Małe rzeczy

Żaden inny film nie miał wpływu na thriller/kryminał bardziej niż „Siedem”. Seryjny morderca z niejasnymi motywami, makabrycznymi zbrodniami oraz detektywi, dla których rozwiązanie sprawy staje się wręcz obsesją. Wszystko w estetyce kina noir, zaś sprawca wydaje się być o krok przed wszystkimi. Niewiele brakowałoby, a mógł powstać wcześniej film, który obecnie jest uznawany za inspirowany klasykiem Davida Finchera. Niestety, film według scenariusza John Lee Hancocka (także reżyser) powstał dopiero po niecałych 30 latach od napisania. Co z tego wyszło?

Akcja jest osadzona w Los Angeles roku 1990, gdzie miasto terroryzuje seryjny morderca. Zabija młode kobiety, szlachtując je nożem, zaś policja jest bezsilna. Sprawę dostaje młody i ambitny policjant  Jim Baxter. W sprawie, niejako przypadkowo pakuje się zastępca szeryfa z hrabstwa Kern, John Deacon. Mężczyzna przyjechał do miasta, by odebrać dowód w innej sprawie. Okazuje się, że Deacon prowadził podobną sprawę wiele lat wcześniej.

male rzeczy1

Innymi słowy, mamy tak naprawdę jedną dużą sprawę, dwie retrospekcje oraz bardzo powolnie prowadzoną narrację. No i jeszcze lata 90., czyli czasy bez szeroko dostępnej technologii, budek telefonicznych oraz bardziej analogowego dochodzenia do prawdy. Miało to pomóc w budowaniu mrocznego klimatu i to nawet działa. Ale szkoda, że zostało to sfilmowane cyfrową kamerą, przez co nie widać tej faktury (choć same zdjęcia są solidne). Mamy tu wiele znajomych klisz od relacji młody idealista/cyniczny weteran, niejednoznaczny podejrzany, zabawa w kotka i myszkę oraz tajemnica. Niby klocki zaczynają się układać, a parę scen ma potencjalny ładunek emocjonalny (przesłuchanie na komisariacie czy śledzenie na autostradzie).

male rzeczy2

Niestety, całość kładzie reżyseria Hancocka oraz chaotyczna narracja. Przeskoki do przeszłości Deacona wydają się przypadkowo umieszczone, napięcia w zasadzie brak i schematy są aż za bardzo znajome. Nawet próba rozwiązania, czy podejrzany naprawdę jest tym, kogo szukamy rozczarowały mnie. Wszystkim tym kluczowym momentom brakowało emocjonalnego ciężaru. Jakby przeoczono istotne detale, tytułowe małe rzeczy, od których tak wiele zależy. A sam film wydaje się za krótki, mimo 2-godzinnego czasu trwania.

male rzeczy3

Nawet aktorstwo jest tutaj nierówne, zaś każdy z odtwórców głównych ról gra jakby w innym filmie. Najbardziej zaskakuje Jared Leto jako podejrzany Sparma. Wydaje się bardzo spokojny i opanowany, bez szarżowania, samym spojrzeniem budzi strach. Ewidentnie facet ma fioła na punkcie zbrodni i lubi być w centrum uwagi, ale czy jest mordercą? Zbyt manieryczny (i niestety, najsłabszy) jest Rami Malek w roli detektywa Baxtera, który zwyczajnie irytuje swoimi grymasami oraz barwą głosu. Dla mnie to jest rola źle obsadzona, pozbawiona charakteru. Z kolei Denzel jest Denzelem i nawet nie mając nic do roboty buduje wyrazistą postać. Nie inaczej jest tutaj ogrywając postać cynicznego, prześladowanego przez demony przeszłości glinę.

Dziwne to kino jest, gdzie niby wszystko jest na miejscu, lecz przyglądając się bliżej brakuje jakiegoś kluczowego elementu. „Małe rzeczy” nie zostaną mrocznych thrillerów w rodzaju „Siedem”, stojąc w cieniu filmu Davida Finchera. Jak można zmarnować taką obsadę i intrygę?

6/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz