Outsider

Tuż po II wojnie światowej w japońskim więzieniu przebywa Amerykanin Nick. Tam udaje się uratować przed śmiercią mężczyznę. ten go prosi o pomoc w ucieczce, za co ma wobec Nicka dług wdzięczności. Jak się okazuje, zbieg był członkiem Yakuzy i proponuje Amerykaninowi dołączenie do tej organizacji.

outsider1

Sam pomysł na nową fabułę od Netflixa wydawał się całkiem niezły, bo gangsterskich filmów w orientalnym klimacie nigdy dość. Jest tu wszystko, co być powinno: zdrada, kwestia honoru, miłość, lojalność oraz kolejne awanse naszego bohatera. Tylko, że zawiązanie akcji (Amerykanin członkiem Yakuzy?) wydaje się co najmniej mało prawdopodobne. Nieufność Japończyków do obcych nie mogła doprowadzić do sytuacji, że osoba spoza Azji (biała) mogła zostać członkiem japońskiej mafii. Niemniej początek potrafi intrygować, ale dość szybka droga naszego bohatera, który wydaje się być bardziej honorowy – przynajmniej pod koniec – niż potomkowie samurajów, wydaje się niezbyt przekonujący.

outsider2

Dodatkowo film Martina Zandvlieta („Pole minowe”) jest zwyczajnie przewidywalny i nudny, gdzie nawet wątki poboczne (Nick zaczyna spotykać się z siostrą jednego z nowych braci czy bohater zostaje rozpoznany przez kumpla z wojska) są tylko zapychaczami, spowalniającymi akcję. Nawet sceny typowe dla kina gangsterskiego, czyli strzelaniny, egzekucje czy zabawy w podchody pozbawione są finezji. Muszę jednak przyznać, że zwyczaje związane z yakuzą (obcinanie palców za nieposłuszeństwo, dołączenie do grupy czy tworzenie tatuaży) są zrealizowane wręcz z pietyzmem. A nasz bohater, mimo nikłej znajomości japońskiego, zaczyna zyskiwać szacunek ludzi z mafii, co wydaje się największym kuriozum.

outsider4

Małomówny Jared Leto miał tutaj stworzyć postać opanowanego twardziela, tylko że brakuje mu charakteru. Wychudzony, z dużymi oczami, początkowo zagubiony, sprawia wrażenie faceta ze szczęściem większym niż Księżyc. Absolutnie niewiarygodna rola człowieka z przeszłością (wiemy, że służył w wojsku USA), która jest tak nijaka, że już bardziej się nie da. Drugi plan z kolei zlewa się w jedną, bezbarwną masę, pozbawioną wyrazistości.

outsider3

Niestety, ale Netflix przy realizacji filmów nie ma takiej ręki jak przy serialach. „Outsider” miał spory potencjał na udany film gangsterski, tylko dziurawy scenariusz oraz zagubiony reżyser wszystko zepsuli. Czyżby gigant z Los Gatos postawił w przypadku filmów na ilość niż na jakość? Oby takie koszmarki więcej się nie przytrafiły.

4/10

Radosław Ostrowski

Cudzoziemiec

Quan Minh to zwykły, szary człowiek mieszkający w Londynie. Prowadzi restaurację i ma córkę, która wkrótce ma rozpocząć dorosłe życie. Ale zostaje ono bardzo brutalnie przerwane przez atak terrorystyczny na bank znajdujący się obok. Do ataku przyznają się członkowie IRA, więc Minh próbuje prosić o pomoc pierwszego ministra Irlandii Północnej oraz byłego członka IRA, Liama Hennesseya o podanie nazwisk sprawców. Ten jednak odmawia, więc Minh postanawia dopaść sprawców na własną rękę.

cudzoziemiec1

Martin Campbell – kiedyś był to jeden z solidnym specjalistów od kina akcji, ale po nakręceniu „Zielonej Latarni” trafił do krainy niebytu oraz zapomnienia. Ale ten nowozelandzki filmowiec postanowił o sobie przypomnieć „Cudzoziemcem”. Ten film to dość zaskakująca mieszanka kina zemsty z thrillerem politycznym troszkę w stylu Toma Clancy’ego. Wygląda to troszkę jak kino z lat 90., gdzie bardziej mamy do czynienia ze skomplikowaną intrygą polityczną, dotyczącą wewnętrznego „śledztwa” w sprawie sprawców. Ta dwutorowa narracja wnosi wiele świeżości do pozornie skostniałego tematu terroryzmu w Irlandii, a powinno się to gryźć ze sobą. Jest dużo dialogów oraz rozmów, ale cała ta intryga ku mojemu zdumieniu potrafi wciągnąć, próba dobrania się do terrorystów, zagrażających pokojowi w Irlandii. Próba pogodzenia obydwu skrzydeł (tego ugodowego oraz bardziej radykalnego) pokazuje bardzo skomplikowaną drogę w Irlandii, ciągle rozdrapujące wojenne rany. I ten wątek dominuje w tej historii zemsty.

cudzoziemiec3

Ale kiedy ma dojść do scen akcji, których nie ma tutaj zbyt wielu, to mają w sobie siłę oraz bywają wręcz widowiskowe (finałowa konfrontacja z komórką terrorystów pod okiem… antyterrorystów). Z drugiej strony Campbell unika efekciarstwa, przesady, dając sporo przyjemności dla oka (walka w lesie). Jedni będą narzekać, że tych jest za mało, że nawet troszkę za bardzo pachnie Rambo, ale to ten rodzaj głupoty, który nie wywołuje aż takiego rozdrażnienia, bo wszystko wydaje się i tak bardziej realistycznie niż ostatnia „Szklana pułapka”.

cudzoziemiec2

Ale najbardziej nieoczywista jest tutaj obsada. Minha gra Jackie Chan i już wiem, co myślicie oraz czego można się spodziewać: kopaniny, bijatyk oraz popisów kaskaderskich. Tylko, że nie ma tego tutaj aż tak dużo, a aktor pokazuje swoje bardziej dramatyczne oblicze człowieka, który poznał śmierć aż za dobrze. Ból, rozdarcie oraz żądza zemsty są trafione w punkt, a jego przeszłość potrafi poruszyć. Jeszcze większe wrażenie robi Pierce Brosnan jako Hennessey, próbujący lawirować między stronnictwami w IRA, a jednocześnie próbuje wiele ugrać dla swoich ziomków. To bardzo skomplikowana oraz złożona postać, zapadająca mocno w pamięć.

cudzoziemiec4

„Cudzoziemiec” to powrót Martina Campbella do formy oraz bardzo inteligentnie poprowadzony thriller polityczny w stylu lat 90. Nie jest on archaiczny, ale zgrabnie balansuje między polityczną intrygą, a klasycznym kinem zemsty, tylko bardziej poważnym. Pozytywna niespodzianka tego roku.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Inferno

Profesor Robert Langdon budzi się gdzieś w szpitalu z ostrym bólem głowy, osłabiony oraz nic nie pamiętając. A jeden rzut okiem zza okna wystarczy, by zauważyć, że zamiast Bostonu jest we Florencji. Jednocześnie ktoś próbuje zabić profesora, a jedynym tropem jest tajemniczy cylinder. W sprawę zamieszany jest pewien szalony miliarder Zobrist, tajemnicza firma oraz WHO. A jedynym sojusznikiem staje się lekarka, opiekująca się profesorem.

inferno1

Tak jak w poprzednich częściach, tak i w „Inferno” dostajemy mieszaninę łamigłówek, symboli oraz wskazówek mających nas doprowadzi do wirusa, mającego na celu wymordować połowę ludzkości. Bo ludzkość jest dla siebie największym wrogiem i ta idea miała w sobie spory potencjał. Ale Ron Howard bardziej skupia się na pędzącej akcji, tajemnicy oraz wątku sensacyjnym. I na początku ta aura tajemnicy działa na plus: chaotyczny, dynamiczny montaż, ostra gra świateł, sceny „wizji” naszego bohatera (efekciarskich, pełna detali), próbującego rozgryźć co się stało. Poczucie dezorientacji, chaos i zaczynamy poznawać kolejnych graczy w tej rozgrywce, a motywacje kilku postaci pozostają niejasne. Przenosimy się z miejsca na miejsce (niczym u Jamesa Bonda), zagadki są rozwiązywane dość szybko (Langdon to niemal chodząca encyklopedia), a cała intryga tak zapieprza, że nawet nie mamy czasu na pomyślunek oraz zastanowienie się, kto, co, jak (prawie jak w „Aniołach i demonach”).

inferno2

Tylko, że im dalej w las, tym mniej logika szwankuje, a całość nie angażuje tak bardzo jak w poprzedniej części. Retrospekcje sprawiają wrażenie troszkę zbędnego balastu (parę razy łopatologicznego), zaś zakończenie jest typowym tworem made in Hollywood, gdzie napięcie ma kumulować oraz trzymać za gardło. Jednak to nie zadziałało tak bardzo, jak powinno. Wydawało mi się takie mechaniczne, włącznie z woltą dotyczącą „partnerki” (tylko niezła Felicity Jones), a wyjaśnienie całej intrygi przez inne osoby – co odkrywamy dość szybko – denerwowało mnie.

inferno3

Podobnie jak wkurza niewykorzystanie potencjału obsady. Tom Hanks tym razem porządnie sobie radzi w roli Langdona, który znów musi uratować świat, ale robi to z wdziękiem. Jednak drugi plan (zwłaszcza Ben Foster i Omar Sy) są kompletnie zmarnowani, robiąc za dodatek i nie mając zbyt wiele rzeczy do roboty. Troszkę szkoda, bo można było z tego wycisnąć więcej.

inferno4

„Inferno” wobec filmowej serii o Robercie Langdonie jest gdzieś pośrodku. Nie jest aż tak dynamiczna i ekscytująca jak „Anioły i demony”, ani tak kretyńska jak „Kod da Vinci”. Nie dostarcza też tyle frajdy jak część druga. Pytanie, czy jest sens dalej ciągnąć tą serię.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Everest

Ktoś może zapytać dlaczego ludzie wspinają się na góry – wielkie, potężne, piękne, ale też niebezpieczne i bezwzględne. Trzeba być naprawdę odważnym, żeby podjąć się tego trudnego zadania i to jest coś, z czym nie zamierzam w żaden sposób dyskutować. Ale nie każda taka ekspedycja kończy się powodzeniem. Taką historię przedstawia film „Everest” z 2015 roku.

everest1

Był rok 1996, kiedy Mount Everest był strasznie zatłoczony. Tego samego dnia miały wyruszyć aż trzy wyprawy. Pierwsza kierowana przez doświadczonego alpinistę Roba Halla, druga przez Scotta Fishera, a trzecia finansowana przez rząd Tajwanu. Dwie pierwsze postanowiły nie przeszkadzać sobie, ale wyprawy ruszyły na szczyt i dotarły 10 maja. Nie wszystko poszło zgodnie z planem, ale cel udało się osiągnąć. Problem zaczyna się z powrotem, bo dochodzi do burzy śnieżnej.

everest2

Takie historie są bardzo trudne do przedstawienia, by zachować dystans i przekazać to, co się naprawdę stało. No i najważniejsze – co poszło nie tak? Brak szczęścia, bezwzględna pogoda, zaniechanie związane z tlenowymi butlami, zapięciami na górze? Pycha i ambicja do walki z naturą? Temat walki człowieka z naturą, bo jak inaczej nazwać wspinanie się na górę? Reżyser stara się przedstawić tą nierówną walkę i robi to zaskakująco spokojnie, powoli buduje relacje między postaciami, delikatnie podkręca napięcie. To ostatnie sprawia, że widzimy jak bardzo kruche jest ludzkie życie. Dla wielu samo wchodzenie na górę, może sprawiać wrażenie dość nużącego, toczy się to spokojnie, choć jest kilka poważnych momentów (wejście po drabince nad przepaścią czy pogorszenie się wzroku jednego z uczestników). Ale kiedy dochodzi do zejścia, dopiero widzimy bezwzględność matki natury i zaczyna się tragedia.

everest3

Mimo tego, że cała ta historia wydaje się dość przewidywalna, a przeskoki z postaci na postać mogą wywołać dezorientację, film ogląda się naprawdę nieźle. Wrażenie robią niesamowite zdjęcia gór, gdzie kamera pokazuje ich prawdziwy majestat. Także dźwięk podczas, gdzie słychać bardzo nieprzyjazny świst, buduje poczucie zagrożenia, niepewności. Problem jednak w tym, że mamy bohatera zbiorowego, gdzie tak naprawdę kilka postaci jest bardziej wyraziście zarysowanych. Dodatkowo zakończenie jest troszkę robione tak na szybko, byle skończyć film, bo już się ciągnie.

everest3

Sytuację próbują ciągnąć aktorzy i to bardzo znani, ale efekt jest dość różnorodny. Na mnie największe wrażenie zrobił Jason Clarke (Rob Hall, jeden z przewodników wyprawy), twardy Josh Brolin (Beck Weathers) oraz John Hawkes (Doug Hansen), tworząc najbardziej wyraziste postacie. Reszta albo stanowiła tylko tło (Sam Wortington, Keira Knightley, Robin Wright) albo wywiązywała się solidnie ze swojego zadania (niezawodna Emily Watson).

everest4

„Everest” z jednej strony ma ambicje blockbustera, ale chce też zachować realizm wydarzeń. Trudno odmówić ambicji, chociaż posiada kilka klisz i stosuje parę razy emocjonalny szantaż. Trudno jednoznacznie ocenić ten film, ale jedno jest pewne: nie dałbym rady uczestniczyć w takiej wyprawie, a przypomnienie o brutalności Matki Natury zawsze pozostaje aktualne.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Czas próby

Jest rok 1951. Poznajcie niejakiego Berniego. To bardzo nieśmiały, młody marynarz Straży Wybrzeża. Wiecie, to nie jest łatwa fucha dla takiego służbisty, ale gdy go poznajemy ma iść na randkę z kobietą, która zna tylko telefonicznie. Ale związek się rozwija i jest ślub w planach. Lecz parę miesięcy dochodzi do sztormu, podczas którego tankowiec rozpada się na dwie części. Załoga pozbawiona kapitana jest zdana tylko na siebie. Mogą się jedynie modlić o pomoc, bo szansę na wyjście cało są niewielkie.

czas_proby1

Tą prawdziwą historię postanowił opowiedzieć Craig Gillespie – typowy rzemieślnik, który wypłynął na szerokie wody niezależnym debiutem „Miłość Larsa”. Potem pojawiły się większe budżety, bardziej znane twarze na pierwszym planie i… nagle czegoś zabrakło w tych filmach. „Czas próby” to taki klasyczny dramat, gdzie mamy dwóch ludzi, co nie chcą, ale muszą. Muszą stanąć na czele ludzi i podjąć się ocalenia. Całość toczy się dwutorowo – z perspektywy ratowników oraz ocalonych marynarzy pod wodzą wycofanego mechanika, co jeszcze bardziej ma podkręcić napięcie. Sceny, gdy mamy pokazaną bezwzględną siłę natury, wyglądają wręcz obłędnie (zwłaszcza te kadry „podwodne”), aż można poczuć wodę na twarzy. I można było te sceny pokazać choćby w IMAX. Poza tymi ujęciami, realizacja jest bardzo klasyczna, pełne delikatnych, wręcz pastelowych kolorów, udanie rekonstruując realia epoki. Ale udaje się uniknąć nadmiernej dawki patosu, bez łopoczącej flagi oraz bardzo, bardzo podniosłych słów.

czas_proby2

Niby wszystko jest tam, gdzie trzeba, jednak film nie angażuje za bardzo. Dlaczego? Może dlatego, że postacie są ledwo zarysowane w oparciu tylko o jedną cechę charakteru: doświadczonego weterana wątpiącego, niedoświadczonego wilka, narzeczoną czekającą na chłopaka, służbistę, dowódcę. Mamy tylko wycinek z życia bohaterów w tytułowej chwili próby.

czas_proby3

A to jest pewien poważny minus. Chociaż zaczynamy lubić te postacie, jest to zasługą aktorów. Skoro mamy Chrisa Pine’a (Bernie Webber), Bena Fostera (Livesey) czy Erica Banę (dowódca Cluff), to nie może być słabo. Dla mnie największą wartością jest Casey Affleck w roli mechanika Syverta. Bardzo wyciszony, ale jako jedyny mający plan do działania, staje się przywódcą rozbitków. I jest w tej postaci – podobnie jak u Berniego – pewna tajemnica, mieszanka solidności, opanowania, walki oraz determinacji. Obydwaj są po prostu fachowcami, znającymi się na swojej profesji, co w takich sytuacjach zawsze jest potrzebne.

„Czas próby” miał wszelkie predyspozycje na dramatyczny, poruszający dramat zmieszany z dreszczowcem. Niby jest suspens, czuć stawkę tej gry, realizacyjnie trudno się do czegoś przyczepić, aktorsko też. Ale to wszystko nie angażuje, pozostaje letnie, choć ogląda się to przyjemnie.

6/10

Radosław Ostrowski

Better Watch Out

Święta czuć w powietrzu, śniegu jest od groma, a rodzice chcą spędzić czas z dala od dzieci tylko dla siebie. Ale nie wszyscy spędzą ten czas ze swoją rodziną. Kimś takim jest Ashley – młoda małolata, wkrótce przeprowadzająca się do Pittsburgha. Ale zamiast pomóc rodzinie w święta, musi zostać niańką  młodego chłopaka o imieniu Luke, który bardzo na nią leci. I tej nocy ktoś próbuje włamać się do domu.

better_watch_out1

Film Chris Peckovera wydaje się początkowo dreszczowcem a’la home invasion. Powoli budowane jest napięcie (otwarcie drzwi, głuche telefony, gość ze strzelbą) i to potrafi przerazić. Nawet jeśli wydaje się to ograne, ale po 30 minutach wszystko wywraca się do góry nogami. Zamiast walki z bandziorami, mamy psychopatycznego gnojka, pragnącego zaliczyć (i/lub) zabić naszą Ashley. Tego się nie spodziewaliście? Podobne przełamanie było w „Opiekunce”, która zapowiadała co innego, a po drodze wskoczono na zupełnie inne tory. Wszystko staje się szyderczą, miejscami bardzo smolistą komedią. Nie zabrakło kilku odniesień do „Kevina samego w domu” (puszka idzie w ruch czy kolędnicy), co wnosi ten film na wyższy poziom. Nie jest to może satyra na nowobogackich, którzy nie kontrolują swoich dzieci. Kolejne wolty, kłamstwa, manipulacje oraz krwawa zabawa coraz bardziej rozkręca się aż do niejednoznacznego finału. Wiele osób może się odbić od tej zaskakująco brutalnej jatki, lecz tak nieoczywistego dreszczowca nie widziałem od dawna.

better_watch_out2

Reżyser potrafi zbudować napięcie, ale największe wrażenie zrobili na mnie kompletnie nieznani aktorzy w rolach głównych. Kompletnie mnie zaskoczył Levi Miller w roli Luke’a. Początkowo sprawiał wrażenie dziwacznego, ale troszkę nieśmiałego chłopca przechodzącego pierwsze fascynacje dziewczynami. Ale potem okazuje się, że jest coraz bardziej przerażające oblicze psychopaty, nie patyczkującego się z nikim i niczym. Manipulator, kłamca, szaleniec i morderca pod obliczem niewinnego, spokojnego dzieciaka. Jestem pod dużym wrażeniem. Tak samo dobrze wypada nasza protagonistka, grana przez Olivię DeJonge, która tylko pozornie wydaje się słodką blondynką. Ale nie daje sobie w kaszę dmuchać i jak trzeba, potrafi zawalczyć.

better_watch_out3

„Better Watch Out” to całkiem przyjemna odtrutka na świąteczne, przesłodzone opowieści bożonarodzeniowe. Bywa ostry, krwawy i szokujący, ale daje wiele satysfakcji. Tylko trzeba wejść w ten pokręcony klimat, a miło spędzicie półtorej godziny.

7/10

Radosław Ostrowski

Bar

Madryt, zwykły bar, gdzie ludzie wchodzą i wychodzą, coś zamawiają, jedzą, piją. I tutaj trafia grupka naszych bohaterów, którzy przyszli na chwilkę, by zjeść, zapłacić i wyjść. Ale co zrobić, kiedy wyjście jednego z klientów kończy się strzałem w głowę? A jak przyjdziesz mu z pomocą, to oberwiesz? Ulica nagle pustoszeje, a klienci oraz obsługa czuje się przerażona. Co teraz?

el_bar1

Alex de la Iglesia robi thriller, który pozornie wydaje się jednym z wielu opartym na pomyśle zamkniętej przestrzeni oraz coraz bardziej widocznego obłędu. I znowu pytanie: co zrobisz by przetrwać? Wzajemne podejrzenia, próba rozgryzienia co jest grane, nieufność, paranoja, brak kontaktu z otoczeniem. A kogo tutaj nie mamy: emerytowany gliniarz, dziewczyna umówiona na randkę, obłąkany menel, pracownik firmy reklamowej, hazardzistka oraz sprzedawca bielizny. Wszystko to jeszcze polane groteskowym sosem, dającym przykład zdrowo pokręconego poczucia humoru. Muzyka jeszcze bardziej podkręca poczucie niepokoju oraz nieufności. Nie brakuje strzałów, przerażenia, bójek, wrzasków oraz… śmierdzącego kanału, gdzie ludzie będą walczyć ze sobą. Całość ogląda się naprawdę nieźle, chociaż wnioski wyciągane przez reżysera nie są odkrywcze: człowiek człowiekowi wilkiem, wspólne działanie daje efekty itp. Można się przyczepić ostatnich 20-30 minut, gdy jesteśmy w ściekach, a całość zmierza w kierunku survivalowego klimatu.

el_bar2

Wszystko staje się wtedy bardziej mroczne, brutalniejsze i czuć stawkę tej gry. Tylko, ze rozegranie tego ostatniego aktu ze szczepionką oraz walką (bo jest o jedną za mało) z ucieczką, rozwiązaniem z deus ex machina (nie powiem co – sami się przekonacie). Do tego mamy bardzo wyraziste postacie, dające mocne charaktery, zagrane przez nieznanych aktorów. Początkowo wydaje się, kim kto jest, ale z czasem wszystko nabiera barw, warstw oraz oblicz. Od opanowania przez nerwowość i strach do obłędu, szaleństwa i morderstwa.

el_bar3

To wszystko podbija ten wariacki styl. „El bar” ma czasem nierówne tempo, końcówka mocno przegięta i przerysowana, a czasem poczucie humoru nie trafi do wszystkich. Niemniej jest to smakowita pozycja dla fanów kina klasy B.

6/10

Radosław Ostrowski

Imperium

Poznajcie Nate’a Fostera – jest to młody agent FBI, pracujący przy biurku oraz pomagający przy przesłuchaniach terrorystów. Ale tym razem otrzymuje szansę wykazania się w terenie. Dochodzi do informacji, że neonaziści planują jakiś zamach w Waszyngtonie. By nie dopuścić mężczyzna musi zinfiltrować grupę, by powstrzymać plany.

imperium1

Film jest rasowym thrillerem, gdzie mamy bohatera powoli wsiąkającego do niebezpiecznego środowiska, pełnego jasno określonych poglądów, ale też bardziej podzielonego niż na pierwszy rzut oka może się wydawać. Jak w każdej grupie, są ludzie na niższym stopniu – prymitywne mięśniaki, którymi bardzo łatwo można zmanipulować, oszukiwać, sterować. Jest też charyzmatyczny radiowiec, robiący za propagandową tubę (Dallas Wolf) oraz niemal fanatyczny fighter (Andrew Sheehan), szukający pretekstu do dużego szoku, konfrontacji. Ale są też bardziej filozoficzni myśliciele (Gerry Conway), bardziej wierzący w słuszność kierunku. Reżyser mocno pokazuje też jak rodzina przekazuje te nacjonalistyczne przekonania, poznane dzięki książkom, obrazom, kulturze, filmom. I to budzi prawdziwe przerażenie, tak jak moment, gdy Nate musiał udowodnić swoje przekonania (scena pierwszego przesłuchania i akcja z dżinsami Levi’s – perła). Jednak w połowie napięcie zaczyna siadać, a film rozłazi się na mniejsze scenki.

imperium2

Nawet samo infiltrowanie przez Nate’a wydaje się jakieś fałszywe. Nawet to, że nie jest dokładnie sprawdzany (na początku jeszcze to rozumiałem) i niemal od razu zdobywa zaufanie wśród ludzi mających – przynajmniej tak twierdzą – wtyki i kontakty wszędzie. Zaś zakończenie pokazuje, że jest szansa na wyrwanie się z tego zaklętego kręgu.

imperium3

„Imperium” poza niezłymi przebitkami montażowymi ma jeszcze jeden mocny punkt: fantastycznego Daniela Radcliffa. Aktor bardzo przekonująco pokazuje determinację i jego walkę o naprawienie tego świata, ale jak musi wcielić się w skinheada, to daje z siebie wszystko. Nie tylko pod względem fizycznym, ale i mentalnym, przez co czasami mocno balansuje. Z drugiego planu wybija się najmocniej Toni Collette jako agentka prowadząca naszego bohatera.

„Imperium” jest kawałkiem niezłego dramatu i dreszczowca, który przypomina o brutalnej i niebezpiecznej sile nacjonalizmu. Tej lekcji nigdy nie należy zapomnieć, nawet jeśli jest to jedyna mocna wartość tego filmu.

6/10

Radosław Ostrowski

Morgan

Czym jest tytułowa Morgan? To stworzona przez zespół naukowców sztuczna inteligencja w ciele dziecka. Choć ma zaledwie 5 lat, jest bardzo świadoma i rozwinięta. Jednak dochodzi do pewnego incydentu, czyli Morgan rzuca się na jedną z naukowców. Wtedy korporacja odpowiedzialna za projekt wysyła specjalistkę od zarządzania – Lee Weathers. Co może wyjść z tej konfrontacji?

morgan1

Debiutujący na polu reżyserskim Luke Scott (syn Ridleya Scotta) próbuje wejść w konwencję, w której jego ojciec jest uznawany za klasyka. Początek jest mocny, krwawy i tajemniczy. Jest zagadka, nakręcająca pierwsze 45 minut. Klimat niepokoju potęguje też bardzo oszczędna scenografia. Pokój, gdzie znajduje się Morgan troszkę przypomina „Ex Machinę”, co jest skojarzeniem na plus. Oczami oschłej Lee widzimy interakcję Morgan z resztą ekipy, która traktuje ją jak własne dziecko, przez co są w stanie zachować dystans do sprawy. Kwestia etyczno-moralnych dylematów związanych z „zabawą w Pana Boga” nie wydaje się niczym nowym, jednak ciągle zmusza to do myślenia.

morgan2

I wtedy młody Scott postanowił od momentu „badania” dokonuje kompletnej wolty. Zaczyna się zabawa w polowania, gdzie nasza tytułowa bohaterka niczym legendarny Obcy, morduje wszystko, co staje na drodze. Nie rozumiem sensu działania tej wolty, chociaż wtedy robi się jeszcze bardziej interesująco. Kamera zaczyna przyspieszać, wszelkie bijatyki są dynamicznie zrobione niczym współczesne filmy akcji, jednak nie mogłem pozbyć się wrażenia, że te dwie stylistyki gryzą się ze sobą. Przez co czułem ogromne zmarnowanie potencjału na coś więcej, chociaż technicznie nie mam nic do zarzucenia.

morgan3

Z kolei aktorsko jest bardzo nierówno, a kilkoro członków obsady jak Jennifer Jason Leigh czy jak zawsze solidny Toby Jones nie mają zbyt wiele do zaoferowania. Najbardziej intryguje Anya Taylor-Joy w roli tytułowej. Ogolona na zero, bardzo skryta i mówiąca pozornie obojętnym głosem, ma w sobie coś niewinnego, z dziecka. Ale przyciśnięte zmienia się w prawdziwe monstrum, co potrafi budzić grozę. Nieźle się sprawdza Kate Mara, choć na początku trudno mi było przekonać się do chłodnej, zdystansowanej korpo-suki. Ale ostatnia scena kompletnie zmienia interpretację tej kobiety. Szoł jednak kradnie Paul Giamatti jako dr Shapiro, mający przeprowadzić test na Morgan, pozwalając sobie na kompletny dystans.

morgan4

„Morgan” miała być rozrywkowym kinem z ambicjami, tylko że Scott nie był do końca pewien w jakim kierunku ma pójść cała historia. Ani jako filozoficzno-etyczny konflikt, ani jako thriller nie do końca wykorzystuje swoje możliwości. Taka bardziej podrasowana „Ex Machina”, tylko czy warta naszego czasu?

6/10

Radosław Ostrowski

Klient

Emad i Rana są młodym małżeństwem z Iranu. Oboje pracują jako aktorzy teatralni, chociaż on jeszcze dorabia jako nauczyciel. Właśnie wystawiają „Śmierć komiwojażera” Arthura Millera, a także zmieniają lokum, gdyż obecne zaczyna się rozpadać wskutek trzęsień. Kolega z pracy oferuje im nowe mieszkanie, którego lokatorka nie wyniosła rzeczy. Ale pewnego wieczora, kiedy kobieta zostawia otwarte drzwi, dochodzi do tragedii. Kobieta została pobita, a mąż próbuje rozgryźć, co się stało oraz ukarać sprawcę.

klient1

Kolejne dzieło z Iranu od Ashgara Farhadiego, czyli kino bardzo hermetyczne, oparte na niedopowiedzeniach, tajemnicy i ich kulturze. Tajemnice, skrywane pragnienia, kolejne nitki kłamstw, odkrywamy kolejne warstwy. Uderza mnie coś jeszcze: zemsta. Tutaj jest ona zdominowana i wykonywana przez mężczyzn, a kobiety i ich ból zostaje zepchnięty. To mężczyzna czuje się tutaj bardziej upokorzony od kobiety, chociaż sam nie czuje takiego bólu jak kobieta. Ona chce żyć dalej, w miarę normalnie funkcjonować, ale to nie jest takie łatwe. Pierwsze sceny po zdarzeniu pokazują to rozedrganie, poczucie niepokoju i widać, że zaczyna to działać destrukcyjnie na życie naszych bohaterów.

klient2

Tylko, że miałem ten sam problem, jak z „Rozstaniem” – rozumiałem motywacje oraz pewne działania naszych protagonistów, ale oglądałem to bez zaangażowania. Wszystko toczy się bardzo spokojnie, powoli, do tego jeszcze wplecione fragmenty pokazywanej w teatrze sztuki Millera, co może wybijać mocno z rytmu. Niby miało być podskórne napięcie, ale im bardziej to oglądałem, tym bardziej czułem znużenie. Jest poważnie, czasem aż za poważnie i zbyt duszno, wszystko rozrasta się wręcz do antycznego dramatu. Dodatkowo to prywatne śledztwo prowadzone tak przy okazji i wyrywkowo, też nie angażując za bardzo. Może z wyjątkiem wyjaśnienia oraz rozmowy ze sprawcą w dawnym mieszkaniu.

klient3

Przez co od „Klienta” odbijałem się od ściany, czując jedynie bardzo silny chłód. Rozumiem, o co chodziło, tylko nie byłem w stanie całkowicie wejść w ten film, co strasznie bolało. A może po prostu nie dojrzałem do tak specyficznego kina spoza swojego kręgu kultury. Musicie sami zmierzyć się z „Klientem”.

6/10

Radosław Ostrowski