Studio DreamWorks w ostatnich latach zaczyna odzyskiwać dawną formę. „Pan Wilk i spółka”, drugi „Kot w butach” czy zeszłoroczny „Dziki robot” spotkały się z bardzo pozytywnym odbiorem. Teraz pojawia się ich najnowsze dziecko, czyli „Dog Man”. Choć raczej będzie w cieniu w/w tytułów, to jednak nie jest w ogóle od nich gorszy.

Akcja toczy się w mieście OK City, które terroryzuje zły kot Pitey. W pościg za nim rusza policjant Nać i jego pies Gary. Pierwszy jest niezbyt lotnym pakerem, drugi wręcz przeciwnie: bardzo inteligentny kurdupel. Obaj padają ofiarą bomby, lecz lekarze dokonują szalonego cudu: głowa psa zostaje sklejona z ciałem policjanta. Wskutek tego połączenia powstanie Dog Man, czyli super-gliniarz, który mógłby być nieślubnym synem RoboCopa i Nicholasa Angela z „Hot Fuzz”. Innymi słowy, jest bardzo skuteczny, zna sztuki walki, przestępczość przy nim wynosi 0% i ciągle spada. Pitey wydaje się nie mieć z nim szans, ale skubaniec cały czas ucieka z więzienia. Pani burmistrz jest tak wkurzona sytuacją, że Dog Man… zostaje odsunięty od sprawy. Tymczasem Pitey szykuje kolejny szalony plan pozbycia się Dog Mana przy pomocy swojego klona.

Jeśli stylistyka wydaje wam się dziwnie znajoma, to nie jest to kwestia przypadku. „Dog Man” oparty jest na cyklu komiksów Dava Pilkeya, którego inne dzieło już zostało przeniesione przez rysowników z DreamWorks. Chodzi rzecz jasna o… „Kapitana Majtasa”, którego „Dog Man” jest spin-offem. Dlatego obydwa te tytuły są utrzymane w podobnej, lekko komiksowej estetyce. Reżyser Peter Hastings, który wcześniej pracował m. in. przy serialach „Animaniacy”, „Pinky i Mózg” czy „Wielkie przygody Kapitana Majtasa” odnajduje się w tym szalonym świecie. Z jednej strony film jest bardzo przerysowaną parodią kina superbohaterskiego, bawiącą się schematami antagonistów. Z drugiej to historia… familijna, o szukaniu swojego miejsca i sprawach ważniejszych niż praca. Wszystko z powodu niejakiego Kocio-Pecio, który mocno namiesza zarówno w życiu Dog Mana, jak i Piteya.

Sama animacja jest taka, jak w przypadku „Kapitana Majtasa”. Nie brakuje komiksowych onomatopei, łamania kadru (rozmowa między burmistrzynią a komendantem), a wszystko wygląda jakby rysowana przez dziecko. Wszystko polane jest masa absurdalnego humoru: od psiego zachowania Dog Mana (ślinienie wszystkiego, aportowanie zmemłanej gazety, gonienie wiewiórek) przez bardzo widoczną kryjówkę Piteya, odwołania popkulturalne (finałowa rozpierducha niczym w „Godzilli”, jest nawet… „Czas Apokalipsy”) po tak głupawe teksty jak możecie sobie wyobrazić („Masz go złapać, nawet jeśli ma to zająć cały montaż”) czy infolinia informująca, że… „Życie nie ma sensu”. Parskałem ze śmiechu więcej razy niż się spodziewałem, ale jednocześnie jest to zdumiewająco poruszające dzieło.

Swoje robi też polski dubbing (film jest u nas tylko w tej wersji), za który odpowiadał TRANSPERFECT MEDIA POLAND oraz reżyser Michał Podsiadło. Głosy są dobrane świetnie (absolutnie błyszczy Michał Piela jako szef policji i Monika Pikuła jako dziennikarka Sara), tłumaczenie nie wywołuje zgrzytów ani żenady. I w ogóle nie byłem zainteresowany oryginalną wersją językową.
„Dog Man” to dziecięca wersja „RoboCopa”, którą mogłoby nakręcić trio Zucker-Abrahams-Zucker, tylko bardziej szalona i absurdalna. Dzieciaki na pewno będą się bawić rewelacyjnie, co do dorosłych – nie wszystkim podejdzie to tempo czy humor. Mnie trafiło, zaskakiwało i wyszedłem z seansu w dobrym samopoczuciu. Kolejna mocna pozycja w katalogu DreamWorks.
8/10
Radosław Ostrowski













