Przełęcz ocalonych

Wojna zawsze była okrutna, brutalna i bezwzględna. Niszczy charaktery, ale potrafi pokazać bardziej ludzkie oblicze w zdehumanizowanym świecie. To tego brutalnego świata trafia szeregowy Desmond Doss, który nie może (i nie chce) zabijać, ze względu na wiarę. A dokonał najbardziej heroicznego wyczynu z nich wszystkich. To jego historię poznajemy w „Przełęczy ocalonych” – największym filmowym powrocie roku 2016, gdyż reżyserem tego fresku jest najbardziej znienawidzony człowiek w Hollywood – Mel Gibson.

przelecz_ocalonych1

Opowieść o żołnierzu, co chciał być sanitariuszem i nie zamierzał dotknąć broni, można (wręcz trzeba) podzielić na trzy etapy. Pierwsza to dzieciństwo i młodość, podczas którego poznajemy naszego bohatera, jego rodzinę, w końcu przyszłą żonę. Drugi to szkolenie w wojsku, szykany oraz proces. Wreszcie trzeci, czyli walka o przełęcz Hacksaw na Okinawie. Każdy z tych wątków Gibson opowiada inaczej, nie unikając kwestii wiary oraz wierności samemu sobie. Na początek dostajemy ostrą i krwawą migawkę z walki na wzgórzu, gdzie nasz bohater jest niesiony na noszach. A wtedy cofamy się wiele, wiele lat wstecz. Początek jest bardzo barwny oraz odrobinę sentymentalny (ten związek między nim a pielęgniarką rozwija się dość szybko), jednak reżyser nie jest ani nadekspresyjny, tandetny i kiczowaty, chociaż pozornie dzieje się niewiele.

przelecz_ocalonych2

Znacznie ciekawiej robi się w koszarach, gdzie bohater trafia ofiarą szykan, a dla przełożonych jest prawdziwym problemem, którego szybko by się pozbyli. Koledzy uważają go za tchórza i nie dają mu spokoju (pięści idą w ruch), by wreszcie wydalić go z wojska, co się nie udaje. Tutaj poznajemy jego przyszłych towarzyszy: Polaka wyglądającego jak Indianiec, krewkiego rednecka, Włocha oraz sierżanta Powella, który jest (pozornie) typowym sierżantem, czyli drze mordę i rozstawia wszystkich po kątach. Ale i tak czekamy na front. Co jak co, ale Gibson w takich epickich klimatach czuje się najlepiej, bo te momenty zapierają dech w piersiach realizacją na mistrzowskim poziomie. Pamiętacie scenę lądowania w Normandii z „Szeregowca Ryana”? Reżyser niebezpiecznie blisko jest klasykowi Spielberga, gdyż krew i flaki lecą tutaj niemal z prędkością wystrzeliwanych pocisków, nie oszczędzając nieprzyjemnych detali. Rozpadające się zwłoki zjadane przez szczury, robaki, same flaki, obcinane nogi, ręce – to robi gigantyczne wrażenie, zostając w pamięci na długo. Jedyne co przeszkadza to stereotypowe przedstawienie Japończyków jako bezwzględnych zabijaków, próbujących w razie porażki zabić siebie oraz jak najwięcej wrogów.

przelecz_ocalonych3

A w tym całym szalonym i bezwzględnym świecie jest Doss (świetny Andrew Garfield), który nie zabija, lecz niesie pomoc. Każdemu komu się da, zawierzając swoje życie Bogu. Nie jest to jednak religijny fanatyk, ale człowiek chcący żyć tylko i wyłącznie w zgodzie ze swoimi przekonaniami. Początkowo spotyka go opór i niezrozumienie, lecz zmienia się to w szacunek (sceny, gdy wyciąga ludzi SAM z urwiska – rewelacja) oraz podziw. Poza Garfieldem największym aktorskim zaskoczeniem był dla mnie Vince Vaughn jako sierżant Howell, będący lżejszym wcieleniem niezapomnianego Hartmana z „Full Metal Jacket”. Surowy, ostry i bardzo chamski, ale oddany i waleczny do końca. Właściwy człowiek we właściwym miejscu. Nie sposób zapomnieć też trzymającego fason Hugo Weavinga jako ojca Dossa, prześladowanego przez wojnę złamanego człowieka, ślicznej Teresy Palmer (Dorothy) czy dobrego Sama Wortingtona (kapitan Glover).

przelecz_ocalonych4

„Przełęczą ocalonych” Gibson powrócił do łask Hollywood i pokazał jak ze skromnego budżetu zrobić spektakularne kino wojenne, pełne krwi, brutalności oraz precyzyjnej realizacji (zdjęcia, montaż, dźwięk, popisy pirotechniczno-kaskaderskie), jakiej dawno w tym gatunku nie było. Do tego w odpowiednich proporcjach zachowano patos, bezwzględną rzeź i wiarę. Piorunujący koktajl, który popija się jednym łykiem.

8/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz