Bill i Alice Harfordowie są małżeństwem z 9-letnim stażem. Jednak w ich związek wkrada się rutyna. Podczas przyjęcia u Victora Zieglera, on zostaje poproszony o pomoc z narkomanką (przedawkowanie narkotyków), ona spotyka uwodziciela, z którym rozmawia o seksie i miłości. Po imprezie dochodzi między małżonkami do spięcia, podczas którego Alice wyznaje o swojej niewierności. Wtedy Bill dostaje wezwany do pacjenta. Po wyjściu jest świadkiem dość dziwnych sytuacji.
Ostatni film nakręcony przez Stanleya Kubricka i zmontowany już po jego śmierci. Tym razem reżyser postanowił opowiedzieć o różnych obliczach miłości, pożądania i seksu. Ale żeby nie było tak nudno, jest pewna drobna intryga kryminalna związana z tajemniczą sektą (scena orgii w pałacu), która zaczyna „obserwować” Billa i dochodzi to tajemniczych wydarzeń. Od strony formalnej to Kubrick jakiego znamy – dopieszczony wizualnie, umiejętnie posługujący się kolorami, z płynnie poruszającą się kamerą, świetnym montażem oraz perfekcyjnym zgraniem muzyki z obrazem, choć wszystko to już widzieliśmy i nie ma tu elementu zaskoczenia. Niemniej film wciąga, a psychologiczna gra zmusza do myślenia i doprowadza do zaskakującego finału – nie, więcej nic nie zdradzę. Bo w tym tkwi też sekret tego filmu.
Ale co najważniejsze – od strony aktorskiej jest wiele do pokazania. Najbardziej zaskakuje tutaj Tom Cruise, który obsadzony wbrew swojemu wizerunkowi buduje bardzo ciekawą rolę pewnego siebie faceta wierzącego w wierność swojej żony. Jednak jego wędrówka po Nowym Jorku powoduje wątpliwości, wahania i strachu. Oszczędność gry Cruise’a kontrastuje z bardziej ekspresyjną Nicole Kidman – nie akceptującą ograniczenia swobody seksualnej mąci, sprawia ból i prowokuje negatywne emocje. Choć pod koniec filmu dochodzi do pogodzenia się małżonków (czy aby na pewno?). Poza tym duetem, drugi plan jest wręcz przepełniony ciekawymi postaciami, które nawet pojawiając się na kilka minut zapadają w pamięć jak Sydney Pollack (Victor Ziegler), Sky Du Mont (Sandor Szavost), Todd Field (pianista Nick Nightingale) czy Alan Cumming (recepcjonista). Jest tego dużo więcej, ale nie wystarczyło by mi czasu ani miejsca na wymienienie wszystkich.
Sam film może wydawać się lekko powolny i ospały, zaś dla fanów Kubricka mało zaskakujący i pozbawiony pewnej nutki szaleństwa i brawury. Nie zmienia to faktu, że jest to film udany i intrygujący. Godne pożegnanie reżysera z kinem.
7,5/10
Radosław Ostrowski