Chance – seria 2

Dr Eldon Chance już nie prowadzi prywatnej praktyki lekarskiej, tylko pracuje w szpitalu, zajmując się ofiarami przemocy fizycznej. W tajemnicy przed szefową, razem ze swoim kumplem D neutralizuje źródła tych problemów. Poza tym, zostaje poproszony o przysługę przez detektywa Kevina Hynesa. Gliniarz ma obsesję na punkcie bogatego mistrza branży elektronicznej – Ryana Wintera, którego podejrzewa o seryjne zabijanie kobiet (poderżnięcie gardła). A jakby tego było mało, ma haka na doktorka, więc Chance – chcąc nie chcąc – decyduje mu się pomóc. Zaczynając od poturbowania bogacza, dzięki czemu trafia do jego oddziału.

Drugi sezon „Chance’a” nie ma już tej noirowej otoczki, ale nadal jest to mieszanka kryminału i thrillera psychologicznego. Twórcy ciągle balansują między skupieniem się na kryminalnej intrydze a wątkami obyczajowymi. Obydwa łączy postać doktora Chance’a – neuropsychiatrę z mroczną, brutalną przeszłością, pełnego empatii oraz miejscami wręcz impulsywnego. Podobnie zachowuje się jego córka Nicole, próbująca zacząć nowe życie w nowej szkole. Co oczywiście się nie udaje, bo plotki rozchodzą się szybko i konfrontacja jest nieunikniona. Do tego cały czas prowadzona jest gra między Chance’m a Winterem, gdzie nie wiadomo kto kogo podchodzi. I co tak naprawdę wie ta druga osoba. Wszelkie podchody, niedopowiedzenia oraz próba dojścia do prawdy – kolejne przeszkody, nieprzyjemne tajemnice i… jest ktoś trzeci w tym duecie. Więcej wam nie zdradzę, bo odkrywanie tych zagadek jest bardzo dużą frajdą. Nawet kiedy tajemnica zostaje wyjaśniona (odcinek 7), nadal opowieść wciąga, dając kolejne komplikacje. Wraca też wiele starych wątków jak poszukiwania przez rodzinę D czy pogłębiające się problemy Nicole, dzięki czemu zachowuje się ciągłość narracyjną.

Również realizacyjnie trudno się do czegoś przyczepić – od szybkich przebitek montażowych po sceny, gdzie rozmowa jest czasem prowadzona z offu. Pojawia się troszkę akcji oraz scen przemocy, ale są raczej tylko dodatkiem niż głównym daniem. Pod koniec serialu akcja też przenosi się poza San Francisco, co troszkę uatrakcyjnia całość. Wszystko podbite pulsującą muzyką i mrocznymi zdjęciami. Nawet jeśli czasami zdarzają się momenty przestoju, nie wybijają z rytmu oraz pozwalają złapać chwilę oddechu przed nerwową konfrontacją. Satysfakcjonuje za to zakończenie, zamykające wszystkie wątki i w zasadzie nie dające furtki na ciąg dalszy (co widać także w decyzji Hulu o kasacji serialu).

To, co nadal działa w serialu to relacja między Chance’m a D. Hugh Laurie oraz Ethan Suplee są po prostu fenomenalni, pozornie różni, lecz mający zaskakująco wiele wspólnego. Każdy z nich też działa w scenach, gdzie grają osobno od siebie. Równie błyszczy Brian Goodman jako zdeterminowany, obsesyjny wręcz detektyw Hynes, nigdy nie przekraczający granicy etycznej. A jak nowy antagonista, czyli Ryan Winter. W tej roli świetny Paul Schneider, balansujący między nerwowością, opanowaniem a udręczeniem. I to bez popadania w przerysowanie czy karykaturę, o co było łatwo.

Drugi sezon „Chance’a” jest równie udany, a nawet miejscami przebija pierwszą serię. Ma nadal swój mroczny klimat tajemnicy, świetne dialogi oraz aktorstwo tworzą jeden z lepszych (choć przeoczonych) seriali gatunkowych w starym, dobrym stylu. Czuję jednak pewien żal, że to już koniec i więcej odcinków nie będzie.

8/10

Radosław Ostrowski

Chance – seria 1

Dr Eldon Chance jest neuropsychiatrą, pełniącym rolę konsultanta oraz biegłego w sądzie. Innymi słowy, nie prowadzi praktyki, tylko zaleca dalsze kroki w leczeniu, odsyłając do specjalisty. Życie prywatne to burdel – mężczyzna jest po rozwodzie, zaś opiekę nad nastoletnią córką sprawuje była żona z nowym partnerem. A i z pieniędzmi też raczej krucho, więc doktor podejmuje się każdego zlecenia. Wkrótce do niego trafia Jaclyn Blackstone, której mąż-policjant bije i ma problemy z pamięcią, a także drugą osobowość (Jackie). Lekarz decyduje się jej pomóc, przez co pakuje się w poważne kłopoty.

To miał być pierwszy mocny strzał nowej platformy streamingowej – hulu. Całość oparto na powieści Kema Nunna, odpowiedzialnego także za fabułę serialu, wśród reżyserów serialu był sam Lenny Abrahamson, zaś tytułową rolę grał nie kto inny jak Hugh Laurie. Jeśli na początku mieliście podejrzenia, że „Chance” będzie czymś w rodzaju „Dr House’a”, pomyliliście adresy. Jedyną cechą łączącą obydwu panów jest doktor przed imieniem i nazwiskiem. House był jednym z wzorów antybohatera – cynicznego, zgorzkniałego, choć bardzo inteligentnego. Chance jest jego zaprzeczeniem – pełen empatii, dla którego dobro pacjenta się liczy, ale czasami za bardzo się angażuje w sprawy i ma dość mroczną tajemnicę. No i serialowi Kema Nunna bliżej jest tutaj do czarnego kryminału czy thrillerów od Alfreda Hitchcocka niż serialu medycznego.

Muszę jednak przyznać, że sama historia toczy się zaskakująco spokojnie, powoli odkrywając kolejne elementy układanki i budując bardzo mroczny klimat. Co jest o tyle zaskakujące, że cała akcja toczy się w San Francisco, dając pewien powiew świeżości. Odbiciem od intrygi kryminalnej są sceny, gdy Chance opowiada o kolejnych swoich przypadkach do zbadania, a także jak poznajemy jego przeszłość. Schematy i szablony są znane, bo jest blondwłosa femme fatale (jak u mistrza Hitch, tylko że z rozdwojeniem jaźni), brutalny oraz skorumpowany mąż, nastoletnia córka z problemami. Także nasz Chance, coraz bardziej pociągany przez swoją ciemną stronę, budzi fascynację, mając duże wątpliwości co do swojego stanu psychicznego. Niemniej twórcy parę razy zaskakują, pojawia się nawet drobna zabawa chronologią, jest świetnie sfotografowana, a zakończenie nie tylko satysfakcjonuje, lecz zapowiada drugą serię.

To, co wyróżnia „Chance’a” od innych seriali to bardzo mroczny klimat, bardzo dobre dialogi, ale przede wszystkim dwie fantastyczne kreacje aktorskie. Pierwszą jest Hugh Laurie w roli Chance’a – zaskakująco wyciszony, za pomocą drobnych gestów pokazuje gotujące się w nim emocje. Niby stoik, ale bardzo nerwowy, czasami naiwny, jednak w gruncie rzeczy to dobry człowiek. Ale całość tak naprawdę kradnie fenomenalny Ethan Suplee jako D., który staje się przyjacielem, a nawet mentorem doktorka w poruszaniu się po mrocznym świecie. Wielgachny facet z wojskowym doświadczeniem skrywa pewną niepokojącą przeszłość, a chemia między nim a Lauriem jest świetna, dodając jeszcze więcej frajdy z oglądania. Równie zaskakująca jest Gretchen Mol jako Jaclyn/Jackie, która z zadania grania dwóch osób wychodzi obronną ręką.

Niby nie jest to nic, czego byśmy nie znali, ale w swoim gatunku (noir, thriller psychologiczny) trzyma się mocno. Charyzma Lauriego, wspieranego przez fenomenalnego Suplee oraz mroczny noirowy klimat wciąga do samego końca. Druga seria zapowiada się więcej niż ciekawie.

8/10

Radosław Ostrowski

Co cię nie zabije

W Bostonie mieszka dwóch bliskich kumpli – Paulie McDougan i Brian Relly. Obaj panowie już od dziecka współpracowali z miejscowym półświatkiem, działając w mniejszych robotach typu zastraszanie, kradzieże itp. I tak już 15 lat, nadal będąc kumplami i czując pewne rozczarowanie, postanawiają spróbować czegoś na własną rękę – handel narkotykami. Jednak to sprowadza na nich poważne kłopoty.

co_cie_nie_zabije2

Brian Goodman jest bardziej kojarzony jako aktor, grający mniejsze role w takich produkcjach jak „Monachium”, „Ostatni bastion” czy „Blow”, ale postanowił spróbować swoich sił jako reżyser. Pozornie wydaje się to kolejna kryminalna opowieść o próbie wyjścia na swoim oraz awansie w hierarchii gangsterki. Haracze, kradzieże, czasami absurdalne pomysły (porwanie psa znienawidzonej żony). Potem jednak kumple postanawiają pójść na własną rękę, jednak to nie jest takie proste – konkurencja nie śpi, szefowie chcą procentu od interesu i dodatkowo Brian uzależnia się od narkotyków, a jeszcze ma rodzinę na utrzymaniu. No i jest policja, która nie odpuszcza. Goodman serwuje nam kilka wolt (z odsiadką w więzieniu włącznie), skupiając się przede wszystkim na Brianie oraz jego próbie wyrwania się z zaklętego, bandyckiego kręgu. I czy to w ogóle jest możliwe, gdy o pracę jest ciężko, a kontakt z rodziną jest niemal znikomy?

co_cie_nie_zabije1

Samy strzelanin, pościgów czy scen akcji nie ma tutaj zbyt wiele. Są one jedynie dekoracją, częścią tła tego świata – brudnego, szarego, gdzie ciężko jest wytrzymać. Dylematy te przypominają kino moralnego niepokoju, które Amerykanie ubierali w różne gatunki, w czym mistrzem był m. in. Sidney Lumet. Trudno się tu do czegoś przyczepić, bo historia porusza i jest kilka scen trzymających za gardło. Może troszkę przeszkadzać zakończenie, jednak nie jest ono nachalnie hollywoodzkie.

co_cie_nie_zabije3

Film Goodmana (gra on też gangstera Pata) to przede wszystkim popis Ethana Hawke’a oraz Marka Ruffalo. Ten pierwszy jest samotnym mężczyzną, spędzającym czas z innymi kobietami, bywa porywczy i narwany, ale to ten drugi zapada najbardziej w pamięć. Nie znający innego życia niż z szemranymi interesami, unikający odpowiedzialności, ale jednocześnie kochający swoją żonę (zaskakująca i wiarygodna Amanda Peet) oraz dzieci. Wydaje się poważniejszy, wyciszony, ale także bezsilny, bezradny i bojący się następnego dnia – złożona, przekonująca postać, potwierdzająca wielki talent aktora. I dla tej kreacji jest to film absolutnie godny uwagi.

7,5/10

Radosław Ostrowski