Selma

Od pewnego czasu przy wręczaniu nominacji do Oscarów zawsze pojawia się film o tematyce „czarnej”. Tak było z „Django” czy „Zniewolonym”, tak tez jest z filmem Avy DuVarney. Nie znacie jej? Ja też nie. Ale członkowie Akademii ją znają, bo wyróżnili „Selmę” – historię najważniejszego czarnoskórego bohatera USA, dr Martina Luthera Kinga. A czym jest Selma? To miasto, z którego miał wyruszyć marsz do Waszyngtonu w roku 1963.

selma1

Nie jest to jednak stricte biografia, tylko próba rekonstrukcji wydarzeń. Nie będę was okłamywał, mówiąc że to nie jest laurka. To jest laurka, jednak nie jest aż tak przesłodzona jak „Zniewolony” czy „Kamerdyner”. Reżyserka stara się też pokazać pewne wątpliwości Kinga wobec swoich decyzji (sceny w więzieniu) i działania, ale tych scen jest bardzo mało. Najgorsza jest jednak obojętność wobec wydarzeń ekranowych, nawet w scenach brutalnych ataków ludzi George’a Wallace’a czy ataku na moście w celu blokowania marszu. Nawet pokazane tutaj fragmenty materiałów FBI, zajmujących się obserwacją Kinga, nie działa emocjonalnie. Troszkę ciekawiej jest w życiu prywatnym, gdzie dr King próbuje być zniszczony. A końcówka jest bardzo amerykańska – w najgorszym znaczeniu tego słowa.

selma2

Jeśli ktoś broni się z całej obsady, to jest to fantastyczny David Oyelovo, który ma tyle charyzmy i ognia, by po prostu być Martinem Lutherem Kingiem. Każda scena, w której przemawia King jest pełna energii i temperamentu. Poza nim jest jeszcze sporo czarnoskórych znanych aktorów jak Wendell Pierce (wielebny Hosea Williams), raper Common (James Bevel) czy Cuba Gooding Jr. (adwokat Fred Grey). Ale najbardziej wybijają się dwaj świetni aktorzy: Tom Wilkinson (prezydent Lyndon Johnson) oraz Tim Roth (rasistowski gubernator George Wallace).

selma3

„Selma” to ostatni przeze mnie obejrzany film walczący o Oscara w tym roku. Co prawda,wyniki już są znane i karty dawno rozdano, ale sam film nie zmieniłby tego układu. Zbyt solidny, zbyt laurkowy i zbyt poprawny. Więc jeśli nie jesteś Amerykaninem czy nie interesuje cię amerykańska historia, to ten film was nie obejdzie. I tyle.

6/10

Radosław Ostrowski

Snajper

Wojna zawsze kręciła filmowców niemal od zawsze. Potrafili stworzyć wielkie dzieła („Czas Apokalipsy”, „Szeregowiec Ryan”), ale też czasami ja spłycali pokazując ją jako wielką przygodę, z czego już wyrosłem. Więc co jeszcze można opowiedzieć o wojnie, zwłaszcza o wojnie w Iraku? Zadania tego podjął się największy patriota USA, Clint Eastwood.

snajper1

Prawie 85-letni Amerykanin postanowił opowiedzieć o wojnie z perspektywy jednego faceta – Chrisa Kyle’a. kim był ten człowiek? Najlepszym amerykańskim snajperem, który podczas wojny w Iraku zabił setki osób. Spodziewałem się amerykańskiej flagi, sporej dawki patosu oraz pokazania amerykańskich chłopaków jako fajnych oraz prawych kolesi, będących szeryfami świata. Eastwood troszkę bawi się w propagandzistę, ale nie do końca. Pojawia się patos w scenach pogrzebów czy podczas powrotu do domu, jednak nie jest to ciężkostrawna mieszanka, podszyta miejscami zgorzknieniem. Problem jednak w tym, ze jest to dość jednostronnie przedstawione, tylko z perspektywy Jankesów. Sami Irakijczycy są przedstawieni albo jako prymitywne dzikusy, zajmujące się mordem albo podstępnymi zdrajcami współpracującymi z Al-Kaidą. Ta jednowymiarowość wywołuje dość negatywne odczucia, bo Eastwood znany był z bardziej złożonych obserwacji. Przeszkadza może też lekko chaotyczny początek, gdzie mamy przeskoki chronologiczne, jednak potem wszystko wraca na swoje tory.

snajper2

Plusem na pewno są sceny akcji, w których atmosfera jest nerwowa i napięcie miejscami mocno sięga zenitu. Wystarczy wspomnieć finał z burzą piaskową, przez którą kompletnie nic nie widać. Eastwood znany był z prostych środków do pokazywania emocji, nawet odrobinę humoru (szkolenia w Navy Seals). Sam Eastwood nie schodzi poniżej solidnego poziomu, ale problem miałem taki, że widziałem już podobny film, opowiadający o tym samym. Czyli o człowieku, który chce walczyć za kraj i nie potrafi żyć bez wojny. Tak, to „Hurt Locker”, który mocniej podziałał niż film Eastwooda.

snajper3

Jeśli chodzi o aktorstwo, to jest to więcej niż dobry poziom. Bradley Cooper miał zagrać rolę Kyle’a jeszcze, gdy film miał nakręcić David O. Russell i muszę przyznać – dał radę. To rola zagrana w sposób bardzo oszczędny, wyciszony i skupiony, ale w oczach widać wszystko: od uporu i determinacji po strachu i zagubienie. Poza nim jest jeszcze równie dobra Sienna Miller jako żona Taya, nie do końca radząca sobie z mężem wojakiem, co rzadko pojawia się w domu, a jak jest to tak jakby był nieobecny.

„Snajper” to pierwszy od 7 lat film Eastwooda, który trafia do polskich kin. Jedno jest pewne – Brudny Harry nadal trzyma formę i na razie nie planuje emerytury. W dodatku rozbił bank, zarabiając kupę szmalu. To naprawdę dobre i miejscami trzymające w napięciu kino wojenne, ale lepszy był „Hurt Locker”.

7/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Eastwooda

 

Interstellar

Gdzieś w niedalekiej przyszłości, nasza planeta znajdzie się na krawędzi katastrofy. Anomalie pogodowe, epidemie niszczące nasze jedzenie, brak wojska i porządku – za kilkanaście lat ludzie umrą z powodu krztuszenia się. Jednak po cichu NASA opracowała plan podróży kosmicznej do jednej z planet, gdzie moglibyśmy potencjalnie żyć. Szansa powodzenia jednak są niewielkie, a szefem całej ekspedycji zostaje Cooper – były inżynier i astronauta, obecnie farmer, który przypadkowo odkrywa siedzibę NASA.

interstellar1

Powiem to wprost – jestem fanem Christophera Nolana, co już może doprowadzić do braku obiektywizmu w moim osądzie. Ekspozycja przez pierwsze 40 minut, może wydawać się niemal idiotyczna, gdyż przez przypadkowe odkrycie rolnik zostaje szefem misji. Po drodze będzie jeszcze kilka mniejszych lub większych bzdur, ale wiadomo o SF, że jest to wizja fantastyczna, całkowicie wykreowana przez reżysera opowiadająca o tym, co może się wydarzyć. Jednak tym razem zamiast czysto komercyjnej produkcji, Nolan próbuje być bardzo ambitny i mierzy wysoko, bo próbuje opowiedzieć o niszczeniu naszej planety, sile miłości wobec córki oraz podboju kosmosu za pomocą czasoprzestrzennego tunelu. Przez prawie 3 godziny, reżyser mocno inspiruje się Stanleyem Kubrickiem i Stevenem Spielbergiem, co tłumaczy zarówno niesamowite wizualne wrażenia oraz motyw relacji Coopera ze zbuntowaną córką Murph, która ciężko znosi rozstanie z ojcem. Ten ostatni wątek sprawia wrażenie ważniejszego niż przebieg całej misji, troszkę balansując na granicy banału.

interstellar2

Niesamowity klimat potęgują tutaj znakomite zdjęcia. Wally’ego Pfistera zastąpił Hoyte van Hoytema, którego powinniście kojarzyć dzięki takim filmom jak „Fighter”, „Szpieg” czy „Ona”. Największe wrażenie robią tutaj wszelkie sceny pokazujące kosmos – jego siłę, bezkres oraz piękno. Przelot przez tunel czy wejście do czarnej dziury – te ujęcia i sceny pozostaną w pamięci na długo. Mam nadzieję, że van Hoytema pozostanie nowym operatorem Nolana. Kompletnym zaskoczeniem była dla mnie niezwykła muzyka Hansa Zimmera z potężnymi organami. Ta mieszanka działa silnie na wszelkie zmysły. Także dźwięk, a zwłaszcza cisza w kosmosie jest piorunująca (bo jak wiemy, w próżni dźwięk się nie rozchodzi).

interstellar3

A co mi się nie podobało? Nolan troszkę za długo rozkręca całą opowieść, próbując skupić się na bohaterach, ich lękach oraz wątpliwościach, a także ich egoizmie, bezwzględności i samolubstwie. Same rozważania na statku czy próba naukowa rozwiązania problemu grawitacyjnego mogą wydawać się nudne, ale dłużyzny ten wydają się być kluczowe. Niektóre dialogi też niebezpiecznie skręcają w stronę banału czy kiczu, na szczęście wszystko jest trzymane pod kontrolą, co nie przeszkadza nawet w zakończeniu.

interstellar4

O ile sam film jest nierówny, to do jego poziomu dopasowali się też aktorzy – grają troszkę nierówno i nie wszyscy trzymają ten sam poziom. Spory wywoływali grający główne role Matthew McConaughey oraz Anne Hathaway. O ile ten pierwszy naprawdę dobrze poradził sobie z rolą człowieka niedopasowanego do swojego świata – odkrywcy, pełnego sprytu i determinacji, o tyle aktorka jako córka profesora Branda (niezawodny Michael Caine) radzi sobie zaledwie nieźle, gdyż jej emocjonalny chłód (przez większość czasu) mocno przeszkadzał. Świetnie sobie za to poradził Matt Damon jako dr Mann, który zajmował się badaniem jednej z planet. Bardzo mocno pokazywał do czego może doprowadzić samotność na obcej planecie – i nie są to pozytywne cechy. Również należało pochwalić robota TARS (głos Billa Irwina sprawdza się bardzo dobrze) i trzymającą poziom Jessicę Chastain (dorosła Murph).

Można powiedzieć o „Interstellar”, że na bezrybiu i tak ryba wśród SF. Nolan częściowo może rozczarować, jednak wiele scen oraz przed wszystkim ostatnie 45 minut to czysta poezja warsztatowa. Z jednej strony bardzo krytyczne podchodzi do ludzkości, ale zawsze zachowuje pewną nadzieję wobec nas. Wiem, że ten film mocno podzieli wszystkich, którzy widzieli. Dla mnie to jednak dobry film.

7/10

Radosław Ostrowski

Tajemnice lasu

Musicale to gatunek trudny i niełatwy do realizacji – jak zresztą każdy gatunek filmowy. Jednak tym razem reżyser Rob Marshall, który miał dość spore doświadczenie przy realizacji musicali („Chicago”, „Nine”) zrobił kolejny projekt, tym razem dla Disneya. A początek jest taki: dawno, dawno temu żył sobie piekarz razem z żoną. Żyli sobie szczęśliwie, ale brakowało im tylko dziecka. Nie mogą go mieć nie z powodu różnych medycznych przypadłości (lekarz wtedy nie istniał raczej), tylko spowodowane jest klątwą czarownicy i tylko ona może ją zdjąć. By to zrobić potrzebne są pewne przedmioty: krowę, złoty pantofelek, czerwony kaptur i złote włosy.

tajemnice_lasu1

Brzmi znajomo? Marshall miesza baśniowe postacie i motywy (Kopciuszek, Roszpunka, Jaś i magiczna fasola itp.), gdzie przeplatają się te postacie oraz wątki ze sobą. Pytanie tylko – po co to wszystko? I jeszcze tu wszyscy śpiewają – w wiadomym stylu, gdzie wszyscy rywalizują o to, kto mocniej wyje. Owszem, reżyser próbuje zrobić pewne cudeńka (zwłaszcza wizualna strona robi naprawdę dobre wrażenie), a odniesienia do klasycznych baśni sprawiają wrażenie pewnego mechanicznego działania (poza Czerwonym Kapturkiem i akcji z Wilkiem – to było zabawne czy ironiczny śpiew obu Książąt z bajki) czy niektórych dwuznacznych scen, jednak nawet one nie są w stanie przykuć uwagi na dłużej, choć przesłanie (uważajcie, czego życzycie, bo to się spełni) może się podobać.

tajemnice_lasu2

Jeśli chodzi o warstwę aktorską, to część śpiewana jest taka sobie (broniła się tylko Anna Kendrick i – czasami – Meryl Streep), jednak gdy nie trzeba śpiewać, to wtedy jest całkiem nieźle. Najlepiej zaprezentowała – moim skromnym zdaniem – urocza Emily Blunt jako żona piekarza (James Corden), która sprawia wrażenie bardziej zaradnej i niepozbawionej sprytu. A sama Meryl S., która dostała kolejną nominację do Oscara? Wygląda tak, jak czarownica wygląda powinna – jest ohydna, raczej antypatyczna i działająca w zgodzie ze swoim interesem. To po prostu solidna rola, bez jakiegoś zaskoczenia czy niespodzianki. A reszta, dla mnie poprawna i tyle.

tajemnice_lasu3

Cóż, po tym filmie, musicali raczej nie polubię. Nudny, niekonsekwentny, pozbawiony czegoś, co przykułoby moją uwagę na dłużej. A szkoda, bo wydawałoby się to bardzo intrygujące.

tajemnice_lasu4

5,5/10

Radosław Ostrowski


Mr. Turner

Czy mówi wam coś nazwisko Joseph Mallord William Turner? To jedna z najważniejszych osób brytyjskiego malarstwa wieku XIX, który stał się wzorem dla francuskich impresjonistów, zwłaszcza dzięki swoim obrazom marynistycznym oraz pejzażom. Historię jego ostatnich 25 lat życia postanowił opowiedzieć brytyjski filmowiec Mike Leigh, który raczej nie kojarzy się z biografiami.

mr._turner1

Ponieważ jest to spory kawałek życia Turner, to i film musiał być strasznie długi (prawie dwie i pół godziny), jednak nie ma tutaj miejsca na odhaczanie notki encyklopedycznej. Reżyser próbuje zbudować portret człowieka swojej epoki – czasu postępu technicznego i arystokratycznej socjety. Widzimy Turnera w wielu miejscach i na paru płaszczyznach życia – relacji z ojcem oraz trzema kobietami: gosposią Hanną, wdową Sarah Danby oraz kochanką  Sophią Booth. Sam czas realizacji robi ogromne wrażenie, podobnie jak bardzo plastyczne kadry krajobrazów i scenografia (pokój z obrazami Turnera) z kostiumami wiernie odtwarzającymi czas wydarzeń. Problem w tym jednak, że niemal cała ta opowieść jest przedstawiona w sposób dość chłodny, a emocje trzeba odczytać miedzy spojrzeniami oraz dialogami. A same zdarzenia wydają się być ciągiem luźnych scen, mających oddać zarówno realia jak i odrzucenie Turnera przez „znawców” (scena wystawy z udziałem księcia czy satyryczny spektakl).

mr._turner2

Jednego jednak nie można reżyserowi zarzucić – wie jak prowadzić aktorów, a ci potrafią się odwdzięczyć i zapaść w pamięć. Jednak tym razem jest to popis Timothy’ego Spalla, jednego z ulubionych aktorów Leigh. Jedno mogę powiedzieć na pewno – to jeden z antypatycznych bohaterów jaki pojawił się na ekranie i pozostanie nieprzyjemny do samego końca. Zarówno postawa fizyczna (chodzenie o lasce, charczenia, warczenia i nieprzyjemne spojrzenia) jak i moralna tworzą bardzo fascynujący portret. Z jednej strony Turner nie utrzymywał kontaktów ze swoją rodziną (poza ojcem), czując wobec niej wstyd, chodził do burdeli, miał kochanki. Ale jako artysta – to już inny kaliber. Zafascynowany nowymi osiągnięciami techniki, osobnik, co zawsze musi ZOBACZYĆ przed namalowaniem (przywiązanie się do masztu statku w trakcie burzy), co mocno też zaszkodziło jego zdrowiu.

mr._turner3

Innymi słowy, nowy film Mike’a Leigh jest zaledwie średnia biografią z fascynującym Timothym Spallem, który lekko podnosi poziom tego dzieła. Ale o samym Turnerze nie dowiemy się zbyt wiele, jeśli chodzi o biografię. I to plus pewien chłód emocjonalny mogą odepchnąć masę kinomanów.

mr._turner4

6,5/10

Radosław Ostrowski

Niezłomny

Każdy chce dzisiaj reżyserować filmy, nawet jeśli nie ma na ten temat zielonego pojęcia. Co zrobić – jest wolny wybór i kto chce i czuje się na siłach, może próbować. Tym razem postanowił spróbować swoich sił niejaka Angelina Jolie, bo – jak sama stwierdziła – znudziło się jej aktorstwo. O czym opowiada jej film? Bohaterem jest niejaki Louie Zamperini – pewnie to nazwisko niewiele wam mówi, ale na olimpiadzie w Berlinie ten chłopak pobiegł na 5000 metrów w iście brawurowym stylu. Ale potem przyszła wojna i nikt nie myślał wtedy o olimpiadach czy bieganiu. Louis został bombardierem, ale w 1942 roku jego samolot został zestrzelony i mężczyzna dostał się do japońskiej niewoli. A jak wiadomo, Japończycy to straszni sadyści.

niezlomny1

Taki temat i taka historia daje spore pole do popisu, zwłaszcza że autorami scenariusza są bracia Coen, Richard LaGravenese („Co się wydarzyło w Madison County”) oraz William Nicholson (współautor „Gladiatora”). Z takim wsparciem trzeba być naprawdę mistrzem, żeby to spierdolić. I jakby to powiedzieć? Angelina jeśli ma ambicje iść dalsza drogą jako gościu siedzący przy krzesełku z napisem director, to jeszcze musi popracować. Sama historia skupia się przede wszystkim na pobycie w obozie, a jego życiorys (włącznie z udziałem w olimpiadzie) potraktowano w szybkiej, skrótowej formie. Od momentu zestrzelenia mógłby zacząć się mocny i poruszający film o tym, jak przetrwać w ekstremalnych warunkach, jednak największym problemem jest zero-jedynkowy podział bohaterów (Japończycy, a dokładnie kapral Watanabe to sadystyczny bydlak, próbujący złamać naszego bohatera, stającego się niemal świętym, a nawet super wytrzymałym herosem) oraz kompletny brak zaangażowania emocjonalnego. Chyba już za bardzo naoglądałem się różnych tortur zarówno fizycznych, jak i psychicznych, co oznacza, że widok przemocy wywołuje we mnie raczej obojętność. I jeszcze ten nieznośny patos – to jest w stanie zabić nawet największego twardziela.

niezlomny2

Na pewno zaletą jest fakt, że reżyserka postawiła na mniej znane twarze, co teoretycznie powinno pomóc w skupieniu się na fabule. Jak myślicie, dlaczego to nie zadziałało? Zgadliście, historia jest nieciekawa i mało angażująca, więc cokolwiek by aktorzy nie robili (a robią wiele), to idzie na marne. Szkoda, bo Jack O’Connell (Zamperini), Domhnall Gleeson (Russell Phillips) czy Takamasa Ishihara (Watanabe) naprawdę robią wiele, by przykuć swoją uwagę.

Jeśli pani Jolie, naprawdę chce skończyć karierę aktorską i przerzucić się na reżyserię, to jeszcze musi wykonać sporo roboty. O ile warstwa techniczna jest bez zarzutu, o tyle patetyczny i niemal hagiograficzny scenariusz nie pozwalają osiągnąć więcej niż poziom średnio-niezły. A wydaje mi się, że reżyser powinien mierzyć wysoko. Czy nie?

6/10

Radosław Ostrowski

Lewiatan

Współczesne rosyjskie miasteczko. Tutaj mieszka Kola razem z żoną Lilą oraz synem Romą. Ale nie na długo, gdyż jego dom zostaje przejęty przez mera miasta pod budowę marketu. Mężczyzna z pomocą swojego dawnego towarzysza broni, Dimitra, próbuje odwołać się od decyzji oraz nacisnąć na mera.

lewiatan1

W rosyjskich filmach bardzo krytycznie i negatywnie przedstawiana jest rzeczywistość, gdzie człowiek jest tak naprawdę zdany tylko na siebie. Do tego grona gorzkich obserwatorów dołącza Andriej Zwiagincew ze swoim „Lewiatanem” – filmem długim, złożonym i… nudnym, gdzie kino mocno artystyczne próbuje połączyć się z kryminałem. Jest tutaj kilka interesujących obserwacji współczesnych Rosjan, próbujących poradzić sobie z przemianami po 1991 roku. Korupcja, chciwość, bezradność i nieczyste intencje – a wszystko to mocno popijane wódką. Portret jest wyjątkowo gorzki i przygnębiający, wszelkie wartości rozpadły, rodzina przestaje być siła i wsparciem (Lila rozdarta między mężem a kochankiem), a Cerkiew wspiera skorumpowanych polityków swoimi prostymi słowami o boskim pochodzeniu władzy. Nawet pewne elementy biblijne (inspiracja Księga Hioba czy wspomnienie Lewiatana) okazują się być fałszywymi tropami interpretacyjnymi. Problem w tym, że mimo ambicji oraz powagi tematu, „Lewiatan” okazuje się przerostem intencji nad realizacją. Mimo świetnego aktorstwa pozostaje kolejnym, gorzkim portretem Rosji, który znamy już od wielu lat i nic tak naprawdę nowego nie dowiadujemy się, a nawet przypomina on troszkę swoim ciężarem „Dom zły” Smarzowskiego.

lewiatan2

Powiem krótko – nowy film Andrieja Zwiagincewa jest zaledwie przyzwoite kino, które zdobywa nagrody za swoją „antyputinowskość”. Ja się przy seansie znużyłem nadmiarem wątków i interpretacji, co wywołało chaos. Ale i tak jest to film lepszy od „Idy”.

6/10

Radosław Ostrowski

Dwa dni, jedna noc

Sandra jest pracownica sklepu w belgijskim miasteczku. Po ciężkiej chorobie chce wrócić do pracy, ale zostaje zwolniona w skutek tajnego głosowania. Jednak udaje się przekonać dyrektora, by zagłosować jeszcze raz: Sandra ma weekend, by przekonać swoich kolegów, by zgodzili się na powrót do jej pracy. Jednak jest jeden haczyk – jeśli zostanie, jej pensja zostanie wypłacona z premii zaplanowanej wcześniej.

2_dni_1_noc1

Po opisie można stwierdzić, że jest to film europejski. Zwłaszcza, że twórcami są bracia Jean-Pierre i Luc Dardenne, którzy przyglądają się tutaj człowiekowi postawionemu pod finansową ścianą. Ale nie bawią się w publicystykę, nie wrzucają żadnych ozdobników, są po prostu dokumentalistami i obserwatorami rzeczywistości. Sama opowieść jest bardzo prosta i nieskomplikowana, ale kibicowałem bohaterce do samego końca. Jej walka nie należy do łatwych, bo niektórzy po prostu potrzebują tych pieniędzy. dylemat moralny jest tutaj iście poważny i każdy ma swoje racje. Ale Dardenne’owie potrafią trzymać w napięciu jak w niejednym thrillerze. A próba wywarcia wpływu i przekonywanie do siebie, będzie także dla bohaterki wewnętrzną wędrówką – trudną i niełatwą, ale dającą odrobinę nadziei, która nie brzmi fałszywie ani sztucznie. A jak się skończy ta walka o godność – to sami oceńcie.

