Charlie i fabryka czekolady

Dawno, dawno temu działała fabryka czekolady, której właścicielem był ekscentryczny Willy Wonka – człowiek o nieskrępowanej wyobraźni, tworzącego niezwykłe słodycze. Jednego jednak fabryka wznowiła działalność i właściciel zaproponował grę. W pięciu opakowaniach czekolady, ukryte są złote bilety, które są „wejściówkami” do fabryki, za którą czeka nagroda.

willy_wonka1

Jeśli „Duża ryba” była przebudzeniem Tima Burtona, to adaptacja powieści dla dzieci Roalda Dahla wydaje się potwierdzeniem formy reżysera. Znów nakręcił film w bardzo charakterystycznym dla siebie stylu, mieszając surrealizm, bajkową oprawę plastyczną i specyficzny humor. Tak, jest to bajka opowiadająca o tym, że warto być dobrym dzieckiem. Historia jest prosta i droga, jaką się ona toczy jest bardzo przewidywalna, jednak niesamowity styl Burtona tutaj sprawdza się znakomicie. Nie przeszkadzał mi ani narrator z offu, ani moralizatorstwo, które jednak wprowadzono w dość niekonwencjonalny sposób (musicalowe wstawki wykonywane przez pracowników fabryki – Umpa-Lumpy, swoją drogą sama ich realizacja to mały majstersztyk). Każde pomieszczenie fabryki wygląda po prostu zjawiskowo – czy to obrabiarka orzechów, czekoladowy wodospad czy pokój, gdzie można czekoladę przenieść do telewizji – jest to wielka robota scenografów oraz specjalistów od efektów specjalnych. Całości towarzyszy szalona muzyka Danny’ego Elfmana oraz bardzo dobre, pełne kolorów zdjęcia Philippe’a Rousselota, tworzące baśniowy klimat.

willy_wonka2

Pochwalić też trzeba grę aktorska, która – jak to u Burtona – jest na naprawdę wysokim poziomie. Reżyser bardzo polubił Johnny’ego Deppa i znów go zatrudnił w głównej roli. Wonka w jego interpretacji to ekscentryczny jegomość o wrażliwości dziecka, który nie przepada za dorosłymi, co wynika z przeszłości naszego bohatera. Ale największą niespodzianką jest Freddie Highmore – młody aktor, który grał już u boku Deppa w „Marzycielu”. Tu potwierdza swój potencjał. Choć jego rola wydaje się mocno „kryształowa” (niemal idealne dziecko), jednak jest on w tym całkowicie naturalny i wiarygodny. Poza tym duetem na ekranie pojawia się także druga twarz kina Burtona – Helena Bohnam Carter. Tym razem bez charakteryzacji, a jej rola matki troszkę przypominała tą z „Jak zostać królem” – wspierająca, empatyczna i zachowująca pogodę ducha mimo okoliczności. Taką matkę chciałoby na pewno wiele dzieci. Najbardziej w pamięci utkwił mi energiczny David Kelly (dziadek Joe) oraz pojawiający się w epizodzie Christopher Lee (chłodny ojciec Wonki).

willy_wonka3

Burton potwierdza powrót do wysokiej formy, co dostrzegła też widownia, tłumnie idąc do kin. Bajka skierowana raczej dla młodszego odbiorcy, choć i starsi widzowie znajdą coś dla siebie (aluzja do „2001: Odysei kosmicznej”). Jednak następna produkcja Burtona miała być jego najlepszym dziełem XXI wieku, ale o tym jeszcze opowiem.

7/10

Radosław Ostrowski

Duża ryba

Poznajcie Edwarda Blooma – faceta, będącego duszą towarzystwa w swojej okolicy. Jako młody chłopak opuścił swoją miejscowość  i wyruszył w wielką podróż, przeżywając wiele niezwykłych przygód. Jednak jego syn Will, który przyjeżdża, by zająć się swoim ojcem nie wierzy w jego opowieści. I próbuje ustalić, jak to było naprawdę.

duza_ryba1

Tim Burton na przełomie wieków próbował eksperymentować z gatunkami, co wychodziło mu dość średnio. Jednak tym razem adaptacja powieści Daniela Watersa jest powrotem do formy. W każdym razie mamy Burtona baśniowego, fantastę oraz opowiadacza historii. O czym tak naprawdę jest ten film? Próbą poznania prawdy o człowieku, który miał wielkie ambicje i opowiadał o swoich przeżyciach opowieści na granicy fikcji. Co jest prawdą, a co tylko wymysłem wyobraźni i czy da się oddzielić te dwa elementy? Opowieści Blooma przeplatają się z obecną rzeczywistością, co tylko uatrakcyjnia ten film i pozwala „pobawić się” w detektywa. A opowieść jest niezwykła – wiedźmy, olbrzym, wielka miłość, praca w cyrku, działalność wojskowa – wydarzenia coraz bardziej zaskakują, okraszone są dużą ilością humoru.

duza_ryba2

Wizualnie jest to piękne kino, które zgrabnie pokazuje lata 60. (młodość Blooma), okraszona poruszającą muzyką Danny’ego Elfmana. Najbardziej urzekły mnie dwie sceny. Pierwsza to zakochanie się Eda w przyszłej żonie, kiedy nagle wszystko się zatrzymuje (dosłownie) i następuje potem gwałtowne przyspieszenie. Drugim była (w zasadzie były) dwie wizyty w Spectre (Widmo, nazwa chyba nieprzypadkowa) – miasteczku idealnym i czarującym, jednak druga wizyta pokazała destrukcyjną siłę czasu, nie omijającego nikogo. A na sam koniec dostajemy dość przewrotny finał (nie zdradzę co, by nie psuć niespodzianki).

duza_ryba3

Burton potwierdza tym filmem, że ma dobrą rękę do aktorów i pozwala wycisnąć z nich maksimum. „Duża ryba” to przede wszystkim popis Ewana McGregora, która gra Amerykanina z południa USA, który jest – no właśnie – fantastą, mitomanem, gawędziarzem czy oszustem? Na pewno jest czarującym, zdeterminowanym człowiekiem pragnącym osiągnąć wielki sukces. Przy okazji ma też nieprawdopodobne szczęście (akcja w Szanghaju czy napad na bank), co budzi wątpliwości co do wiarygodności jego opowieści. Jego starsze wcielenie ma twarz Alberta Finneya, który prezentuje się przyzwoicie, pokazując niezmienność jego charakteru nawet mimo choroby. Być może dlatego ta rola została dostrzeżona przez krytykę zdobywając nominacje m.in. do Złotego Globu.

duza_ryba4

Poza tym duetem nie brakuje równie wyrazistych i ciekawych ról. Taką na pewno gra Helena Bohnam Carter i to wcielając się w dwie postacie – najpierw jest wiedźmą, która potrafi przewidzieć śmierć, a potem nieszczęśliwie zakochaną w Bloomie Jennifer ze Spectre, ciągle tęskniącej i tłumiącej swoje uczucia. Nie sposób nie wspomnieć także niezawodnego Steve’a Buscemi (pisarz Norther Winslow, który zaszedł w kompletnie zaskakującą branżę), uroczego Danny’ego DeVito (właściciel cyrku Amos Calloway) i wiecznie piękną Jessikę Lange (żona Edwarda).

Nie jest to może najlepszy film Tima Burtona, jednak „Duża ryba” pozostaje czarującą, zabawną baśnią o sile naszej imaginacji. Owszem, było wiele filmów o tej tematyce (zwłaszcza produkcje Terry’ego Gilliama), jednak Burton nie jest ani infantylny, ani irytujący. Ma pewna magię, której siła nadal potrafi oddziaływać.

7/10

Radosław Ostrowski

Planeta małp

Jest rok 2029. Na stacji kosmicznej Oberon przeprowadzane są badania nad zwiększeniem inteligencji u nielicznych małp. Podczas podróży stacja obserwuje dziwną burzę magnetyczną z tajemniczą wiadomością. Najpierw małpa zostaje wysłana, jednak po jej zniknięciu kapitan Leo Davidson wyrusza na własną rękę za nią. I wpada w pętlę czasową na planetę, gdzie rządzą małpy.

planeta_malp1

Powieść Pierre’a Boulle’a była inspiracją dla serii filmów SF rozpoczętych w 1968 roku przez Franklina J. Schaffnera z Charltonem Hestonem w roli głównej. Film ten oglądałem dość dawno i niewiele z niego pamiętam, więc bez żadnych kompleksów sięgnąłem po remake Tima Burtona z 2001 roku.  I powiem szczerze, że liczyłem na więcej niż dostałem. Dlatego, że reżyser zrobił typowego blockbustera, gdzie fabuła jest tak przewidywalna (Leo, troszkę wbrew swojej woli staje się zbawcą ludzkości, starcie ludzi z rozwiniętymi małpami), że najciekawsze rzeczy zostają pominięte. Świat rządzony przez małpy przypomina państwo totalitarne, gdzie silną władzę ma armia, a ludzie traktowany są jak niewolnicy, mogłaby budzić przerażenie, gdyby bardziej pozwolono na głębszym przyjrzeniu się. Zamiast tego mamy kino akcji ubrane w szaty SF, gdzie musi dojść do ostatecznego starcia miedzy ludźmi a małpami. Po drodze jeszcze mamy nieudolny wątek romansowy miedzy Leo, a kobietą i małpicą oraz kilka mniejszych lub większych bzdur (działający nadajnik Leo, przejście przez rzekę czy absurdalne zakończenie, będące zapowiedzią sequela, który miał jej wyjaśnić). Burton trzyma to pewna ręką, dzięki czemu film da się obejrzeć, jednak efekt jest mocno rozczarowujący.

planeta_malp2

Najlepiej broni się w tym dziele warstwa audio-wizualna. Zdjęcia, zwłaszcza nocne potrafią zrobić dobre wrażenie, podobnie muzyka Danny’ego Elfmana. Największe brawa należą się charakteryzatorom za wygląd rządzących małp – wyglądają one bardzo realistyczne i jednocześnie potrafią one wyrażać emocje mimiką twarzy. Także aktorsko jest tutaj przynajmniej przyzwoicie, choć aktorzy wcielający się w małpy nosili ciężkie kostiumy i byli mocno ucharakteryzowani. Największe wrażenie zrobił Tim Roth w roli brutalnego generała Thade’a, który nienawidzi ludzi i jest gotów ich wymordować. Przyzwoicie sobie radzi Helena Bohnam Carter jako Ari – naukowiec walczący o równe prawa wobec ludzi i małp oraz stanowiący tutaj o humorze Paul Giamatti jako wplątany w walkę handlarz ludźmi Limbo. Cała reszta jest zaledwie poprawna z nijakim Markiem Wahlbergiem na czele.

planeta_malp3

„Planeta małp” to, obok „Jeźdźca bez głowy” największe rozczarowanie ze strony Burtona. Film przede wszystkim nudny, idiotyczny i za mało w nim samego Burtona, jakby nakazano mu rolę zwykłego rzemieślnika. A tego zdecydowanie nie chcę.

5/10

Radosław Ostrowski


Wielkie nadzieje

Karol Dickens jest bardzo lubianym i poczytnym pisarzem w Wielkiej Brytanii. Kochają go także filmowcy i w zeszłym roku kolejnej adaptacji powieści „Wielkie nadzieje” dokonał Mike Newell. Jej bohaterem jest niejaki Pip – młody chłopak, który się uczy u szwagra, kowala Joe’ego. Pewnego dnia pomaga zbiegowi, dając mu posiłek. Po wielu latach chłopak nagle otrzymuje spadek i trafia do Londynu, gdzie ma się uczyć bycia dżentelmenem. Liczy na to, że awans pomoże mu zdobyć serce dawne towarzyszki z lat szczenięcych – Estelle.

hope1

Nie ma tu żadnych udziwnień i jest to zrobiona klasycznie, wręcz po bożemu wykonana robota. Sama historia pozornie nie zaskakuje (tu mam na myśli wątek miłosny), ale jest tu kilka mrocznych tajemnic, które kładą cień na naszych bohaterów  – oszustwo, morderstwo, zdrada. I to właśnie tło jest znacznie ciekawsze od naszych głównych bohaterów, żyjących w czasach niemalże bajkowych, gdzie dobre uczynki są nagradzane (czasem po kilku latach), a marzenia zawsze są do zrealizowania. Ale jednocześnie jest to mocno realistyczna historia, bez przesadnego słodzenia, pełne brudu, mroku i wielu tajemnic. Newell trzyma rękę na pulsie, wiernie odtwarza realia epoki (kostiumy i scenografia robią wrażenie, zaś zdjęcia to więcej niż rzemieślnicza robota). Problem polega jednak na tym, że jest to przewidywalne i przede wszystkim mało angażujące, a brak emocji jest niewybaczalny.

Od trony aktorskiej też jest różnie – główne role zagrane są całkiem nieźle przez Jeremy’ego Irvine’a (naiwny, ale poczciwy Pip) i Holliday Granger (chłodna Estella), jednak to tak naprawdę drugi plan jest znacznie ciekawszy i interesujący. Tutaj błyszczy świetny Ralph Fiennes (złoczyńca Magwitch, który padł ofiarą intrygi) i ekscentryczna (jak zawsze) Helena Bohnam Carter (zgorzkniała pani Havisham). Odrobinę humoru dodaje Jason Flemynig (kowal Joe), a równie kluczowym bohaterem jest prawnik Jaggers (Robbie Coltrane w wybornej formie), który zna wiele zagadek.

hope2

Newell nie poniósł tutaj porażki, ale spektakularnym sukcesem też ten film nie jest. „Wielkie nadzieje” są solidnym rzemiosłem, tylko i wyłącznie.

6/10

Radosław Ostrowski

Jej wysokość Afrodyta

Lenny i Amanda są małżeństwem. On pisze o sporcie, ona chce prowadzić własną galerię. Oboje nie mogą mieć dziecka, choć się starają. W końcu oboje się decydują na adopcję. I tak trafia im się chłopiec Max – błyskotliwy i inteligentny. Lenny chce poznać biologicznych rodziców chłopca. Podstępem odkrywa, że jego matka Linda jest aktorką porno i prostytutką. Mężczyzna stara się zmienić jej życie.

afrodyta1

Woody Allen o tym co zawsze. Ale jest jedna pewna różnica – bo tutaj reżyser wplótł chór z greckiego teatru, który komentuje wydarzenia na ekranie. Gry słowne i aluzje do greckiej mitologii są pewnymi smaczkami wobec fabuły, która nie jest ani zaskakująca, ani wciągająca. Owszem, wtórność zawsze była pewnym znakiem rozpoznawczym Allena, ale przychodzi taki moment, że zaczyna być poważnym problemem i po raz pierwszy od pewnego czasu, zaczyna robić się nudno. Relacje z kobietami, rozstania, przewrotność ludzkiego losu – to już było wcześniej i to w lepszej formie. Humor częściowo ratuje sytuację (grecki chór śpiewający pod koniec „When You’re Smiling” czy próba kontaktu z Zeusem), ale tylko częściowo. Schemat zaczyna przeszkadzać i żadne urozmaicenia nie są w stanie tego uratować.

afrodyta2

Aktorsko jest tutaj dość nierówno. Allen grający główną rolę (jak prawie zawsze) wypada całkiem nieźle i ma parę zabawnych ripost, ale partnerująca mu Helena Bohnam Carter jako Amanda nie ma tu nic do zagrania i sprawia wrażenie zmęczonej. Za to objawieniem jest nagrodzona Oscarem Mira Sorvino w roli Lindy – sympatycznej, ambitnej, ale niezbyt mądrej kobiety oraz F. Murray Abraham w roli koryfeusza, zaś w epizodach pojawiają się m.in. David Ogden Stiers (Lajos), Olympia Dukakis (Jokasta) i Danielle Ferland (Kasandra).

Ten film to lekka zniżka formy, ale poniżej pewnego poziomu Allen nie schodzi i w paru miejscach rozbraja.

6/10

Radosław Ostrowski