
Ten facet był obiektem pożądania każdej kobiety do 30-latki (choć myślę, że i starszym mógłby się spodobać), robił udane i dobrze przyjmowane popowe kawałki. Potem zrobił sobie przerwę od muzyki i zaczął grać w filmach, z powodzeniem (m.in. w „The Social Network”). Teraz Justin Timberlake postanowił zrobić sobie przerwę od grania i wrócił do muzyki. I jaki jest tego efekt?
7 lat przerwy i dostajemy album dość nietypowy. Dlaczego? Bo mamy 10 piosenek, z których najkrótsza trwa 4 i pół minuty, zaś reszta to 7-8 minutowe kolosy, czyli niezbyt radiowe kompozycje. W dodatku Justin poszedł tutaj w stronę soulu i r’n’b w starym, dobrym stylu, zaś za produkcję odpowiadają m.in. Timbaland, Rob Knox i sam Timberlake. Więc powinno być nudno i mało angażująco? Bzdura. Owszem, jest tu bardziej elegancko (smyczki i dęciaki obowiązkowe), naszpikowane jest to różnego rodzaju elektroniką (pulsujące „Don’t Hold the Wall”, gdzie jeszcze szaleją bębny i gitara elektryczna czy „Strawberry Bubblegum”), jednak nie drażni ona ani nie irytuje, chociaż pojawiają się fragmenty nie zbyt przyjemne („Tunnel Vision” i częściowo „Spaceship Coupe”, gdzie słychać takie ciągające się coś, jednak pojawiająca się w połowie gitara elektryczna zaciera ten dźwięk). A jednocześnie każdy utwór ma różne smaczki, które dodają uroku tej płycie, co jest zasługą producentów (m.in. lekko orientalna perkusja w „Let The Groove Get In”). Jest świeżo, kreatywnie, różnorodnie i ambitnie.
Sam gospodarza nie tylko świetnie sobie poradził i czuje się w tej muzyce jak ryba w wodzie, to jeszcze zrezygnował z featuringów (wyjątkiem był Jay-Z w „Suit & Tie”, ale jemu się po prostu nie odmawia) i kradnie całe szoł. Tekstowo jest bardzo romantycznie i lirycznie, więc tu nie ma zaskoczeń, a i brzmi to całkiem przyjemnie.
Ta płytą Justin próbował udowodnić, że jest kimś więcej niż serwującym stacjom radiowym hity i gościnnie występującym u innych. I moim zdaniem się to udało, choć nie jestem fanem jego twórczości. Ale nie sposób nie docenić świetnej produkcji, lekkości brzmienia (mimo bogactwa i długości realizacji) oraz wysokiej klasy. Zaimponował mi facet i tyle.
7,5/10
Radosław Ostrowski
