Chinatown

Kino noir zwane też czarnym kryminałem szczyt swojej największej popularności przeżywał w latach 40. i 50., jednak jak wiele gatunków miał okres przesycenia. Nie oznaczało to jednak, iż nie powstawały mroczne opowieści o prywatnych detektywach, brudnych tajemnicach, korupcji i morderstwach. Były już kręcone w kolorze, wykorzystywały wizualne i tematyczne motywy, dlatego nazwano je neo-noir. Ich obecność jest zasługą takich twórców jak Jean-Pierre Melville, Bob Rafelson, Curtis Hanson czy Carl Franklin. Jednak za najlepszego przedstawiciela nowego czarnego kryminału uznaje się „Chinatown” Romana Polańskiego z 1974 roku.

Jak wiele filmów z tego gatunku historia osadzona jest w Los Angeles lat 30. – mieście pełnego słońca, piasku i skwaru. Tutaj pracuje J.J. Gittes (Jack Nicholson), były gliniarz, a obecnie prywatny detektyw. Powodzi mu się nieźle, głównie prowadząc klasyczne sprawy typu żona zdradza swojego męża albo na odwrót. Pozornie kolejna sprawa wydawała się być czymś takim: żona (Diane Ladd) podejrzewa męża o problemy z wiernością. Tylko, że mężem jest Mulwray, główny inżynierem w Departamencie Wodnym ratusza i to mogłoby dać niepotrzebny rozgłos. Jednak Gittes jest zbyt doświadczonym szpiclem, by nie zdobyć dowodów. Wtedy dzieją się trzy poważne rzeczy: zdjęcia niewiernego mężczyzny trafiają do pracy, pojawia się prawdziwa pani Mulwray (Faye Dunaway) z pozwem i zarzutami o oszustwo oraz – jakby tego było mało – sam Mulwray zostaje znaleziony martwy. Detektyw próbuje rozgryźć kto to tak naprawdę wynajął oraz o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi.

Polański w „Chinatown” tworzy prawdziwy labirynt, w którym my (tak jak Gittes) próbujemy się odnaleźć. Pozornie proste zadanie jest tak naprawdę fasada, kryjąca o wiele bardziej skomplikowaną intrygę. I jak zawsze w tej konwencji, chodzi o pieniądze, władzę oraz kilka brudnych tajemnic. Co uderza przy pierwszym spotkaniu to cięte dialogi, niepozbawione ironii, a także bardzo stylowa warstwa wizualna. Od zaskakująco szczegółowej scenografii (eleganckie meble, żaluzje) przez opartą na fortepianie muzyce Goldsmitha aż po kostiumy i samochody. Cały czas jednak czuć, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana a korupcja głębsza, wręcz nie do zatrzymania. Morderstwa, oszustwo, wpływowy biznesmen Noah Cross, kazirodztwo, woda, odcinanie nosa – wszystko bardzo powoli jest odkrywane w precyzyjnym scenariuszu. Aż do bardzo gorzkiego finału, wywracającego oczekiwania do góry nogami.

Wszystko na barkach trzyma fenomenalna obsada. Najbardziej błyszczy tu Jack Nicholson w roli Gittesa. Aktor jest o wiele bardziej stonowany i opanowany niż zazwyczaj, używający swojego sprytu oraz ciętych ripost do wybrnięcia z każdej sytuacji. Jednak nie bardzo lubi być robiony w konia, co napędza jego ego. A także wiele przekazuje za pomocą samej twarzy. Równie zjawiskowa jest Faye Dunaway, czyli pani Mulwray. Chłodna, zdystansowana i bardzo elegancko wysławiająca się, jednak jest w niej coś niejednoznacznego, co umieściłoby ją w szufladce femme fatale. Między tą dwójką czuć napięcie, nabierające z każdą sceną intensywnością. Jednak film skradł dla mnie John Huston w roli śliskiego Noah Crossa – bardzo opanowanego, pozbawionego wyrzutów sumienia biznesmena. Pojawia się rzadko, ale jego obecność jest bardzo silna, zapadająca w pamięć.

Nic dziwnego, że „Chinatown” jest uważane za jedno z największych osiągnięć Polańskiego. Jego precyzyjna reżyseria buduje poczucie, że obcujemy jesteśmy w świecie, gdzie wszyscy są zamieszani, a my nadal nie widzimy całego obrazka. Wciągający labirynt z fantastycznym aktorstwem, niezapomnianymi dialogami oraz bardzo ponurym finałem. Bardzo wredne kino.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Na granicy

Pogranicze amerykańsko-meksykańskie to miejsce, gdzie przemyt innych ludzi to codzienność. Policjanci i szmuglerzy prowadzą między sobą wojnę, która wydaje się nie mieć końca. To tego posterunku trafia Charlie Smith. Przeprowadził się tu razem z żoną z Los Angeles, która marzyła o przeprowadzce w ten rejon. Już pierwsza akcja pokazuje, że łatwo nie będzie, bo ginie partner. Ale sąsiad Cat pomaga mu się zaadoptować i proponuje dodatkowy dorobek.

na granicy (1982)1

Brytyjski reżyser Tony Richardson najbardziej znany stał się dzięki swoim produkcjom z czasów tzw. „młodych gniewnych”. Późniejsze lata nie obfitowały w wielkie sukcesy, ale nie można powiedzieć, że powstawały filmy nieudane. Pozornie „Na granicy” wydaje się typowym kryminałem osadzonym na pograniczu. Ale reżyser unika prostego, czarno-białego podziału na dobrych, złych, ofiary i katów. Ważna jest tutaj chęć przejścia na drugą stronę oraz przymykający oko, biorący swoją dolę gliniarze. Intrygi jako takiej nie ma, bo widzimy Charliego ganiającego za „kojotami” (przewodnicy ludzi nielegalnie przechodzących przez granicę), obserwującego imigrantów czy męczącego się z żoną-zakupoholiczką. Tam ma wyglądać ten amerykański sen, do którego wszyscy dążą? Tylko przedmioty i pieniądze, a jak coś jest nie tak, to przymykamy oko? Ale jest pewien punkt zapalny, zmuszający Smitha do podjęcia trudnej decyzji. Dziecko jednej z Meksykanek zostaje porwane i ma zostać sprzedane innej rodzinie.

na granicy (1982)2

Ten dramatyczny wątek może i jest poprowadzony niespiesznie oraz schematycznie, ale potrafi zaangażować. Choć scen akcji (pościgi, strzelaniny) jest tu zaskakująco niewiele, reżyser potrafi poprowadzić je z odpowiednim wyczuciem oraz napięciem (finałowa konfrontacja podczas burzy piaskowej). Zderzenie pewnej przyzwoitości ze zgniłym, skorumpowanym światem ma w sobie coś z westernu. Wielu może przeszkadzać fakt, że wszystko widzimy tylko z jednej strony (resztę słyszymy w dialogach), ale ten obrazek potrafi uderzyć. Klimat potęgują także naturalistyczne zdjęcia oraz gitarowa muzyka Ry Coodera. Jedynym problemem dla mnie były niezrozumiałe cięcia montażowe, sprawiające wrażenie, iż pewne sceny nagle się urywają, zaś ich przebieg pozostaje tajemnicą. Wydaje mi się, że studio wpieprzyło się reżyserowi w robotę, bo wygląda to słabiutko.

na granicy (1982)3

Także złego słowa nie jestem w stanie powiedzieć o aktorach. Kompletnie zaskakuje Jack Nicholson, który bardziej pamiętany jest z energicznych, nadekspresyjnych występów. Smith w jego wykonaniu jest bardzo stonowany, bardziej przyglądający, niemal ciągle żujący gumę. Niemniej sprawia wrażenie twardego monolitu, którego sytuacja zmusza do balansowania ku ciemnej stronie. Bardzo dobrze partneruje mu Harvey Keitel, sprawiający wrażenie sympatycznego oraz porządnego gościa. Ale tak naprawdę jest śliski, podstępny i nie bojący się posunąć do morderstwa. Z drugiego planu najbardziej wybija się Valerie Perrine jako troszkę głupawa żona, wnosząc odrobinę humoru do tego ciężkiego filmu oraz Elpidia Carrillo w roli imigrantki Marii.

„Na granicy” to porządny kryminał w starym stylu, próbujący szerzej przyjrzeć się sytuacji na pograniczu. Ma pewne wady, bywa dość powolny, ale bardzo dobre aktorstwo oraz klimat rekompensują niedoskonałości.

7/10

Radosław Ostrowski

Honor Prizzich

Podobno z rodziną najlepiej wychodzi się tylko na zdjęciu. A co w przypadku, kiedy twoją rodziną jest mafia? Taką rodzinę w swoim życiu miał Charley Partana. Pracuje dla włoskiej rodziny Prizzich jako cyngiel, będąc prawą ręką Dominica Prizzi. Podczas ślubu oraz wesela mężczyzna zauważa pewną piękną kobietę, w której zakochuje się od razu. Panna Irene Walker wygląda pociągająco i apetycznie, ale szybko znika. Nie jest w stanie o niej zapomnieć, lecz rodzinne interesy są ważniejsze. Ktoś wykosił kasę z kasyna i trzeba odzyskać forsę (a także zabić złodzieja). A wtedy okazuje się, że stoi za tym… poznana dziewczyna ze ślubu/wesela.

honor prizzich1

John Huston pod koniec swojej kariery podejmował się kolejnych wyczynów z innymi gatunkami. Po filmie sportowym i musicalu, przyszła kolej na kino gangsterskie. Tym razem na warsztat wziął powieść Richarda Condona, która klimatem troszkę przypomina „Ojca chrzestnego”. Niby mamy to, czego się spodziewać: inicjacja krwi, bogate wesele, spotkania mafijne, układy z policją. Jednak reżyser to wszystko bierze w nawias, niejako parodiując kino gangsterskie. Niby akcja dotyczy wokół poważnych pieniędzy oraz honoru, ale jednocześnie wszystko podlane jest to czarnym humorem. Honor jest tutaj tak naprawdę tylko pustym słowem, pretekstem do kolejnych knowań i intryg. Dla mafii liczy się tylko forsa, konwenanse oraz „honor”. A najgorsze jest to, że przed rodziną Prizzich nie da się uciec – bezwzględnością biją wszystkich.

honor prizzich2

Sama intryga jest tutaj mocno pogmatwana. Miłość miesza się tutaj z wyrachowaniem i cynizmem, a dawne urazy wracają ze zdwojoną siłą. I co jest tutaj ważniejsze – uczucie czy pieniądze. A jednocześnie reżyserowi udaje się pokazać poczucie paranoi, nieufności oraz podejrzeń. Nie do końca wiadomo, komu można zaufać. Nawet czarny humor nie jest w stanie tutaj złagodzić tego niepokojącego klimatu. Jeszcze bardziej zaskoczyła mnie dość niewielka ilość przemocy. Pierwsza egzekucja jest poza ekranem, zaś krew pojawia się rzadko. Włącznie z nerwową sceną porwania.

honor prizzich3

Reżyser w samej formie zrealizował staroświecki w formie film. Nadal imponują kostiumy oraz scenografia, zaś w tle dużo gra muzyka klasyczna. Jeszcze w tym wszystkim mamy gorzki finał, którego się nie spodziewałem. Śmiech tutaj idzie z przerażeniem oraz niedowierzaniem.

honor prizzich4

No i udało się zebrać prawdziwą śmietankę aktorską. Na pierwszy rzut oka Jack Nicholson do roli mafioza w średnim wieku, wydaje się nie pasować. Ale Partanna to nie jest typowy gangster: czyta magazyny, gotuje i… zakochuje się. Aktorowi udaje się zachować naturalność w każdym momencie, a jego otępiałe spojrzenie kryje więcej. Fantastyczna jest Kathleen Turner – jedna z bardziej pociągających aktorek lat 80. Odpowiednio balansuje między delikatnością a manipulacją, chce się jej wierzyć, choć nie powinno. Ale film kradnie dla mnie William Hickey jako don Corrado Prizzi. Może i wygląda jak zombiak, jednak jest bardzo przebiegły i podstępny. Tak samo wrażenie robi Anjelica Huston jako niedoszła żona Partanny. Choć pojawia się rzadko, trudno zapomnieć tej modliszki, mającej gdzieś honor rodziny.

Kto by się spodziewał, że pod koniec życia Huston nadal będzie miał tyle biglu. „Honor Pizzich” jest zgrywą z konwencji kina gangsterskiego, gdzie większą robotę robią sceny obyczajowe niż wątki kryminalne. I nadal potrafi rozśmieszyć.

7,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiamhustona1024x307

Ostatnie zadanie

W wojsku nie zawsze panuje porządek, a ci najbardziej „lubiani” dostają czasem najbardziej parszywe zadanie. Tak się przytrafiło dwóm podoficerom marynarki – Mulhall oraz Buddawsky, którzy czekają na swoje rozkazy. Dostają zadanie odeskortowanie dawnego marynarza do więzienia w Pittsburghu. Meadows dostał 8 lat za kradzież, a zadanie odeskortowania wydaje się bardzo proste.

ostatnie_zadanie1

Hal Ashby, opromieniony sukcesem „Harolda i Maude”, tym razem serwuje słodko-gorzkie kino drogi z wojskiem w tle. Bo co może się wydarzyć w drodze z bazy do wojskowego więzienia? Skazaniec jest potulny jak baranek, nie chce nigdzie uciec i jest strasznie młodym chłopakiem. Mulhall z Buddawsky’m to już stare wygi, co niejedno widzieli i niejedno słyszeli, chociaż nawet ich dotykają wojskowe absurdy biurokratyczne. Ale ta cała podróż staje się dla każdego z tej trójki nowym doświadczeniem, tworząc bardzo zaskakującą więź. Jednak cała ta wędrówka jest dla reżysera jedynie pretekstem do pokazania ówczesnego świata: przydrożnych barów, dworcowych toalet, hoteli, domów publicznych, a nawet zebrania religijnych pasjonatów. Wszystko to wygląda w niemal paradokumentalnym stylu, dodającym realizmu. Pozornie wolne tempo oraz porzucenie kwestii nie działa w żadnym wypadku usypiająco.

ostatnie_zadanie2

Sama historia pokazana jest bardziej delikatnie, pokazując dość wielką siłę przyjaźni w tym całym brutalnym świecie. Granica między aresztantem a konwojentami zaczyna się coraz bardziej zacierać. Mul z Buddym stają się przewodnikami dla Meadowsa – wycofanego, niemal posłusznego, cichego faceta przyjmującego los takim, jaki jest. Panowie serwują mu pierwszy raz z kobietą, zaprowadzają nawet do matki, razem popijają piwo i zaczynają się coraz bardziej poznawać. Ale czy Meadows nie spróbuje nawiać, wykorzystując okazję? Na to pytanie poznacie odpowiedź, oglądając ten film.

Ashby nie tylko pewnie opowiada historię, nie zapominając o odrobinie humoru, lecz także dzięki fantastycznemu aktorstwo. Bryluje rewelacyjny Jack Nicholson w roli Buddasky’ego – lekko porywczego (tylko lekko), bardzo zadziornego wojaka, szanującego lojalność. Bywa lekko cyniczny, jednak jest dobrym kompanem. Tak samo Otis Young (Mulhall), z którym tworzy bardzo wyrazisty duet, który przeszedł wiele. Za to największą niespodzianką jest Randy Quaid. Aktor kojarzony głównie z serią o rodzinie Griswaldów, fantastycznie portretuje wycofanego, nieśmiałego, przytłumionego chłopaka pełnego lęków, powoli zmieniającego się podczas podróży. Czy poradzi sobie w więzieniu? Na pewno zapamięta tą wycieczkę na długo.

„Ostatnie zadanie” ma wszystkie elementy kina drogi, ale mimo wielu lat na karku, pozostaje wciągającym komediodramatem z kapitalnym aktorstwem, świetnymi dialogami oraz poruszającymi postaciami, które zostają w pamięci na długo. Aż chciałoby się zobaczyć sequel.

8/10

Radosław Ostrowski

Czarownice z Eastwick

Eastwick to małe miasteczko gdzieś w USA – wszyscy dobrze się znają, a wieści przychodzą w ekspresowym tempie. Właśnie tutaj przyszło żyć trzem samotnym kobietom. Alex to wdowa, tworząca rzeźby. Sukie samotnie wychowuje gromadkę dzieci i pisze dla lokalnej prasy. Jane uczy muzyki w szkole i jest szarą myszką. Marzą o spotkaniu tego jedynego mężczyzny. I jak za pociągnięciem magicznej różdżki pojawia się on – tajemniczy facet, Daryl, który ma niesamowity magnetyzm, uwodząc powoli każdą z trzech dam.

eastwick1

Po sukcesie trylogii o szalonym Maxie George Miller dostał zaproszenie do Ameryki, by tam zrealizować kolejny film, czyli adaptację popularnej powieści Johna Updike’a. Niby jest tutaj magia, ale trudno nazwać nasze panie klasycznymi czarownicami. Nie są w pełni świadome swoich mocy, która działa tylko w ich obecności. Wtedy są w stanie wywołać burzę podczas nudnej uroczystości czy przywołać tajemniczego nieznajomego. Reżyser zaskakująco dobrze sprawdza się jako obserwator szarego życia w małym miasteczku, przy okazji piętnując mentalność drobnomieszczańską oraz hipokryzję, co najsilniej symbolizuje postać właścicielki gazety, Felicii Alden oraz dyrektora szkoły, zalecającego się do Jane. Nudne, spokojne i nijakie życie staje się powoli dla naszych pań balastem, z którym nie są w stanie sobie poradzić.

eastwick2

Pojawienie się tajemniczego Daryla van Horne’a wywołuje poważną zmianę: on budzi w nich kobiecość, a dokładniej bycie kochanym oraz tak potężną dawkę seksapilu, że można byłoby obdzielić całe tabuny kobiet. Tą zmianę przedstawiają nie tylko sceny uwodzenia przez mężczyznę (każdą z nich traktuje inaczej), ale też wspólna gra w tenisa, pełna wściekłości i ledwo widocznej zazdrości. Kipiało tam od emocji – czworokąt sprawia przyjemność także dla oka oglądających (to nie jest seksistowskie), ale wtedy w połowie wszystko się sypie. Bo w końcu on okazuje się draniem (bo zabił ich największą przeciwniczkę – Felicię) i odrzucają go, on się odgrywa, ale powoli wszystko wraca do normy, by ostatecznie go zgładzić. Kolejny dowód na to, że kobieca logika jest kompletnie niezrozumiała. Tak bardzo starasz się spełnić potrzeby pań, a w zamian dostajesz tylko pierze i czereśnie. Czegoś tu nie załapałem, bo ten fragment wydawał mi się zbędny (aczkolwiek scena w kościele, gdy Daryl wypluwa gorzkie refleksje na temat pań nadal trafny).

eastwick3

Imponować mogą też piękne zdjęcia oraz świetna scenografia w domostwie van Horne’a, ale i tak najbardziej pamięta się cztery postacie. Po pierwsze, Daryl – czarujący, chociaż niemłody, magnetyzujący, z porażającym spojrzeniem. To idealny materiał dla Jacka Nicholsona, który wykorzystuje swoją szansę. Także panie są tutaj urodziwe. Cher (Alex) jeszcze z czasów przed operacjami plastycznymi i Michelle Pfeiffer (Sukie) przykuwają uwagę samą obecnością, bez względu na strój. Ale największe wrażenie robi Susan Sarandon jako Jane. Wyciszona, stonowana i spokojna, a po spotkaniu z Darylem dzika, drapieżna i pewna swojej wartości. Nie do poznania.

eastwick4

Gdyby nie rozczarowujące zakończenie, „Czarownice” byłyby znakomitą satyrą oraz wyrazistym portretem kobiecości. A tak jest tylko dobre kino z intrygującymi postaciami, świetną stroną techniczną i odrobiną czarnego humoru. Lekki zawód, ale i tak porządnie wykonana przez Millera.

7/10

Radosław Ostrowski

Krew i wino

Alex Gates jest biznesmenem handlującym winem. Żona jest ciężko chora, z pasierbem nie ma najlepszego kontaktu, a więcej czasu wole spędzać z kochanką – nianią pewnej rodziny. Jakby problemów było mało, jego firma znajduje się na krawędzi bankructwa. By wyjść z problemów, razem z doświadczonym złodziejem, Victorem Spanskym postanawia ukraść cenny naszyjnik. Wszystko idzie gładko, ale po kradzieży wszystko się komplikuje.

krew_i_wino1

Bob Rafelson był kiedyś (dokładnie w latach 70.) jednym z ważniejszych twórców kina kontestacji. Tym razem postanowił zabawić się w czarny kryminał, tylko w wersji uwspółcześnionej. Intryga się komplikuje, serwując coraz zaskakujące (przynajmniej na papierze) wolty, wszystko obracając się wokół kasy, chciwości oraz drogi, po przejściu której nie ma już odwrotu. Cały problem jednak w tym, że cała ta historia zwyczajnie nie wciąga i jest strasznie przewidywalna. Łatwo domyślić się kolejnych kroków bohaterów, nie czuć ani napięcia, atmosfery zagrożenia, ani wciskanego na siłę fatum krążącego na dramatis personae.

krew_i_wino3

Ciężka reżyseria, stylowe zdjęcia oraz średnie aktorstwo. Jack Nicholson sprawia tutaj wrażenie znużonego i zmęczonego, ale Rafelson był przyjacielem aktora. Jak wiadomo, przyjacielowi się nie odmawia. Jennifer Lopez (kochanka) po prostu ładnie wygląda, a Stephen Dorff (pasierb) jest strasznie drewniany. Wyjątkiem jest trzymający fason Michael Caine jako bezwzględny złodziej Victor – śmiertelnie chory (efekt palenia) i pragnący o życiu w dostatku.

krew_i_wino2

„Krew i wino” miało być filmem neo-noir, ale coś tutaj nie zagrało i miałem poczucie przekombinowania. Ładna wydmuszka, która jest tylko pusta w środku.

5/10

Radosław Ostrowski

Marsjanie atakują!

Kosmici najbardziej znani na ekranie z tego, że z tylko sobie wiadomych powodów chcą zaatakować naszą planetę, by zmieść ją w pył. Nie inaczej jest w pochodzącej z 1996 roku produkcji Tima Burtona. Sama historia jest prosta jak konstrukcja cepa – Marsjanie, głosząc pokój, idą na wojnę. Oczywiście, największy cios biorą na siebie Amerykanie, a dokładnie prezydent James Dale, który musi wybrać… jaki krawat nałożyć na siebie.

marsjanie_atakuja_1

Sam film ma dość luźną konstrukcję (kilkoro postaci, których wątki przeplatają się ze sobą), a formą przypomina kino spod znaku Eda Wooda (nawet latające spodki wyglądają podobnie), tylko zrobione za większy budżet. Mimo tego efekty specjalnie wyglądają tandetnie – wystarczy zobaczyć na to jak wyglądają kosmici. Jednocześnie pod szyldem tandetnego kina SF, Burton tworzy bardzo satyryczne i groteskowe spojrzenie na swoich rodaków. Obrywa się zarówno liberalnym intelektualistom, którzy w sposób dość pokojowy próbują załagodzić konflikt, jak i narwanym prawicowym generałom oraz redneckom wierzącym w argumenty siły. A metoda pokonania kosmitów to największy, a jednocześnie banalny żart tego całego przedsięwzięcia (oczywiście, nie zdradzę). Najmocniejszy i najzabawniejszy film jest wtedy, gdy powaga miesza się z dowcipem, co widać na przykładzie sceny pierwszego kontaktu (patetyczna muzyka, podniosłe słowa, relacja mediów oraz… kompletna rozwałka jako ciąg dalszy) czy podczas ucieczki z Las Vegas.

marsjanie_atakuja_2

Nie brakuje też ogranych klisz jak dwójki dzieciaków, którzy dzięki grom komputerowym są w stanie eliminować wrogów, rednecków zbrojących się do walki za pomocą strzelb i karabinów czy naiwnych polityków. Głupota, cwaniactwo i próba zarobku kończy się śmiercią, a przetrwa tylko ten, kto ma więcej sprytu oraz działa w czystych, konserwatywnych intencjach. Sami Marsjanie są po prostu istotami o prymitywnym guście, marzący tylko o niszczeniu i destrukcji, co jest tak ludzkie. Prawda?

marsjanie_atakuja_3

Reżyserowi udało się też zebrać gwiazdorską obsadę, która świetnie odnajduje się w tej groteskowej konwencji. Największe brawa należą się świetnemu Jackowi Nicholsonowi, który gra aż dwie postacie – naiwnego i troszkę bezradnego prezydenta USA (stawiającego na dyplomacje oraz lepsze wyniki w sondażach) oraz cwanego właściciela kasyna Arta Landa, próbującego zbić kapitał na inwazji. Dzieli ich zarówno barwa głosu, charakter oraz osobowość, co świadczy o warsztacie Nicholsona. Zresztą interesujących postaci jest kilka: szef sztabu prezydenta (zabawny Martin Short) stawiający na sondaże, naukowiec wierzący w uczciwe intencje Marsjan (Pierce Brosnan z fajką w ustach), uznająca Marsjan za kosmicznych ekologów Barbara Land (rozbrajająca Annette Bening) czy pozbawiona gustu Pierwsza Dama (Glenn Close). Drobnych epizodów jest tu zresztą bardzo dużo i nie starczyłoby miejsca na wymienienie wszystkich, jednak jest parę niespodzianek jak Tom Jones w roli… Toma Jonesa.

marsjanie_atakuja_4

Burton świadomie idzie w stronę pastiszu oraz kiczu, co dla osób spodziewających się gwałtownych ataków śmiechu mogło rozczarować. Ale i tak „Marsjanie atakują!” jako kino z przymrużeniem oka, sprawdza się naprawdę dobrze. Tylko trzeba znaleźć odpowiednie podejście, bo inaczej będziecie rozczarowani.

7/10

Radosław Ostrowski

Batman

Rok 1989 był ważnym rokiem i to z wielu przyczyn. Rozpad systemu komunistycznego w krajach środkowej Europy, na rynku pojawiła się gra „Prince of Persia”, po raz pierwszy wypłynęło nazwisko Leszek Balcerowicz. Jednak dla fanów komiksów te wszelkie wydarzenia były nieważne. Owszem, wcześniej tez przenoszono komiksy na ekran jak choćby „Supermana” w 1978 roku, jednak w większości przypadków były to filmy campowe. Dopiero w 1989 roku po raz pierwszy doszło do naprawdę udanej adaptacji, która nie tylko przyniosła wytwórni wielkie zyski, ale też zdobyła uznanie fanów, co nie zawsze miało się potem zdarzać. Panowie z Warner Bros. podjęli się bardzo śmiałego przedsięwzięcia. Postanowili przenieść na ekran drugą (po Supermanie) ikoniczną postać komiksu narodowego, a mianowicie Batmana. Któż miał nakręcić ten film? Padały różne propozycje – krążyły nazwiska Ivana Reitmana (kinowy przebój „Pogromcy duchów”), Joe’ego Dante („Gremliny”), a nawet braci Coen. Ostatecznie padło na wizjonera – Tima Burtona.

batman1

Zapraszam do Gotham City – duża metropolii, w której panuje głód, nędza i korupcja. Policja jest sterowana przez mafijny półświatek, z którym próbuje walczyć komisarz Gordon. I to właśnie tutaj działa tajemnicza postać, która budzi strach  rzezimieszków oraz nieufność policji. Ci, co go widzieli opisywali go jako wielkiego nietoperza. Troszkę przesadzili, gdyż był to człowiek-nietoperz, zwany tez Batmanem. Ale w półświatku dochodzi do roszady, na skutek której gangstera Grissoma zastępuje jego dawny podwładny Jack Napier, zwany Jokerem. Starcie między tą dwójką jest nieuniknione.

batman2

Jeśli lubicie pokręcone wizje Amerykanina, to „Batman” będzie dla was stanowił kawał świetnej rozrywki. Pod warunkiem oczywiście, że lubicie mroczne opowieści z pogranicza groteski. Reżyser, w przeciwieństwie do późniejszych twórców, nie idzie ani w stronę tandeciarstwa (Schumacher), ani maksymalnego realizmu (Nolan). Świat, w którym obok się pojawia się postać  w trykocie czy chodzący w kolorowych ciuszkach błazen nie może być realistyczny i twórcy są tego w pełni świadomi. Estetycznie i gatunkowo jest to hybryda a’la Tim Burton. Dużo mroku, brudnych zaułków (prawie jak z kina noir), ale tez trzymanej pod kontrolą barokowej wystawności i odrobiny teatralności. Wystarczy wejść  do domu Bruce’a Wayne’a (zwłaszcza pomieszczenie ze zbrojami z różnych epok robi wielkie wrażenie) czy siedziby mafii, by docenić scenografię oraz stroje (parada z okazji rocznicy miasta). W ślad za nimi idzie tez fantastyczna muzyka Danny’ego Elfmana z charakterystycznym motywem przewodnim oraz spora dawka czarnego humoru (cięte riposty Jokera), rozładowującego napięcie. Intryga jest prowadzona bardzo precyzyjnie, tworząc naprawdę wciągająca łamigłówkę (pomysłowość Jokera jest bardzo imponująca, a jednocześnie wie on jak wpływać na ludzi za pomocą mediów), a finałowa konfrontacja w katedrze nadal potrafi trzymać w napięciu (zapewne wpływ ma na to również bardzo niewielkie oświetlenie).

batman3

Reżyser jednak nie trzyma się wiernie kanonicznej opowieści o Waynie. Po pierwsze, sprawcą śmierci rodziców młodego Bruce’a jest Joker, co służy zintensyfikowaniu  konfliktu Po drugie, Joker ma dopisany  własny życiorys, co jest sporym plusem. Pewną zmianą (in minus) jest zmiana koloru skóry Harveya Denta (w filmie jest on czarnoskóry), który jednak pozostaje na dalszym planie. To są jednak drobiazgi, nieodbierające przyjemności z seansu.

Całości dopełnia też bardzo dobra obsada. Obecnie niemal dogmatem jest stwierdzenie, iż najlepszym odtwórcą roli Człowieka Nietoperza jest Michael Keaton. Jednak jego angaż przed premierą wywołał spore kontrowersje, gdyż aktora uznawano za mistrza ról komediowych (m.in. w filmach „Nocna zmiana” czy „Niebezpieczny Johnny”). Tutaj jednak kreację bohatera bardzo niejednoznacznego i bardziej fascynującego niż Christian Bale i jego następcy, choć pozornie Wayne wydaje się raczej sztampowo nakreśloną postacią. Naznaczony tragedią samotnik, mocno stroniący od ludzi, który podejmuje samodzielną krucjatę przeciwko nieprawości Gotham. Gdy jednak w pobliżu pojawia się piękna kobieta, bardzo trudno mu nadal tłumić emocje i Keaton potrafi to bardzo przekonująco pokazać. Jakkolwiek wysiłki Keatona zasługują na uznanie, film kradnie mu Joker (fenomenalny Jack Nicholson), który jest nieobliczalnym czarnym charakterem. Jednak poza grozą, potrafi wzbudzić śmiech i sympatię u widza. Obydwie postaci wbrew pozorom łączy wiele, choćby fakt, że nie są akceptowani przez swoje otoczenie, które uważa ich za dziwaków.

batman4

Jednak świetnych kreacji jest tutaj dużo więcej. Bardzo dobrze prezentuje się  Kim Basinger, która jako Vicky Vale nie jest tylko i wyłącznie damą w opałach. To Inteligentna, piękna kobieta, świadoma swojej wartości. Solidne role stworzyli również pojawiający się także w następnych trzech filmach: Pat Hingle (komisarz Gordon) oraz Michael Gough (Alfred Pennysworth). Nie sposób też nie wspomnieć o Jacku Palance’ie (gangster Carl Grissom), Robercie Wuhl (wścibski dziennikarz Alexander Knox) oraz Tracey’u Walterze (Bob, pomocnik Jokera).

Jeśli ktoś szuka filmu, będącego interesującą rozrywką, „Batman” jest idealną propozycją. Był to pierwszy ważny film w dorobku Tima Burtona, w którym jego formalny styl skrystalizował się. Jeśli kręcić filmy według komiksów, to właśnie tak jak w stylu Burtona – z klimatem, klasą oraz bez pretensji, nadęcia i patosu. Batman will returns…

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Wilk

Jack Randall jest pracownikiem wydawnictwa w średnim wieku, który ma zostać przeniesiony. Wyciszony, spokojny facet pewnej nocy potrąca wilka. Próbując go sprawdzić, zostaje pogryziony. Pozornie mężczyźnie nic się nie dzieję, ale po pewnym czasie odkrywa pewne pozytywne zjawiska: wyostrzone zmysły, głód życia, większa aktywność seksualna. Ale kiedy zauważa w swoim ciele (w miejscu pogryzienia) owłosienie, zaczyna się niepokoić.

wilk_1

O Mike’u Nicholsie można powiedzieć wiele, ale nie to, żeby bawił się w kinie gatunkowym. Ale dwadzieścia lat temu postanowił zrobić horror – jeden z trudniejszych gatunków. Tylko jak wywołać tu strach i grozę we współczesnym świecie bazując na tak – wydawałoby się – błahej historii? Nichols stawia przede wszystkim na klimat – mroczny (Nowy Jork nocą – a zwłaszcza jego lasy, wyglądają tutaj bardzo pięknie), ze stylowymi zdjęciami, gdzie same brutalniejsze momenty są wycinane (innymi słowy nie pokazane wprost, co chyba jest pewną zaletą). Sama historia jest niezła zabawą kliszami (nie brakuje i romansu, chodzenia po lesie, zabijania zwierząt itp.), a osadzenie tego w środowisku nastawionym na profit, dodaje drugiego dna. Bo czasami, by przetrwać na rynku, trzeba obudzić w sobie zwierzę, tylko czasami cena może być dość wysoka (świetna charakteryzacja i metamorfoza w wilka).

wilk_2

Sam film byłby niezły, gdyby nie pewnie prowadzeni aktorzy. Jack Nicholson w roli głównej sprawdza się znakomicie (rola ta została napisana specjalnie dla niego), a jego metamorfoza jest bardzo przekonująca. Z wyciszonego i starszego faceta staje się pełnym wigoru, odwagi i pewności siebie facetem, znającym swoją wartość, ale tez bojącym się tej niebezpiecznej przemiany. Partneruje mu po prostu zjawiskowa Michelle Pfeiffer (niemal idealna kombinacja urody i inteligencji, czyli Laura Alden), niezawodny James Spader (dwulicowy karierowicz Stewart) oraz w mocnym epizodzie Mo Puri (dr Alezias, zajmujący się paranormalnymi zjawiskami).

wilk_3

Nikt nie spodziewał się niczego dobre, a efekt okazał się więcej niż przyzwoitym horrorem. Ma klimat, stylowe zdjęcia, piękną muzykę (Ennio Morricone – więcej mówić nie trzeba) oraz niezawodnych aktorów. Całość jest naprawdę nie głupią rozrywką, choć nie dla wszystkich (fani krwawej zadymy mogą poczuć się rozczarowani).

7/10

Radosław Ostrowski

Zgaga

Rachel Samsted jest samotną kobietą, piszącą felietony do gazety w Nowym Jorku. Podczas ślubu (i wesela) przypadkowo poznaje dziennikarza Marka Formana z Waszyngtonu. Po dość szybkiej znajomości, para decyduje się pobrać. Kupują mieszkanie, które trzeba wyremontować, przychodzi na świat dziecko. I wtedy kobieta odkrywa, że mężuś nie jest do końca jej wierny.

zgaga1

Kino obyczajowe jest dość trudnym gatunkiem, gdyż takich opowieści znamy tysiące, a nawet i więcej. Pytanie więc, co nowego może opowiedzieć Mike Nichols o zdradzie, miłości i małżeństwie? Ona dba o dom, o dzieci, chce być kochana, a on jest niewierny i nie potrafi z tym zerwać. Historia bazuje na związku Nory Epfron (scenarzystki filmu) z dziennikarzem Carlem Bernsteinem, co może dodawać pewnego smaczku. Ale całość jest naprawdę gorzka i, niestety mało zaskakująca. Powiedziałbym nawet, że jest przewidywalna. Nie brakuje tutaj zabawnych scen (wspólne śpiewanie małżonków w trakcie jedzenia pizzy czy rozmowy z ojcem), a kilka ujęć, kręconych głównie zza pleców postaci potrafi przykuć uwagę, jednak nie wybija się to specjalnie powyżej przeciętnej. Należy pochwalić za unikanie sentymentalizmu czy kiczowatości, ale odbija się to kosztem emocjonalnego odbioru. Wszystko to przypomina koszmar feministki, a stwierdzenie, że mężczyzna jest niewolnikiem swojego popędu jest pewną oczywistością („Chcesz monogamii, poślub łabędzia” – radzi ojciec bohaterki).

zgaga2

Sytuację bronią znów aktorzy, do których Nichols ma dobrą rękę. Nie można się rozczarować Meryl Streep, która trzyma fason. Jest zarówno delikatna, zakochana, po przejściach, ale wobec uczuć jest bezsilna i bezradna. Próbuje trzymac się twardo, choć nie jest to takie łatwe. Partneruje jej uroczy Jack Nicholson ze swoim świętoszkowatym wyrazem twarzy. Ich emocje są grane na półtonach, delikatnie, czasem za pomocą dialogu. Drugi plan też jest interesujący (Stockard Channing i Richard Masur jako małżeństwo, przyjaciele znający Marka, Milos Forman, Jeff Daniels czy epizod Kevina Spaceya jako złodzieja), choć jest tylko dodatkiem.

„Zgaga” niczym nowym nie zaskakuje na temat związków i nie angażuje tak jak produkcje Woody’ego Allena, który potrafił o tym opowiadać godzinami. Nichols nie ma takiego ognia, takich dialogów, niemniej wyszedł przyzwoity film.  Jednak po cichu liczyłem na więcej. 

6,5/10

Radosław Ostrowski