
Dawno nie było żadnej płyty hip-hopowej, ale jak wiadomo natura nie lubi próżni. Tym razem padło na niejakiego Bedoesa – jednego ze strasznie popularnych ziomków z nieprawdopodobną ilością wyświetleń na YouTube, dorównując niejakiemu Gangowi Albanii. Chociaż dopiero teraz wyszedł debiutancki album.
Podopieczny SB Mafiji dostał wsparcie niejakiego Kubi Producenta – 16-letniego (!!!) producenta, więc można się wystraszyć. Na początek dostajemy… fragment z Ewangelii wg św. Łukasza, by przejść płynnie do nawijki 19-latka, dla którego podkład jest mieszanką elektroniki (surowej), chóralnej wokalizy i obowiązkowego fortepianu. Brzmi to wręcz strasznie kiczowato i nawet zmiano tła pod koniec wywołuje odstraszenie. Jeśli to was nie odstraszyło i jesteście na tyle odważni, by wejść w świat 19-latka, uprzedzę od razu: dalej będzie ciężej. Cykadła, tłuste bity oraz kompletnie przerobione głosy w tle zapowiadają kolejne przedsionki piekła. Jakby tego było jeszcze mało, to będą wolne uderzenia fortepianu („NFZ”), wskoczymy na tory r’n’b (minimalistyczny „Biały i młody”, „Raz”) i nie zawahamy się wejść do niemal dyskotekowej elektroniki („Hymn”), by móc poskakać.
Sam podkład jest nawet spoko i nie można się do niego przyczepić, bo wpada to w ucho, a Kubi robi wszystko, byśmy się nie nudzili. Pomruki („Napad”), autotune, jakieś ciągłe gęganie, jęczenie, gitarowe pitolenie – męka i kopia kopii, którą słyszałem wielokrotnie, w lepszym wydaniu. I już od połowy chce się wyłączyć całość. Także sam Bedoes lansujący się na amerykańskiego ziomboya, co to zakochał się raz, a teraz robi hajs, do kobitek zwraca się per „kurwa”, ma ziomków gotowych zabić. Do tego jego maniera jest wkurzająca, wliczając w to także podśpiewywanie. Facet nie ma absolutnie niczego nowego do powiedzenia, kreując się na imprezowego hustlera. Gdyby ta kreacja była przekonująca, ale taki Sitek, co też robi „amerykankę” w naszym kraju robi to lepiej.
Bedoes w swoim debiucie odrzuca, chyba że macie jakieś 12-13 lat, to będziecie wniebowzięci. Widać, że facet próbuje znaleźć swoją własną ścieżkę. Jeszcze jej nie znalazł, ale trudno mu odmówić pewności siebie i arogancji, przez co wypada jako karykatura. Zgroza.
1/10
Radosław Ostrowski
