Mitchellowie kontra maszyny

Oddział animowany Sony tworzy jak natchnieni na skrzydłach. Seria „Klopsików” czy „Spider-Man: Uniwersum” pokazały, że są w stanie stanowić konkurencję dla Disneya czy Pixara. Jednak swoje najnowsze dzieło zostało sprzedane dla Netflixa. Czyżby było takie słabe, czy może Sony nie wierzyło w komercyjny sukces tego filmu? Tak czy inaczej, „Mitchellowie kontra maszyny” (początkowo noszący tytuł „Połączeni”) trafili na tą słynną platformę streamingową i zebrali bardzo entuzjastyczne recenzje. Czyżbyśmy mieli hicior?

mitchellowie1

Jak sam tytuł wskazuje, bohaterami jest rodzina Mitchellów, czyli tacy bardzo uwspółcześnieni, jeszcze bardziej ekscentryczni Griswaldowie. Matka (Linda) to bardzo sympatyczna, wspierająca wszystkich członków rodziny, ojciec (Rick) to jedyny członek żyjący w „analogowy” sposób ze smykałką do majsterkowania, syn (Aaron) ma kompletnego fioła na punkcie dinozaurów, zaś córka (Kate) marzy o karierze reżysera filmowego. Dlatego zapisuje się na studia filmowe i kręci masę filmików, które trafiają na YouTube. Każde z nich żyje w swoim świecie, a relacje ojca z córką coraz bardziej się psują. Ona za wszelką cenę chce się wyrwać, on jej nie rozumie. Chcąc naprawić tą relację Rick urządza wycieczkę swoim wozem do uczelni. Z całą rodziną, co wywołuje frustrację. A wtedy AI smartfonów Pal decyduje się doprowadzić do zagłady ludzkości. Jak? Wysyłając ich w kosmicznych kostkach poza Ziemię w pizdu. Zgadnijcie, komu udało się umknąć przed oczami Pal i zostać niewidocznym?

mitchellowie2

Sama historia to miks serii „W krzywym zwierciadle” o Griswaldach z „Terminatorem”. Jak rodzina, która za sobą nie przepada, ma uratować ludzkość? Brzmi niedorzecznie i jednocześnie bardzo znajomo, prawda? „Mitchellowie” to mieszanka kina familijnego z akcyjniakiem SF, bardzo rzadko pozwalając sobie na chwilę złapania oddechu. Innymi słowy nie ma tu miejsca na nudę, choć ze względu na inwazję kolorów oraz bardzo dynamiczną realizację najmłodsi widzowie mogą dostać oczopląsu. Poza tym jest parę scen dotykających tematyki dorosłych, a nawet skręcających w bardzo mroczne rewiry (akcja z furby w centrum handlowym). Z jednej strony jest parę zakręconych inscenizacyjnie pomysłów na akcję – głównie w siedzibie Pal, ale z drugiej nadal sercem jest relacja ekscentrycznej rodziny wobec siebie. W szczególności zaś ojca i córki, którzy próbują zrozumieć siebie nawzajem oraz zakopać dzielącą ich przepaść. Jednocześnie próbując uratować świat, co jest karkołomnym zadaniem. Film też podejmuje temat Internetu oraz pewnego uzależnienia od niego. Punktuje wiele ciemnych stron tej relacji człowiek-maszyna, jednak wnioski nie są jednoznacznie negatywne. Wszystko wydaje się zależeć od balansu między życiem wirtualnym a realnym – zdają się nie wprost mówić twórcy. Przy okazji wykorzystując ten wątek do pokazania tej materii w komediowy sposób (szaleństwo po wyłączeniu wi-fi czy reklama „linii lotniczych”).

mitchellowie3

Jednocześnie „Mitchellowie…” pozostają pełnokrwistą komedią, gdzie jest bardzo dużo miejsca na humor. Wynika on zarówno ze zderzenia charakterów, odrobiny sucharowego żartu (pies z absurdalnym wzrokiem), ale też masy popkulturowych odniesień. W końcu nie bez powodu Katie chce być reżyserem. Niektóre są powiedziane wprost, inne mają formę easter eggów, których za pierwszym razem można nie wyłapać. Są też pewne wizualne żarty, gdy mamy stopklatkę i pojawiają się wizualne elementy wzięte z memów, filmików na YouTube czy innych social mediów. Nie jest to może wizualny kolaż w stylu „Spider-Man: Uniwersum”, ale także ubarwia tą wariacką historię.

mitchellowie4

A propos samej animacji, jest ona zachwycająco piękna oraz barwna, ale jednocześnie nie próbuje kopiować stylu Pixara czy Disneya. „Mitchellowie” mają swój własny styl, nie pozbawiony detalów, lecz nie idący w stronę fotorealizmu, troszkę zahaczając o karykaturę. Efekty specjalne też potrafią zachwycić, zwłaszcza podczas konfrontacji z robotami. Nie można oderwać oczu od tych barw, nie doprowadzając do przeładowania sytuacji, akcji oraz kadrów. W tle gra orkiestrowo-elektroniczna muzyka, a voice-over jest fenomenalny (kapitalnie wypada Danny McBride, Maya Rudolph, Olivia Colman czy Abbi Jacobson).

mitchellowie5

„Mitchellowie kontra maszyny” to najlepsza animacja od Sony (a także dostępna na Netflixie). Nie tylko potrafi oczarować animacją, ale jednocześnie serwuje bardzo szerokie spektrum emocji: od wzruszeń do śmiechu. Dzieło zrobione z wielką pasją, odrobiną fantazji oraz wielkim luzem. Nie miałbym nic przeciwko kontynuacji, choć nie wiem, co jeszcze można wymyślić dla tej dziwacznej familii.

10/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Emotki. Film

Rzadko się zdarza, by jakaś animacja została uznana za jeden z najgorszych filmów roku. Ale studio Sony w 2017 roku postanowił podnieść rękawicę i zrobiło film o najbardziej absurdalnym pomyśle od czasu „Battleship” (gra w statki). Bo czy można inaczej opisać film, gdzie bohaterami są emotikony? I jeszcze jedno: to nie jest film dla dzieci, tylko dla bardziej nastolatków, ok? Chociaż po seansie nie jestem tego taki pewny.

emotki2

Witajcie w Tekstopolis – mieście, które znajduje się w smartfonie. Tutaj żyją wszystkie emotki, która mają zostać wykorzystane przez użytkownika. A jest nim uczeń liceum, beznadziejnie zakochany w pewnej koleżance. Ale jak ma do niej zagadać, gdy cały czas gapi się w telefon? Dodatkowy każdy pisany SMS ostatecznie trafia do kosza. Od czego są jednak emotikony. Jedną z tych emotek jest szukający swojego miejsca Minek, czyli mem mający prezentować obojętność jak jego rodzice. Pierwszy dzień w jego nowej pracy (wybór emotek podczas pisania wiadomości) kończy się blamażem i chłopak zostaje uznany za anomalię. Dlaczego? Bo wyraża więcej niż jedną emocję, a to jest niedopuszczalne. Jest to do tego stopnia groźne, że właściciel chce skasować pamięć telefonu. Więc szefowa Tekstopolis, czyli Uśmiech nasyła na Minka antywirusy. Nasz bohater decyduje się odnaleźć hakera, by pomógł mu być takim normalnym meh, jak się da. I wyrusza w drogę razem z hakerem Matrix oraz troszkę zapomnianym Piątką.

emotki1

Film Tony’ego Leonidasa na pierwszy rzut oka wydaje się brzmieć dziwnie znajomo. Oglądaliście może „W głowie się nie mieści”? Koncepcja kina drogi oraz wiele scen (głównie ta w koszu) wyglądają dość znajomo, jednak sama jakość animacji od Sony mocno odstaje produkcji Pixara. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że brakuje świeżości. Jeszcze pomysł przenoszenia się po smartfonie jest niezły czy wizja samego Tekstopolis. Ale po drodze mamy product placement (Candy Crush, Just Dance, YouTube), bardzo przewidywalną fabułę oraz w zasadzie bardzo słabiutki humor. Można jeszcze polubić bohaterów, chociaż Piątka (ruchowa dłoń) jest dość irytujący i ciągle pakuje wszystkich w tarapaty. Za to Minek prezentujący całą paletę emocji oraz zbuntowana Matrix, która nie chce się dostosować do norm społecznych – to zupełnie inna para kaloszy.

emotki3

Także sceny dziejące się w realu, gdzie nastolatkowe gapią się w komórki i nie potrafią do siebie zagadać – ech, szkoda gadać. To jest jeszcze nudniejsze i nie angażujące jak podróż Minka do samoakceptacji. Z takim materiałem nawet polski dubbing nie jest w stanie tego uratować. Bartek Wierzbięta dwoi się i troi ze swoim tłumaczeniem, lecz nawet on z gówna bicza nie wykręci. Podobno zatrudniono gwiazdy polskiego YouTube’a, ale ponieważ nie obserwuje go zbyt dobrze, nie zauważyłem nikogo. Ale za to usłyszałem parę znajomych głosów, z których najbardziej wybijały się trzy. Po pierwsze, Paweł Ciołkosz jako nasz Minek budzi sympatię od razu i zachowuje ją do końca. Po drugie, Monika Pikuła w roli zadziornej, zbuntowanej hakerki Matrix. No i na sam deser Wojciech Paszkowski w roli ojca Minka, który tak swoim głosem czaruje, że każdym słowem rozbawić.

emotki4

Czy „Emotki. Film” to najgorsza animacja w historii? Nie, jest na to zbyt nudny i nijaki. Miewa przebłyski, jednak zbyt rzadko, a charakter praktycznie zniknął na początku produkcji. To tylko produkt, który nie wie dla kogo chce być.

4/10

Radosław Ostrowski

Hotel Transylwania 3

Pamiętacie jeszcze ten hotel prowadzony przez legendarnego hrabiego Draculę? Dwie części animacji od studia Sony oraz reżysera Genndy’ego Tartakovsky’ego były świetną zabawą, stanowiącą dekonstrukcję kina grozy, zmieszana z komedią. Teraz jednak Drakul troszkę męczy się z samotnością – w sensie brakiem partnerki, bo córeczka ma własną rodzinę, hotel też dobrze się trzyma i prowadzi, lecz smutek mu widać na twarzy. Dlatego cała ekipa postanawia wyruszyć na upiorną wycieczkę do… Trójkąta Bermudzkiego. Jednak cały myk polega na tym, że kapitanem całej wyprawy jest prawnuczka Abrahama Van Helsinga, chcącego zatłuc wszystkie monstra.

hotel transylvania3-1

Są pewne serie, które z każdą częścią tracą na jakości i niestety, to tego grona dołącza nowa część „Hotelu Transylwania”. To nadal opowieść o tolerancji wobec inności i przełamywaniu barier, tylko że tutaj brakuje czegoś, co mogłoby utrzymać moją uwagę na dłużej. „Trójka” coraz bardziej próbuje trafić do młodego widza, nie dając starszym zbyt wiele. Slapstickowy humor oparty na prostych i oczywistych gagach typu kamuflowanie zwierzątka, horda siejących spustoszenie dzieci czy – to akurat trafne – hrabia mijający wszystkie świszczące pociski, topory i tym podobne narzędzia zagłady. Cały czas postacie stoją w miejscu: Dracula skrywa i nie mówi niczego wprost, Mavis (córka) martwi się o ojca, zaś jej chłopak wydaje się traktować wszystko na luzie. Pewną świeżością jest nowa lokalizacja, czyli statek oraz Atlantyda czy bardzo pomysłowy pojedynek finałowy z wykorzystaniem broni ostatecznej zagłady. Także linie lotnicze prowadzone przez gremliny potrafią rozbawić, tylko że to wszystko są to bardzo małe drobiażdżki. Dla mnie nie było zbyt wiele, zaś cała historia była strasznie przewidywalna i nudna. Nie bójmy się tego słowa, mimo jakości animacji w stylu znanego dla tego reżysera (ładnie to wygląda) oraz świetnej muzyki troszkę w stylu Danny’ego Elfmana. Czuć tutaj bardzo duże zmęczenie materiału oraz poczucie deja vu, mimo udziału rodziny Van Helsing (nieudane próby neutralizacji to perełki humoru).

hotel transylvania3-2

Sytuację częściowo ratuje polski dubbing kierowany przez Bartka Wierzbiętę. Starzy znajomi nadal trzymają poziom, zwłaszcza Tomasz Borkowski (Dracula) oraz Agnieszka Mrozińska (Mavis), dodając lekkości oraz masę charakteru. Drugi plan wydaje się tutaj bardziej oddalony i zepchnięty do roli tła. Wyjątkiem od tej reguły są nowi bohaterowie, czyli kapitan Ericka (świetna Izabella Bukowska), starszy Van Helsing (niezawodny Jakub Szydłowski) oraz pełniący rolę służącego Śledź (bardzo chłodny Szymon Majewski).

hotel transylvania3-3

Nie wiem jak wam, ale dla mnie „Hotel Transylvania” powinien zakończyć działalność, zanim ostatecznie stanie się nieoglądalny. Ja nie miałem dla siebie zbyt wielu ciekawych rzeczy, poza śladowym absurdem, bo już nie jestem targetem tego dzieła (8-10-latek już we mnie nie siedzi i potrzebuję czegoś więcej od slapsticku), zaś dubbing nie jest w stanie ukryć mielizn fabuły.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Angry Birds Film

Kiedy po raz pierwszy pojawiły się informacje, że ma powstać film na podstawie gry „Angry Birds”, byłem co najmniej zdumiony. Bo czy da się opowiedzieć historię, gdzie mamy ptaki walczące ze świniami? Animowany dział studia odpowiedzialnego za grę, postanowił udzielić odpowiedzi. Głównym bohaterem jest Czerwony – bardzo impulsywny ptak, zesłany za karę na kursy kontroli gniewu prowadzone przez dość ekscentryczną Matyldę. Tam poznaje szybkiego niczym błyskawicę Chucka oraz bardzo dużego, „eksplodującego” ptaka o ksywie Bomba. Między ptaszyskami zaczyna się tworzyć pewna nić sympatii. Ale w tym samym czasie na wyspę naszych bohaterów trafiają świnie kierowane przez Leonarda, nastawione dość serdecznie. Może poza zniszczeniem domu Czerwonego, co mocno go wkurza. I przy okazji odkrywa, że świnie mają inne zamiary.

angry_birds1

Innymi słowy, scenariusz „Angry Birds” istnieje i proponuje może dość ograną, ale potrafiącą zaangażować opowieścią. Mamy grupkę outsiderów, którzy odkrywają prawdziwe oblicze świniaków, stając się nowymi bohaterami. Ale ta wyspa żyje, ma wiele wyrazistych postaci (nawet na trzecim planie jak ptaka-mima czy dużego, groźnie warczącego Terrance’a), a akcja miejscami wręcz galopuje. Jest nawet powiązanie z grą, czyli strzelanie z procy, co jest istotnym fragmentem fabuły. Powoli zaczynamy odkrywać intencje, a wplecione retrospekcje nie są pozbawione humoru (przebicie się Chucka przez zamek czy pozbycie się strażników w stylu Quicksilvera z „X-Men”). I to nie tylko dla młodszych, bo i zgrabnie wpleciono piosenki (m.in. Black Sabbath, Scorpions), a tłumaczenie nie jest pozbawione dwuznaczności. Także animacja jest zrobiona na bardzo dobrym poziomie – każdy ptak wygląda inaczej, porusza się płynnie (a Chuck nawet ekstra szybko), zaś bohaterów nie da się nie lubić.

angry_birds2

Także polski dubbing trzyma poziom, za co należy pochwalić zwłaszcza odtwórców głównych ról. Jacek Bończyk (Czerwony), Janusz Zadura (Chuck), jak i Piotr Bąk (Bomba) zapadają mocno w pamięć, oddając wyraziste cechy swoich bohaterów: wybuchowość, szybkość i zwinność, a także skłonność do wybuchu pod wpływem stresu. To trio nakręca całość, wsparta przez równie mocne głosy Marty Dubeckiej (lekko hipisowskiej terapeutki Matyldy) oraz jak zawsze solidnego Pawła Szczęsnego (król Leonard).

angry_birds3

„Angry Birds Film” ku mojemu zaskoczeniu to udany film, będący jedną z najlepszych adaptacji gier. Dynamiczna, zabawna, pełna akcji bajka z niegłupim morałem oraz dającym wiele zabawy. Nie tylko dla najmłodszych.

7/10

Radosław Ostrowski

Klopsiki kontratakują

Na pewno pamiętacie Flinta Lockwooda (nie mylić z Clintem Eastwoodem) – ekscentrycznego naukowca, który zbudował maszynę zmieniającą wodę w jedzenie. 8 minut po wydarzeniach z poprzedniej części (szybko streszczonej w prologu) pojawia się nagle jego idol z dzieciństwa – wynalazca oraz szef korporacji Live Corp., Chester V. mężczyzna proponuje Flintowi pracę w swojej firmie, w zamian uporządkowując Morskie Zdroje ze zmutowanego jedzenia. Ale Chester tak naprawdę ma własny plan. Okazuje się, że wynalazek Flinta działa i mózgowiec chce wykorzystać młodzieńca do znalezienia cacka. Ten zabiera przyjaciół (bo oni nie chcą się odczepić) i wyrusza na stare śmieci.

klopsiki_21

Czyli innymi słowy „Klopsiki kontratakują” to nie klasyczny sequel według zasady: więcej, mocniej, bardziej. Całość bardziej przypomina coś w stylu kina przygodowego, w którym trafiamy do kompletnie zmienionego miejsca, opanowanego przez genetyczną mieszankę jedzenia i zwierząt. I wyobraźnia jest jeszcze bardziej dzika niż w oryginale: pianki zmieszane z myszą, zmutowane poziomki, pająki-chesseburgery czy tacozaury, nie mówiąc o ogórkach. Dzieje się tu dużo – może intryga nie jest specjalnie skomplikowana i toczy się przewidywalnym torem, ale i tak ogląda się z przyjemnością. Twórcy stawiają tutaj na interakcję miedzy starymi znajomymi i korpoświatem – gdzie jak powszechnie wiadomo, zysk jest najważniejszy. I rozgrywa się ciągle konflikt w naszym bohaterze – kariera i uznanie mentora czy przyjaźń? Oto jest pytanie, a odpowiedź podana jest w bardzo nienachalny sposób.

klopsiki_22

Oczywiście, nie brakuje kompletnie szalonych pomysłów jak nauka łowienia dla… ogórków, odzyskiwanie sprzętu do stworzenia lokalizatora, w czym pomagają bardzo elastyczne gacie czy obowiązkowa finałowa konfrontacja w dużej maszynerii (rozegrana z fantazją niczym w grze komputerowej), przez co nie można odczuć chwili znużenia. Polubiłem tą ferajną i może chciałbym zobaczyć ich jeszcze raz, chociaż może lepiej nie. Jest bardziej słodko (wizualnie) niż poprzednik, jednak nie jest to mocna wada.

klopsiki_23

Animacja śliczna, muzyka pachnąca troszkę starymi grami komputerowymi zmieszana z orkiestrą, sporo humoru (bardziej slapstickowego, ale sprytnie ogranego – maszyna do robienia imprez). No i polski dubbing, gdzie wracają stare głosy. Nadal klasę potwierdza Jacek Bończyk jako pogubiony i ekscentryczny Flint i Monika Pikuła jako Sam, tym razem próbująca być wsparciem oraz sumieniem dla naszego naukowca. Wraca też ojciec (Piotr Bąk), twardy gliniarz Earl (Robert Tondera) i chłodny emocjonalnie operator Manny (Przemysław Nikiel). Z nowych postaci ważne są dwie, czyli korporacyjny szef Chester (bardzo dobry Tomasz Borkowski) oraz humanoidalna małpa Barb (Anna Sztejner), będąca jego prawą ręką. Ale i ona zostanie zmuszona do poważnego wyboru.

klopsiki_24

„Klopsiki” są w pełni udaną kontynuacją, pokazującą jeszcze bardziej pokręcony świat niż poprzednik. Może i łatwo domyślić się całej intrygi, niemniej realizacja imponuje, a przesłanie pokazane jest z głową i bez wbijania do łba. No i znowu w napisach końcowych popisali się twórcy.

7/10

Radosław Ostrowski

Klopsiki i inne zjawiska pogodowe

Jest takie małe morskie miasteczko zwane Morskie Zdroje, gdzie jest bieda, spokój i… sardynki. Jedynie burmistrz jest na tyle cwany, że chce się wybić. No i jest Flint Lockwood – już jako dziecko chciał być naukowcem, ale jego wynalazki przynoszą tylko katastrofę i zniszczenie. Jednak nie jest w stanie się złamać i dalej tworzy kolejny przełomowy wynalazek – maszynę przerabiającą wodę w jedzenie. Maszyna zaś trafia w przestrzeń i Flintowi udaje się zbudować łącznik do wynalazku, a Flint staje się nowym bożyszczem miasta. Nawet pojawia się kandydatka na żonę – dziennikarkę Sam Sparks.

klopsiki_11

Dzieło duetu Christopher Miller/Phil Lord (wskrzesiciele serii „21 Jump Street”) w 2008 roku wystrzelili jak rakieta. I ta dość pokręcona animacja zaczyna się bardzo spokojnie, wręcz klasycznie. Historia outsidera, który dostaje szansę na miłość i akceptację otoczenia, chociaż najbardziej zależy mu na szacunku ojca. Brzmi to bardzo znajomo, ale forma obrana przez twórców jest kompletnie nieoczywista. Od momentu uruchomienia maszynerii, film nabiera posmaku abstrakcji oraz mocno surrealistycznego świata, gdzie żarcie spada z nieba. Jakie sobie chcesz: hot-dog, pizza, kanapka, stek, ryba, słodycze. I wygląda to obłędnie, nie tylko dzięki bardzo wyrazistemu wyglądowi postaci (duże oczy, nieforemna twarz), ale też silnemu nasyceniu kolorami oraz bardzo dynamicznemu montażowi w scenach działań Flinta, gdzie słyszymy i widzimy co robi (bo sam mówi o swoich działaniach).

klopsiki_12

Ale druga część to kompletna zmiana klimatu, gdyż maszyna zaczyna wymykać się spod kontroli. No i dostajemy taką animowaną wersję kina Rolanda Emmericha, gdzie zmutowane jadło dokonuje dzieła kompletnej zagłady. Nie tylko w naszym miasteczku ze zgniłym moralnie burmistrzem, ale na całym świecie. Adrenalina zaczyna podnosić się, pomysły są kompletnie odjechane (chodzące kurczaki, misie-żelki w stylu Haribo czy tornado w kształcie spaghetti), a napięcie jest stopniowane i rozładowywane żartem (scena, gdy ojciec Flinta musi wysłać maila – mocne, śmieszne i prawdziwe), przez co naprawdę zależy nam na bohaterach. Przy okazji filmowcy ostrzegają przed działaniami jajogłowych, którzy ignorują konsekwencję oraz jak łatwo mogą być podatni manipulacjom.

klopsiki_15

Do tego polski dubbing, który w animacjach nam zawsze wychodzi. I tutaj naprawdę błyszczy aż troje bohaterów: Flint, Sam i burmistrz. Pierwszy (cudowny Jacek Bończyk) to taki typowy mózgowiec/outsider, który nie potrafi dopasować do otoczenia i ciągle chce być wiernym sobie, nie zważając na opinie innych. Trudno odmówić mu dobrych intencji, konsekwentnie chcąc realizować swoje pomysły. I czuć chemię miedzy nim a Sam (świetna Monika Pikuła) – tylko pozornie słodka dziewucha marząca o sławie, ale ukrywająca swoją naukową pasję (oraz to, że musi nosić okulary). Jak nie polubić tej dziewuchy. I jest burmistrz (niezawodny Miłogost Reczek), który skupiony jest na własnym brzuchu (dosłownie) oraz próbie zbicia kapitału na swoim mieście. Śliski typ. Byłbym zapomniał o prostodusznym ojcu Flinta (Piotr Bąk), rzucającym morskimi metaforami, choć sprawia wrażenie szorstkiego gbura.

klopsiki_13

„Klopsiki” okazały się cudownym zaskoczeniem i takim popisem dzikiej wyobraźni twórców, że do dziś robi to piorunujące wrażenie. Wariacka jazda po bandzie, która dla wielu może skończyć się silnym bólem żołądka. I nie oglądać na głodnego, bo bardzo będzie wam się chciało jeść.

klopsiki_14

7,5/10

Radosław Ostrowski

Hotel Transylwania 2

Pamiętacie pewien hotel prowadzony przez hrabiego Draculę? Tam pojawił się niejaki Jonathan, który zakochał się w córce hrabiego, co wprowadziło wielu w szok. Po latach miłość kiełkuje i przychodzi na świat chłopiec o imieniu Dennis. Jego dziadek bardzo by chciał, by w dzieciaku obudził się potomek wampirów – kły, latanie i takie bajery. Musi to zrobić do piątych urodzin, bo inaczej wszystko przepadnie. Dziadek wykorzysta okazję, gdy młodzi wyjadą do domu rodziców Jonathana.

hotel_transylwania_22

Druga część dotyka tutaj kwestii poszukiwania własnej tożsamości oraz akceptacji inności. I tutaj dochodzi do konfrontacji między potworami, które zaczynają się adaptować do otoczenia oraz ludźmi. Ci zaś niczego się nie boją i stwory traktują jak naturalny element krajobrazu, stanowiący dodatkową atrakcję. Sam Dracula miota się i chce (po cichu), by było tak jak dawniej, kiedy to inicjacja w wampira była diablo straszna. A dziś wszystko jest zabezpieczone, spokojne i wszędzie ten Internet z telefonami, których obsługa dla hrabiego jest trudna. Ludzie jednak (rodzice Jonathana) próbują się z tym oswoić, co jest na swój sposób śmieszne. Twórcy troszkę balansują ze swoim postrzelonym poczuciem humoru, ale nigdy nie przekraczają granicy dobrego smaku.

hotel_transylwania_21

Cudowne są w tym filmie sceny, gdy nasze stare wiarusy próbują obudzić w sobie demoniczność, ale wiek nie pozwala im na szaleństwa. Wilkołak Wayne zachowuje się jak piesek, który zbiera różne rzeczy (piłka, freesbee), Frankenstein złagodniał, zaś mumia ma mocno „połamane” kończyny i strzela w kościach. Jedynie nasz stary Dracula próbuje zachować swój dziki, nieujarzmiony charakter. Ale kiedy pod koniec pojawia się bardzo konserwatywny dziadek Vlad, wtedy lecą iskry, zaś całość kończy się mordobiciem między starą gwardią (i Dennisem) a sługusami starego Vlada (i jest obowiązkowe slow-motion, które dodaje humoru). Jest ostro, pieprznie i ze zgrywą do horrorowych stereotypów, choć scenariusz może sprawiać wrażenie lekko chaotycznego.

hotel_transylwania_23

Może i nie zawsze jest to humor skierowany dla młodych widzów oraz miejscami jest bardzo wisielczy (kołysanka przed snem czy aplikacja GPS), jednak wszystko jest to mocno wzięte w nawias, dając masę frajdy. I nie można nie wspomnieć o polskim dubbingu z brawurowymi głosami Tomasza Borkowskiego (Dracula) oraz Agnieszki Mrozińskiej (Mavis), dzięki czemu skomplikowana relacja rodzinna nabiera silnego zabarwienia, iskier, tarć. Na nowo ta dwójka próbuje dotrzeć do siebie. Przez co Jonathan (Paweł Ciołkosz) zostaje zepchnięty na dalszy plan do roli comic reliefa, co troszkę marnuje potencjał. Za to przyzwoicie poradził sobie Bruno Skalski (Dennis), co w przypadku ról dziecięcych nie jest takie łatwe.

Twórcy uniknęli przekombinowania i zrealizowani naprawdę udany sequel. Dowcipny (miejscami wisielczy żart), odrobinę surrealistyczny i odjechany po całości. Nie wiem, czy będzie część trzecia, ale jeszcze ta seria mi się nie znudziła.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Hotel Transylwania

Tytułowy hotel wynajmuje pokoje potworom, a jego właścicielem jest hrabia Dracula, który zbudował go również z powodu przyrzeczenia złożonego swojej żonie, by chronić swoją córkę. Ale w dniu jej 118-tych urodzin, przypadkowo w hotelu pojawia się człowiek Jonathan. Hrabia przebiera go za potwora i próbuje zmusić go do opuszczenia hotelu. Ale z pojawieniem się jego córki Mavis plan się komplikuje, a impreza ożywa.

transylwania1

Było już wiele filmów animowanych, które były parodiami i pastiszami, gdzie popkultura przetrawia archetypy wszelkiego rodzaju postaci z baśni i bajek. Teraz tego zadania podjęło się Sony Pictures Animation pod wodzą reżysera Genndy’ego Tartakovsky’ego. I wyszła z tego zarówno zabawna historia, choć z oczywistym przesłaniem. Tutaj potwory takie jak mumia, wilkołak, wampir czy Frankenstein są istotami, których nie da się nie polubić, a straszenie (może poza hrabią) zostawili dawno za sobą – teraz mają rodziny (wilkołak). Animacja wygląda bardzo dobrze i czerpie garściami ze stylistyki horroru, dialogi okraszone humorem, a postacie są sympatyczne i ciekawe.

transylwania2

Trochę obawiałem się dubbingu polskiego, choć akurat w animacji wychodzi nam to lepiej niż w filmach z żywymi aktorami (Avengers, Opowieści z Narnii). W oryginale zaś zestaw głosów był imponujący – od Adama Sandlera przez Selenę Gomez kończąc na Stevie Buscemim i Cee-Lo Greenie – ale nasi aktorzy dali radę i wybronili się. Najbardziej na pochwałę zasługuje Tomasz Borkowski jako przeżywający rozterki ojcowskie Dracula. Przyzwoicie wypadli młodzi zakochani, czyli Agnieszka Mrozińska i Paweł Ciołkosz. Ale i tak największymi perełkami byli Krzysztof Dracz (wilkołak Wayne) oraz Mieczysław Morański (kucharz Quasimodo).

transylwania3

Dawno się tak dobrze nie bawiłem się oglądając film z wampirami i innymi stworami w rolach głównych. Jeśli macie czas, radzę wam odwiedzić ten hotel – przednia impreza tam była.

7/10

Radosław Ostrowski