Zbrodnia w White House Farm

Rok 1985, hrabstwo Essex i bardzo spokojna okolica. Tytułowa farma to spory kawał ziemi, należący do państwa Bamberów – małżeństwa w zaawansowanym wieku, mających dwoje dzieci (oboje adoptowane) oraz dwoje wnuków. Żyli w miarę spokojnie, nie licząc problemów psychicznych córki, która leczyła się farmakologicznie. W nocy z 6 na 7 sierpnia 1985 w farmie dochodzi do masakry – starsi państwo, córka Sheila oraz jej dzieci zostają znalezione martwe. Prowadzący śledztwo nadinspektor Thomas Jones jest przekonany, że to psychiczna chora Sheila zabiła wszystkich, a na koniec popełniła samobójstwo. Ale jeden z policjantów, sierżant Jones, który ma zająć się rodziną, zaczyna mieć poważne wątpliwości.

white house farm1

Kolejny brytyjski miniserial kryminalny, tym razem oparty na faktach. Cała akcja toczy się dwutorowo, skupiając się na dwóch wątkach. Pierwszy to reakcje rodziny po tragedii, skupiając się głównie na Jeremym oraz mężu Sheili. Jeden z nich ciągle jest w szoku i nie potrafi przetrawić tej tragedii, drugi zaś wydaje się opanowany. Aż za bardzo. Zupełnie jakby sprawiało mu to frajdę. Jasne, to dziwak, ale nawet to nie wyjaśnia pewnych decyzji (kremacja zamiast pogrzebu czy uśpienie psa), przez co rzucane są podejrzenia. Jednocześnie widzimy policyjne śledztwo, które skupione jest niemal na jednej tezie. Wszelkie próby innego spojrzenia uważane są za defetyzm, a nawet działanie na szkodę śledztwa. Widać jak na dłoni niekompetencję, niedbałe przeszukanie miejsca zbrodni, odrzucenie innych dowodów, skupienie ku karierze niż prawdzie. Przez co bardziej odczuwalna jest bezsilność, gdy wszelkie próby przebicia zawodzą. I obydwa te wątki potrafią zaangażować, głównie dzięki powolnemu odkrywaniu kart. To bardzo pomaga w budowaniu napięcia, parę razy szarpiąc za gardło.

white house farm2

Ale nie spodziewajcie się fajerwerków w kwestii technicznej, bo nie o to tu chodzi. To sama historia ma się bronić, gdzie dochodzi do szokującej prawdy. Chociaż tej można było się domyślać, a samej sceny rzezi nie pokazano. Jednak samo odkrycie prawdy potrafi uderzyć, nawet jeśli nie jesteśmy jej świadkami. Wszystko zamyka się w ostatnim odcinku, będącym procesem i daje to wiele satysfakcji. Jakby twórcy wierzyli, że mimo błędów i uchybień, sprawiedliwości zawsze stanie się zadość.

white house farm3

To jeszcze zostaje podparte jest świetnym aktorstwem. Absolutnie tutaj błyszczy Freddie Fox jako Jeremy Bamber, który jest bardzo śliski, wycofany i trudny do rozgryzienia. Nie można jednak oderwać od niego oczu kiedy manipuluje wdowcem, by skłócić resztę rodziny. Kontrastem dla niego jest Mark Addy jako sierżant Jones – pełen empatii, cierpliwy, wyciszony i skupiony. Co jest dużym przeciwieństwem upartego nadkomisarza Jonesa (mocny Stephen Graham), ignorującego inne dowody i działającego w pośpiechu. Z pań najbardziej wybija się Alexa Davies (wyciszona i wręcz zastraszona Julie Mugford) oraz Gemma Whelna (bardzo charakterna, nie dająca sobie w kaszę dmuchać Ann), dając sporo przestrzeni.

Kiedy Brytyjczycy biorą się za rekonstrukcję prawdziwych zbrodni, potrafią mocno chwycić za serducho. Nawet jeśli przypomina to Teatr Telewizji, jest to zrobione bardzo porządnie i zagrane świetnie. Jak tego nie obejrzeć?

8/10

Radosław Ostrowski

Deadwater Fell

Jesteśmy gdzieś w małym szkockim miasteczku. Tam niemal wszyscy znają się dobrze, jednak skupiamy się na rodzinie Kendricków. On jest lekarzem, ona pracuje jako wychowawczyni w przedszkolu. Mają trzy córki i wydają się być udanym małżeństwem. Jednak pewnego wieczoru dochodzi do tragedii: ich dom zostaje podpalony, a udaje się przeżyć tylko ojcu rodziny. Celowe podpalenie, wypadek czy bardziej wyrafinowane morderstwo? Policja z Glasgow prowadzi śledztwo, a pomaga lokalny policjant i przyjaciel rodziny.

deadwater fell1

Na pierwszy rzut oka „Deadwater Fell” wydaje się klasyczną mieszanką dramatu obyczajowego z kryminału. Czyli to, co w brytyjskiej telewizji stało się pewnym wzorcem. Ten miniserial powoli opowiada swoją historię, odkrywając kolejne elementy układanki. Udane małżeństwo skrywa pewne poważne problemy, których albo nikt nie widzi, albo są one ignorowane. Psychiczne znęcanie się, faszerowanie psychotropami, zaburzenia umysłowe – tutaj jest to pokazane bardzo delikatnie, odkrywając kolejne sceny z życia rodziny. Te retrospekcje wywołują dezorientację, przez co niemal do końca nie wiadomo kto odpowiada za tragedię. Czy to psychicznie chora żona, czy może jednak mąż? Zagadka pozornie wydaje się oczywiste, jednak po każdym odcinku weryfikujemy swoją wiedzę. A wszystko osadzone w surowych, górskich krajobrazach, co jeszcze bardziej potęguje klimat. Wszystko oparte jest na dialogach, z dość skromną ilością aktorów na ekranie. Przypomina to troszkę przedstawienie teatralne, lecz nie należy tego traktować jako wadę.

deadwater fell2

Nawet jeśli wydaje się to wszystko znajome i pewnych klisz (szorstki oraz tłumiący emocje sierżant, próbująca dotrzeć do prawdy jego żona, wyciszona teściowa), to jednak historia ma kilka zaskoczeń, dobrych dialogów oraz mylnych tropów. Bardziej interesowały mnie wątki obyczajowe od kryminalnego, niby pokazując znajomy portret małomiasteczkowego społeczeństwa. Chociaż nie poznajemy wszystkich postaci, skupiając się raptem na kilku.

deadwater fell3

Sytuację nadrabia bardzo solidne aktorstwo. Błyszczy bardzo wycofany David Tennant jako pan Kendrick, potrafiąc wzbudzić współczucie swoim niemal pustym, nieobecnym spojrzeniem. Tylko, czy aby na pewno jest ofiarą? Tutaj warto wspomnieć o świetnym Matthew McNultym (sierżant Steve Campbell), który jest bardzo szorstki i nie do radzi sobie z emocjami oraz Cush Jumbo (Jess Milner, żona Steve’a), wcielająca się w przyjaciółkę rodziny, próbującą dotrzeć do prawdy. Ta ostatnia potrafi zelektryzować swoją obecnością, kradnąc kilka scen.

Powiem krótko: fani brytyjskich kryminałów będą zadowoleni. To solidna, spójna, powolnie opowiedziana historia, która się nie nudzi. Ma swoje momenty i potrafi wciągnąć jak bagno, zaś Tennant potwierdza klasę.

7/10

Radosław Ostrowski

Przekładaniec

Bohaterem jest pewien młody, inteligentny chłopak w kolorze blond. Jest biznesmenem, który dostarcza towar, dostaje za to kasę i płaci działkę szefowi. Niby pierze swoje pieniądze, a ma ich dużo, dzięki biznesowi: dilerce narkotyków. Jednak coraz bardziej zaczyna myśleć o emeryturze. Przed tym dostaje dwie robótki do wykonania. Pierwsza dotyczy odnalezienia córki starego przyjaciela, która za bardzo lubi ćpać i zniknęła bez śladu. Druga sprawa to standard, czyli dobicie targu i sprzedaż tabletek ecstasy. Problem w tym, że jest to towar kradziony.

przekladaniec1

Na hasło brytyjskie kino gangsterskie dzisiaj wymawiane jest jedno nazwisko: Guy Ritchie. Nakręcony w 2004 „Przekładaniec” miał być kolejnym jego filmem, ale Brytyjczyk był zajęty innym projektem. Zamiast niego pojawił się jeden z jego współpracowników, czyli producent Matthew Vaughn. Czuć ten klimat znany z „Porachunków” i „Przekrętu”, chociaż jest to bardziej serio niż w/w. Bliżej jest do późniejszej „Rock’n’Rolli”, gdzie mamy zderzenie grubych ryb z drobnymi płotkami, nie brakuje gangsterów wykorzystujących policję dla własnych celów. Jest też w końcu prosty plan, który z każdą minutą coraz bardziej zaczyna się sypać, a poczucie bycia sprytnym od reszty wydaje się iluzoryczne. Pojawia się też humor, jednak jest go o wiele mniej niż w pierwszych film Ritchiego czy tego montażowego stylu. Zabawa w podchody, serbscy zabójcy, drobne cwaniaczki, kompletni idioci – dzieje się tu dużo, a posklejanie elementów układanki potrafi dostarczyć wiele frajdy. Nie brakuje trzymania w napięciu (akcja ze snajperem czy zabicie szefa mafii), jak i poważniejszych momentów.

przekladaniec2

Wygląda to bardzo porządnie i stylowo. Vaughn jeszcze nie jest tak efekciarski jak w „Kingsman”, ale potrafi bawić się równoległym montażem. Wszystko podbite bardzo fajną muzyką oraz eleganckimi zdjęciami. Vaughn spokojnie prowadzi narrację i potrafi ciągle zaskakiwać aż do finału zakończonego cliffhangerem.

przekladaniec3

Do tego mamy prawdziwą plejadę aktorów, którzy – w większości – nie są tak rozpoznawalni jak teraz. W roli naszego bezimiennego protagonisty wciela się Daniel Craig i to dosłownie przed zagraniem agenta 007. Pan X wydaje się bardzo pewny siebie, działa według określonego planu, jakby mając wszystko pod kontrolą. Niby wydaje się taki cool, ale to wszystko jest kamuflaż i parę razy widać, że w tej głowie coś się dzieje. Magnetyzująca, charyzmatyczna postać. Nie zawodzi Colm Meaney jako bardzo lojalny Greg, będący gangsterem starej daty, nie znoszący sprzeciwu Kenneth Granham, czyli szef Jimmy oraz bardzo śliski Michael Gambon (Eddie Temple). Gdybym miał wymienić wszystkie rozpoznawalne twarze, nie starczyło by czasu, ale mamy choćby znanych z „Porachunków” Jasona Flemynga i Dextera Fletchera, jest też Tom Hardy, Sally Hawkins czy Sienna Miller. Każde z nich ma te swoje przysłowiowe pięć minut, dodając swoją cegiełkę.

Największym grzechem debiut Matthew Vaughna jest pewne poczucie deja vu. Niemniej „Przekładaniec” to ciągle świetny brytyjski kryminał z przełomu wieków oraz wprawka do kolejnych, droższych produkcji tego producenta.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Na krawędzi mroku

Ronald Craven jest inspektorem policji w Yorkshire. Żona zmarła, zaś córka Emma studiuje i udziela się w organizacji proekologicznej Gaja. Spokojne życie zmienia się w momencie, gdy przed wejście do domu dziewczyna zostaje zastrzelona. Wszystko wygląda tak, jakby to nasz policjant miał być celem ataku. Dawne porachunki, świeżo wypuszczony skazaniec? Inspektor ma wątpliwości, które potęgują odebrane ze szkoły rzeczy dziewczyny oraz fakt, że jest… napromieniowana. Czy Emma była terrorystką? Zaczyna się prywatne śledztwo.

na krawedzi mroku1

Martin Campbell to reżyser, który dzisiaj jest znany z produkcji pełnych dużego budżetu oraz świetnie zainscenizowanych scen akcji. Wystarczy wspomnieć takie dzieła jak „GoldenEye”, „Maska Zorro”, „Casino Royale” czy niedocenionego „Green Lanterna”. Nie zrobiłby jednak zrobić tych rzeczy, gdyby nie pewien serial telewizyjny z roku 1985. Produkcja zebrała kilka nagród BAFTA (w tym za najlepszy serial oraz główną rolę męską), lecz w naszym kraju jest praktycznie nieznana. A szkoda, bo mimo lat oraz dość spokojnego tempa, jest to zaskakująco wciągająca produkcja. Zaczyna się jak rasowy kryminał, pełen mroku, powoli odkrywając kolejne elementy układanki. Zwykłe dochodzenie w sprawie morderstwa zaczyna sięgać szczytów władzy, wywiadowczej gry i pewnego składowiska odpadów radioaktywnych. Zaś w tle mamy potencjalne skażenie środowiska oraz nielegalne produkowanie plutonu. I to wszystko w czasach rządów Margaret Thatcher, nuklearnego wyścigu zbrojeń oraz parę miesięcy przed wybuchem reaktora w Czarnobylu.

na krawedzi mroku2

Najbardziej zadziwił mnie fakt, że serial skutecznie trzyma się realizmu. Zapomnijcie o szybkich pościgach, popisach strzeleckich czy pędzącej na złamanie karku akcji. Campbell wspierany przez scenarzystę Troya Kennedy’ego Martina pokazuje brudny świat na styku polityki, tajnych służb i biznesu. Co gorsza, nie wiadomo komu tak naprawdę można zaufać. Szpiedzy prowadzą własne gry, korporacje idą na układy z rządem, zaś gdzieś w tle jest potencjalna katastrofa nuklearna. Kto na tym zyska, kto straci i jaki jest naprawdę cel? Pojawiają się kolejne poszlaki i tropy, klimat bardzo zaczyna przypominać szpiegowskie dreszczowce, zaś napięcie podnoszone jest stopniowo oraz konsekwentnie. Czuć, że są to lata 80., wiele momentów nie wytrzymało próby czasu (włamanie do komputera MI5 za pomocą terminala) i jest parę scen zapychaczy jak wizyta u psychiatry. Pewne spięcia mogą wywołać sceny, gdzie Craven widzi swoją zmarłą córkę i z nią rozmawia, przez co wiele osób poczuje się dziwnie. Dla mnie te momenty pokazywały tą wrażliwszą stronę psychiki Cravena. Ja nie mam z tym problemu, ale rozumiem, że może to być problem.

na krawedzi mroku3

Nawet pozornie spokojne momenty jak przesłuchanie przed komisją, potrafi zaangażować. Dialogi są proste, nie pozbawione filozoficznych wątków oraz czarnego humoru. Realizacyjnie też trudno się do czegokolwiek przyczepić. Zdjęcia bardzo dobrze pomagają w budowie klimatu, zwłaszcza kadry nocne, nie brakuje mastershotów czy równoległego montażu. W tle za to gra bardzo rockowa muzyka Erica Claptona, w której czuć podwaliny pod „Zabójczą broń”. Nie brakuje też paru świetnie zrobionych scen akcji jak włamanie do Northmoor, ucieczka przed policją czy zgubienie ogona przez Cravena. Wtedy reżyser trzyma mocno za gardło, zaś mimo piętrowej intrygi, śledzi się to świetnie. Wątpliwości może budzić gorzkie i niejednoznaczne zakończenie, które może skłonić do myślenia.

na krawedzi mroku4

Jeszcze lepsze jest tutaj aktorstwo, chociaż większość obsady nie jest tutaj zbyt rozpoznawalna. Tutaj najważniejsze są dwie postacie, które mimo woli zawiązują współpracę. W Cravena wciela się absolutnie fenomenalny Bob Peck, który – choć pozornie wydaje się wyciszony – jest zdeterminowany oraz twardszy niż się wydaje. Słychać to w jego szorstkim głosie, rzadko pozwalając sobie na ekspresję i wściekłość. Kontrastem dla niego jest agent CIA Jedburgh w wykonaniu Joe Don Bakera, czyli Teksańczyk zakochany w UK oraz golfie. Równie uparty co Craven, bardziej rubaszny, nie bojący się śmierci i bardziej cyniczny niż kolega z UK. Chemia między nimi tworzy się w sposób naturalny, niemal praktycznie bez słów. Swoje robi też jedyna wyrazista kobieta, czyli Joanne Whalley jako Emma Craven. Ślicznie wyglądająca, pozornie delikatna i niewinna, w praktyce skrywająca wiele tajemnic. Dla mnie drugi plan kradnie duet wywiadowczy Pendleton/Harcourt, czyli Charles Kay oraz Ian McNeice. Niby typowi Angole, czyli bardzo flegmatyczni, spokojni i opanowani, lecz tak naprawdę mają bardzo wnikliwe umysły, wyciągając sensowne wnioski. Tutaj nawet drobne rólki zapadają w pamięć, co w przypadku BBC to jest standard, który później osiągnęło HBO.

na krawedzi mroku5

Choć serial skończył 35 lat, a zagrożenie nuklearne nie wydaje się tak silne jak wtedy, „Na krawędzi mroku” pozostaje absolutnie znakomitym serialem. Bezbłędna reżyseria, precyzyjny scenariusz, rewelacyjne aktorstwo oraz bardzo pewna realizacja tworzy bardzo nieprzeciętną produkcję BBC. Jeśli możecie, dorwijcie. Zwłaszcza, że niedawno wyszła wersja odrestaurowana na Blu-Ray.

9/10

Radosław Ostrowski

Nocny jastrząb

Deke DaSilva jest jednym ze skuteczniejszych policjantów w Nowym Jorku. Razem ze swoim partnerem, sierżantem Foxem są postrachem dilerów narkotykowych i innych drobnych cwaniaków. Ale tym razem panowie zostali przeniesienie do nowej komórki. Jej celem jest powstrzymywanie ataków terrorystycznych, zabijając terrorystów. Szkolenie prowadzi brytyjski inspektor Interpolu Hartman, a czasu jest mało. Albowiem do Ameryki zbliża się niemiecki terrorysta Wulfgar, który w Europie jest spalony i odcięty od funduszy.

nocny jastrzab1

Troszkę zapomniany film z początku lat 80. To kolejna opowieść o polowaniu na terrorystę, ale wszystko to widzimy z perspektywy nie mających doświadczenia z tematem policjantów. Ataki terrorystyczne dla nich to coś nowego, a przełamanie reguł nauczonych w policji jest ciężkie. Bo jak pokonać kogoś kto nie boi się śmierci, zabić zakładników, a nawet podłożyć bombę w publicznym miejscu? A żeby pokonać takiego człowieka trzeba być jeszcze bardziej brutalnym i bezwzględnym niż on. Reżyser historię prowadzi bardzo spokojnie, próbując skupić się na poznawaniu metod terrorystów. Zarówno przez działanie Wulfgara, jak i szkolenie DaSilvy oraz innych policjantów. Samej akcji nie ma zbyt wiele, ale jak już jest, ma swojej momenty. Nie można zapomnieć świetnego pościgu za Wulfgarem od klubu aż po metro, gdzie adrenalinę podkręcają świetne zdjęcia oraz mocno inspirowana funkiem i filmami policyjnymi z lat 70. muzyka Keitha Emersona. Te dźwięki świetnie pomagają budować wejść w tą opowieść do samego końca. Nie brakuje popisów pirotechnicznych (niewiele, ale jednak) oraz emocjonujących momentów jak niemal finałowa akcja z zakładnikami ONZ. Nie idzie to może w stronę widowiskowości, próbując zachować względy realizm, co jest pewnym plusem.

nocny jastrzab3

Dla mnie pewnym problem jest watek związany z byłą żoną DaSilvy. Niby mamy tutaj próbę zejścia ze sobą, lecz sama postać jest zepchnięta na dalszy plan. Jest to zmarnowany potencjał, stanowiący dzisiaj kliszę tego gatunku. Są drobne mielizny, lecz całość wypada bardzo porządnie.

nocny jastrzab2

Aktorsko całość skupiona jest na pojedynku dwóch charakterów. Pozytywnie zaskoczył mnie Sylvester Stallone z wyglądem prawie jak Serpico i zmuszony działać jak Brudny Harry. Powoli zaczyna coraz lepiej poznawać umysł terrorysty, zachowując opanowanie. Równie interesujący jest Rutger Hauer jako antagonista. Jest bardzo opanowany, wręcz metodycznie działający, ze spokojnym, wręcz kojącym głosem. Reszta postaci trzyma solidny poziom, choć najbardziej wybija się Nigel Davenport jako bezwzględny inspektor Hartman.

„Nocny jastrząb” próbuje pokazać troszkę inne oblicze Stallone’a niż tylko mięśniaka. Mimo lat ma w sobie pewien bardzo specyficzny urok, którego nie widać dziś zbyt często. Interesujące doświadczenie kina policyjnego.

7/10

Radosław Ostrowski

Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj

Brugia – niby małe miasteczko, jakich wiele znajduje się w Europie. Tutaj trafia dwóch Irlandczyków: Ken i Ray. Obaj zostali wysłani przez swojego szefa, Harry’ego, zameldowani w hotelu i czekać na dalsze instrukcje. Mają na to dwa tygodnie, a w tym czasie mają zwiedzać okolicę. O ile starszy Ken odnajduje się tutaj jak ryba w wodzie, dla Ray to miejsce wydaje się zwykłym zadupiem. Ale w końcu dzwoni telefon.

w brugii1

Martin McDonagh dzisiaj to nazwisko bardzo rozpoznawalne i cenione wśród kinomanów. Niewielu jednak poznało się na jego talencie na początku jego kariery filmowca. W 2008 roku zrealizował swój debiut, który jest czarną jak smoła komedią. Reżyser bardzo powoli wprowadza swoich bohaterów, o których nie wiemy zbyt wiele. Zaczynamy odkrywać jednak dlaczego ten duet – będący płatnymi mordercami – trafił do takiego małego miasteczka. I ta historia z komedii przechodzi w dramat, dotykający wręcz egzystencjalnych wątków. Wina, kara, ponoszenie odpowiedzialności za swoje czyny, honor, lojalność – tego się chyba nikt nie spodziewał. Sami bohaterowie nie wydają się bezwzględnymi bandziorami, mówiącymi o bandziorskich rzeczach. Przynajmniej w tym miejscu zachowują się bardziej jak my, szarzy ludzie. Piją piwo, zwiedzają, a nawet zakochują się w pięknych blondynkach. Ale samo miasto też staje się bohaterem samym w sobie. Niemal same średniowieczne budynki budują podskórnie niepokojący klimat. Niczym z obrazu Hieronima Boscha, co ironicznie wykorzystane zostaje w finale. Gdzie musi dojść do nieuniknionej śmierci, bo za wszystko trzeba zapłacić. Ale czy to oznacza, że nie należy nie robić nic z tym wszystkim? Czekać na przebieg wydarzeń? Zabić się? Uciec? Pytania wręcz egzystencjalne, a odpowiedź okazuje się banalna, ale nie głupia. Tylko, że ja wam tego nie powiem.

w brugii2

Bardzo pozytywnie zaskakuje realizacja. Pozornie jest to styl zerowy, ale największe wrażenie robi miasto nocą, utrzymane w żółtej kolorystyce. W tle jeszcze dość melancholijna muzyka Cartera Burwella, a wszystko zmontowane jest w sposób bardzo płynny. Aż chciałoby się zostać w tym nietypowym miasteczku. To wszystko jest podporą dla absolutnie świetnego scenariusza oraz skupionej ręki reżysera.

w brugii3

Ale to wszystko by nie działało, gdyby nie absolutnie fantastycznie dobrani aktorzy. Najbardziej w tym filmie zaskoczył mnie Colin Farrell jako Ray, który dopiero ma zacząć swoją przygodę jako cyngiel. Na początku widać, że coś go dręczy, jest zniechęcony Brugią, ale wszystko zmienia jedna osoba. I nagle zacząłem sympatyzować z tym gościem. Skontrastowany z nim jest Brendan Gleeson jako bardziej stateczny Ken i powoli zaczyna się budować silniejsza więź między nimi. Bardzo ciekawy duet, choć razem nie mają wiele scen. Cała akcja ulega zdynamizowaniu, kiedy na ekranie pojawia się Harry (absolutnie błyszczący Ralph Fiennes) – szef bohaterów, co klnie jak szewc i ma swoje twarde zasady. Jest jeszcze inna galeria postaci jak rasistowski karzeł, handlująca dragami członkini planu filmowego czy mający obsesję na punkcie starych słów handlarza bronią.

„In Bruges” było odpowiednią mieszanką komedii i dramatu, gdzie lekkość miesza się z poważnymi, wręcz egzystencjalnymi dylematami. Świetnie zagrana, z ciętymi dialogami oraz klimatem, którego nie widzę zbyt często. I tutaj McDonagh prezentuje swoje umiejętności jako reżysera/scenarzysty.

8/10

Radosław Ostrowski

River

John River jest mieszkającym w Londynie detektywem ze szwedzkimi korzeniami. Prowadzi poważne dochodzenia i jest skuteczny jak diabli. Jednak tym razem próbuje ustalić kto zabił jego partnerkę z pracy. Będzie to o tyle trudne, że prowadzi sprawę niejako bez wiedzy swoich przełożonych, ale też dlatego, iż nasz gliniarz widzi zmarłych ludzi. O tym jego przełożeni nie wiedzą, a sytuacja Rivera się pogarsza. Wszystko z powodu zakończonego śmiercią pościgu za podejrzanym, co jechał autem, z którego padły strzały.

river1

Kolejny brytyjski miniserial kryminalny od BBC, ale troszkę inny od reszty. Dzieło Abi Morgan inaczej rozkłada akcenty niż w tego typu produkcjach. Zamiast kryminalne intrygi, ważniejszy jest tutaj główny bohater ze swoją przypadłością. Imigrant, samotny, mający spore trudności w nawiązywaniu relacji z innymi ludźmi – taka postać zawsze będzie fascynująca. Ale jednocześnie w swoich fachu jest zawodowcem. Bardzo skupiony, wnikliwy, lecz także empatyczny. I to wyróżnia „Rivera” z grona brytyjskich kryminałów, pokazując bardziej psychologiczny portret człowieka udręczonego. Bo czym są ci zmarli? Manifestami, jak określa ich detektyw? Wyrzutami sumienia? Prześladującymi demonami? Urojeniami? Czy to oznacza, że jako martwi muszą być prawdomówni? Ich obecność bywa pomocna w prowadzeniu śledztw, jednak jest jeden prawdziwy wrzód na dupie. XIX-wieczny seryjny morderca Thomas Cream, jątrzący duszę Rivera, będący jego mroczniejszym odbiciem.  Strasznie męczy i wydaje się jako jedyny nie opuszczać bohatera do samego końca.

river2

Produkcja ma odpowiednio mroczny klimat, bardzo przypominający „Luthera”. Londyn tutaj jest bardzo szary, pozbawiony mocnych kolorów oraz mniej „pocztówkowy”. A i same sprawy, bo poza głównym wątkiem są dwa poboczne śledztwa, potrafią wciągnąć. Muszę jednak przyznać, że główny wątek korzysta ze znajomych elementów: korupcja w wymiarze sprawiedliwości, konflikt z rodziną o przestępczej przeszłości, rodzinne tajemnice. Ale jest tutaj poruszona kwestia imigrantów, stanowiąc kluczowy motyw dla zagadki. Nie wszyscy z nich mają tyle szczęścia co River, który wyruszył do Londynu za matką. Zawsze są traktowani z wrogością, podejrzewani o zaszczepienie wszystkiego, co najgorsze. To wywołuje jeszcze większą frustrację oraz desperację, którą wykorzystują inni.

river3

Aktorsko jest to wysoki poziom, do którego brytyjska telewizja nas przyzwyczaiła. Absolutnie znakomity w tytułowej roli jest Stellan Skarsgard, który w bardzo oszczędny sposób pokazuje skomplikowany charakter policjanta. Pozornie wycofany, w oczach oraz drobnych gestach widać bardzo kotłujące się emocje, które czasem w sobie wyzwala. W jego troszkę innym spojrzeniu na świat tkwi pewna siła, która pozwala mu jeszcze w miarę funkcjonować. Intrygująca jest Nicola Walker, czyli nawiedzająca Rivera detektyw Jackie Stevenson. Figlarna, dowcipna, czarująca, a jednocześnie bardzo tajemnicza, tworzy bardzo ciekawy duet z detektywem, choć poza nim, nikt jej nie widzi. Z drugiego planu najbardziej zapada w pamięć niepokojący Eddie Marsan, czyli prześladujący duch seryjnego mordercy Thomasa Creama oraz Lesley Manville jako przełożona policjanta.

river4

Troszkę się dziwię, że nie powstał drugi sezon „Rivera”, bo był potencjał na kolejne mroczne opowieści z nietypowym detektywem w roli głównej. Nie mniej to, co dostaliśmy pozostaje jedną z perełek brytyjskich miniseriali kryminalnych ostatnich lat. Jeśli macie okazję, zobaczcie koniecznie i popłyńcie z nurtem tej rzeki.

8/10

Radosław Ostrowski

Znaki – seria 1

Góry Sowie – miejsce mało znane, blisko granicy czeskiej. W pobliskim miasteczku Sowie Doły 10 lat wcześniej doszło do tajemniczego morderstwa dziewczyny. Mimo wysiłków policji, sprawa pozostaje niewyjaśniona. Do miasteczka przybywa nowy komendant policji Michał Trela. Próbując odnaleźć się w tym bajzlu pojawia się kolejne morderstwo. Ofiarą jest Patrycja Piotrowska, żona pijaka i matka kilkuletniej dziewczyny. Sposób zabójstwa bardzo przypomina sprawę sprzed 10 lat, jednak nowy będzie miał bardzo pod górkę.

znaki1-1

AXN od paru lat próbuje realizować w Polsce seriale kryminalne. Jedną z takich prób były nakręcone 2 lata temu „Znaki” w reżyserii Roberta Ziębińskiego oraz Jakuba Miszczaka. Wspominam o tym tytule dlatego, że wkrótce pojawi się druga seria. Niby mamy tutaj klasyczny motyw człowieka spoza miasta, próbującego odkryć skrywane tajemnice. Samo w sobie jest samograjem, którego nie da się zepsuć. Reszta też wypada bardzo znajomo, bo i jest poważna inwestycja, tajemniczy uzdrowiciel (tylko, że jego woda zawiera odmianę amfetaminy) oraz zebrana wokół niego grupa nawiedzonych dziwaków, były komendant trenujący boks, dość ekscentryczny sierżant oraz zmowa milczenia. Wszyscy wiedzą wszystko, tylko nikt jakoś nie chce poinformować służb. Standard wśród kryminałów skrytych w miejscach, gdzie diabeł mówi dobranoc.

znaki1-2

Różnicę jednak robi miejsce, bo Góry Sowie wyglądają tutaj przepięknie i tajemniczo w obiektywie kamery Wojciecha Tudorowa. Wygląda to tak jakbym miejscami oglądał „Watahę”, zwłaszcza kiedy pokazane są krajobrazy czy zachody słońca. Sama historia potrafi zaintrygować, bardzo powoli budując napięcie oraz intrygę, rzucając kolejne tropy i poszlaki. Dawny nazistowski bunkier, skrywane dokumenty, zbrodnia sprzed lat, układy, tajemnicze notatki proboszcza. Dzieje się tu wiele, lecz w połowie kolejne wątki sprawiają wrażenie zapchajdziur, prowadzących donikąd (mąż denatki-alkoholik, próba sprzedaży cennych, nazistowskich planów oraz ich kradzież). Co gorsza, w połowie serii te wątki zostają urwane, jakby stanowiły materiał do rozwinięcia w drugiej serii. Panowie, tak się po prostu nie robi, bo można nowej serii się zwyczajnie nie doczekać. Także troszkę inteligencja naszego komisarza zaczyna działać jakby wolniej, a ja zacząłem szybciej łączyć fakty. Szkoda, bo potencjał był na coś naprawdę świetnego.

znaki1-3

Jeśli coś broni się tutaj najmocniej to aktorstwo oraz kilka intrygujących postaci. Bardzo dobrze prezentuje się w głównej roli Andrzej Konopka jako szorstki, sarkastyczny Trela. Początkowo dość szybko odkrywa pewne tajemnice, ale większość pozostaje przed nim ukryta. Dla mnie szoł kradł zaskakujący Andrzej Mastalerz jako tajemniczy Jonasz. Niby uzdrowiciel, człowiek wierzący, ale jednak jego motywacja pozostaje niejasna. Sama obecnością oraz mimiką aktor potrafi stworzyć magnetyzującą postać. Tak samo jest z Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik, czyli panią Bławatską – matką pierwszej ofiary. Samą obecnością przykuwa uwagę, nawet nie robiąc nic. Tak samo warto wspomnieć o Piotrze Trojanie jako dość ekscentrycznym, bogobojnym sierżancie Sobczyku czy Helenie Sujeckiej, czyli jedynej normalnej policjantce w tym całym bajzlu. Ciekawych postaci jest dużo więcej, ale sami odkryjcie.

znaki1-4

O takich serialach zwykło się mawiać niewykorzystany potencjał, bo scenariusz nie dorównuje klimatowi. Na szczęście będzie kontynuacja i jest nadzieja, że zostanie wiele błędów poprawionych, a sama historia będzie lepsza.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Rellik

Londyńska policja prowadzi śledztwo w sprawie seryjnego mordercy, który swoim ofiarom oblewa twarz kwasem. Dochodzeniem kieruje Gabriel Markham, działający także z powodów osobistych: sam został oblany kwasem przez sprawcę. Ale cała historię poznajemy w momencie, kiedy policja znajduje podejrzanego – to chory psychicznie Steven Mills. Jednak podczas obławy mężczyzna zostaje śmiertelnie postrzelony. Detektyw jednak ma wątpliwości, czy mężczyzna był winny tych zbrodni.

rellik1

Kryminał od BBC, a dokładnie od braci Williams, czyli twórców „Missing”. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że idzie to znajomym kierunkiem. Klasyczne elementy są tutaj na miejscu: detektyw z przeszłością, brudny i lepki Londyn, masa tropów oraz poszlak, tajemnice do odkrycia. Jednak jest tutaj jeden trick, który wyróżnia ten tytuł z grona innych: kolejność. Albowiem całą historię poznajemy od końca i w kluczowym momencie akcja zostaje „puszczona” od tyłu, by cofnąć się o kilka godzin. Zostaje to nam podane o ile nas cofnęło, co zmusza do większego skupienia w trakcie seansu. Jeśli jednak sądzicie, że od razu dowiecie się kto zabił i dlaczego, to… nie. Tak dobrze nie ma, a pomysł wzięty z „Memento” tutaj sprawdza się świetnie i nie jest tylko techniczną sztuczką. A wiele scen w ten sposób nabiera nowego kontekstu (scena oddania kluczy czy znalezienie świni w mieszkaniu), jeszcze bardziej podkręcając napięcie.

rellik2

Normalna narracja wraca dopiero w ostatnim odcinku, choć też bywa przełamywana najistotniejszą retrospekcją. Dopiero wtedy wszystko zaczyna nabierać sensu, poznając motywację zbrodniarza. Osoby, którą widzieliśmy cały czas, nawet nie będąc w pełni świadomym. A co najbardziej mnie zaskoczyło, że dałem się podejść i wpadłem w tą pułapką, jaką twórcy przewidzieli. Jedynie same ostatnie sceny zawiodły mnie troszkę, ale to tyle w kwestii scenariusza.

Realizacyjnie jest tutaj po prostu solidnie, troszkę w dokumentalnym stylu. Kolory są przytłumione, jest wiele zbliżeń na twarze, co jeszcze bardziej buduje klimat. Tak samo jak miejscami świdrująca uszy muzyka elektroniczno-ambientowa. Tutaj wszystkie klocki są odpowiednio poukładane, trzymając solidny standard brytyjskiej telewizji.

rellik3

Równie świetne jest aktorstwo, gdzie twórcy postawili na mniej znane twarze zamiast wielkich gwiazd. Absolutnie tutaj błyszczy duet głównych bohaterów, czyli Richard Dormen oraz zjawiskowa Jodi Balfour. Ten pierwszy to glina z tajemnicą oraz życiem prywatnym w stanie niemal rozsypki. Atak kwasem jeszcze bardziej potęguje jego obsesję na punkcie mordercy i bardzo szorstki charakter. Bywa trochę cyniczny, ma pociąg do innych kobiet, nie będąc przystojniakiem. Bardzo ciężko polubić tego gościa, mimo że wydaje się – przynajmniej w teorii – tym dobrym. Z kolei Balfour (komisarz Shepard) pozornie wydaje się drobniutka, ale bardzo świadoma swojej atrakcyjności. Pozornie wydaje się nieciekawą postacią, ale z odcinka na odcinek nabiera coraz więcej kolorów, a między nią a Markhamen i czuć silną chemię między tą dwójką. Z drugiego planu najbardziej wybija się Paterson Joseph w roli bardzo uważnego psychiatry dr Isaaca Taylora oraz kapitalna Rosalind Eleazar jako podejrzana Christine Levison, kreując bardzo złożoną postać psychopatki.

rellik4

Czy poza intrygującym konceptem „Rellik” ma coś do zaoferowania? Forma wielu może początkowo zmęczyć, jednak dalej już lepiej. Świetne aktorstwo, bardzo wciągająca intryga oraz wiarygodne portrety psychologiczne postaci – to najmocniejsze punkty. Troszkę niedoceniony, ale warty uwagi miniserial.

7,5/10

Radosław Ostrowski

The Pale Horse

Mark Easterbrook jest zwykłym sprzedawcą antyków, który mieszka w Londynie lat 60. Ma piękną żonę, ale ginie w dość absurdalnym wypadku. Rok później mężczyzna żyje już z nową żoną i wszystko wydaje się toczyć swoim spokojnym tempem. Nie licząc kochanki pracującej w nocnym klubie, ale kiedy po jednej ze schadzek umiera, problem rozwiązuje się sam. To jednak nie jest najgorsze, bo przy innej denatce znaleziona zostaje lista. A on jest na niej wpisany, nie wiadomo dlaczego i kim jest cała reszta osób. Potem okazuje się, że osoby z listy zmarły. Niby z przyczyn naturalnych.

the pale horse1

BBC od lat bierze na warsztat w formie miniserialu powieści Agathy Christie. W tym roku padło na „Tajemnicę bladego konia” i nie jest to w formie jeden do jeden, co wielu fanów powieści zdenerwuje. Sama intryga jest ciekawa, bo w tle mamy tajemnicze miejsce „Pod Bladym Koniem” w małej wsi. Tam są trzy kobiety, co przepowiadają przyszłość i nie tylko. Pomagają rozwiązywać problemy z żywymi za pomocą magii. A przynajmniej taka jest fama i oglądając miałem pewne skojarzenia z… „Psem Baskerville’ów”, gdzie też pojawiały się – a przynajmniej zapowiadano – elementy nadprzyrodzone. Czyżbyśmy mieli do czynienia z morderstwami, naturalnymi zgonami czy jednak czarami. Kryminał to czy horror?

the pale horse2

Bo „The Pale Horse” ma miejscami bardzo niepokojące momenty, związane z sennymi koszmarami Marka. Niby akcja jest prowadzona powoli, lecz podskórnie czuć atmosferę niepokoju. Atmosfera wydaje się wręcz fatalistyczna, bez możliwości odwrotu. Sama obecność trzech pań już działało na moją wyobraźnię, zaś sceny festynu miały w sobie coś bardzo dziwacznego. I to bardzo skłania do myślenia, zaś budowana tajemnica zaczyna psuć życie naszego bohatera. Jest to budowane konsekwentnie, powoli odkrywając kolejne elementy układanki. Aż do samego finału, gdzie mam pewien problem. Z jednej strony wyjaśnienie jest bardzo zaskakujące i pokazuje, że jeszcze można wprowadzić widza w pole, z drugiej wydaje się dość dziwne oraz podane w sposób nieprzekonujący. Jakby tego było mało, ostatnie sceny wywołały we mnie konsternację. Ten artykuł prasowy stawia jeszcze więcej pytań, niemal podważając wszystko. Czy to co widzieliśmy, naprawdę miało miejsce czy to był wytwór zwichrowanego umysłu? Na to odpowiedzi nie dostaniecie i to mi troszkę psuje wrażenia.

the pale horse3

Technicznie trudno się do czegoś przyczepić, bo jest to bardzo porządnie wykonane. Scenografia oraz kostiumy budują realia lat 60., w tle gra bardzo niepokojąca muzyka, zaś mroczne zdjęcia koszmarów sennych wywołują skręt ku horrorowi. Widać telewizyjny budżet oraz kameralność całej historii (niemal wręcz teatralna), niemniej nie traktowałbym tego jako wady.

the pale horse4

Aktorsko jest tutaj bardzo solidnie, a z tego grona najbardziej wybijają się trzy role: Mark, pan Osborne oraz inspektor Lejuine. Pierwszego gra absolutnie świetny Rufus Sewell, który często jest obsadzany w rolach czarnych charakterów, co może wydawać się spoilerem. Jego Mark to postać naznaczona mrokiem, niepozbawiona ciętego humoru, próbująca wyjaśnić swoją tajemnicę. Intryguje i jest w stanie przekonać do siebie. Osborne w wykonaniu Bertiego Carvela początkowo sprawia wrażenie wystraszonego paranoika, człowieka bardzo wierzącego i przezornego. Zwraca na siebie uwagę nerwowymi ruchami i głosem, ale to wobec niego związana jest ważna wolta. No i Sean Pertwee jako prowadzący dochodzenie inspektor – dociekliwy, uważny, nie odpuszczający żadnego tropu. Klasyczny gliniarz w starym stylu. Warto też wspomnieć Kayę Scodelario jako drugą żonę Marka, Hermię. I nie chodzi tylko o urodę, ale ma też kilka mocnych scen (niszczenie garnituru).

„The Pale Horse” ze wszystkich ostatnich adaptacji Christie dla BBC wydaje się solidnym dziełem. Ma swój własny klimat, potrafi zaintrygować, ale nie do końca potrafi mnie przekonać do siebie. Być może te zmiany wobec materiału źródłowego były zbyt odległe, zaś zakończenie pozostaje dla mnie niejasną zagadką. Niemniej dla aktorstwa jak najbardziej warto.

7/10

Radosław Ostrowski