Sandy Bates jest reżyserem filmów komediowych, który przeżywa kryzys twórczy. Prace nad jego ostatnim filmem idą dość opornie i nie podobają się wytwórni. Żeby wypocząć, zostaje wysłany do nadmorskiej miejscowości, gdzie w hotelu „Gwiezdny pył” odbywa się przegląd jego filmów. Tam na miejscu rozprawi się ze swoimi demonami (dwie nogi, para piersi – innymi słowy kobiety).

Jeśli czytając ten opis, nasuwają się wam skojarzenia z „8 i pół” Felliniego, to macie dobre skojarzenia. Allen w dość komiczny sposób inspiruje się Fellinim i mamy to, co zawsze – skomplikowane relacje z kobietami, humor (tylko w trochę mniejszej ilości niż zwykle), jazz w tle. Dodatkowo mamy tutaj pomieszanie przeszłości, teraźniejszości, snu i jawy – co tworzy mocno oniryczny klimat, potęgowany przez czarno-białe zdjęcia, gdzie praktycznie do samego końca nie wiemy, co jest wytworem wyobraźni, a co się dzieję naprawdę (m.in. spotkanie za miastem, gdzie jest zlot czekający na UFO). Trochę wprowadziło mnie to w konsternację, zaś dość dla mnie przewrotny finał częściowo nadrabia. Allen tutaj próbuje przewartościować całe swoje życie i dorobek artystyczny. Nie ma już siły na rozśmieszanie, jest zmęczony gawiedzią (sceny, gdy rozmawiają z nim jego fani oraz początek filmu).

Oczywiście, Allen znów jest na ekranie i znów gra tą samą postać – pogubionego inteligenta, który nie radzi sobie z kobietami, ale udaje mu się przewartościować swoje życie. Ale partnerujące mu panie są najmocniejszym atutem tego filmu. Fantastycznie tutaj wypadły Charlotte Rampling (ciemnowłosa Dorris – znerwicowana, niestabilna, seksowna kobieta), Jessica Harper (atrakcyjna i urocza Daisy) oraz Marie-Christine Barrault (niepewna siebie Isobel).

„Wspomnienia z gwiezdnego pyłu” kończą pewien etap w dorobku Allena. Dla mnie ten dość dziwaczny film nie do końca do mnie trafił, niemniej ma swoje zalety i jest warty obejrzenia.
6,5/10
Radosław Ostrowski

























