25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy

O tej sprawie słyszał każdy, kto oglądał telewizję czy przeglądał Internet. Jakim cudem skazano młodego chłopaka za zbrodnię, której nie popełnił? Mało tego, odsiedział w więzieniu 18 lat zanim został uniewinniony. Nieprawdopodobne, a jednak prawdziwe. Nic dziwnego, że historią Tomka Komendy zainteresowali się filmowcy. Zaskakująco szybko, więc czy to nie jest skok na kasę? Jak z tym materiałem poradził sobie reżyser Jan Holoubek i scenarzysta Andrzej Gołda?

Powiem od razu, że mam mieszane uczucia. Bo sama historia toczy się bardzo skokowo i rozbija się niejako na dwa, a nawet trzy różne tytuły. Pierwszy wątek skupia się na samym bohaterze, który – z powodów niezrozumiałych dla siebie – trafia w tryby wymiaru sprawiedliwości. Sam proces oraz oskarżenie są bardzo ograniczone, nawet nie ma scen sądowych (poza ogłaszaniem wyroków). Także sceny przesłuchań są niewielkie, przez co troszkę traci całość na mocy. Drugi wątek to walka matki o syna i jego uwolnienie. Wręcz czuć tutaj bezsilność, a bardzo silna więź między tymi postaciami są bardzo przekonujące. I to jest wielka zasługą fantastycznych ról Piotra Trojana (Tomek) oraz Agaty Kuleszy (matka). Kiedy oboje pojawiają się na ekranie, ekran jest wręcz rozsadzany i nie da się przejść obojętnie. Jest jeszcze niejako trzeci wątek, pojawiający się najpóźniej w całym filmie. I to jest historia prowadzonego po wielu latach śledztwa przez nowego mieszkańca miejscowości (Remigiusz Korejwo świetnie zagrany przez Dariusza Chojnackiego), gdzie doszło do zbrodni, za którą skazano Komendę. A pretekstem do podjęcia dochodzenia jest kolejna ofiara (tym razem żywa) i odkrywane nieprawidłowości przy poprzednim śledztwie.

Jeśli ktoś spodziewa się, że reżyser wykorzysta historię niewinnie skazanego człowieka do oskarżenia systemu sprawiedliwości, to nie ten adres. Twórcy bardziej interesuje pokazanie człowieka w ekstremalnej sytuacji. Człowieka prostego, troszkę naiwnego zderzonego z brutalnym światem, gdzie najgorzej są traktowani pedofile i dzieciobójcy. Nie brakuje tu znajomych klisz: starszy więzień-mentor, fizyczne znęcanie się, bicie oraz wrogość wszystkich współwięźniów. Zaś strażnicy przymykają na to oko – brzmi znajomo? W tych scenach troszkę brakuje mi napięcia, choć jest kilka zapadających momentów jak pierwsze wejście do aresztu czy komunikowanie się więźniów przez okna po rozmowie Komendy z telewizją. Jednocześnie jest śledztwo, gdzie udaje się wykazać błędy oraz naginanie zasad prawa. Manipulacja dowodami, wymuszenia zeznań, brak przesłuchania kluczowych świadków i jeszcze presja środowiska, by szybko zamknąć sprawę.

„25 lat niewinności” to na pewno film, który nie powstał po to, by „zgarnąć hajs” na głośnej sprawie. Twórcy chcą oddać sprawiedliwość Komendzie oraz pokazać jakie piekło przeżył i jak ciężko było go wyplątać z całej sytuacji. Nawet jeśli nie wszystkie decyzje obsadowe i scenariuszowe mi się podobają (całkowicie zmarnowano talenty Frycza i Bieleni, zaś najciekawsze wątki dotyczące dowodów i procesu zredukowano), trudno przejść wobec tego obojętnie.

7/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz