Śmierć Stalina

Jeśli film robi Arnando Iannucci, to wiadomo, że będziemy mieli do czynienia z polityczną satyrą. A punktem wyjścia tego filmu jest śmierć towarzysza Stalina w 1953 roku. To czas, gdy terror był rozkręcony do granic możliwości, a każdy szary człowiek bał się powiedzieć i zrobić cokolwiek, bo w każdej chwili mógł zapłacić za to życiem. A kiedy wódz narodu umiera, najbliższy współpracownicy zaczynają to, co politycy najlepiej: uszczknąć jak najwięcej dla siebie.

smierc_stalina1

Tylko Brytyjczycy byliby zdolni do takiej zagrywki? Nie do końca, gdyż „Śmierć Stalina” oparta jest na komiksie… francuskim. Ale reżyser miesza tutaj bardzo mocno komedię z bardzo smolistym humorem, polewając to brytyjskim absurdem. Jednocześnie to wszystko bardzo sugestywnie pokazuje spiralę strachu i terroru, która niby toczy się w tle (więzienia Berii, rekwirowanie posiadłości Stalina), jednak to wszystko polane jest bardzo gorzką pigułką, pokazującą mechanizmy władzy wręcz dyktatorskiej. A ten niepokój czuć na początku, gdy dyrektor Radia Moskwa, musi utrzymać i zagrać koncert Mozarta jeszcze raz, bo… Stalin chce nagrania, a tego nie zrobiono. Panowie trzymają się na swoich urzędach, dzięki terrorowi oraz wyczuciu odpowiedniego momentu.

smierc_stalina2

Reżyser coraz bardziej pokazuje kolejne podchody, intrygi, machlojki oraz to, jakie są konsekwencje tych działań (wszystko wokół pogrzebu Stalina i nie wpuszczeniu mieszkańców na plac czy wstrzymanie egzekucji w jej trakcie), co śmieszy i przeraża jednocześnie. Śmiech czasami mocno tkwi w gardle, choć nie brakuje ostrych dialogów czy soczystych wiązanek, nie pozbawionych odniesień do postaci zgniłego kapitalizmu. Ale Iannucci bardzo brutalnie przypomina, że rewolucja i terror są w stanie dosięgnąć każdego bez względu na wpływy i koneksje, a każdy jest tylko pionkiem w czyjejś grze. Ostro też krytykuje ludzi u władzy, jako mocno oderwanych od rzeczywistości, dla których liczy się tylko łaskawość wodza. A by ją uzyskać są w stanie zrobić wszystko.

smierc_stalina3

Do tego jeszcze jest to koncertowo zagrane, a aktorzy ciągle balansują między komediowym tonem i poważnym, bezwzględnym spojrzeniem. Najmocniej zapadają w pamięć dwaj konkurencji: szef NKWD Ławrentin Beria (kapitalny Simon Russell Beale) oraz sekretarz Nikita Chruszczow (cudowny Steve Buscemi). Pierwszy – pozornie niegroźny misio, ale bezwzględny egzekutor, wykorzystujący każdą nadającą się okazję i mający haki na wszystkich, drugi bardziej przypomina szczura czekającego na właściwy moment cwaniaka. Pojedynek tych panów to prawdziwa przyjemność, ale drugi plan też jest bardzo bogaty: niepewny siebie, zakompleksiony Malenkow (rewelacyjny Jeffrey Tambor), bardzo wycofany Mołotow (trzymający fason Michael Palin), twardy marszałek Żukow (kradnący film Jason Issacs) czy dzieci Stalina – nadwrażliwa i naiwna Swietłana (Andrea Riseborough) oraz nadużywający alkoholu, impulsywny Wasilij (Rupert Friend).

„Śmierć Stalina” to mocna, ostra, ale i bardzo gorzka komedia, stanowiąca ostrzeżenie przed politykami, marzącymi o władzy wręcz absolutnej. A sam Stalin by się mocno wkurzył i twórcom filmu dał bardzo ciężką karę – śmiech się przeplata z przemocą i czasami utkwi w gardle, dając wiele do refleksji.

7,5/10 

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz