Doppelgänger. Sobowtór

Dla każdego młodego reżysera jego drugi film fabularny to prawdziwy test, co ma pokazać z kim mamy do czynienia. Oraz udowodnienie, że sukces debiutu nie był tylko jednorazowym strzałem czy kwestią szczęścia, co podnosi o wiele wyżej oczekiwania. Po „25 latach niewinności” reżyser Jan Holoubek i scenarzysta Andrzej Gołda znowu połączyli siły, by opowiedzieć historię szpiegowską w czasach PRL-u. Czy tym razem też odniosło się sukces?

Wszystko zaczyna się w 1977 w Stuttgardzie, gdzie trafia niejaki Hans Steiner (Jakub Gierszał). Jak się okazuje młody mężczyzna z Polski został pozostawiony w kraju przez matkę Niemkę tuż po zakończeniu II wojny światowej. I dopiero teraz udało mu się znaleźć biologiczną matkę oraz szansę na pojednanie. Poznaje wujka Helmuta (Joachim Raaf) i zaczyna pracę jako urzędnik w Stuttgardzie. Drugim bohaterem jest Jan Bitner (Tomasz Schuchardt) – pracownik stoczni, któremu właśnie zmarła matka. Poza tym ma żonę, dwójkę dzieci i nie jest zaangażowany w żadną działalność polityczno-opozycyjną. Ale przypadkowo odnajduje teczkę z dokumentami, z których wynika, iż… był adoptowany. Próbując odnaleźć swoją biologiczną matkę znajduje się na celowniku bezpieki i trafia na masę przeszkód.

Sam tytuł już wiele zdradza, sugerując jaki będzie łącznik naszych bohaterów. Bo co oznacza to niemieckie słowo „doppelgänger”? Najczęściej to sobowtór albo, jak podaje Wikipedia, „czarny charakter, mający zdolność do pojawienia się w dwóch miejscach jednocześnie”, ale w wielu wierzeniach jest to zły brat bliźniak. Takie postacie w (pop)kulturze pojawiały się zarówno w powieści Fiodora Dostojewskiego, literaturze SF czy choćby w kultowym „Miasteczku Twin Peaks” Davida Lyncha. Holoubek z Gołdą wykorzystują ten motyw do konwencji szpiegowskiego thrillera, gdzie skradzioną tożsamość wykorzystuje się do budowania „legendy”. Obaj bohaterowie niejako żyją nieswoim życiem, co staje się powodem obsesji i poczucia bycia pozbawionym niejako własnej woli, siły sprawczej.

Przez sporą część czasu twórcy zgrabnie lawirują niedopowiedzeniami, przekazując bardzo oszczędnie kolejne informacje oraz szczegóły. I to się ogląda z dużym zainteresowaniem, ALE kiedy zostaje wszystko wyłożone na stół, emocje biorą sobie wolne. Zaś kolejne wydarzenia wydają się zarówno prowadzone mechanicznie oraz przewidywalnie. Do tego kompletnie więcej czasu skupiamy się na wątku szpiegowskiej działalności Steinera niż walce o odkrycie przeszłości przez Jana. O dziwo, to ten drugi wątek jest o wiele ciekawszy, jednak prowadzony jest w bardziej rwany i skokowy sposób. I to mnie strasznie boli, tak samo jak nieprzekonująca (dla mnie) pewna przemiana oraz próba buntu szpiega.

Trudno jednak nie być zachwycony technikaliami. Po pierwsze i najważniejsze: WYRAŹNE, dobrze udźwiękowione dialogi, co jest bardzo rzadkie. Ale największą robotę w budowaniu klimatu pomagają fantastyczna scenografia oraz zdjęcia. Holoubek stał się specjalistą od tworzenia dzieł osadzonych w przyszłości i to nadal działa. Przywiązanie do szczegółów, rekwizytów czy kostiumów jest ogromne, zaś wiele „płynących” ujęć oraz oświetlenie bardzo przypominało produkcje z lat 70. czy produkcje takie jak „Monachium” lub „Szpieg”. Tutaj absolutnie nie ma żadnego wstydu.

Tak samo świetnie wypadają aktorzy, którzy kolejni raz potwierdzają klasę. Świetny jest Jakub Gierszał jako Steiner, czyli szpiega ciągle tłumiącego swoje emocje. Widać, że coś się w tej głowie gotuje i zbiera, ale cały czas musi się pilnować. W tych rzadkich momentach otwarcia się błyszczy najmocniej. Jednak dla mnie o wiele ciekawszy jest Tomasz Schuchardt jako Bitner, który próbuje oświetlić mgłę tajemnicy wokół swojej przeszłości. Kolejne odbijanie się od ściany, poczucie bezsilności oraz jak odbija się to na jego rodzinie o wiele bardziej mnie ciekawiło niż dylematy młodego szpiega. Tym większa szkoda, że ten wątek nie jest bardziej wyeksploatowany i pogłębiony. Ogromna szkoda. Równie świetny jest drugi plan, gdzie najbardziej wybija się czarująca Emily Kusche (kuzynka Inga), tajemnicza Katarzyna Herman (oficer prowadząca) i wyciszony Andrzej Seweryn (Roman Wieczorek).

Więc jak podsumować „Sobowtóra”? Świetny technicznie i aktorsko film, który jest bardzo interesujący wizualnie oraz klimatem epoki. Niemniej nie mogę pozbyć się wrażenia, że twórców przerosły ambicje tego dzieła, przez co nie angażuje tak bardzo jak mógł. Nadal jednak kibicuję Holoubkowi i mam nadzieję, że kolejny film będzie po prostu lepszy.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz