do tego, że Tadek wchodzi do miejsca, rozmawia z kimś (nie wiadomo kim), próbując odnaleźć dowody. Strasznie małe jest to miasto, co jest zaskakujące, wręcz parę ulic na krzyż, dialogi są bardzo toporne i tego angielskiego słucha się z bólem. Klisze? Czego tu nie ma: niezadowolona żona (wątek prywatny ograniczony do minimum), niemal klasyczna femme fatale, sprawca tak zły i przerysowany, że już bardziej się nie da, a w tle ledwo liźnięte kwestie politycznych koneksji oraz korupcji w policji (z ogranym tekstem o naszym bohaterze, że jest „ostatnim uczciwym gliniarzem w kraju”).

dark_crimes2

Jeśli coś wypada dobrze, to zdecydowanie są to zdjęcia Michała Englerta, budujące dość chropowatą wizję świata, świetnie wykorzystując oświetlenie oraz scenografię z epoki. I to buduje bardzo mroczny klimat, mimo stateczności kadrów. Sporadycznie obecna muzyka też sobie radzi, tak jak scenografia.

Aktorsko jest całkiem nieźle, choć z taką obsadą powinno być lepiej. Boli ta angielszczyzna w głosach polskich aktorów, zmarnowanych całkowicie (Kulesza ma minę zbitego psa, Zamachowski pojawia się w jednej scenie, najdłużej obecny Głowacki w zasadzie nie ma wiele do roboty) i ograniczonych do małych rólek. A jak Jim Carrey w bardziej poważnym emploi? Całkiem nieźle jako śledczy, bardzo opanowany i spokojny, chociaż zaczynający powoli mieć obsesję na punkcie tej sprawy. Za to Martin Csocas (Kozłow) daje radę, ale miałem wrażenie pewnego przerysowania i szarży, tak samo jak z Charlotte Gainsbourgh (Kasia).

„Prawdziwe zbrodnie” to przykład filmu kompletnie niepotrzebnego, zbyt dziurawego, nudnego oraz marnującego wyjściową sytuację. Z tej konfrontacji zdecydowanie pewniej wychodzi polski „Amok”, co jest zaskakujące, bo Amerykanie wszystko robią lepiej. Zazwyczaj.

3/10 

Radosław Ostrowski

Katyń – ostatni świadek

Londyn, rok 1947. Niedawno skończyła się II wojna światowa i świat powoli zaczyna wracać do normy. Dla Stephena Underwooda (pokrewieństwo z Frankiem Underwoodem żadne) jest to czas nudy oraz zajmowania się zwykłymi sprawami. Stephen jest dziennikarzem, który szuka swojego tematu, dającego mu pięć minut sławy. W tym czasie dochodzi do samobójstw polskich żołnierzy, przybywających w obozie – i nikogo to nie obchodzi, zaś nowo przybyły Michał Łoboda znika bez śladu. Wtedy dziennikarz trafia na trop zbrodni katyńskiej.

katyn1

Film Piotra Szkopiaka próbuje ugryźć temat Katynia z perspektywy Anglików oraz ubrać to w konwencję dziennikarskiego śledztwa a’la „Spotlight”. Problem w tym, że „Ostatni świadek” kompletnie nie angażuje i jest pozbawiony napięcia. Nawet nie chodzi o to, że wszystko oparte jest na gadanie i wygląda w bardzo teatralny sposób (jedno miejsce, kilka dosłownie postaci oraz non-stop gadanie), zaś dialogi pełnią rolę wręcz ekspozycyjną. Dzięki nim poznajemy historię Katynia (fragment pamiętnika, relacja Łobody) z jedną retrospekcją zrobioną kompletnie bez pazura. A i sama intryga prowadzona jest wręcz ospale i schematycznie z udziałem tajemniczych panów w kapeluszach na dalszym planie. Bo jest klasyczny trójkąt miłosny (ten trzeci wierzchołek to czarny charakter, pozbawiony charakteru), wszelkie próby zastraszania, znikanie świadków czy kluczowych postaci, niszczenie dowodów. Tylko, że to wszystko odbywa się w sposób bardzo mechaniczny, bez zaangażowania oraz wręcz telewizyjnym stylu. Brakuje w tym wszystkim suspensu, całość jest bardzo przewidywalna i, niestety, nudna. Doceniam fakt, że twórcy pokazują tuszowanie całej sprawy i uznanie jej za niewygodne z powodów politycznych (wygrzebane dokumenty z archiwum), co jest sporą zaletą. Szkoda, że fabuła nie angażuje i pozostaje letnia aż do końca.

katyn2

Nawet aktorzy nie są w stanie ożywić swoich bohaterów. Grający główną rolę Alex Pettyfer z wąsem a’la Michał Żebrowski jest tak pozbawiony charyzmy i tak papierowy, że słuchanie go przyprawia o ból wszystkich. Typowy śledczy, będący idealistą oraz szukającym dobrego tematu, do tego bardzo sztywny, grający wręcz jednym sposobem oraz tonem, co boli. Pojawiający się na plakacie Piotr Stramowski pełni rolę tylko i wyłącznie tła, a całość kradnie Robert Więckiewicz w roli tytułowej. Scena wywiadu w jego wykonaniu potrafi zmrozić krew, stając się najjaśniejszym punktem filmu. Podobno grał też Michael Gambon (naczelny), tylko jakoś nie miał zbyt wiele do roboty, tak samo jak Talulah Riley (Jeanette) i jej relacja ze Stephenem – pozbawiona jakichkolwiek emocji.

katyn3

„Katyń – ostatni świadek” może sprawdzić się jako film edukacyjny, pokazujący jak tuszowano sprawę Katynia na arenie międzynarodowej tuż po wojnie. Jednak jako opowiadana historia okazuje się kompletnie nieangażująca, bez jakiegoś błysku, emocji i siły rażenia. Ogromna szkoda i zmarnowany potencjał.

5/10

Radosław Ostrowski

Konwój

Dzień w Straży Więziennej jak co dzień – trzeba dostarczyć skazańca z aresztu do pierdla albo psychiatryka. Takie zadanie otrzymuje dowódca konwoju, sierżant Zawada. Chociaż jego obecność w konwoju wprawia w konsternację resztę składu: kierowcę Berga, „młodego” Feliksa, zięcia naczelnika oraz „czarnego” Maciąga. Zawada jest lekko nieobecny, po ostrych dragach, więc jeszcze się nie dziwi. Jednak podskórnie zacząłem czuć, że coś tu jest nie tak. Okazuje się, że konwojent wcześniej zamordował dwóch strażników, a naczelnik nie chce udziału zięcia w tym konwoju.

konwj1

Maciej Żak postanowił znowu spróbować sięgnąć po thriller i próbuje budować napięcie, atmosferę niepokoju, wręcz osaczenia. Powoli zaczynamy odkrywać kolejne elementy układanki wiedząc, że nie ma tu przypadku, a wszystko jest robione z żelazną konsekwencją. By to zrobić, reżyser szpikuje całość retrospekcjami, wprowadzającymi parę zaskoczeń i podkręcając mroczny klimat. Po drodze zostaną rzucone bluzgi, pada wiele niewygodnych pytań. Jaka jest różnica między strażnikami i przestępcami, których trzeba dowieść? I czy należy samemu wymierzać sprawiedliwość? Zdarzenia zmieniają perspektywę, by dokonać wyboru i pada to pytanie: co Ty zrobiłbyś na ich miejscu? Wszystko jeszcze jest świetnie sfilmowane – zdjęcia Michała Sobocińskiego, tworzą poczucie klaustrofobii. I nie chodzi tylko o obecność w wozie, ale także pokazywanie z perspektywy kraty, zbliżeń na twarze, podbite pulsującą muzyką.

konwj2

„Konwój” miesza kino drogi z dreszczowcem, a poczucie niepokoju budują nawet takie drobiazgi jak ciągłe przestawianie spustu w karabinie, zmiana perspektywy postaci. I jest to pewnie poprowadzone aż do finału, który jest dość dziwny, wręcz kuriozalny. Dodatkowo problemem może być fakt, że nie wiadomo, kto jest najważniejszy w tym układzie. Chociaż jest to bardzo dobrze zagrane. Ale skoro ma się w obsadzie takich gigantów jak Robert Więckiewicz (sierżant Zawada), Łukasz Simlat (mrukliwy Maciąg), Janusz Gajos (naczelnik) czy Przemysław Bluszcz (nerwowy Berg), którzy fantastycznie wykonali swoją robotę, tworząc pełnokrwiste postacie. Owszem, są dość kliszowe (młody idealista, Judasz, narwaniec, twardziel z dylematami), ale zagrane są bezbłędnie.

konwj3

Film Żaka pozytywnie mnie zaskoczył, dając wiele (niewygodnych) pytań, a odpowiedzi trzeba samemu udzielić. Pewna ręka reżysera, konsekwentne budowanie napięcia, świetne aktorstwo i klimat są bardzo mocnymi atutami. Nieoczywiste kino gatunkowe z wysokiej półki.

7/10

Radosław Ostrowski

Król życia

Edward to był gość – chciał być bokserem, ale teraz pracuje w Mordorze. I niestety, nie jest statystą w kolejnej adaptacji prozy Tolkiena, tylko pracownikiem korporacji. Zarabia dużo, ale jest sfrustrowany, ma mało czasu dla rodziny i czuje się wypalony. I tak dzień w dzień, ale wszystko się w końcu zmienia. Wszystko przez wypadek samochodowy i lekko uszkodzony mózg, przez co Edward „przestawia się”, dostrzegając inne wartości życia.

krol_zycia1

Ktoś doszedł do wniosku, że w Polsce potrzebny jest tzw. feel-good movie, czyli ku pokrzepieniu i z pozytywną energią. Zadanie realizacji tego dzieła podjął się ceniony operator Jerzy Zieliński, debiutujący w roli reżysera. Mocno tutaj czuć inspirację filmem „Odnaleźć siebie” Mike’a Nicholsa, opierającego się na podobnym pomyśle. A pomysł jest taki, że poważny wypadek fizyczny, zmienia całą psychikę i mentalność bohatera. Z cynicznego, zmęczonego życiem pracownika korpo w pogodnego, ciepłego, uśmiechniętego wariata – bez pracy, ambicji i kariery. Wydaje się słusznym kierunkiem, ale dla mnie to wszystko jest za proste i za łatwe. Poza wątpliwościami żony o stan Edwarda oraz strachu przed kończącymi się pieniędzmi, brakuje tutaj mocy. Wiem, miało być optymistycznie i pogodnie, a kilka scen jak Edward robiący za worek treningowy wobec sfrustrowanych ludzi to rewelacja, jednak czegoś mi tu zabrakło. Nawet krytyka Mordoru i tego stylu życia jest jakaś płytka i mało ciekawa, sprowadzona do bezsensownego owczego pędu i źródła frustracji.

krol_zycia2

Ten film byłby kolejnym średniakiem, gdyby nie Robert Więckiewicz, robiący tutaj wszystko, by uwiarygodnić ten świat. I jako Edward sprawdza się świetnie, tworząc dwa sprzeczne portrety (frustrat/optymista) człowieka odnajdującego złoty środek. Odskocznią i odrobinę luzu daje tutaj Bartłomiej Topa w roli menela „Kapsla”, który dzięki Edwardowi zmienia się na lepsze (świetna „indiańska” scena) oraz – jak zawsze – piękna Magdalena Popławska. Nawet drobne epizody Piotra Głowackiego (biznesmen), Jana Peszka (lekarz) i Jerzego Treli (ojciec) tylko dodają smaczku.

krol_zycia3

Nie jest to bez wątpienia najgorszy polski film i wiem, że nie miał ambicji poza wprawieniem w dobry nastrój. Jednak „Król życia” mnie znudził, a kilka realizacyjnych pomysłów (majaki Edwarda przypominające niemy film) nie zawsze kleją się w spójną całość. Jest tylko nieźle, a mam wrażenie, iż mogłoby być lepiej.

6/10

Radosław Ostrowski