Guillermo del Toro: Pinokio

Historia stworzona przez Carlo Collodiego opowieść o Pinokiu jest dość znana. Przenoszona na ekran też była wielokrotnie, więc co można jeszcze pokazać w tej kwestii? Był Disney, były wersje aktorskie, a nawet aktorsko-animowany remake Disneya. Aż tu cały na biało wjechał Guillermo del Toro do spółki z Markiem Gustafsonem, wsparci przez The Jim Henson Company. Po co? By stworzyć „Pinokia” w formie animacji poklatkowej.

Na pierwszy rzut oka opowieść jest znajoma, opowiedziana przez narrację Sebastiana J. Świerszcza (Ewan McGregor). Akcja dzieje się w małym miasteczku we Włoszech w okresie międzywojennym. Geppetto (David Bradley) – tak jak pamiętamy – jest stolarzem, potrafiącym z drewna zrobić wszystko. Ciągle rozpacza po śmierci syna, zabitego przez spadającą bombę. Coraz bardziej marnieje i pod wpływem pijackiego amoku decyduje się stworzyć drewnianego chłopca. Ten zostaje ożywiony przez Strażniczkę Lasu (Tilda Swinton), która prosi Świerszcza o bycie moralnym przewodnikiem. Tylko jest jedno ALE – jesteśmy w czasach Benito Mussoliniego, gdzie obowiązuje posłuszeństwo władzy, ideologii i Partii.

I ta drobna zmiana historyczna zmienia wszystko w kontekście tej opowieści. Del Toro z Gustafsonem inaczej akcentują opowieść o drewnianym chłopcu, który – jak na dziecko – odkrywa świat. Wszystko jest dla niego nowe, ciekawe i fantastyczne. Tylko czasy faszyzmu, gdzie obowiązuje dyscyplina, posłuszeństwo (wobec władzy) oraz służba dla kraju są najważniejsze. A każde odchylenie od tej normy jest traktowane z dużą nieufnością. Tutaj niejako każdy ma swój pomysł na Pinokia: dla Gepetta ma być kopią zmarłego syna, dla burmistrza (Ron Perlman) superżołnierzem, dla prowadzącego festyn hrabiego Volpi (Christoph Waltz) szansą na duży zarobek. A nasz bohater chłonie wszystko, co widzi jak gąbka. Nawet jak wszystko podąża w znajomym kierunku, twórcy cały czas inaczej kładą akcenty, czyniąc nawet znajome momenty bardzo świeżym.

„Pinokio” bardzo mi się podobał także stylistycznie, bo animacja poklatkowa jest tutaj świetna. Zarówno wygląd Pinokia wypada naprawdę dobrze (choć sam proces tworzenia go ma w sobie coś z horroru), jak i lekko przerysowane postacie antagonistów. Na mnie jednak największe wrażenie robiły dwie postacie fantastyczne: Strażniczka Lasu oraz Śmierć (w kształcie lwa z masą oczu na skrzydłach). Obie też – tak jak Świerszcz – nie ruszają ustami, co tylko podkreśla ich magiczność. Ale najlepsze wizualnie były momenty, gdy Pinokio występował na scenie lub rozmawiał z innymi marionetkami, co wymagało sporego wysiłku. Tak samo imponująca jest (pozornie prosta) scenografia i delikatna przygrywająca muzyka w tle.

Więc czy warto zobaczyć „Pinokio” od Guillermo del Toro? To zdecydowanie najkreatywniejsza inkarnacja klasycznej opowieści Coldoniego, imponujący technicznie i świetnie zagrany. Z chwytliwymi piosenkami, prostym przesłaniem i wieloma niezapomnianymi ujęciami.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz