Dziewczyna we mgle

Znacie takie małe miasteczka, gdzie wszyscy wiedzą o sobie wszystko? Tak jest w sprawie Avechot – górskim miasteczku gdzieś na pograniczu włosko-słoweńskim. Właśnie tutaj zaginęła 16-letnia dziewczyna Anna Lou. To było dzień przed Bożym Narodzeniem, w drodze do kościoła. Lokalna policja wydaje się bezradna, dlatego do pomocy zostaje wysłany inspektor Vogel i już znajduje podejrzanego.

dziewczyna_we_mgle1

Adaptacja powieści Donato Carrisi, dokonana przez samego autora. Czyli mamy do czynienia z kryminałem, gdzie całość skupiona jest na dwóch postaciach: prowadzącym śledztwo inspektorze oraz podejrzanym nauczycielu, a klamrą jest rozmowa policjanta z psychiatrą po pewnym tajemniczym wypadku. Tylko, że reżyser decyduje się wprowadzić widzów w pole. Bo nasz detektyw nie jest typowym śledczym, lecz medialnym manipulatorem, któremu zależy na cyrku oraz szaleństwie. Z kolei nauczyciel wydaje się być osobą pozbawioną motywu do porwania. I tutaj wszystko zaczyna się tutaj zacierać – co jest prawdą, manipulacją i kto kogo oszukuje. A gdzie jest nasza zaginiona dziewczyna? A kogo to obchodzi, liczy się, że media mają robotę, zaś turyści zaczynają chętniej przyjeżdżać do miasteczka i zostawiać pieniądze. Ale sprawa zaczyna się komplikować, reżyser coraz bardziej wodzi za nos, nie boi się manipulować, przez co intryga wciąga, zaś rozwiązanie dało mi wiele satysfakcji. Chociaż, czy aby na pewno mamy sprawcę zbrodni?

dziewczyna_we_mgle2

Klimat małego miasteczka, gdzie wszyscy się znają i skrywają tajemnice, budowany jest konsekwentnie. Powoli zaczynają do gry wchodzić manipulowane media, którym zależy tak naprawdę tyko na wytropieniu sensacji (aczkolwiek jest wyjątek), a każdy trop powoli zmusza do weryfikacji dostępnej nam wiedzy. Wrażenie tajemnicy potęgowane jest też przez delikatną muzykę oraz bardzo dużą ilość mroku w zdjęciach.

dziewczyna_we_mgle3

Ale prawdziwą perła jest tutaj znakomity Toni Servillo w roli inspektora Vogela. Nie jest to klasyczny śledczy z twardym kręgosłupem moralnym, ale świetny manipulator, którego motywacja pozostaje dla mnie największą zagadką. Równie wyborny jest Alession Boni w roli podejrzanego nauczyciela, który jest bardzo wycofany, wręcz kruchy, ale… nie, więcej nie mogę powiedzieć. Tak samo drugi plan kradnie Jean Reno jako lekarz psychiatra.

„Dziewczyna we mgle” bardzo brutalnie przypomina do czego może doprowadzić pycha oraz nadmierna pewność siebie, a wszystko zrobione z klimatem, głową oraz kilkoma przewrotkami po drodze. Fincher byłby dumny.

7/10

Radosław Ostrowski

Small Town Crime

Akcja toczy się gdzieś w małym miasteczku, gdzie żyje sobie Mike Kendall. Kiedyś był gliną i to całkiem niezłym, ale alkohol i jedno zdarzenie zmieniło wszystko. Obecnie częściej można go spotkać pijącego sześciopaka albo szukającego jakkolwiek pracy. Po jednej wieczornej popijawie, znajduje na szosie bardzo ciężko pobitą dziewczynę. Mimo dość szybkiej pomocy pogotowia, umiera, a Mike próbuje na własną rękę wyjaśnić przyczynę śmierci, co może być dla niego szansą powrotu do pracy.

small_town_crime1

Sama historia może nie brzmi zbyt oryginalnie, ale bracia Nelms potrafią w dziwny sposób ożywić ten ograny schemat. Bohater z przeszłością, półświatek, nie do końca legalne interesy oraz ludzie, którzy mogliby osiągnąć sukces, ale coś stawało im na drodze. I ten portret – nie tylko dotyczący głównego bohatera, ale też chociażby barmana – wnosi ten tytuł na troszkę wyższy poziom. Bo reszta to klasyczne elementy, z powoli odkrywaną tajemnicą, szantażem, morderstwem oraz finałową strzelaniną. Ale jednocześnie to wszystko wydaje się bardzo pewnie poprowadzone, pełne dobrych dialogów oraz całkiem niezłego humoru. Intryga potrafi wciągnąć, tropy są mylone, a rozwiązanie satysfakcjonuje. Najbardziej zaskoczyła mnie muzyka, jakby żywcem wzięta z lat 70. (te smyczki oraz bas), co buduje bardzo specyficzny klimat całości.

small_town_crime2

A do tego strzałem w dziesiątkę było obsadzenie w głównej roli Johna Hawkesa. Mike w jego wykonaniu to wrak, idący na dno oraz pozbawiony jakiegokolwiek sensu dla swojego życia. Niemniej, nadal posiada swoją intuicję oraz umiejętność łączenia ze sobą faktów. Mimo pewnych wad, z alkoholem na czele, kibicujemy temu bohaterowi aż do samego końca, co jest zasługą wielkiego talentu aktora. Ale drugi plan też jest dość wyrazisty, co jest zasługą Cliftona Collinsa Jra (narwany alfons Mood), Roberta Forstera (opanowany Steve Yendel) oraz Octavii Spencer (przybrana siostra Mike’a).

small_town_crime3

„Small Town Crime” to czysto gatunkowa zabawa, zrobiona z głową, bez popadania w moralizatorstwo, ale dostarczająca wiele frajdy. Tylko tyle i aż tyle, ale bez Hawkesa by się to nie udało.

7/10

Radosław Ostrowski

Nienasyceni

Włochy, pełne ciągłego słońca. To właśnie tutaj ukrywa się przed światem Marianne Land – kiedyś wielka gwiazda rocka. Obecnie mieszka z Paulem – fotografem. Kobieta ma chorą krtań i robi sobie przerwę. Jednak ich spokój zostaje przerwany przez dawnego kochanka oraz producenta muzycznego, Harry’ego oraz jego córkę, którą poznał dopiero rok temu.

nienasyceni1

Film reklamowany jako kryminał, ale nie do końca pasuje do tej konwencji. Dzieło Luki Guadagnino jest produkcją opartą w dużej części na tajemnicach, niedopowiedzeniach i jednocześnie w oparach ciepłego lata oraz bardzo mocno obecnego napięcia (także erotycznego). Jednak reżyser z jednej strony ma pewne element łamigłówki (łamana chronologia, skupienia na spojrzeniach, słowach i gestach), tylko tworzenie intrygi kompletnie go nie interesuje. Sami próbujemy rozgryźć te relacje, nie do końca jasne motywy zachowań oraz pewien stań niemal ciągłej zabawy wprowadzony przez ciągle nienasyconego Harry’ego (fenomenalny Ralph Fiennes). To on napędza cały film, tworząc niemal rozpędzone do granic możliwości nieustanne święto, doprowadzając niemal do ekstremum, zawsze pierwszy, zawsze gotowy. Nawet kiedy dochodzi do zbrodni, to samo śledztwo zostaje potraktowane i poprowadzone dość szybko, ale bez rozwiązania.

nienasyceni2

Całość niesamowicie działa na zmysły – połączenie bardzo nasyconych kolorów, pięknych krajobrazów czy kostiumów sprawia, że nie można oderwać oczu. Gdy jeszcze dodamy do tego parokrotnie wykorzystany teledyskowy montaż oraz mieszankę muzycznych stylów, będziemy chcieli zostać tutaj na dłużej. I mamy dwa wyjścia: albo uważnie i wnikliwie obserwować naszych bohaterów lub kompletnie zanurzyć się w świecie dookoła.

nienasyceni3

Jak wspomniałem, film kradnie Ralph Fiennes, sprawiający wrażenie ciągle “głodnego” życia, będącego niemal fizycznym wcieleniem nieustannej balangi (scena tańca w rytm Rolling Stonesów). Tylko na ile jest to prawdziwe oblicze, a na ile to tylko maska, skrywająca w sobie pustkę? Na tym samym wysokim poziomie wnosi się Tilda Swinton w roli głównej, muszącą grać wszystkim poza głosem. I to wygrywa fantastycznie, pokazując niby stabilne i spokojne życie, ale jednocześnie widać pewną tęsknotę za czasami występów oraz związkiem z Harrym. Kontrastem jest bardzo opanowany i spokojny Matthias Schoenaerts (Paul), sprawiający wrażenie niewzruszonego monolitu.

Czym są “Nienasyceni” – wakacyjną opowieścią, zmysłową eskapadą, chwilą celebracji czy zmuszającym do refleksji dramatem egzystencjalnym? Nie jest do końca poważny, ale wymaga uwagi i skupienia. Wtedy wszystko nadrabia z nawiązką.

7/10

Radosław Ostrowski

Skok na Hatton Garden

Ileż było filmów o skokach nie do wykonania? Amerykańskich, brytyjskich, polskich czy francuskich od groma i będzie jeszcze więcej. Tym razem jednak skok jest ustawiony w więzieniu przez węgierską mafię. Zadania ma wykonać młody skazaniec i zebrać ekipę, stawiając na bardziej doświadczonych ludzi, a celem jest… skarbiec depozytorowi Hatton Garden, gdzie do zgarnięcia jest kilkaset milionów dolców. Ale jak wiadomo, będą problemy.

hatten_garden1

Tym razem kryminalny skok zrobi paru oldboyów z Wysp Brytyjskich. I wszystko jest tu zrobione zgodnie z reguła klasycznego heist movie: zbieranie zespołu, przygotowania (kupno sprzętu, wozu itp.), wreszcie skok oraz obowiązkowe komplikacje w postaci skorumpowanego gliniarza i drobnych płotek z półświatka. Zrobione jest to na tyle lekko, ze ogląda się ze sporą frajdą, mimo braku czegoś oryginalnego. Niektóre przejścia montażowe są całkiem niezłe, godne Guya Ritchie, tak samo jak bardzo retro muzyka w stylistyce lat 70., czyli jazzowo, z dużą dawką fletów, perkusji oraz łagodnych klawiszy. Pojawiają się komplikacje, powoli jest budowane napięcie, a kilka momentów jest dramatycznych (zasłabnięcie jednego z członków składu). Sam film pozostaje też przykładem działania męskiej przyjaźni, zahartowanej wspólnym działaniem i sprawdzonej w boju. Poprowadzone jest to zgrabnie, ale bez robienia z widza kompletnego idioty. Troszkę to przypomina „Angielską robotę”, chociaż finał nie jest aż tak mocny.

hatten_garden2

Wszystko to jest bardzo wdzięcznie zagrane, bez napinki i z dużą dawką luzu. Najłatwiej wpasowali się w ten zestaw staruszkowie pod wodzą Larry’ego Lamba, wyglądające niczym brat Terence’a Stampa, tylko z większą ilością włosów na głowie. Ale nawet Matthew Goode jako narrator oraz szef całej akcji spisuje się dobrze. Zaskakująco łatwo odnajduje się w tej konwencji, zaś chemia między nim a resztą gangu trzyma się świetnie.

hatten_garden3

„Skok na Hatton Garden” raczej nikogo nie zaskoczy, ale czas przy nim nie będzie całkowicie stracony. Lekkie, zabawne, przyjemnie zrobione i bez poważniejszych zastojów. Można by było podkręcić jeszcze bardziej stawkę, lecz pozostaje to solidną zabawą.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Good Time

Początek tego filmu to rozmowa u psychiatry, gdzie odbywa się jakaś forma terapii. Tu tutaj znajduje się Nick – upośledzony umysłowo mężczyzna, którego wyrywa stamtąd jego brat Connie. Po co? By razem mogli napaść na bank. Wszystko idzie zaskakująco szybko i sprawnie, ale zaczyna się sypać po wyjściu z banku. Najpierw wybucha granat z farbą, a potem Nick zostaje schwytany przez policję. Connie by wpłacić za niego kaucję, potrzebuje jeszcze 10 tysięcy dolarów. Tylko skąd zdobyć pieniądze?

good_time1

Bracia Safdie początkowo wprawiają w konsternację, bo wstęp zapowiada bardziej kino społecznie zaangażowane. Ale potem to idzie w stronę rasowego kryminału, gdzie mamy napad (bardzo szybko zrobiony), ucieczkę oraz próbę odzyskania brata. By to zrobić, zanurzymy się w nocną podróż, pełną ludzi z niższych sfer, które próbują własnymi siłami spełnić amerykański sen. Droga ta jest wyboista, miejscami bardzo mroczna i pozbawiona jakiejkolwiek nadziei na szczęśliwy finał. Bo jeśli sam swojemu szczęściu nie pomożesz, nikt inny tego nie zrobi. Realizacyjnie film przypomina transowe produkcje Nicolasa Windinga Refna, gdzie z jednej strony mamy silne nasycenie kolorami oraz hipnotyzującą muzykę elektroniczną. Z drugiej zaś jest wiele ujęć z ręki, która sprawiają wrażenie jakbyśmy oglądali dokument. I to zderzenie nie wywołuje zgryzów. Reżyserzy potrafią zbudować napięcie (sceny w lunaparku), doprowadzając do dość zaskakującego finału.

good_time2

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do zmiennego tempa oraz masy zbiegów okoliczności, które pomagają bohaterowi wyjść z niemal każdych tarapatów. Niemniej byłem w stanie wejść w tą historię oraz jej klimat. A największą zaletą filmu jest fantastyczna rola Roberta Pattinsona, który ostatecznie odcina się od pamiętnej kreacji świecącego wampira. Tutaj widać jego zdenerwowanie, działanie instynktowne, a jednocześnie bardzo przemyślane aż do końca. To jak działa intuicyjnie, budzi wrażenie. Poza nim wybija się (szkoda, że tak krótko) Ben Safdie jako upośledzony umysłowo Nick z bardzo charakterystycznym, ospałym głosem oraz Buddy Duress jako narwany oraz klnący Ray, spotkany na drodze przez bohatera.

good_time3

„Good Time” to dziwny, transowy kryminał, stawiający na klimat. Gdy złapiecie ten rytm, to będzie bardzo dobrze spędzony czas.

7/10

Radosław Ostrowski

I nie było już nikogo

Wyobraźcie sobie taką sytuację, że na wyspę należącą do niejakiego państwa Owen zostaje zaproszonych 8 nieznajomych, a służba ma zadbać o ich zadowolenie. Grupę gości stanowią: guwernantka, misjonarka, policjant, sędzia, chirurg, generał, podróżnik i młody chłopak z wyższych sfer. Powoli schodzą na Wyspę Żołnierzyków, a tam każde z nich (przez tajemniczy głos) zostaje oskarżone o morderstwo. I tego samego dnia umiera jeden z gości.

i_nie_bylo_juz_nikogo1

To, ze Agata Christie była mistrzynią kryminału jest oczywistą oczywistością. A powieść „I nie było już nikogo” (albo „Dziesięciu Murzynków”) to jedna z pereł w koronie tej pisarki, gdzie mamy do czynienia z koronkowo poprowadzoną intrygą, gdzie ciągle są mylone tropy. Możemy podejrzewać, kto jest mordercą, chociaż nie mamy jasnych poszlak. Kolejno bohaterowie zaczynają – niczym w slasherze – opuszczać ten świat, a sprawca jest jakby nieuchwytny, niewidoczny, ciągle wodzący wszystkich za nos. Ukrywa się, a może to jeden z gości? Powoli zaczynamy też odkrywać tajemnice oraz grzechy na sumieniu naszych bohaterów, chociaż na początku zaprzeczają – poza Philipem Lombardem – swoim winom. Zgrabnie jest to przedstawione za pomocą montażu, gdzie czasami retrospekcja pełni rolę sennego koszmaru albo mary, wprowadzając poważne zamieszanie.

i_nie_bylo_juz_nikogo2

Ale to wszystko reżyserzy mini-serialu trzymają na pulsie, a osadzenie wszystkiego w jednym, odciętym od świata miejscu, buduje klaustrofobiczny klimat i poczucie zaszczucia. Niby stylowe miejsce, ale potrafi ono zbudzić niepokój większy niż pułapki z „Piły”. Nawet jeśli przez chwilę przychodzi do głowy element nadprzyrodzony w tej układance, to wyjaśnienie jest bardzo satysfakcjonujące (chociaż finał mógł powiedzieć troszkę więcej o motywacji czy sposobie działania zabójcy). Więcej wam nie zdradzę poza tym, że jest to pierwszorzędnie wykonana robota telewizyjna. Klimat świetnie buduje niepokojąca muzyka, stylowe zdjęcia oraz bardzo wyrazista scenografia, z obowiązkowym wierszem – niczym fatum – oprawionym w ramkę.

i_nie_bylo_juz_nikogo3

Jest to znakomicie zagrane, a każda z postaci ma swój moment, by skraść całą scenę. Na mnie największe wrażenie zrobiły aż cztery postacie. Po pierwsze, sędzia Wargrave (niezawodny Charles Dance), emanujący spokojem, opanowaniem oraz trzeźwością umysłu, jakiej można wielu pozazdrościć. Drugim mocno narysowaną postacią jest Philip Lombard (fantastyczny Aidan Turner), który jest świadomy swoich czynów i nie ukrywa ich. Równie podchodzi do sprawy w sposób logiczny i racjonalny, wyciągając trafne wnioski, ale nie zamierza bezczynnie czekać na śmierć. Trzecia jest panna Vera Claythorne (cudowna Maeve Dermody), której poczynania, motywacja oraz tajemnica pociągają najbardziej. Pozornie niewinna i delikatna, jest tak naprawdę sprytną, przebiegłą manipulantką, co pokazuje w dramatycznym finale. Reszta aktorów – z Samem Neillem i Mirandą Richardson na czele – także spisuje się fantastycznie.

i_nie_bylo_juz_nikogo4

Tak powinno się realizować kryminały na ekranie, a sama Christie byłaby zadowolona. To rewelacyjnie zrealizowany serial, ze znakomicie budowanym klimatem, fenomenalnym aktorstwem oraz konsekwentnie opowiadaną intrygą. Perła w koronie brytyjskiej telewizji.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Stare grzechy mają długie cienie

Małe miasteczko gdzieś na prowincji Hiszpanii, rok 1980, czyli trzy lata po śmierci generała Franco. Tutaj zostają przeniesieni dwaj policjanci z Madrytu – Juan i Pedro. Dlaczego tak się stało? Nie wiemy, ale obaj panowie się różnią jak noc i dzień. Pierwszy bardziej przypomina zachowaniem naszego Franza Maurera, drugi jest bardzo młodym idealistą trzymającym się nowych reguł oraz przepisów. Ale to oni muszą podjąć śledztwo w sprawie zaginięcia dwójki nastolatek – Carmen i Estrellę. Ale następnego dnia dziewczyny zostają znalezione martwe.

stare_grzechy1

Hiszpańskie kino znane jest głównie z produkcji dzieł Almodovara oraz kina grozy. Dlatego pewnym zaskoczeniem było dla mnie spotkanie z tym kryminałem. „Stare grzechy…” troszkę klimatem przypomina pierwszą serie „Detektywa” zmieszanego z „Psami”, gdzie jeszcze nowe porządki nie do końca się przyjęły, a ludzie ciągle darzą sentymentem faszystowską dyktaturę. A to wszystko tworzy bardzo mroczny, wręcz fatalistyczny klimat. To miejsce nie tylko jest pełne brudu, zbrodni oraz degrengolady, że masz dwa wyjścia: albo marnie zarabiać przy zbiorach albo uciekać stąd. Ewentualnie zająć się jakimś lewym interesem. Korupcja, szantaż, pornografia, przemoc oraz ogromna tajemnica, kawałek po kawałku odkrywana na dwa sposoby: albo wyciąganiem zeznań za pomocą pięści (Juan) albo wnikliwą obserwacją i trafnie zadawanymi pytaniami (Pedro). I o dziwo, obydwie te metody nawzajem się uzupełniają.

stare_grzechy2

Bardziej od kryminalnej intrygi reżysera interesuje portret czasów Hiszpanii, gdzie stara władza (teoretycznie) została wyrzucona, ale nowa, demokratyczna jeszcze nie w pełni działa. Poczucie atmosfery jeszcze bardziej potęguje minimalistyczna muzyka oraz niesamowite zdjęcia (ujęcia z góry czy z czołówki – perełka), gdzie pod mocnym słońcem czai się Zło. Także finał daje wiele do myślenia, ale sami się przekonacie.

stare_grzechy3

Kryminał Alberto Rodrigueza ma równie mocną obsadę, z której wybija się nasz duet, czyli stary cynik (świetny Javier Gutierrez) oraz młody idealista (mocny Raul Arevalo), którzy za sobą zbyt nie przepadają. Różnice między nimi nie są pokazywane na zasadzie dyskusji, lecz drobnych spojrzeń oraz mowie ciała, która pokazuje o wiele więcej niż są w stanie powiedzieć słowa. Jednak potrafią przełamać swoje animozje, chociaż pozostają nieufni.

stare_grzechy4

„Stare grzechy…” to przykład mrocznego, gęstego od klimatu kryminału. Chociaż nie wszystkie elementy zostają wyjaśnione (kto diluje narkotykami i jaką rolę pełni tajemnicza jasnowidzka), to można zanurzyć się głęboko w tej historii. To ubrane w kino gatunkowe krytyczne spojrzenie na transformację brzmi dziwnie znajomo w naszym pięknym i uczciwym kraju.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Maigret w Montmartrze

Inspektor Maigret powrócił. Trzeba było poczekać tylko pół roku, by szef paryskiej policji powrócił. Tym razem dostaje sprawę dwóch morderstw w dzielnicy Montmartre. Ofiarami są podstarzała hrabina oraz młoda tancerka z nocnego klubu. Ta druga przyszła nocą na komisariat, ale została zignorowana. Czy w ogóle coś łączy te sprawy?

maigret_41

Tym razem z materiałem zmierzył się doświadczony reżyser telewizyjny Thaddeus O’Sullivan i wykonał swoją robotę wzorowo. Tym razem wracamy do brudnej dzielnicy Montmartre, gdzie nie brakuje podniszczonych budynków oraz nocnego życia pełnego zabawy i rozrywki. I to tutaj wkraczamy w paskudny świat szantażu, prostytucji, narkotyków oraz przemocy. Ta część ma więcej mroku ze wszystkich i nie tylko dlatego, że większość scen toczy się w nocy. I do samego końca nie wiem kim, ani jak wygląda nasz podejrzany, co jeszcze bardziej nakręca dochodzenie. Długo musimy czekać na rozwiązanie tajemnicy (czy jest związek między sprawami, kim jest chłopak dziewczyny, kogo widział świadek) i jednocześnie sam próbowałem rozgryźć całą układankę. Wszystko dawkowane jest oszczędnie, bez żadnych efekciarskich popisów czy zawodów strzeleckich. Nie brakuje za to pościgów (pieszych), analizowania dowodów oraz główkowania. Wszystko opiera się na rozmowach i wyciąganiu wniosków, by dojść do niebezpiecznej rozgrywki.

maigret_42

Trudno nie odmówić „Maigretowi” stylu, który konsekwentnie jest tworzony eleganckimi zdjęciami oraz delikatnie budującą napięcie muzyką. Nie zabrakło też niezłego poczucia humoru oraz płynnego, podkręcającego tempo montażu. A co robi Rowan Atkinson? To, co najlepsze – kolejny raz tworzy wyrazistą postać detektywa, wnosząc życie tej pozornie papierowej postaci. Także wspierający go poprzednicy (inspektorzy Javevre i Lapointe) nie zawodzą, a uwagę zwraca zarówno znerwicowany Sebastian De Souza (Philippe) oraz bardzo śliski Douglas Hodge (właściciel klubu).

maigret_43

„Maigret w Montmartrze” potwierdza, że jest sens tworzenia kryminałów w starym, dobrym stylu. Trzyma w napięciu, jest inteligentnie poprowadzony, zrobiony ze smakiem i daje nadal sporo frajdy. Mam nadzieję, że będą kolejne części.

7/10

Radosław Ostrowski

Maigret: Noc na rozdrożu

Trzecie spotkanie z inspektorem Maigretem, który tym razem musi zmierzyć się z prawdziwą zagadką. W małym miasteczku Arpajon zostaje znaleziony mężczyzna z kulą w głowie – bez dokumentów, bez niczego. Zwłoki znajdują się w samochodzie należącym do niejakiego Carla Andersona, mieszkającego w dużym domostwie z siostrą. Mężczyzna ucieka razem z siostrą, więc sprawa wydaje się prosta. Ale Maigret, wsparty przed dawnego kolegę z policji, inspektora Grandjeana, ma wątpliwości.

maigret_31

Ta telewizyjna produkcja to kolejny przykład udanego retro-kryminału osadzonego w realiach lat 40. i 50. XX wieku. Widać, że to mały ekran, ale to kompletnie nie przeszkadza. Zdecydowanie bardziej sprawdza się tutaj intryga, pełna fałszywych tropów oraz różnych tropów: przemyt, kradzież diamentów oraz morderstwo. W przeciwieństwie do poprzednika, tutaj nie poznajemy dość szybko odpowiedzi na pytanie: kto zabił? I to jest największa zaleta, a przeniesienie większość wydarzeń do małego miasteczka, wnosi wiele świeżości oraz buduje klimat. Wrażenie robi też elegancka scenografia oraz kostiumy, w połączeniu ze stylową muzyką. Samo śledztwo oparte na analizie dowodów, poszlak, wyciąganiu wniosków, a także obserwacji. Wszystko się układa w spójną całość, a odkrywanie tajemnic Arpajon daje sporo satysfakcji, tak samo jak zakończenie.

maigret_32

Aktorsko klasę potwierdza Rowan Atkinson w roli Maigreta i nadal widać, że sprawia mu to wiele przyjemności. Wyciszony, powściągliwy, ale bardzo dociekliwy oraz uważny policjant bez super szybkiego umysłu Sherlocka wydaje się bardziej przyziemnym bohaterem, co jest dużą zaletą. Pozostaje jednak pełen empatii i nie osadzą. Wsparciem dla niego jest znana z poprzednich części ekipa śledczych, grana przez Shauna Dingwalla (Javiert) oraz Leo Staara (LaPointe). Z nowych ról trzeba wspomnieć o Kevinie McNallym jako dość porywczym inspektorze Grandjeanie oraz Mii Jexen (Else) i Tom Wlaschiha (Carl Anderson) w roli podejrzanego.

maigret_34

„Noc na rozdrożu” pozostaje – na razie – najlepszą częścią serii o inspektorze Maigrecie ze skomplikowaną, wciągającą intrygą, klimatem retro oraz świetnym aktorstwem. A w planach są jeszcze dwie kolejne fabuły o Maigrecie. Czekam na więcej, bo takiego Atkinsona chcę oglądać jak najwięcej.

7,5/10

 

Radosław Ostrowski

M jak morderca

Pamiętacie na czym polega gra w wisielca? Jedno słowo do zgadnięcia, a za pomyłkę dostajesz rysunek wiszącego człowieka. Taką grę podjął pewien morderca z policją. Kiedy detektyw Will Ruiney, były profiler FBI, znajduje na terenie szkoły podstawowej zwłoki z rysunkiem wisielca oraz literką nie wiem, że zaczyna się bardzo trudna zabawa. Poza tym, jeszcze na ławce znajduje numery odznaki swojej oraz emerytowanego detektywa Archera. Obaj panowie podejmują wyzwanie, ale mają trzecią wspólniczkę: dziennikarkę z Nowego Jorku, która ma obserwować ich pracę oraz opisać ją.

wisielec1

„Hangman” (polskie tłumaczenie tego tytułu to są jakieś jaja) może się wydawać jednym z wielu thrillerów o seryjnym mordercy oraz tropiącej go policji. Znamy te filmy od czasu „Siedem” Finchera, czyniąc ten schemat strasznie popularnym. Inspiracje thrillerem z 1995 roku czuć już w czołówce oraz dużej ilości mroku (bardzo ciemne kadry), ale to wszystko w tym temacie. Sama intryga i łamigłówka jest bardzo mocno naciągane, bo już po dwóch minutach wiemy, kto zabija, zanim poznajemy całą intrygę.

wisielec2

Brakuje tutaj jakiegokolwiek napięcia, sama intryga, sposób zabijania oraz miejsca kolejnych ciał (masarnia, kościół) brzmi kompletnie bez sensu, zaś parę rozwiązań (uśpienie faceta, by ukraść… jego krew – WTF?) wywołuje we mnie poczucie zażenowania oraz facepalm. Do tego jeszcze dialogi miejscami brzmią bardzo słabo, muzyka nieźle brzmiała, ale rozwiązanie jest jednym wielkim rozczarowaniem, jadącym po wszelkich kliszach. A kilka momentów (przesłuchanie rodziny pierwszej ofiary, rozmowa o powrocie Archera) zostało wyrzuconych przy montażu i to widać. Jakby tego było mało, zakończenie serwuje ciąg dalszy.

wisielec4

Aktorzy próbują coś wygrać, jednak ani reżyser, ani scenariusz nie pozwalają im rozwinąć skrzydeł. Tym większa szkoda, że zatrudniono samego Ala Pacino, próbującego wejść z pewnym dystansem oraz bardziej sztywnego Karla Urbana jako śledczego z tajemnicą, poczuciem winy. Obaj panowie radzą sobie nieźle, choć nie mogłem pozbyć się wrażenia niewykorzystania w pełni swoich możliwości. Z kolei Brittany Snow jako dziennikarka sprawia wrażenie kwiatka do kożucha, zaś główny antagonista jest bardzo przerysowany.

wisielec3

„M jak morderca” brzmi niczym niezły pomysł na thriller z seryjnym mordercą w tle. Problem w tym, że reżyser Johnny Martin kompletnie się nie przyłożył, jakby od niechcenia. Zabrakło serca, podejścia, sensu, rzemiosła. Absolutnie nie warto marnować czasu.

4/10

Radosław Ostrowski