Lekcja martwego języka

Zmarły 10 stycznia tego roku Janusz Majewski uznawany był za najlepszego twórcę kina retro. Czyli opowieści dziejących się w przeszłości, już nieistniejącej. Nie inaczej jest w przypadku pochodzącej z 1979 roku „Lekcji martwego języka” opartej na powieści Andrzeja Kuśniewicza. Sam film pozostaje troszkę zapomnianym dziełem, ale czy wartym uwagi?

lekcja martwego jezyka1

Akcja toczy się w małym miasteczku na Ukrainie pod koniec I wojny światowej. Tutaj komendantem posterunku jest porucznik Kiekeritz (Olgierd Łukaszewicz) – młody oficer, w zasadzie prowadzący bardzo monotonne zajęcia. A to przypilnuje rosyjskich jeńców, a to porozmawia z miejscowym leśniczym, a to zajmie się przyjeżdżającymi pociągami. Jednak nasz bohater ma dwa poważne problemy: melancholijną naturę oraz… coraz bardziej osłabiającą go gruźlica.

lekcja martwego jezyka2

„Lekcję martwego języka” można nazwać typowym snujem filmowym, gdzie fabuła wydaje się nie mieć aż tak istotnego znaczenia. Dla Majewskiego historia umierającego oficera jest pretekstem do pokazania odchodzącego raz na zawsze świata Mitteleuropy czasów Austro-Węgier. Wszystko na jakiejś prowincji z dala od wielkiej wojny, polityki czy bitew. Ale jednocześnie jest to świat bardzo pospolity, monotonny, pełen szarej codzienności. Tu wszystko płynie swoim rytmem, gdzie jest miejsce na badania, pogrzeby, wizyty cyrku czy przyjazdów pociągu. Esencja banalności, monotonni i szarzyzny, gdzie nasz bohater próbuje znaleźć jakikolwiek sens. Stąd zbieranie wszelkich dzieł sztuki, szukanie symboliki czy zwykłe rozmowy. Majewski nigdzie się nie spieszy, miejscami wręcz celebruje tą szarzyznę (niemal początek filmu z kamerą rozglądającą się po pokoju).

lekcja martwego jezyka3

Jedynymi wyróżniającymi się obrazami w „Lekcji…” są sceny retrospekcji, pokazujące jego walki na Ukrainie. Nakręcone na różowym filtrze, pozbawione dźwięku oraz bardzo ekspresyjną muzyką na pierwszym planie – intensywne, brutalne, destrukcyjne. Tutaj jeszcze bardziej podkreśla upadek imperiów oraz dawnych idei.

A to wszystko na swoich plecach trzyma największy specjalista od umierania w polskim kinie – Olgierd Łukaszewicz. Jego Kiekeritz to kolejna bardzo wyrazista kreacja człowieka, próbującego pogodzić się z odchodzeniem. Opanowany, bardzo wycofany, ale jednocześnie mający obsesję na punkcie śmierci. Wyczekuje momentu jej przyjścia jak kochanek, a nawet wywołuje to w nim ekscytację jak trzyma broń i decyduje o czymś życiu. Aktora wspiera równie barwna galeria ról drugoplanowych: dróżniczka (Małgorzata Pritulak), zawiadowca stacji (Zygmunt Malanowski), leśniczy (Gustaw Lutkiewicz) czy pielęgniarka (Irena Karel). Od reszty, niestety, pilnujący jeńców Woszko i potwierdza, że Juliusz Machulski na aktora się nie nadaje. Tak sztucznego głosu nie słyszałem od dawna.

lekcja martwego jezyka4

Sam Majewski wskazywał „Lekcję martwego języka” jako jeden z dwóch najważniejszych filmów w swoim dorobku. I nawet jestem w stanie zrozumieć dlaczego. Melancholijny klimat, pokazujący odchodzący świat razem z jego postaciami, mentalnością i tradycją. Oraz jedną drobną śmiercią, która nic nie zmienia.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Volta

Lublin to jedno z piękniejszych miast w Polsce. I tutaj pracuje Bruno Volta – specjalista od politycznego wizerunku, czyli spin doctor. Pracuje podczas kampanii wyborczej na prezydenta, Kazimierza Dolnego, jednocześnie ma piękną partnerkę, mającą ambicję posiadania własnej restauracji. I to ona przypadkowo poznaje tajemniczą kobietę, Wiki. Wydaje się, ze uciekła z więzienia, a w swoim mieszkaniu znajduje pamiętnik oraz… koronę należącą do Kazimierza Wielkiego. Volta chce wykorzystać okazję i zgarnąć koronę, by ją sprzedać.

volta1

Dawno, dawno temu Juliusz Machulski to było jedno z najbardziej elektryzujących nazwisk polskiego kina. Prawdziwy spec od komedii inteligentnej, dowcipnej, zabarwionej wątkami kryminalno-sensacyjnymi. Ale od czasu świetnego „Vinci” reżyser coraz bardziej tracił wenę oraz formę. Pytanie, czy „Volta” to powrót do formy. Punkt wyjścia był interesujący, przypominające wspomniane „Vinci”, gdzie mamy cenny rekwizyt, grupę cwaniaczków liczących na łup oraz zabawa pt. Kto kogo wykiwa i kto orżnie? W tle mamy pięknie sfotografowany Lublin, łamaną chronologię oraz coraz bardziej komplikującą się intrygę. Cały problem polega w tym, że kompletnie to mnie nie angażuje. Machulski próbuje gmatwać, ale bardziej interesuje go satyryczne spojrzenie na swołeczeństwo (nie, nie jest to literówka) polskie – zakompleksione, ogłupiałe, czerpiące swoją wiedzę tylko i wyłącznie z Internetu. Ta megalomania najbardziej widoczna jest w postaci Dolnego (świetny Jacek Braciak), który nie chce być prezydentem, lecz królem, ciągle popełnia językowe lapsusy oraz wielkie ego.

volta2

Odkrywamy kolejne historie tej korony, chociaż sceny retrospekcji wyglądają zaskakująco biednie. Nie chodzi mi o scenografię czy kostiumy, bo te wyglądają tak jak powinny, ale o zdjęcia – mocno skąpane w mroku, nieczytelne, jakby miały zakryć niedostatki budżetowe. I to wszystko ma tak wolne tempo, że aż można było przysnąć. Humoru też jak na lekarstwo, chyba że lubicie bluzgi. Ewentualnie jesteście w stanie wyłapać ironiczne spojrzenie na rzeczywistość. Wtedy można się na tym parę razy pośmiać. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, ze takiego machera jak Machulski stać na wiele, wiele więcej.

volta3

Pod względem aktorskim jest też nierówno, zwłaszcza dotyczy to grających główne role pań. Olga Bołądź i Aleksandra Domańska nie mają tak naprawdę co grać, stanowiąc jedynie walor wizualny. O Braciaku już mówiłem, pokazując prawdziwą petardę podczas sceny wywiadu. Najlepiej się sprawdza tytułowy Volta, czyli Andrzej Zieliński, dając popis umiejętności wchodzenia w postać inteligentnego cwaniaka, otoczonego przez niemal kretynów. A kiedy obok niego pojawia się Michał Żurawski, to lecą iskry. Dycha w jego wykonaniu pozornie wydaje się typowym ochroniarzem, ale jest zaskakująco oczytany, inteligentny i ten duet (plus Braciak) robią największą robotę w filmie. Są jeszcze drobne epizody, z których najbardziej zapada w pamięć Cezary „Popek” Pazura.

volta4

„Volta” miała być wielkim powrotem mistrza Machulskiego do formy. Przecież jego każdy film zaczynający się na „V” był wielkim sukcesem. I w porównaniu do poprzednich filmów jest to krok do przodu, ale zbyt mały, by kogoś to obeszło. Bardzo skromniutka ta „Volta”, która obiecywała o wiele więcej niż mogła dać.

5/10

Radosław Ostrowski

Juliusz Machulski – 10.03

machulskiBez tego człowieka polska komedia byłaby bardzo uboga, zwłaszcza w latach 80. Zawód artystyczny był mu pisany od początku i dobrze się stało, że zajął się reżyserią kina gatunkowego (specjalizacja: komedia z wątkiem kryminalnym).

Urodził się 10 marca 1955 roku w Olsztynie jako syn aktorów Jana oraz Haliny Machulskich. Od małego interesował się kinem, jednak jego pierwszym kierunkiem studiów była filologia polska na Uniwersytecie Warszawskim, którą rzucił po roku. Pierwsze doświadczenia filmowe zdobywał jako aktor (najbardziej znanym osiągnięciem na tym polu pozostaje główna rola w telewizyjnym „Personelu” Krzysztofa Kieślowskiego z 1975 roku) oraz asystent reżysera. Kiedy napisał swój pierwszy scenariusz, chciał poprosić o jego realizację samego Jerzego Kawalerowicza. Ten jednak namówił Julka, by sam spróbował sił jako reżyser.

W 1989 roku razem z Jackiem Bromskim i Jackiem Moczydłowski założył Studio Filmowe Zebra, zajmujące się produkcją filmową. Najbardziej znanymi filmami tego studia są: „Psy” Władysława Pasikowskiego (1992), „Historie miłosne” Jerzego Stuhra (1997), „Dług” Krzysztofa Krauze (1999), „Dzień świra” Marka Koterskiego (2002) czy „W ciemności” Agnieszki Holland (2011). Sporadycznie także realizuje spektakle Teatru Tv wg własnych tekstów (m.in. „Południk 19.”, „Przerwanie działań wojennych”, „Brancz”) i nakręcił dwa teledyski dla zespołu Kombi („Black and White” oraz „Nasze rendez-vous”).

W swoim dorobku nagród Machulski zdobył aż osiem Złotych Lwów na FPFF (w większości jako producent) oraz 4 nominacje do Polskich Nagród Filmowych Orły, co jest sporym osiągnięciem, a jego grono współpracowników jest tak wielkie, że nie byłbym w stanie wszystkich wymienić.

A oto ranking najlepszych filmów Machulskiego. Jeśli macie własne zdanie, piszcie w komentarzach.

Miejsce 15. – Ambassada – 4/10

Pomysł nie był najgorszy: młodzi małżonkowie odkrywają, że dzięki windzie mogą cofnąć się do 1939 roku, gdy budynek pełnił funkcję ambasady III Rzeszy. Ale w efekcie powstaje film nieśmieszny, nudny, pozbawiony napięcia, z antypatycznymi głównymi bohaterami oraz drewnianym aktorstwem. Broni się tylko praca kamery Witolda Adamka oraz Adam „Nergal” Darski wcielający się w Joachima von Ribbentropa.

Miejsce 14. – Ile waży koń trojański? – 6/10

Kolejna podróż w czasie – tym razem z 2000 roku do 1987, by rozwieść się z pierwszym mężem i szybciej związać się z obecnym (chociaż wtedy nie posiadającym tej świadomości) obecnym partnerem. Nieźle poprowadzona historia, pełna aluzji, zgrabnie ukazująca końcówkę PRL-u (oraz kilka postaci, które są znane obecnie). Jedynie zakończenie lekko rozczarowuje, całość jest nieźle zagrana (cwaniakowaty Robert Więckiewicz wygrywa) i solidnie poprowadzony kom-rom.

Miejsce 13. – Girl Guide – 6/10

Kontrowersyjny zwycięzca Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych z 1995 roku. Szukający pracy anglista-góral Józek Galica, zostaje zatrudniony przez dziewczynę, żeby ją poduczyć i poprawić relację ze swoim chłopakiem Amerykaninem. Nieświadomy Józek pakuje się w grubą aferę. Widziałem ten film dawno, ale pamiętam realizację – kompletnie odjechane zdjęcia, jakieś animowane wstawki, górale z Trebunich-Tutek śpiewajacy z góralami z Jamajki „Where is Janicek?” – abstrakcja na najwyższym pułapie. Plus beznadziejny dźwięk, bardzo dobry Kukiz w roli głównej i kawałki Piersi w soundtracku. Dziwadło jedyne w swoim rodzaju.

Miejsce 12. – V.I.P. – 6/10

Pozornie prosta opowiastka – młody kompozytor Roman, który pisze dla innych (taki ghostwriter), na prośbę przyjaciela odwozi jego samochód do domku na Mazurach. I przez przypadek wplątuje się w gangsterskie porachunki, a nie bez wpływu będzie miłość do żony mafioza. Początki III RP, gdzie dyplomaci zajmują się przemytem, bandyci mają dobre dile z glinami oraz romans. Pokręcona mieszanina, bardzo nierówna z kilkoma kapitalnymi scenami (ucieczka z więzienia czy epizod z Markiem Kondratem jako księciem Poniatowskim), średnim aktorstwem (Malajkat jest ok, ale Liza Machulska to kompromitacja) oraz zbyt hollywoodzkim finałem.

Miejsce 11. – Superprodukcja – 6,5/10

Satyra na środowisko filmowe. Krytyk filmowy Yanek Drzazga najpierw dostaje propozycję napisania scenariusza filmowego na zlecenie producenta-gangstera, by następnie nakręcić ten „wspaniały” film. Niby jest nieźle, a kilka scen jest znakomitych (etap pisania, „napad” na sklep), z pomysłowo wykorzystanymi efektami komputerowymi. Ale wątek gangsterski sprawia wrażenie zbędnego, a kilka żartów i aluzji jest trudnych do wyłapania (sceny z agentami ABW). Plusem jest dobre aktorstwo z wyrazistym drugim planem (Globisz, Przybylska, Rewiński) oraz muzyka T.Love.

Miejsce 10. Szwadron – 7/10

Pierwszy i jedyny poważny film w dorobku Machula. Bohaterem jest młody oficer dragonów rosyjskich, który uczestniczy w tłumieniu powstania styczniowego. Zaskakuje tutaj podejście do tematu oraz unikanie jednoznacznego portretu stron konfliktu. Można się przyczepić do statycznego filmowania scen batalistycznych i dość skromny budżet, ale solidny scenariusz, pewna ręką reżysera oraz znakomite role debiutującego Radosława Pazury oraz niezawodnego Janusza Gajosa to silne atuty tej produkcji.
PS. Film przeszedł cyfrową rekonstrukcję obrazu i wygląda troszkę lepiej niż zwykle.

Miejsce 9. – Pieniądze to nie wszystko – 7/10

Czyli jak w Polsce zrobić kapitalizm. Biznesmen Tomasz Adamczyk chce się wycofać z branży (produkcja wina) i przejść na emeryturę. Jednak gdy zostaje porwany przez byłych pracowników PGR-u, musi wrócić do gry i w ciągu miesiąca zarobić milion złotych. Może i humor trochę przaśny, jednak skutecznie działa na odbiorcę. Zderzenie dwóch mentalności wywołuje iskry, melancholijna muzyka podkreśla klimat, a bohaterowie są tak wyraziści, że nie można ich nie polubić. Plus błyszczący Marek Kondrat oraz kozacki drugi plan (Celińska, Maciejewski, Kosiński i Mikuć), a finałowa konfrontacja wywołuje miłe wspomnienia.
PS. Pierwowzorem postaci Adamczyka był Janusz Palikot – producent wina i filozof z wykształcenia.

Miejsce 8. – Kiler-ów 2-óch – 7/10

Miało być dwa razy śmieszniej niż zwykle i było. Jurek Kiler obecnie jest filantropem, wspierającym hojnie nasz kraj. Jednak Lipski jak i Siara, nie zapomnieli tego, co im zrobił, więc dawni wrogowie jednoczą się w planie zemsty. Intryga komplikuje się całkowicie, bohaterowie troszeczkę skretynieli, ale zabawnych (chociaż prostych) gagów i dialogów jest cała masa. Nadal błyszczy Cezary Pazura (a właściwie Pazurów dwóch), Englert z Rewińskim dają radę jako duet, a i tak zamiata wszystkich Jerzy Stuhr. Plus niezapomniane „młode wilki” (trio Dorociński-Milowicz-Friedmann). Dobry stuff.

Miejsce 7. – Deja vu – 7,5/10

Wariacki pastisz kina gangsterskiego. Chicagowska mafia wydała wyrok na Micku Nitchu, który ucieka do Odessy. Gangsterzy wynajmują cyngla Johnny’ego Pollacka, by wykonał wyrok. Reżyser tutaj żongluje konwencją kina gangsterskiego i bawi się w postmodernistyczną grę z cytatami. Jednocześnie pokazuje absurdy życia z ZSRR z perspektywy osoby z zewnątrz. Kapitalna muzyka jazzowa, imponujący rozmach (scenografia i kostiumy robią wrażenie), w końcu przewrotny finał i masa smaczków (zwróćcie uwagę na nazwiska gangsterów). Plus genialny Jerzy Stuhr w roli głównej.
PS. Film przeszedł cyfrową rekonstrukcję i bardzo dobrze wygląda.
PPS. W tym filmie wszystkie wszystkie dialogi są po angielsku i rosyjsku.

Miejsce 6. – Vinci – 8/10

Sam reżyser określił „Vinci” jako „Vabank 70 lat później” i coś jest na rzeczy. Cuma jest znanym złodziejem dzieł sztuki, który obecnie jest na warunkowym. Dostaje zlecenie kradzieży „Damy z łasiczką” i zamierza zrealizować cel. Klasyczny heist movie i ostatni tak zajebisty film Machula – świetne dialogi, nie brakuje suspensu oraz zaskoczeń plus pięknie sfotografowany Kraków. No i kompletnie mało znani aktorzy w rolach głównych (Więckiewicz, Szyc, Baar, Dorociński) wspierani przez niezawodnego Jana Machulskiego (fałszerz Hagen).

 Miejsce 5. – Kiler – 8/10

Jurek Kiler jest zwykłym taksówkarzem pracującym w Las Vegas (czytaj: w Warszawie), który przez pomyłkę zostaje wzięty za legendarnego Kilera – płatnego mordercę działającego na zlecenie. Nie dając sobie wytłumaczyć tej wpadki, Kiler musi zagrać rolę twardziela, zwłaszcza że jest spora kasa do wzięcia. Tylko że wspólnicy chcą się nawzajem pomordować. Zarzucano, że – jak Machula – to za prosta historia, ale mimo lat śmieszy jak diabli. Świetnie zarysowane postacie (najlepszy Wąski i napalona Gabrysia), wyluzowana muzyka Elektrycznych Gitar, błyskotliwie poprowadzona intryga i dowcipny finał. Plus kapitalne aktorstwo (Pazura, Kożuchowska, Rewiński, Figura, Englert i brawurowy Jerzy Stuhr).

Miejsce 4. – Kingsajz – 8/10

Kolejna futurystyczna wizja, gdzie istnieje świat rządzony przez krasnoludki w podziemiach Instytutu Badań Czwartorzędu. Jeden z krasnoludków, Adaś, złamał formułę kingsajzu – substancji pozwalającej na zwiększenie rozmiaru i stanie się człowiekiem, a zadania odbicia naukowca próbuje podjąć jego przyjaciel Olo Jedlina. Z dzisiejszej perspektywy imponuje scenograficzny rozmach (powiększone szuflady), szybko prowadzona akcja, sensacyjna intryga oraz dużo humoru, opartego też na cytowaniu poprzednich filmów reżysera. Inteligentna rozrywka ze świetnym aktorstwem (Chmielnik, Stuhr, Figura) oraz przewrotnemu finałowi.

Miejsce 3. – Vabank II, czyli riposta – 9/10

Pierwszy polski sequel, kontynuujący starcie byłego kasiarza Kwinty z bankierem Kramerem. Ten drugi (razem z pomocą poznanego w więzieniu Sztyca) ucieka z więzienia, by zemścić się na swoim nemesis. Jednak Kwinto ma plan i zaufanych przyjaciół. Błyskotliwie poprowadzona intryga, klimat przedwojennej epoki, świetna muzyka oraz galeria wyrazistych postaci. Oraz absolutnie niezawodne trio Machulski-Pietraszak-Pyrkosz, wspierane przez kapitalnego Bronisława Wrocławskiego (Sztyc) i zabójczy epizod Jerzego Matuli (reżyser ze swoim „Kruca bomba”).

Miejsce 2. Vabank – 10/10

Czerpiąca garściami z amerykańskich wzorców klasyka komedii kryminalnej. Jej bohaterem jest kasiarz Henryk Kwinto, który wychodzi z więzienia. Śmierć przyjaciela oraz wsypa dokonana przez dawnego wspólnika, obecnie szefa banku Gustawa Kramera, zmuszają go do podjęcia zemsty na oszuście. Razem ze starym przyjacielem oraz dwoma żółtodziobami planuje wielki skok. Od tego filmu wszystko się zaczęło, a Machulski stał się mistrzem w swoim gatunku – błyskotliwa fabuła, inteligentny humor, pomysłowa intryga i stylowa realizacja. Plus życiowe role Jana Machulskiego i Leonarda Pietraszaka jako antagonistów – tak się robi amerykańskie kino w Polsce.
PS. Film przeszedł cyfrową rekonstrukcję.

Miejsce 1. Seksmisja – 10/10

Jeśli „Vabank” było błyskotliwym debiutem, to „Seksmisja” jest ponadczasową petardą i klasyką także kina SF. Historia dwóch facetów, którzy zostali poddani hibernacji, budzą się w świecie, pozbawionym pierwiastka męskiego. I mimo upływu prawie 30 lat, film Machulskiego pozostaje z jednej strony bezpretensjonalną zabawą z imponującą scenografią i klimatem, z drugiej ostrą satyrą na feminizm oraz totalitaryzm. Wielkie role Jerzego Stuhra i Olgierda Łukaszewicza (duet Max i Albert to jedna z pereł polskiego kina) oraz Bożeny Stryjkówny (Lamia Reno), kapitalne dialogi oraz barwna wizja świata – czego chcieć więcej?
PS. Film przeszedł cyfrową rekonstrukcję.

Nieobejrzane przeze mnie:

Kołysanka (2010) – czyli horror na wesoło. Opinie podzielone, głównie negatywne
Matki, żony i kochanki (1995-98) – serial obyczajowy o czwórce przyjaciółek, czyli dość nietypowe dzieła jak na tego twórcę

Patrząc na ostatnie dokonania można odnieść wrażenie, że Machulskiego dopada kryzys twórczy. Brakuje humoru, błysku w dialogach, a nawet aktorzy zaczęli zawodzić. Życzę sobie, by Julek przebudził się, niczym ostatnia część „Gwiezdnych wojen” i pokazał, jak można zrobić w Polsce kino gatunkowe. Czekam na komentarze.

Radosław Ostrowski

AmbaSSada

Dobra polska komedia – ten gatunek kina wyginął w 2007 roku po premierze “Testosteronu”. Bo od tej nic mnie nie rozśmieszyło do rozpuku. Zdarzały się momenty niezłej zabawy („Rozmowy nocą” czy „Listy do M.”), ale większość tzw. „komedii” wprawiała mnie raczej w stan irytacji, rozczarowania i gwałtownej ucieczki w trakcie seansu, a parę z nich nawet nie interesowały mnie w ogóle (patrz: Kac Wawa). Jednak był w tym kraju jeden spec, który potrafił rozbawić, a imię jego Juliusz Machulski zwany też Komercjuszem Pierwszym. Ale ostatnio reżyser wolał zajmować się produkcją (m.in. „Wszystko będzie dobrze”, „W ciemności”), zaś jego fabuły nie trzymały już tego poziomu co kultowa „Seksmisja” czy „Kiler”. Dlatego z nadzieją, ale i obawami podchodziłem do „AmbaSSady”.

Przyznaje, że punkt wyjścia był naprawdę niezły. Otóż młode małżeństwo – Mela i Przemek, wprowadzają się do domu jego wuja Oskara, gdyż ten wyjeżdża. Kompletnie przypadkowo odkrywają, że winda na trzecim piętrze budynku prowadzi do… niemieckiej ambasady z 1939 roku. I to daje nieprawdopodobną okazję do zmiany losów świata oraz możliwość, żeby tego Hitlera…. killym go.

ambassada1

Reżyser bardziej niż na serwowaniu humoru, którego jest tutaj jak na lekarstwo stara się opowiedzieć ciekawa historię i do pewnego momentu ta intryga trzyma się kupy. Ale jest tutaj sporo zgrzytów – dlaczego winda tak działa (potem także szafa posiada podobny bajer), nie wiadomo. I czemu przenosi w czasie – brak wyjaśnienia. Druga sprawa to jakim cudem tych dwoje bohaterów, którzy pasują do siebie jak Żyd na zjeździe NSDAP są ze sobą? Może i przeciwieństwa przyciągają się, ale jakoś tej chemii nie widać. A i humor tez jakoś niespecjalnie porywa (może poza kilkoma scenami jak wejście sobowtóra Lepkiego – wzięte z „Człowieka w żelaznej masce” – z wąsami jak Wałęsa czy Ribbentrop grająca na gitarze „Dla Elizy” Beethovena kończący to słowami: „Wiedzieliście, ze zawsze chciałem być muzykiem”). Do tego jeszcze dodajmy słabe efekty komputerowe (cała przedwojenna Warszawa z budynkami i samochodami wygląda fatalnie), solidna scenografię oraz dobre zdjęcia (Witold Adamek) i muzykę (Bartek Chajdecki), to wyjdzie nam nowy Machul.

ambassada2

A aktorzy? Nie ma tu o czym gadać. Debiutujący na dużym ekranie Magdalena Grąziowska (wyluzowana i bardziej energiczna Mela) oraz Bartosz Porczyk (irytujący i sztywny Przemek oraz jego pradziadek Antoni) są po prostu sztuczni – ona przerysowana, on drewniany (choć jego drugie wcielenie troszeczkę lepsze). Z kolei Więckiewicz jako Hitler jest naprawdę przyzwoity. Tak naprawdę jest to koleś, który bardziej woli wypić wódkę niż walczyć. Ale i tak największym zaskoczeniem był Adam Darski ps. Nergal, który wciela się w postać Ribbentropa – i po prostu kosi. Do twarzy mu w uniformie (ciekawe czy na koncertach kapeli Behemoth tez nosi takie wdzianko), ma paskudne spojrzenie i szwargocze po niemiecku jak Niemiec. Ale tylko tyle można dobrego powiedzieć.

Obawiam się, że Machulski się skończył, a „AmbaSSada” potwierdza tylko zagubienie formy przez reżysera. Może powinien zrobić sobie przerwę od kręcenia filmów jak Władysław Pasikowski – i wtedy będzie k****a ostry jak brzytwa.

4/10

Radosław Ostrowski