Trudno oceniać filmy, które mają serce po właściwej stronie i czyste intencje. Żeby poruszyć oraz przypomnieć o czymś, co albo zostało zapomniane, albo zignorowane przez ludzkość. Problem jednak taki, że same intencje nie wystarczą, zwłaszcza jak powstaje we współpracy z prorządową organizacją, która może narzucić swoją wizję pod gotowy materiał. Niestety, do tego grona dopisać trzeba „Śmierć Zygielbojma”, współfinansowany przez Polską Fundację Narodową.
Nowe dzieło Ryszarda Brylskiego sięga po postać polskiego działacza społecznego Szmula Zygielbojma (zaskakujący Wojciech Mecwaldowski), który podczas II wojny światowej działał w Londynie. Początek jednak jest bardzo makabryczny – otóż ten człowiek zostaje znaleziony martwy w swoim mieszkaniu. Jest maj 1943. Sprawa wydaje się jasna: Zygielbojm popełnił samobójstwo, odpalając i wdychając gaz z kuchenki. Na stole list pożegnalny – czego chcieć więcej? Pracujący dla Timesa dziennikarz Adam (Jack Roth, syn znanego aktora Tima) razem z policyjnym koronerem Thomasem (Will Brown) prowadzą dochodzenie. Cel jest jeden: dlaczego?
Co ja mogę powiedzieć? Nie jest to na pewno tak jednowymiarowy portret świata, jaki nasi spece od polityki historycznej sobie wymyślili. Sama konstrukcja w formie dochodzenia na pierwszy rzut oka wydaje się interesującym konceptem. Problem w tym, że sam bohater jest zepchnięty niemal na dalszy plan, pełniąc niejako tło dla poważniejszego problemu. Czyli prób dotarcia do świata z informacjami o ludobójstwie Żydów na terenie Polski (oraz Europy) i wymuszenia na państwach alianckich wsparcia. Tylko, że to wszystko spełza na niczym, a świat nie jest w stanie tego przyjąć do wiadomości. Słucha i słucha, ale nic więcej nie zamierza, zaś ludzie są mordowani. Co jeszcze można zrobić, by powstrzymać to szaleństwo? Poza przemówieniami i listami do najważniejszych polityków?
Problem z tym filmem jest jeden, ale bardzo istotny: jest to dzieło… zaledwie poprawne, niewykorzystujące swojego potencjału. Opowieść o polityku, który zderzony z murem obojętności decyduje się na ostateczny krok brzmi obiecująco. Tylko, że samo wykonanie rozczarowuje, zaś rozmówcy pełnią rolę chodzących ekspozycji. Wszystko wygląda tu jak film telewizyjny (głównie retrospekcje z okupowanej Warszawy), z oszczędną scenografią oraz poszatkowaną narracją. Chciałoby się głębiej wejść w Zygielbojma, zwłaszcza że Mecwaldowski prezentuje się naprawdę przyzwoicie. Nawet brytyjscy aktorzy (szczególnie młody Roth) dają radę.
Tylko co z tego, skoro „Śmierć Zygielbojma” wywołuje znużenie i sprawia wrażenie zbioru nie za mocno powiązanych scenek. Większość sytuacji jest tutaj opowiadana niż pokazana, co pozbawia większej mocy tego tytułu. Poza przesłaniem (oraz krótkimi scenami z getta w niebieskim filtrze) nie ma tu zbyt wiele do zaoferowania. Wielka szkoda.
5,5/10
Radosław Ostrowski