Pan Wilk i spółka

Kto jeszcze pamięta czasy, gdy studio DreamWorks było trzecią siłą w kwestii tworzenia amerykańskich filmów animowanych (po Disneyu i Pixarze). Teraz jednak czują oddech konkurencji w postaci choćby Sony, które ostatnio jest na wznoszącej fali. Potrafili parę razy zaskoczyć „Strażnikami marzeń”, „Krudami”, „Kapitanem Majtasem” czy „Trollami”, przeplatając to z rozczarowaniami w rodzaju „Dzieciaka rządzi” czy sequelami „Jak wytresować smoka”. Ale kreatywność i poczucie frajdy wróciło do starej ferajny.

„Pan Wilk i spółka” jest heist movie, gdzie nasi bohaterowie oraz najważniejsze osoby w mieście są… zwierzętami. Ale to nie jest „Zwierzogród”, bo reszta obywateli to ludzie, więc zrzynki nie ma. Spółka pana Wilka to paczka złodziei z różnymi umiejętnościami – pan Wilk to kieszonkowiec, pan Wąż włamywaczem, pani Tarantula pseudo Włóczka hakerką, pan Rekin mistrzem przebieranek, zaś pan Pirania narwanym mięśniakiem, co pod wpływem nerwów pierdzi. Musicie wiedzieć, że smród jego zabójczy jest niczym gaz bojowy. Ferajnę poznajemy jak robi napad na bank i brawurowo ucieka policji, więc decydują się na ambitniejszy skok – kradzież złotej statuetki podczas Gali Dobroczynnej, którą ma otrzymać profesor Marmalade. Czyli najinteligentniejsza osoba, czyniąca dobro w skali kosmicznej, będąca… świnką morską. Co może pójść nie tak?

Jak się okazuje, organizatorzy z panią burmistrz Foxington (tak, jest lisem) byli na to przygotowani i gang wpada w ręce policji. Jednak profesor – pod wpływem perswazji Wilka – chce przeprowadzić eksperyment na kryminalistach, by zaprowadzić ich na ścieżkę dobra. Ale jak się okazuje, na tym polega plan pana Wilka, by… udawać przemianę i dokończyć spartaczoną robotę, będąc poza podejrzeniem. Ale nie wszystko udało się przewidzieć naszym banditos i wpakują się w jeszcze większe tarapaty.

DreamWorks zaskoczyło mnie i to w paru aspektach. Za „Pana Wilka” odpowiada debiutujący reżyser – Pierre Perifel, który do tej pory pracował jako animator w DreamWorks (m.in. przy „Kung Fu Panda”) oraz scenarzysta Etan Cohen (m.in. „Jaja w tropikach”, „Madagaskar 2” czy „Faceci w czerni 3”). Fabuła czerpie garściami z konwencji heist movie (lub jak Amerykanie mówią caper movie) w stylu choćby „Ocean’s Eleven”. Czyli mamy ekipę, jest plan, masa komplikacji, zakrętów, twistów i niespodzianek. A jednocześnie jest to komedia, gdzie nie brakuje docinków, ironii oraz wariackich gagów (choćby podczas brawurowego pościgu na początku filmu). By było jeszcze ciekawiej, jest tu – jak to u DreamWorks – parę odniesień do popkultury dla dorosłych (pierwsza scena niemal żywcem wzięta z „Pulp Fiction”, przeskoki czasowe jak u Guya Ritchie), więc nikt się nie nudzi. Dialogi są świetne, sceny akcji i włamań mogłyby spokojnie trafił na kolejną część przygód Danny’ego Oceana, a w tle gra idealnie dopasowana jazzowa muza mistrza Pembertona.

Sama animacja też była dla mnie sporą niespodzianką, pod względem stylistyki. I nie chodzi mi o płynność, bo to bardzo wysoki standard. Trójwymiarowe postacie wyglądają dobrze, zmieszane z elementami dwuwymiarowymi (m.in. dym palonej gumy), ale także czuć wpływy japońskich animacji (zwróćcie uwagę na twarz policjantów – szczególnie pani Komendant oraz jej ekspresję i wygląd), tworząc koktajl Mołotowa. Jasne, że budżet nie był duży, a szczegółowość nie jest imponująca, lecz nadrabia to stylówką, troszkę przypominając niektóre sceny ze… „Spider-Man: Uniwersum” (może trochę przesadzam).

Widziałem polską wersję językową, za którą odpowiadał Bartosz Wierzbięta i brzmiała naprawdę przyzwoicie. Co mnie zaskoczyło, to był brak odniesień do naszej popkultury (jeśli chodzi o tłumaczenie), czego raczej po tym twórcy się nie spodziewałem. Aktorzy też są dobrani dobrze, choć w większości były to głosy mniej mi znanych aktorów dubbingowych (poza Izabellą Bukowską jako pani burmistrz). Czy chciałbym zobaczyć wersję oryginalną? Z tamtejszą obsadą, gdzie mamy m.in. Sama Rockwella, Richarda Ayoade, Zazie Beats i Awkwafinę – jak najbardziej.

Troszkę szkoda, że „Pan Wilk i spółka” ma premierę w tym samym czasie, co nowy „Top Gun”, bo nie będzie miał zbyt wielkiej szansy na przebicie się do szerszej widowni. A szkoda, bo jest to powrót DreamWorks do formy. Nie jest to może najlepsza animacja tego roku, lecz jeśli szukacie tytułu czysto rozrywkowego, z inteligentnie napisanym scenariuszem oraz wielką frajdą, idźcie śmiało. Wasze dzieci będą się świetnie bawić, a wy nawet jeszcze lepiej. Wilk syty i owca cała.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz