Parada oszustów

W polskiej telewizji rzadko pojawiają się seriale będące czymś w rodzaju antologii. Grupa aktorów grająca różne postacie i każdy odcinek stanowi osobną historię. Jak sam tytuł wskazuje, dzieło Grzegorza Lasoty opowiada o oszustach oraz przekrętach przez nich dokonywanych. W większości czasu osadzonych w przedwojennej Europie.

Jak wspomniałem, każdy odcinek ma inną historię i wszystkie są bardzo kreatywne. Bo mamy tutaj prowincjonalnego aptekarza z Francji, grającego korespondencyjnie z rosyjskim arcymistrzem, holenderskiego biznesmena oraz kupionego przez niego Jaguara, krakowskiego jubilera, który pada ofiarą pary oszustów, zaś na finał mamy taksówkarza z długami, złamaną nogą oraz propozycją nie do odrzucenia. Ta ostatnia historia dzieje się w Nowym Jorku lat 70., czyli w czasach współczesnych twórcom. Przewodnikiem po tym świecie jest Piotr Fronczewski, pełniący rolę narratora i w każdym odcinku pojawia się w różnych postaciach (jest genialny, jak zresztą cała obsada).

Najbardziej imponuje w tym filmie scenariusz, pełen błyskotliwych dialogów oraz wyraziście zarysowanych postaci. Każdy odcinek serwuje kolejne niespodzianki i wolty, przez co ogląda się całość z ogromnym zainteresowaniem. Nie będę wam zdradzał, co i jak – sami się przekonajcie. Reżyser nie boi się sięgać po łamanie czwartej ściany, a mimo raczej niewielkiego budżetu, wygląda to imponująco. Scenografia jest pełna szczegółów (plakaty i drobne rekwizyty choćby w postaci obcinarek do cygar), tak samo dobrze dopasowano kostiumy, zaś klimatem całość troszkę przypominała… „Vabank”, który powstał kilka lat później. Nawet muzyka miejscami brzmiała podobnie do filmu Machulskiego.

Jedyną rzeczą, do której mógłbym się przyczepić to jedna przyspieszona scena pościgu, co wyglądało troszkę dziwnie. Ale poza tym wszystko gra i brzmi fenomenalnie, bo całość została poddana cyfrowej rekonstrukcji. Aczkolwiek jest taki moment, gdzie przez paręnaście sekund pojawiło się kilka czarnych pasków na ekranie. To jednak jedyna rysa w tym przedsięwzięciu.

I jest to fenomenalnie zagrane przez plejadę wielkich aktorów. Poza Fronczewskim mamy tutaj absolutne znakomitości: Wojciecha Pszoniaka, Bronisława Pawlika, Romana Wilhelmiego, Stanisława Igara czy Grażynę Szapołowską. Wszyscy oni błyszczą w swoich rolach, za każdym razem wcielając się w różne postacie, nawet epizodyczne, co wcale im nie przeszkadza kraść ekran.

Czy ja muszę jeszcze kogoś zachęcać do sięgnięcia po ten tytuł? Mam wrażenie, że jest on zapomniany, a nie powinien. Świetnie zrealizowany i napisany, genialnie zagrany, zapowiadający wiele innych kryminałów w stylu retro dla polskiego kina. Szkoda tylko, że jest taki krótki.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Szpital Przemienienia

Dla wielu osób nazwisko Stanisława Lema jednoznacznie kojarzy się z fantastyką naukową. Jednak nawet ten autor realizował kilka książek spoza tego gatunku, co wielu mogło wywołać konsternację. Tak było choćby z napisanym w 1948, a wydanym w 1955 „Szpitalem Przemienienia”. Powieść osadzona jesienią 1939 roku była osadzona w szpitalu psychiatrycznym pod Krakowem, gdzie trafia młody lekarz Stefan. Idealista zostaje zderzony z postawami bardziej doświadczonych kolegów: wycofanego dyrektora, surowego i szorstkiego Rygiera, stosującego interwencję chirurgiczną Kautersa i traktującego chorobę psychiczną jako manię Marglewskiego. Sytuacja staje się coraz bardziej niepewna i spokój w każdej chwili może zostać przerwany. Co zrobią Niemcy z pacjentami jak i samym szpitalem oraz co zrobić?

Już sam opis mógłby sugerować refleksyjno-filozoficzne kino, a osoba reżysera Edwarda Żebrowskiego wpisuje film w nurt kina moralnego niepokoju. Akcji jako takiej nie ma, skupiając się na dylematach młodego lekarza i zderzeniu różnych postaw. Pacjent jest tutaj niemal przedmiotowo, traktowany przez lekarzy z dystansem. Czy to jako obiekt badawczy, któremu słowu nie można ufać i można w zasadzie zrobić z nim co się chce. Bo – cytując pielęgniarza – „To nie jest człowiek, to wariat”. Osoba niedostosowana do tzw. społecznych norm (czymkolwiek one są), potencjalny geniusz czy po prostu człowiek urodzony z zaburzeniem, wadą genetyczną albo nieznaną dolegliwością. Coraz bardziej zaczynamy widzieć pewną frustrację oraz zmęczenie młodego lekarza, którego idealistyczne podejście (przede wszystkim służyć pomocy i nie szkodzić) zostaje skonfrontowane z resztą personelu. Obserwując lekarzy można odnieść wrażenie, że są równie szaleni, co poddani w ich opiekę pacjenci. No i jeszcze jest wojna – niby daleko w tle, jakby oddalona od szpitala. Ta jednak jest bardzo bezwzględna, tak samo jak lekarze postawieni przed najbardziej dramatyczną próbą.

Zarówno film, jak i powieść odnoszą się do akcji T4, podczas której Niemcy w czasie II wojny światowej dokonali „eliminacji życia niewartego życia”. Innymi słowy, chodziło o zabijanie ludzi chorych psychicznie, niepoczytalnych, schizofreników, niepełnosprawnych oraz zaburzonych. Akcja ta miała charakter półjawny, a ilość ofiar jest trudna do oszacowania (nieoficjalnie mówi się o około 200 tysiącach ludzi). Lekarze domyślając się jedynie losów pacjentów zostają wystawieni na próbę, od której mogłoby zależeć ich życie. Co zrobią, uciekną, zostaną czy będą próbowali paktować?

Film Żebrowskiego broni się jako pole dyskusji do etycznych dylematów w czasie ostatecznym. Momenty, gdy lekarze prowadzą ze sobą rozmowy wciągnęły mnie najbardziej. Nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia pewnej teatralności, przez co potrafiło mnie znużyć tempo. Choć jest kilka mocnych scen (elektrowstrząsy czy nieudana operacja pacjenta z rakiem mózgu), najbardziej jednak zapada w pamięć finał. Czarno-biała taśma, nerwowa praca kamery oraz bardzo chłodnie pokazywane zabijanie. Bez litości, bez czekania, a w tle słychać odgłosy ludzi idących na śmierć. Takich scen nie da się zapomnieć, tak jak fantastycznego aktorstwa. Mających takich gigantów jak Henryk Bista, Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz czy Wojciech Pszoniak nie można było tego spieprzyć. I to oni są najmocniejszym punktem tego filmu.

Zaś mimo lat „Szpital…” pozostaje mocnym, poważnym moralitetem o odpowiedzialności za ludzkie życie oraz trzymaniu się zasad w sytuacji ekstremalnej. Choć wielu może znudzić, to jest wiele mocnych dialogów, zaś finał jest czymś niezapomnianym.

7/10

Radosław Ostrowski

Aria dla atlety

Władysław Góralewicz nie był szarym człowiekiem, którego mija się w tłumie. Był atletą lub jakbyśmy dziś go określili – zapaśnikiem. Do tego trzeba było mieć krzepę, a taką posiadał. Kiedy go poznajemy jest już starcem i mamy rok 1937. Mężczyzna decyduje się przekazać swoją kolekcję rzeźb dla opery i  w obecności dziennikarza opowiada o swojej przeszłości. Jak zaczynał swoją karierę w cyrku, jak doszło do spięcia z braćmi Aps oraz jego miłości do muzyki operowej.

aria dla atletow1

Debiut Filipa Bajona z 1979 roku zaskoczył wszystkich. Inspirowana prawdziwą historią zapaśnika dla reżysera jest pretekstem do zderzenia dwóch światów. I nie chodzi tylko o przełom XIX i XX wieku, ale dwa rodzaje kultury. Z jednej strony jest kultura wysoka reprezentowana przez operę. Tam dochodzi do spotkania Góralewicza z muzyką podczas zapaśniczego pojedynku. Z drugiej mamy ten świat zapaśników, świat cyrku – sztuki jarmarcznej, dla prostych ludzi. I obydwa te światy łączy ze sobą Góralewicz. Człowiek bardzo silny niczym nadczłowiek z wizji Nietschego, ale jednocześnie wrażliwy na sztukę. Zupełnie jakby chciał się tam odnaleźć dzięki swojemu wysiłkowi i mógł być bohaterem pieśni. Powoli zaczynany odkrywać (skrótowo dość) karierę zapaśnika przez różne części Europy. Nie brakuje scen pojedynków, choć tutaj kamera jest blisko twarzy zawodników. Nie skupia się mocno na choreografii, ale bardziej na portrecie człowieka. Człowieka zafascynowanego kulturą wysoką, napędzanego przez zemstę i manipulowanego przez innych ludzi. Chociaż brakuje mi troszkę większego skupienia na Góralewiczu poza walką, jego prywatnym życiu.

aria dla atlety3

Bardzo imponująco prezentuje się strona wizualna filmu. Sama scenografia oraz wnętrza budynków odtworzono bardzo szczegółowo. Nawet miejsca, w których spędzamy mało czasu jak siedziba fabrykanta, namiot cyrkowy czy wnętrze opery są niesamowite. Jakbyśmy trafili na ten czas przełomu wieków. Tak samo barwna jest muzyka mieszająca operę z jarmarcznym cyrkiem, tworząc powalający miks. Ten świat jest żywy, co nie zdarza się zbyt często.

aria dla atletow2

I jest to fenomenalnie zagrane, a ekipie aktorów przewodzi absolutnie magnetyzujący Krzysztof Majchrzak jako Góralewicz. Samą posturą budzi przerażenie, ale w środku jest łagodny i ciepły, a także odkrywa zamiłowanie do sztuki. Te sprzeczności są pokazane drobnymi spojrzeniami oraz świetną mową ciała. Nawet w krótkich scenach walkach jest nie do zatrzymania. Na drugim planie najbardziej wybija się niemal pewny siebie Roman Wilhelmi (Bolcio) oraz twardy Bogusz Bilewski („Cyklop”). Dla mnie jednak film kradnie w drobnej roli Wojciech Pszoniak. Jako dyrektor cyrku Siedelmayer jest bardzo pewny siebie, gada niczym z karabinu maszynowego mając cudny akcent (scena, gdy opowiada o czterech barwnych postaciach – perła). Niesamowity, smakowity epizod.

Już sam tytuł zapowiada, że będziemy mieli zderzenia dwóch światów. Sztuka wysoka spotyka niską i z tej synergii mogą powstać ciekawe rzeczy. Bajon z pietyzmem odtwarza okres przełomu wieków, prowadząc znakomitych aktorów i tworząc pewien nostalgiczny klimat.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Sprawa Gorgonowej

To była najgłośniejsza sprawa kryminalna w historii II RP. Noc z 30 na 31 grudnia wydawała się być spokojna w willi inżyniera Zaremby w Brzuchowicach. Jednak to właśnie tam zostało popełnione morderstwo. Szybko ruszone śledztwo (oparte na poszlakach) wytypowało jako podejrzanych samego inżyniera oraz jego kochankę (i wychowawczynię jego dzieci) Ritę Gorgonową. Tylko czy aby na pewno była to jej robota?

gorgonowa1

Reżyser Janusz Majewski znany jest z tego, że większość swoich filmów osadza w przeszłości, czasach dawno minionych. Opierając się na prawdziwych wydarzeniach dokonuje rekonstrukcji samego dochodzenia oraz dwóch procesów: lwowskiego i krakowskiego. Jeśli ktoś jednak liczył na znalezienie odpowiedzi na pytanie: kto zabił?, może o tym zapomnieć. Bardziej skupia się na odtworzeniu działań wymiaru sprawiedliwości, przy okazji wytykając wiele błędów, które nie pozwoliły sprawy wyjaśnić do końca (pominięcie wielu istotnych dowodów, medialny rozgłos, wywołujący ogromne poruszenie, narzędzie zbrodni oraz dość ryzykowne przesłuchanie chłopaka, bardziej sugerujące odpowiedź). Majewski zachowuje przy tym dystans do całej sprawy, nie wydaje wyroków, nie sugeruje odpowiedzi, tylko rzuca kolejne wątpliwości oraz niejasności. Jednocześnie pokazuje jak bardzo łatwo można było doprowadzić do zaszczucia oskarżonej, jeszcze zanim zapadł wyrok. Niewątpliwy wpływ miała na to postawa prowadzącego śledztwo prokuratora, rozgłaszającego całą sprawę oraz bardzo silnie żerujących na tym zdarzeniu dziennikarzy.

gorgonowa2

Majewski niemal z pietyzmem oraz przywiązaniem do detali odtwarza wszystkie wydarzenia, cały czas trzymając w napięciu. Kolejne wyciągane informacje, dowody, przesłuchania doprowadzają do kompletnego mętliku w głowie i siejąc kolejne wątpliwości. Wreszcie są sceny sądowe, na które tak naprawdę czekamy od początku. I obydwa te procesy bardzo diametralnie się różnią od siebie: zarówno reakcjami publiczności w sądzie, jak i próbą podważenia pewnych dowodów (przeprowadzenie wizji lokalnej, powołanie biegłych), czyniąc całość jeszcze bardziej wciągającą. Każdy dialog, każde słowo nie jest zbędne, zaś przesłuchania oraz repliki prawników podkręcają temperaturę. W połączeniu z porządnymi zdjęciami oraz płynnym montażem tworzy to koktajl Mołotowa.

gorgonowa3

Wielu może rozczarować zakończenie, ale reżyser wolał oprzeć się na wykorzystaniu faktów niż serwować jakiekolwiek przypuszczenia. Zamiast kropki nad i pojawia się znak zapytania, bo czy można skazać bez cienia wątpliwości osobę, mając tylko poszlaki? To pytanie reżyser stawia cały czas, a odpowiedź wydaje się jedna: skoro nie ma niezbitych dowodów, należy oskarżonego uniewinnić.

gorgonowa4

Majewski znakomicie prowadzi całą narrację, zaś aktorzy (nawet w drobnych epizodach jak Marek Kondrat, Włodzimierz Boruński czy Wojciech Pszoniak) tworzą bardzo wyraziste, mocne kreacje. Największe wrażenie zrobiła na mnie Ewa Dałkowska w roli tytułowej. Gorgonowa w jej wykonaniu wydaje się być silna, niemal niewzruszona, bardzo pewna siebie. Ale nawet ona nie jest w stanie znieść coraz bardziej nerwowej atmosfery i pod koniec zaczyna pękać. Kapitalny jest Roman Wilhelmi, czyli przez większość filmu pogrążony w bólu Zaremba, bardzo wycofany, wręcz bierny, ale jednocześnie nie jest do końca taki potulny. Trudno też nie wspomnieć opanowanego i zachowującego rozsądek sędziego śledczego (Andrzej Łapicki), mecenasa Axera (Aleksander Bardini) czy bardzo śliskiego prokuratora Krynickiego (Mariusz Dmochowski).

Janusz Majewski tworzy bardzo soczysty, mocny dramat pozbawiony łatwych odpowiedzi na pytanie o winę/niewinność Gorgonowej, pełen świetnych dialogów, wyrazistych postaci oraz wiernego odtworzenia realiów epoki. Zastanawia mnie czemu później niewielu twórców mierzyło się z dramatem sądowym.

9/10 + znak jakości 

Radosław Ostrowski

Nadzieja

Nie znam zbyt wielu kinomanów w Polsce, którzy nie kojarzyliby nazwiska Krzysztofa Piesiewicza. Mecenas, polityk, scenarzysta znany ze współpracy z Krzysztofem Kieślowskim, z którym działał aż do śmierci tego drugiego w 1996 roku. nie oznacza to jednak, że mecenas Piesiewicz nie pisał kolejnych fabuł i nie były ekranizowane przez innych twórców („Niebo” Toma Tykwera, „Piekło” Danisa Tanovicia), a w 2006 roku zmierzył się z kolejnym scenariuszem Stanisław Mucha.

nadzieja_20061

Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu, kiedy nasz bohater był jeszcze dzieckiem. Razem z bratem oraz kilkoma innymi osobami grali sobie spokojnie w piłkę przy domu. Ale jedno zbyt mocne uderzenie doprowadza do tragedii – matka, chcąc ratować syna wpada pod koła ciężarówki, zaś ojciec dyrygent dostaje udaru. Teraz Franciszek ma 20 lat, chce zostać prawnikiem i skacze ze spadochronu. Poza tym obserwuje Benedykta Webera – właściciela galerii sztuki, który zajmuje się też kradzieżami obrazów. Chłopakowi udaje się sfilmować, jak Weber uczestniczy przy kradzieży obrazu z kościoła. Jednak zamiast zgłosić ten fakt na policji, szantażuje biznesmena, chcąc w zamian… zwrócenia obrazu na miejsce.

nadzieja_20062

Trzeba przyznać, że punkt wyjścia był dość intrygujący. Niejasna motywacja protagonisty jednak działa jak broń obusieczna, bo z czasem zaczyna być tylko irytująca. Nie byłem w stanie uwierzyć temu bohaterowi, w czym jeszcze bardziej przeszkadzają dość nachalne dialogi, pełne pretensjonalności (coś o aniołach) – dodatkowo niewyraźnie słyszalne – i nie wyjaśniające zbyt wiele. Sama intryga jest pełna nielogicznych bzdur (determinacja bohatera, który potrafił przewidzieć zachowanie np. dziewczyny, która niszczy sfilmowaną kasetę) oraz sposobów działania głównych złych, którzy uginają się groźbie. Wcześniej próbują pokazać, że są groźni – wysadzenie auta, wypchnięcia Franka ze skutera podczas jazdy – ale nie próbują go bardziej poturbować, grożąc śmiercią najbliższym czy ostatecznie zabijając go. To jest czysty idiotyzm, jakby rzeczywistość została podporządkowana pod wizję twórcy, a kilka scen (skoki ze spadochronu) wydaje się tylko zbędnym zapychaczem czasu.

nadzieja_20063

No i muszą pojawić się sceny, gdzie postacie stoją, dumają, milczą. Ewentualnie słuchają podniosłej muzyki poważnej, niby nadając pewnej głębi (wlatujący gołąb podczas napadu czy puste ramy po kradzieży). Jest parę ciekawych kadrów (sceny rozmów Webera z paserem Gustawem), zaś muzyka Richtera potrafi uderzyć (zwłaszcza na początku). Tylko, że to wszystko tworzy dziwaczny, niezrozumiały film, pozbawiony sensu. Nawet aktorzy nie mają co tu grać, zwłaszcza grający główną rolę Rafał Fudalej jest tak irytujący, że ma się ochotę go sprać. Weterani robią, co mogą, jednak nie dają rady ożywić swoich postaci. Najbardziej wybija się tutaj Zbigniew Zapasiewicz (ojciec Franka) oraz Zbigniew Zamachowski (inspektor Sopel), ale nawet oni nie byli w stanie udźwignąć tej historii.

„Nadzieja jest matką głupich i swoich dzieci nie lubi” – śpiewał Kazik. Mucha nie podołał przeniesieniu fabule Piesiewicza, która sama w sobie mocno rozczarowywała. To miała być część trylogii, która jednak – na szczęście – nigdy nie powstała, bo jeśli pozostałe filmy miały być na poziomie „Nadziei”, zasypiałbym częściej niż kiedykolwiek. Totalna porażka.

3/10

Radosław Ostrowski

Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy

Ciechocinek, rok 1957. Tak jak teraz, tak i wtedy była to miejscowość wypoczynkowa, pełna uzdrowisk. I w tym czasie między śmiercią Stalina a wchodzącym Gomułką, przyjeżdża do kraju imigrant z Londynu, muzyk Fabian Apanowicz. Marzy tylko o jednym – grać swing, bo cóż innego zostało. I tak z grupka zapaleńców tworzy orkiestrę swingową, odnosząc sukcesy. Do składu dołącza jako wokalistka siostra Fabiana, Wanda oraz tajemnicza Modesta.

excentrycy1

Powieść Włodzimierza Kowalewskiego – olsztyńskiego pisarza to barwny portret lat 50., gdy do naszego szarego kraju wszedł kolor, a to dzięki przybyszowi ze zgniłego zachodu. Niby nic nowego, ale w rękach Janusza Majewskiego opowieść ożyła. Udało się dokonać niemożliwego – stworzyć zabawną, lekką, ale i poważną opowieść o tych czasach, gdy polityka bez pytania wchodziła do domu. Nawet w takich drobnych sprawach jak muzyka swingowa. Fabiana i jego cichych wspólników (milicjanta, stroiciela fortepianu, lekarza, kierownika knajpy) zaczyna łączyć muzyka, stając się fundamentem przyjaźni. Humor jest tutaj bardzo subtelny, delikatny, oparty czasami na rzadko się pojawiających wulgaryzmach (pani Bayerowa) oraz muzyce, piosenkach. Dodatkowo reżyser rozwija jeden watek sensacyjno-szpiegowski, ale robi to tak jakby przy okazji, że nie psuje to dobrego wrażenia, a smaczkiem jest pewna estetyka noir. Fabian w płaszczu i z krawatem wygląda bardziej jak prywatny detektyw, co jest przyjemnym widokiem.

excentrycy2

Reżyser wiernie odtwarza realia PRL-u lat 50., gdzie nie brakowało małych knajpek, gdzie grali młodzi pasjonaci muzyki i to jakiej – Gershwin, Ellington, Porter. Niby te standardy fanom klasycznego jazzu są znane, jednak nie w tym kraju, gdzie wszystko można spieprzyć. Partie muzyczne, czyli wszelkiego rodzaju koncerty, stają się – trochę wbrew intencjom Apanowicza – oddechem wolności i tęsknotą za normalnością, chociaż nie jest to sugerowane wprost. Wykonane są one znakomicie, aranżacje autorstwa Wojciecha Karolaka, wprawiają w przyjemny nastrój i jak to jest zaśpiewane (w dodatku płynną angielszczyzną). Czyżby można było zrobić amerykański sen w polskim wydaniu? Mimo gorzkiego finału intrygi, Majewski nie pozbawia bohaterów optymizmu i zwyczajnego robienia swojego.

excentrycy3

Majewskiego w tej wizji wspierają – nie zawaham się użyć tego słowa – wspaniali, tworząc wyraziste postacie, czasami mając do dyspozycji kilka minut czasu. O Macieju Stuhrze nie jestem w stanie powiedzieć złego słowa, a postać Fabiana to pasjonata, kochający muzykę ponad wszystko. Ponad politykę, ojczyznę, kobietę. Chociaż to ostatnie wcale nie jest takie oczywiste, gdy pojawia się Modesta. Natalia Rybicka (wyrosła nam ta dziewczyna z „Żurka”) wygląda niczym klasyczna femme fatale, a śpiewa tak, że nie da się oderwać oczu i uszu, tworząc aurę tajemnicy wokół siebie. Tak samo warto wspomnieć Sonię Bohosiewicz, czyli Wandę – siostrę Fabiana. Niepozorna, chorowita, garbata i bojąca się śmierci kobieta, na scenie zmienia się nie do poznania – energiczna, przebojowa, zawłaszczająca sobie scenę. I jeszcze dawno nie widziana Anna Dymna, czyli Bayerowa – samotna, zgaszona pesymistka, która zostaje „referentem do spraw sanitarnych w komórce kulturalno-oświatowej” (po naszemu babką klozetową), kradnąc jedną sceną cały film.

excentrycy4

Jeśli chodzi o panów, solidność potwierdził Adam Ferency (Habertas) i Wiktor Zborowski (Stypa) jako wspólnicy Fabiana w muzycznej zbrodni, ale i tak na kilka minut skradł film Wojciech Pszoniak jako mający obsesję na punkcje pederastii pan Zuppe. Niepozorny staruszek, zawsze elegancko ubrany, robi niesamowitą furorę, a jego wywody wprawiają w śmiech. Tak samo drobne epizody Mariana Dziędziela (towarzysz Kułak) i Mariana Opanii (generał radziecki).

excentrycy5

Janusz Majewski troszkę zaskoczył, kręcąc tak energiczny i pozytywny film. „Excentrycy” są świetni technicznie, przyjemni niczym klasyczny koktajl, a styl nie dominuje nad fabułą. I to wszystko zrobił 85-latek. Pozazdrościć formy.

8/10

Radosław Ostrowski