2_dni_1_noc2

Aktorsko jest tutaj bardzo dobrze, choć większość postaci pojawia się tu przez kilka minut. Ale i tak całość kradnie grająca główną role znakomita Marion Cotillard. Sandra jest mieszanką niepewności, strachu i determinacji troszkę wbrew sobie. Nie wiemy co jej dolega, początkowo sprawia wrażenie biernej, niemal obojętnej na swój los (za dużo bierze leków). To dzięki swojemu mężowi (Fabrizio Rognione) nakręca się i zmusza do działania. Ten duet staje się siłą napędową tego małego filmiku.

2_dni_1_noc3

Dardenne, dzięki swojemu ascetycznemu stylowi, może wielu zniechęcić czy odstraszyć. Jednak „Dwa dni, jedna noc” pokazuje, że można zrobić kino zaangażowane społecznie, które nie trąci publicystyką czy tendencyjnością. Taką uczciwość należy docenić.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Foxcatcher

Zapasy – każdy mniej więcej wie na czym polega ten sport. Jego wartość docenili starożytni Grecy, umieszczając go w swoich igrzyskach olimpijskich, gdzie jest tą dyscyplina do dnia dzisiejszego (podobno jednak nie na długo). Nasza historia zaczyna się w 1987 roku. Mark Schultz jest złotym medalistą olimpijskim w zapasach, co jest zasługą jego brata – trenera oraz uznanego zapaśnika. Pewnego dnia dzwoni do niego tajemniczy John Du Pont, właściciel ogromnego majątku Foxcatcher. Proponuje wykorzystanie swoje miejsca do treningów zapaśniczych oraz zbudowanie drużyny w tej dyscyplinie.

foxcatcher1

Zaczyna się pozornie i spokojnie, jednak film Bennetta Millera to produkcja nie skupiająca się na zapasach, w ogóle sport nie jest tutaj najważniejszy. Reżyser skupia się na trójce bohaterów oraz ich skomplikowanych relacjach, które są tak naprawdę clou tego dzieła. Jednak całość – zapewne świadomie – wywołuje pewien chłód, emocjonalny dystans wobec swoich bohaterów, których obserwujemy w zazwyczaj zwykłych sytuacjach (treningi, przygotowania, wreszcie same zapasy). Nie ma tutaj krzyczenia, wrzasków, ekspresyjności spod znaku USA – rozgrywa się to na półtonach, spojrzeniach, gestach. Wtedy łatwiej będzie można dostrzec emocje, kierującymi naszymi bohaterami. Wszystko jest tu poprowadzone bardzo delikatnie, w sposób wyważony – widać to w montażu, pracy kamery. Miller wymaga sporego wysiłku, ale jest kilka scen zapadających mocno w pamięć (wypuszczenie koni, „wywiad” o Du Poncie czy dramatyczny finał). Dla wielu może to nie wystarczyć i znudzi sam film.

foxcatcher2

Miller ma jednak rękę do aktorów, którzy tworzą znakomite role. Tak było w „Capote” (Philip Seymour Hoffman) i „Moneyball” (Brad Pitt, Jonah Hill). Bardzo pozytywnie zaskakuje Channing Tatum w roli Marka. Jest to bardzo sprawny fizycznie facet, który poza zapasami ma swojego brata. Aktor dobrze oddaje jego zagubienie, próby wyrwania się z cienia brata-gwiazdy, wreszcie fascynację Du Pontem. Na takim samym poziomie bryluje Mark Ruffalo, potwierdzający swoją klasę. Największą niespodzianką jest tutaj Steve Carell, który długo pozostawał dla mnie zagadką. Rola bardzo wyciszona, stonowana, czasami sprawiała wrażenie jakby była obecna tylko fizycznie, bo duch gdzie odlatuje. Pozostaje niemal do samego końca łamigłówką – z jednej strony pełen kompleksów i (znudzony) pełnym portfelem. Ale kreujący też wizerunek silnego, charyzmatycznego lidera. Ta postać zostanie wam w pamięci na długo.

foxcatcher3

Sam Mark Schultz po obejrzeniu „Foxcatchera” powiedział: Nienawidzę tego kłamliwego filmu. Pojawiły się zarzuty o fałszowanie faktów, ale jak było – tego chyba nikt nie wie. Ale Bennett Miller tym filmem potwierdza, że jest jednym z ciekawszych reżyserów amerykańskich ostatnich lat. I czekam na kolejne filmy. Co do mnie – bardziej podobał mi się „Moneyball”.

7/10

Radosław Ostrowski

Sędzia

Henry Palmer jest piekielnie zdolnym i skutecznym adwokatem w Waszyngtonie. Jednak jego życie prywatne nie układa się – rozstaje się z żoną, z córką ma dość dobre układy. I wtedy dostaje wiadomość, że jego matka zmarła. Przyjeżdża do rodzinnego miasteczka na pogrzeb i chce jak najszybciej wyjechać z powodu niezbyt dobrych relacji z ojcem – miejscowym sędzią o nieposzlakowanej reputacji. Jednak w nocy sędzia wraca z uszkodzonym autem, a następnego dnia zostaje oskarżony o morderstwo. Henry chcąc nie chcąc zostaje jego obrońcą.

sedzia1

Dramat sądowy to gatunek niemal na wyginięciu – rozprawy przed sądem obecnie jakoś mało chętnie są kręcone w ostatnich latach, jednak to nie zraziło Davida Dobkina, dotychczas reżysera komedii, by się zmierzyć z tym gatunkiem. Ale tak naprawdę jest to dramat obyczajowy, gdzie proces służy rozwiązaniu relacji Hanka (Henry’ego) ze swoim ojcem. W dodatku twórcy sięgają po wszelkie możliwe klisze – dawno niewidziane miasteczko, spotkanie z dawną dziewczyną, braćmi mającymi problemy (jeden był obiecującym sportowcem, drugi jest upośledzony umysłowo), zaś wynik rozprawy jest łatwy do przewidzenia. Jednak mimo tej schematyczności i przewidywalności jest w stanie mnie przekonać do siebie. I to na wiele sposobów – humorem (bójka z redneckami), odrobiną sentymentalizmu (muzyka Thomasa Newmana), ale też szczerymi dialogami oraz naprawdę porządnym aktorstwem. Rozprawy ogląda się wnikliwie, a próba zabliźnienia starych ran, pretensji i rozczarowań przebiega uczciwie.

sedzia2

Jak mówiłem, aktorzy robią swoje. Robert Downey Jr. początkowo może wydawać się kopią Ajron Mena (to samo poczucie humoru, elegancki gajerek – brakuje tylko zbroi), ale radzi sobie dobrze o roli faceta, starającego się zyskać aprobatę swojego ojca. Jednak tak naprawdę szoł ukradł mu Robert Duvall w roli tatusia. Udaje się mu pokazać jego twardy charakter, przyzwoitość i szorstkość, a jednocześnie jak ważne są dla niego respekt, autorytet i reputacja. Jest to bardziej złożona postać niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Także drugi plan jest tutaj porządny (Vera Farmiga jako dawna dziewczyna, Vincent D’Onofrio i Jeremy Strong – bracia), może tylko Billy Bob Thornton jest zaledwie solidny w roli prokuratora (wydawałoby się, że powinien być bardziej upierdliwy i złowrogi). Ale i tak udaje się tym postaciom nadać życia, choć wydaja się dość schematyczne.

sedzia3

Dobkin wydaje się być typowym rzemieślnikiem, ale efekt okazał się zaskakująco solidny. Niby takich opowieści było tysiące, jednak duet dwóch Robertów (i nie tylko oni) uwiarygodniają całą fabułę, a reżyser pilnuje, by nic się nie zepsuło. Dla mnie niespodzianka.

7/10

Radosław Ostrowski