Aladyn

Każdy zna historię o Aladynie – drobnym złodziejaszku, który za pomocą magicznej lampy udało mu się wyrwać z nizin społecznych na sam szczyt. Podszywa się pod księcia, wyrywa księżniczkę jako żonę i zostaje sułtanem. No bajka. Disney już z tego zrobił animację, a nawet stworzył sequel. Kwestią czasu było ożywienie filmu animowanego na wersję z żywymi aktorami, by jeszcze raz zarobić na tym samym. Bo jak raz się sprzedało, to sprzeda się drugi raz, prawda?

aladyn1

Streszczenie historii wydaje mi się pozbawione sensu, bo wiemy o co chodzi: Jasmina, zły wezyr, Aladyn z małpką, latający dywan, Dżin, trzy życzenia. Fundament jest prosty i solidny jak sułtański pałac, nie czując się przekonany. Ale kiedy za kamerą stoi Guy Ritchie, nagle poczułem się zaintrygowany. To wydawało mi się idealnym połączeniem – mocno teledyskowy styl reżysera plus łotrzykowska opowieść, prawda? Niestety, Disney spiłował pazury reżysera, ale czy oznacza to kopiowanie jeden do jeden? Na szczęście nie, choć wszystko skupia się na trzech postaciach, które są niejako więźniami swoich kast. Aladyn to cwaniaczek z nizin, który mógłby się wyrwać i ma w sobie masę uroku, Jasmina musi być posłuszna tradycji, zdominowanej przez patriarchat, zaś Dżin jest posłuszny temu, kto potrze lampę. Bez względu na jego intencje oraz motywacje.

aladyn2

Reżyser dość ciekawie rozkłada akcenty, co jest ewidentnie odświeżające. Jasmina, choć ustawiona w pozycji księżniczki, stara się być kimś więcej niż tylko obiektem do oglądania, który można kupić podarkami czy przysięgą politycznego sojuszu. Ma bardzo twardy charakter, mówiący o chęci niezależności nad mężczyznami (poruszająca pieśń „Speachless”). Ale najbardziej widoczna zmiana dotyczy głównego złola, czyli wezyra Dżafara. Nie tylko został odmłodzony, lecz pokazany jest jako lustrzane odbicie Aladyna. A właściwie tego, kim mógłby być Aladyn – człowiekiem wpływowym, z wysokimi ambicjami, konsekwentnie dążącym do obranej ścieżki. Brakuje mu jednak pewnej demoniczności i ostatecznie okazuje się łatwym przeciwnikiem.

aladyn3

Intryga może nie zaskakuje, ale realizacja to zupełnie inna para kaloszy. Ritchie nie ma tego swojego wariackiego stylu, jaki znamy choćby z „Króla Artura” (dynamiczny montaż, zabawa chronologią, pokazywanie tych samych scen z różnych perspektyw). Ale ten kolaż baśni, musicalu oraz kina przygodowego wypada naprawdę dobrze. Kiedy trzeba jest odpowiednio wystawny, niczym produkcja z Bollywood (wjazd Aladyna jako księcia Ali – rewelacja), efekty specjalne też wydają się być na całkiem przyzwoitym poziomie, zaś scenografia i kostiumy pomagają w stworzeniu bajkowego klimatu. No i nie zapominajmy o humorze. Tutaj błyszczy zarówno Dżin, tworzący dość kumpelską relację z Aladynem, jak i mały epizodzik księcia Andersa (za mało go). Tylko, że to wygląda jakoś strasznie sterylnie, jakby było kręcone w studio zamiast w plenerach.

aladyn4

Aktorsko tutaj wybija się absolutnie rewelacyjny Will Smith w roli Dżina. Nasz ziom nie próbuje w żaden sposób zmierzyć się z legendarnym popisem Robina Williamsa w wersji oryginalnej, tylko gra tą postać po swojemu. Jego interpretacja jest taka bardziej wyluzowana, przypominająca pierwsze dokonania w jego karierze i każde jego wejście sprawia najwięcej frajdy. Grający tytułową rolę mało znany Mena Massoud ma sobie sporo uroku i wdzięku, przez co łatwo polubić tą postać, tak samo jak prześliczną Naomi Scott (z całej obsady śpiewa najlepiej) w roli Jasminy. Problem mam za to z Marwanem Kenzari, czyli Jafarem. Podoba mi się motyw uczłowieczenia czarnego charakteru, bez szarżowania, tylko że to podejście pozbawia go charakteru i mamy standardowego przeciwnika.

Powiem szczerze, że jestem lekko rozczarowany tą wersją. To nie jest zły film, ale zatrudnienie tak charakterystycznego reżysera jak Ritchie i brak możliwości rozwinięcia jego stylu jest dla mnie decyzją niezrozumiałą. Ale mimo stępienia pazurków nowy „Aladyn” dostarcza sporo frajdy, pod warunkiem, że lubicie bajki w campowym stylu.

7/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz