Biała odwaga

Dotykanie tematów przemilczanych czy niewygodnych nigdy nie jest łatwe. W konsekwencji może on albo doprowadzić do kontrowersji czy skandalu albo oskarżeń o wykorzystywanie tematu do eksploatacji w najbardziej prostacki sposób. Były pewne obawy wobec nowego filmu Marcina Koszałki, gdyż dotyczył on kolaboracji górali z Niemcami podczas II wojny światowej. Kwestia niewygodna, do tej pory stanowiąca spore tabu i mogłaby stanowić mocny akt oskarżenia. Jednak reżyser idzie inną ścieżką.

Jesteśmy w samiuśkich Tatrach, gdzie mieszkają dwie rodziny: Zawratów i Wetulów. Jeden z synów, Jędrek (Filip Pławiak) to taternik i alpinista, kochający się w Bronce (Sandra Drzymalska). Niestety, jej rodzicom nie bardzo to odpowiada, bo jest dla nich bardziej miastowy niż gazda. Dlatego chcą, by ich córkę poślubił Maciej (Julian Świeżewski) albo ślubu nie będzie. Ślub jednak musi się odbyć, bo inaczej ziemia Zawratów zostanie zabrana przez wierzycieli. W końcu nasz góral porzuca swoje strony i zamieszkuje w Krakowie. Tam poznaje niemieckiego alpinistę Wolframa von Kamitza (Jakub Gierszał), który chce wziąć Jędrka jako przewodnika po górach. Jednocześnie Niemiec wierzy, że górale pochodzą ze starogermańskiego plemienia Gotów. Wkrótce wybucha wojna, a Niemcy chcą pozyskać górali jako sojuszników, proponując im wiele korzyści.

Na pierwszy rzut oka „Biała odwaga” jest melodramatem z historią w tle. Bo niejako kośćcem głównego wątku jest skomplikowany trójkąt miłosny. Teoretycznie, bo im dalej w las, tym bardziej Koszałka próbuje złapać kilka srok za ogon. Kolaboracja górali z Niemcami, przyjaźń Jędrka z von Kamitzem, zwerbowanie (siłą) górali do Wehrmachtu, partyzanci zabijający kolaborantów, wreszcie wkroczenie Armii Czerwonej. Dużo się tu dzieje, oj dużo. Jak na dwie godziny, wręcz za dużo, przez co reżyser bardzo gubi się w tej narracji. Przeskakuje z postaci na postać, a także w czasie, przez co film wydaje się rwany i chaotyczny. Muszę przyznać, że twórcy próbują zrozumieć motywacje postaci, tylko ci bohaterowie są strasznie jednowymiarowi. Choć nie brakuje dramatycznych i mocnych scen (atak partyzantów, rozmowa majora UB czy przywitanie gubernatora), nie mówiąc o zachwycających zdjęciach górskich, „Biała odwaga” wywołała we mnie jedno uczucie: obojętność.

Technicznie nie jestem w stanie się do czegokolwiek przyczepić. Zdjęcia są świetne, co akurat nie dziwi – Koszałka jest przede wszystkim operatorem filmowym. I to widać, nie tylko w pokazywaniu krajobrazów. Scenografia, kostiumy i wszelkie sceny, gdzie wykorzystane są góralskie tradycje, przyśpiewki itp. stoją na wysokim poziomie. Tak samo dialogi pełne gwary (dla takich ceprów jak ja użyto napisów) sprawiają wrażenie wiarygodnych. Tylko sposób przedstawienia tej historii kompletnie mnie nie porwał.

Chciałbym móc wam polecić „Białą odwagę”, bo film ma coś ciekawego do opowiedzenia na temat kwestii przemilczanej przez lata. Problem jednak w tym, że reżyser próbuje upchnąć tyle rzeczy w tej opowieści, że z czasem rozwadnia się i traci jakikolwiek emocjonalny ciężar. Nie mogę pozbyć się wrażenia niewykorzystanego potencjału, co jest szczególnie bolesne. Wielka szkoda.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz