1917

Podobno jak ktoś był na jednej wojnie, to widział już wszystkie. Zmienia się narzędzia mordu, uzbrojenie i technologia, ale emocje towarzyszące żołnierzom podczas tej odysei pozostają niezmienne. Odwaga, strach, poświęcenie, determinacja, wola walki, tchórzostwo – do wyboru, do koloru. Ale czy można pokazać wojnę w taki sposób, żeby móc ją poczuć?

Jesteśmy 6 kwietnia roku 1917 gdzieś we Francji. Tam stacjonuje wojsko brytyjskie, gdzie wśród żołnierzy przebywają starsi szeregowi Blake i Schofield. Przyjaźnią się ze sobą, ale teraz dostają bardzo trudne zadanie. Muszą się przedrzeć za linię wroga do 2. Dywizji, by wstrzymać rozkaz ataku na oddziały niemieckie. Wykonywany przez nich odwrót ma charakter pozorny i ma wprowadzić wojska brytyjskie kierowane przez pułkownika MacKenziego. Rozkaz nie może zostać wykonany, bo inaczej zginie 1600 żołnierzy. W tym brat Blake’a, noszący stopień porucznika, a czas jest do następnego ranka.

1917-2

Jak można wywnioskować z opisu, fabuła nowego filmu Sama Mendesa jest bardzo prosta. Jak konstrukcja cepa. W zasadzie jest pretekstem do pokazania wojny. Wojny brudnej, okrutnej, pełnej trupów, okopów, brudu, błota, dziur oraz destrukcji. Ludzie giną na niej nagle i niespodziewanie, zaś największym wrogiem nie są obcy żołnierze. Jest nim tutaj nieubłagany czas oraz los, stawiający kolejne przeszkody do pokonania: niepozbawione pułapek bunkier, pozostawione po sobie zniszczone działa, mosty i domostwa. Wróg może pojawić się dosłownie znikąd i pokazać się (w przeciwieństwie do „Dunkierki”, gdzie żołnierze wroga byli nieobecni), przez co napięcie jest podnoszone bardzo gwałtownie. Nie ma też tutaj momentów patosu czy kiczowatych klisz, przez co film nie boli.

1917-1

Ale powiedzmy sobie jedną rzecz: ten film nie byłby taki powalający, gdyby nie FENOMENALNE zdjęcia Rogera Deakinsa. Kamera niemal cały jest przyklejona do bohaterów i wręcz krąży wokół nich. Zupełnie tak, jakbym był w samy środku tego rozgardiaszu. Nieważne, czy mówimy o pasie ziemi niczyjej, opuszczonym bunkrze pełnym szczurów czy kapitalnym momencie przechodzenia przez miasto nocą. A za światło są tylko flary oraz spalony kościół – tutaj adrenalina oraz poczucie zagrożenia jest tak intensywne i trzyma w napięciu jak rasowy thriller. Film rzadko pozwala sobie na chwile oddechu, przez co niemal byłem cały czas na krawędzi fotela.

1917-3

Drugim istotnym zabiegiem było obsadzenie w głównych rolach mało znanych aktorów. I choć tak jak u Nolana, nie wiemy o nich zbyt wiele, to jednak ich los obchodził. Czuć też było tą przyjacielską więź, choć nie pada zbyt wiele dialogów między nimi. George McKay oraz Dean-Charles Chapman poradzili sobie bardzo dobrze z zadaniem, skupiając się na gestach oraz emocjach malujących się na twarzach. Znane twarze pojawiają się tutaj w rolach epizodycznych i nawet tutaj wypadają co najmniej dobrze. Choć z tego grona najbardziej zapadł mi w pamięć Andrew Scott jako porucznik Leslie ze swoim rytuałem poświęcenia.

Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć o „1917”, ale dla mnie to było niesamowite przeżycie, które może dostarczyć tylko kino. Bardzo intensywne, mroczne, trzymające w napięciu oraz zapierające dech w piersiach zdjęciami i reżyserią. Tutaj wojna wydaje się czymś namacalnym, lepkim, nieprzyjemnym miejscem.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Sam Mendes – 1.08

mendesReżyser filmowy i teatralny.

Urodzony 1 sierpnia 1965 roku w Reading. Syn Valerie Helene, autorki książek dla dzieci oraz Jamesona Petera Mendesa, profesora akademickiego. Gdy był dzieckiem, rodzice się rozwiedli. Wychowywał się w Oxfordshire, uczęszczał do Magdalene Collage School oraz Peterhause (licea w Oxfordzie). Studiował na Camridge, gdzie zawodowo grał w krykieta oraz był członkiem Marlowe Society oraz reżyserował kilka sztuk teatralnych, w tym „Cyrano de Bergeraca” z Tomem Hollanderem. Studia ukończył w 1987 roku.

W wieku 24 lat debiutuje jako reżyser na West Endzie „Wiśniowym sadem” z Judi Dench. Wkrótce dołącza do Royal Shakespeare Company, gdzie wystawiał wiele głośnych przedstawień w ciągu niemal całej dekady (m.in. „Kabaret”, „Olivier!”, „Zabójcy”), stając się intrygującą postacią brytyjskiej sceny. Do tej pory wystawia sztuki (w 2014 wystawił „Charliego i fabrykę czekolady”). Doszedł jednak do wniosku, że teatr to za mało i postanowił podbić kino. Debiut z 1999 roku skupił uwagę wszystkich: krytyków, publiczności oraz różne gremia przyznające nagrody.

W 2003 roku Mendes zakłada (wspólnie z Pippą Harris i Caro Newling) Neal Street Productions – firmę producencką, realizująca spektakle teatralne, filmy i produkcje telewizyjne. To ona odpowiada m.in. za seriale „Z pamiętnika położnej” i „Dom grozy”, filmy „Miłosna układanka” oraz „Chłopiec z latawcem” czy teatralne adaptacje „Psa Baskerville’ów” i „Shreka”. W tym samym roku Anglik wziął za żonę aktorkę Kate Winslet, z którą ma syna Joe Alfieego. Małżeństwo przetrwało 8 lat, zakończyło się rozwodem. Od stycznia tego roku Mendes jest mężem trębaczki Alison Balsom.

Mendes do tej pory zdobył Oscara, Złoty Glob (i nominację), nagrodę BAFTA (i nominację), nominację do Złotego Lwa, Złotego Satelity oraz nagrodę Amerykańskiej Gildii Reżyserów Filmowych. Do grona jego najczęstszych współpracowników zaliczają się: kompozytor Thomas Newman, dźwiękowiec Scott Millan, scenograf Dennis Gassner, autorzy zdjęć Conrad L. Hall i Roger Deakins, kostiumolog Albert Wolsky oraz aktor Daniel Craig.

Pora sprawdzić formę brytyjskiego reżysera, więc pora na ranking dokonań.

Miejsce 8. – Droga do szczęścia (2008) – 4/10

Strasznie mnie rozczarował ten film. Melodramat o związku pragnącym zmiany, lecz nie potrafiącym ich dokonać, a wszystko osadzone w realiach lat 50. Czyli takie „American Beauty” tylko bardziej na poważnie, miejscami aż łopatologicznie (upośledzony umysłowo syn sąsiadów John, tłumaczący widzom stan emocjonalny naszych bohaterów) i po prostu nudno. Nawet grający główne role Leonardo DiCaprio i Kate Winslet zwyczajnie się męczą. W pamięci zostaje jedynie Michael Shannon, ale to za mało.

Miejsce 7. – Para na życie (2009) – 7/10

Słodko-gorzka komedia (reklamowana w Polsce jako komedia romantyczna) opowiadająca o parze młodych ludzi (Maya Rudolph i John Krasinski), z perspektywą życia w trójkę, czyli on, ona i dziecko. Kino drogi w duchu Sundance, z wyrazistym drugim planem (błyszczy nadopiekuńcza Maggie Gyllenhaal oraz wycofany Jeff Daniels), gdzie twórcy obnażają wszelkie konwenanse, instytucje, jednocześnie kibicując w ten wędrówce. Bezpretensjonalne, ale ciepłe kino. Recenzja tutaj.

Miejsce 6. – Jarhead (2005) – 7/10

Młodszy brat „Paragrafu 22”, czyli idziemy na wojnę – wojnę, gdzie nic się nie dzieje, dookoła jest pustynia, a wróg jest gdzieś tam daleko. Gorzkie kino, pokazujące absurdalność wojny oraz zagubienie ludzi, którzy na zawsze będą czuli się wojakami, a myślami będą tylko na tej pustyni. Mocne role Jake’a Gyllenhaala i Petera Sarsgaarda, niezapomniana scena płonącej ropy i surrealistycznego koszmaru Swoffa oraz sporo czarnego humoru. Recenzja tutaj.

Miejsce 5. – Spectre (2015) – 7/10

Drugie spotkanie z Bondem od Mendesa i tym razem jest w duchu klasycznych filmów, co dla wielu może być wadą. Jest mniej poważnie, choć gra toczy się o dużą stawkę, nie brakuje dynamicznych, widowiskowych scen akcji (Święto Zmarłych w Meksyku, pościg samochodowy we Włoszech), wyrazistego czarnego charakteru (Christoph Waltz daję radę i nie jest beznadziejny), a Craig ze swoją surowością pasuje idealnie. Na minus zbyt długie tempo oraz brak chemii między Bondem, a jego dziewczyną (Lea Seydoux). Recenzja tutaj.

Miejsce 4. – Droga do Zatracenia (2002) – 7,5/10

Nietypowy dramat gangsterski, skupiony na relacjach ojciec-syn. Michael Sullivan (zaskakujący Tom Hanks) jest mafijnym cynglem pracującym dla Johna Rooneya (ostatnia wielka rola Paula Newmana). Na nieszczęście dla Michaela, jego syn był świadkiem egzekucji, a to oznacza, ze cała rodzina musi zginąć. Sullivan z najmłodszym (Tyler Hoechlin) uciekają do miasta Zatracenie. Mocny dramat, zrobiony stylowo ze wspaniałą muzyką, genialną strzelaniną w deszczu oraz kradnącym film Judem Law jako mordercy z pasją fotograficzną.

Miejsce 3. – Skyfall (2012) – 8,5/10

Gdy Mendes został wybrany na reżysera filmu o agencie 007, wielu miało wątpliwości, ale podołał. Bond zmartwychwstaje (dosłownie) i musi powstrzymać Silvę, który chce zabić M i zniszczyć brytyjski wywiad, gdzie pracował wcześniej. Tutaj pasuje wszystko: i akcja, psychologia Bonda, który ostatecznie staje się tym, kogo znamy z dawniejszych dzieł. Realizacyjnie wygląda to jak film Christophera Nolana (ci, co uważają, że twórca „Mrocznego Rycerza” powinien nakręcić kolejną odsłonę 007 powinni obejrzeć „Skyfall” i się zastanowić) z genialnymi wizualnie zdjęciami, złośliwym humorem, widowiskową rozpierduchą (ucieczka Silvy i finał w szkockich górach). Plus mocne role Judi Dunch oraz Javiera Bardena plus pojawienie się Q (Ben Whishaw jest cudowny w tej roli). Recenzja tutaj.

Miejsce 2. –  American Beauty (1998) – 8,5/10

Debiut nagrodzony Oscarami za najlepszy film, reżyserię, scenariusz oraz główną rolę męską. Jak najbardziej zasłużenie. Historia Lestera Burnhama (wielki Kevin Spacey), który ze sfrustrowanego uczestnika wyścigu szczurów z przedmieścia, zaczyna się buntować i iść własną ścieżką, potrafi szarpnąć złośliwym humorem oraz brutalną wiwisekcją konsumpcjonizmu, przywiązania do stanu posiadania, tłumieniu swoich pragnień. Choć wszyscy pamiętamy scenę, gdy naga Mena Suvari śni się naszemu bohaterowi z opadającymi płatkami róż, nie jest to jedyna pamiętna scena. Sfilmowana latająca torba foliowa czy finałowy monolog Lestera zostają po seansie na długo.

Miejsce 1. – 1917 (2019) – 9/10

Prosta historia wojenna, jakich było wiele. Dwóch żołnierzy podczas I wojny światowej ma przedrzeć się za linię wroga, by przekazać rozkaz o odwołaniu ataku na linie wroga. Inaczej skończy się to krwawą rzezią. Siłą reżysera jest techniczna maestria, która wywołuje efekt immersji, niemal obcowania z bohaterami. Poczucie zagrożenia jest wręcz namacalne, w czym pomagają świetne zdjęcia Deakinsa oraz pozbawiony widocznych cięć montaż. Nieprawdopodobne doświadczenie, jakie przeżyłem w kinie w tym roku. Recenzja tutaj.

Jakim reżyserem jest Mendes? Ciągle szukającym wyzwań i nie bojącym się mierzyć z kinem gatunkowym. Lubi długie ujęcia, świetnie dobiera oraz prowadzi aktorów. Cokolwiek ten Anglik zamierza będę czekał, bo warto.

A jakie są wasze ulubione filmy Sama Mendesa? Piszcie w komentarzach swoje opinie.


Radosław Ostrowski

Spectre

Kolejne spotkanie z agentem 007, który znowu robi to, co powinien. “Spectre” jest zwieńczeniem serii rozpoczętej przez “Casino Royale” i tym razem Bond mierzy się z tajemniczą organizacją Widmo, dokonującej zamachów terrorystycznych na całym świecie.

spectre1

Reżyser Sam Mendes już na dzień dobry serwuje akcję w Meksyku, zaczynającą się bardzo płynnym ujęciem kamery, kończącej się eksplozją, strzelaniną oraz bijatyką w helikopterze. Nawet jeśli pojawiają się momenty na złapanie oddechu, zostają one gwałtownie przerwane, a całość łączy stare z nowym. Reżyser sięga po to, co już było w klasycznych odsłonach serii, zmierzając w stronę świadomego nadmiaru dziur, braku logiki oraz nadmiaru pościgów, strzelanin i wybuchów, ale też nie przesadza z gadżetami (jedynym bajerem jest… zegarek). Jednocześnie wydarzenia z poprzednich odsłon z udziałem Daniela Craiga łączą się w spójną całość. Za wszystkimi wydarzeniami stoi jeden człowiek, ale by do dorwać rozpocznie się pościg od Włoch przez Alpy i Afrykę z powrotem do Londynu. I kiedy wydaje się, że nic nieprawdopodobnego nie może się wydarzyć, to właśnie się wydarza jak podczas pościgu w Alpach rozpisana na samolot, auta oraz śnieg.

spectre2

Mimo większej ilości humoru (pełnego ironii), Mendes spowija całość mrokiem. I nie tylko ze względu na to, iż większość wydarzeń rozgrywa się w nocy (spotkanie we włoskiej kryjówce czy finałowa konfrontacja w podupadającym budynku MSZ), ale też bardzo ciemną kolorystyką. Reżyser także, choć raczej przy okazji, znowu stawia pytania o sposób działania wywiadu w czasach pełnej inwigilacji oraz wykorzystywaniu nowoczesnej technologii. Wszystko to spycha element ludzki na dalszy plan, ale czy to jest potrzebne. Nie jest to jednak meritum całej opowieści, ale daje troszkę materiału do refleksji.

spectre3

Sama intryga wciąga, chociaż parę razy można się pogubić. Dynamiczny montaż, pomysłowo zrealizowane strzelaniny i potyczki, budująca klimat muzyka Thomasa Newmana się sprawdza. Ale, no właśnie, zawsze jest jakieś ale. Brakuje zaangażowania, czuć lekko zmęczenie materiału oraz “odhaczanie” kolejnych przystanków, a między naszym agentem i partnerującą mu (z konieczności) dr Swann (ładna Lea Seydoux) nie czuć zupełnie nic. Niemniej finał satysfakcjonuje, zapowiadając niejako koniec serii. Chociaż nigdy nic nie wiadomo.

spectre4

Daniel Craig jako agent Jej Królewskiej Mości pasuje idealnie do tej postaci: zgorzkniały, świadomy swojej fizycznej niedoskonałości (jego spojrzenie po działaniach z Meksyku mówi wiele), ale ciągle zdeterminowanego, nieśmiertelnego oraz niepowstrzymanego. Mocniej zaakcentowanego jego relację z Q (elegancki, ale geekowaty Ben Whishaw), mającego troszkę więcej do zdziałania niż zwykle. Nie zawodzi też Ralph Fiennes w roli M. Kontrowersje za to wywołuje Christoph Waltz jako główny łotr, ale prawdę powiedziawszy nie bardzo jestem w stanie to zrozumieć. Jego Oberhauser/Blofeld jest bardzo powściągliwy, niesamowicie opanowany, ze spokojnym głosem jest w stanie torturować, terroryzować I zmuszać do podporządkowania się. Że Austriak się powtarza? Być może, ale nie drażnił mnie tak, jak można było się spodziewać. Za to duży żal mam do niewykorzystania (w pełni) Moniki Bellucci, która pojawia się raptem kilka minut, by zniknąć.

Cóż mogę powiedzieć o “Spectre”? Mendes wyszedł z konfrontacji z tarczą, parę razy zaszalał, jadąc po bandzie, ale godnie kończąc tą tetrylogię. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że “Skyfall” było zwyczajnie lepsze. Czyżby nasz 007 miał przejść na emeryturę? Zasłużył sobie na nią w pełni, tylko czy twórcy pozwolą mu się nią cieszyć w spokoju. Czas pokaże.

7/10

Radosław Ostrowski

Jarhead. Żołnierz piechoty morskiej

Każda wojna jest inna. Każda jest taka sama.

W slangu wojskowym jarheadem jest nazywany żołnierz marines. Kimś takim stał się także Anthony Swofford – młody chłopak, który dołączył do walki podczas wojny w Iraku w 1991 roku. A co wy myśleliście, że nasi dzielni chłopcy z USA walczyli z Saddamem w 2003 roku? Błąd i o tym przypomina film Sama Mendesa z 2005 roku. I to losy naszego Tony’ego są fundamentem tego filmu (opartego na jego wspomnieniach).

jarhead1

Zaczyna się klasyczne: od koszarowego drylu najpierw u sierżanta Fircha (mocno to przypomina „Full Metal Jacket”), by paść w objęcia sierżanta sztabowego Sykesa. Ćwiczenia, ładowanie broni, strzelania, musztra – znamy to wszyscy i mimo lat nic się nie zmieniło. Nadal szkolenie kończy się „This is my rifle” znanym z „Full Metal Jacket”. Powoli Swoff (tak nazywają Swofforda) zaprzyjaźnia się z jednym z wojaków, Alanem Troyem – panowie działają jako duet snajperski. Trafiają do Iraku, gdzie czekają na wojnę. Wtedy Mendes kompletnie zmienia tory, bo zaczyna pokazywać dziwną wojnę – wojnę, na której nasi chłopcy nie oddadzą ani jednego strzału, nie zobaczą wroga, a wyłącznie pustynie. Będą pilnowali, by nie spalili ropy naftowej. Reżyser bardzo konsekwentnie pokazuje jak zaczyna wchodzić nuda. Młodzi chłopcy chcą być wojakami i pokazać na co ich naprawdę stać – chcą poczuć się jak w „Czasie apokalipsy” podczas ostrzału w rytm Wagnera. Jest oczekiwanie na coś, co się może wydarzyć.

jarhead3

Mendes zamiast skupić się na batalistyce, której jest tu bardzo rzadko (przyjacielski ostrzał czy scena, gdy żołnierze widzą płomień ognia od ropy na piasku), próbuje wejść w umysł wojaka, dla którego wojna może być jedynym sensem życia (Troy) albo pomyłką. Mocno pokazuje to scena surrealistycznego snu Swoffa, w którym widzi w lustrze swoją kobietę i nagle… strzela z ust piasek. Nawet gdy idą na wojnę, to nic się tak naprawdę nie zmienia. Poza widokiem trupów, spalonych samochodów, palącej się ropy. I gdy jest szansa na oddanie strzału, zostaje przerwana przez… pojawienie się wysokich rangą oficerów. Wszystko idzie w oparach absurdu, koszmaru, tworząc dziwaczny i męczący koktajl, z niesamowitymi zdjęciami Rogera Deakinsa oraz muzyką Thomasa Newmana.

jarhead2

Mendesowi udało się za to dobrać świetną obsadę, pod przewodem Jake’a Gyllenhaala w roli Swoffa (narratora całości), który sprawia wrażenie biernego uczestnika wydarzeń, choć ma kilka mocnych scen jak ostra wigilijna impreza, sprzątanie kibli czy moment, gdy grozi zabiciem kolegi. Kontrastem dla niego jest Peter Sarsgaard (Troy), który w wojsku odnajduje sens życia. Obaj panowie tworzą zgrany duet, powoli zaczynający się porozumiewać bez słów. Drugi plan zawłaszcza dla siebie ostry sierżant Sykes (Jamie Foxx), który jest uzależniony od wojny, adrenaliny i całego tego drylu. Sprawia wrażenie faceta, co widział wszystko i nic nie zaskoczy.

jarhead4

„Jarhead” to mocne, choć bardzo spokojne kino wojenne, które woli wejść w umysł bohatera niż skupić się na batalistyce. Wielu może poczuć się znużonych, ale jest to gorzkie spojrzenie na tą naiwność chłopaków. I ten bardzo smutny finał.

7/10 

Radosław Ostrowski

Skyfall

Czy jest choć jeden człowiek, który nie znałby lub nie słyszał o agencie 007? James Bond, który zmieniał i rozkochiwał kobiety, dysponował różnymi bajeranckimi gadżetami i zawsze ratował świat przed szaleńcami, ale te czasy chyba już minęły. Już na samym początku 007 musi odzyskać listę agentów działających pod przykrywką w organizacjach terrorystycznych, ale wszystko kończy się postrzeleniem Bonda przez współpracownicę i potem uznany za zmarłego. Ale kiedy siedziba MI6 zostaje wysadzona, agent decyduje się wrócić i gry i znaleźć sprawcę.

skyfall1

Za realizację Bonda nr 23, nakręconego z okazji 50-lecia serii, tym razem wziął się Sam Mendes, twórca tzw. kina artystycznego i ambitnego („American Beauty”, „Droga do szczęścia”, „Jarhead”), co wywołało pewien niepokój i wątpliwości. Jednak obawy okazały się bezpodstawne. Sama fabuła i intryga jest prowadza w zaskakująco precyzyjny sposób, gdzie seria znowu zatoczyła krąg (nie zdradzę więcej, bo to trzeba zobaczyć). Nie zabrakło pościgów (genialny początek w Indiach z samochodami, motorami, pociągiem i koparką), bijatyk, wybuchów, efektownych strzelanin – czyli tego co w serii było znakiem rozpoznawczym oraz przenoszenia się z miejsca na miejsce (Indie, Szanghaj, choć finał rozgrywa się w górzystej Szkocji). Technicznie jest to prawdopodobnie najlepszy Bond, z rewelacyjnymi zdjęciami Rogera Deakinsa (zwłaszcza kolorystyka i oświetlenie to majstersztyk), montażem oraz bardzo dobrze budującą klimat muzyką Thomasa Newmana. Nie ma tutaj szalonych gadżetów (poza nadajnikiem i pistoletem, z którego może strzelić jego właściciel – identyfikacja odcisków), bardziej jest to kontynuowanie drogi wyznaczonej przez „Casino Royale”, stawiające bardziej na realizm. Ale tutaj też nie zabrakło aluzji do poprzednich części (m.in. Aston Martin DB5), odrobiny humoru.

skyfall2

Także od strony aktorskiej trudno jest się do czegokolwiek przyczepić. Znów świetnie wypadł Daniel Craig jako Bond, który także nie jest tutaj niezniszczalnym twardzielem, choć wychodzi z opresji obronną ręką. Relikt dawnych czasów, w których wszelkie problemy rozwiązywało się ołowiem, pięściami w zderzeniu z nowymi realiami też daje radę. Nie brakuje mu ikry, ironicznego dowcipu i elegancji. Za to kapitalny był Javier Bardem jako główny przeciwnik, który nie jest szaleńcem mającym na celu zniszczenia całego świata, lecz psychopatą motywowaną zemstą na swoich dawnych mocodawcach – MI6. Balansujący na granicy przerysowania, ale nigdy jej nie przekracza. Bardziej rozbudowano relacje Bonda z M (Judi Dench tutaj bardziej bezwzględna i opanowana), która stała się dla niego matką i mentorką. Poza tym tercetem należy tez zwrócić uwagę na równie przekonujących Ralpha Fiennesa (Mallory, nowy szef wywiadu), Bena Whishawa (Q – komputerowy geek, symbol nowej epoki), Alberta Finneya (Kincard) oraz Naomie Harris (Eve, piękna agentka).

skyfall3

Mówiąc krótko, „Skyfall” to najlepszy Bond nie tylko z udziałem Craiga, ale i prawdopodobnie jeden z najlepszych z całej serii, w której udało się połączyć wszystko co najlepsze. A że będzie następna część, to jest pewne i oczywiste. Ja już nie mogę się doczekać, a wy?

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski