Anioł

Carlos Puch – pewnie wielu z wam to nazwisko kompletnie nic nie mówi. Ale w Argentynie to jeden z najbardziej niezapomnianych morderców. Dokonał 11 zabójstw, ponad 40 kradzieży. Najbardziej jednak szokowało to, że wygląda jak święty z obrazka – kręcone włosy, cherubinowa twarz, niewinne spojrzenie. Jak ktoś taki może zabijać, kraść i czynić zło? Przecież źli są brzydcy, prawda?

aniol1

Film Luisa Ortegi nie jest próbą stworzenia rekonstrukcji całej kariery mordercy zwanego „Czarnym Aniołem”, lecz chce wejść w umysł człowieka. Już na samym początku, gdy nasz bohater włamuje się do mieszkania. W tle słyszymy jego narrację z offu, gdy przyznaje się, że jest z porządnej rodziny, ale „urodził się złodziejem”. Wszystko widzimy niemal z jego perspektywy, przez co niemal cały czas miałem mieszane odczucia wobec tej postaci. Niby cherubin, tańczący w rytm puszczonej muzyki, kradnący płyty oraz motocykl, którym odjeżdża. A jednocześnie próbowałem jakoś zrozumieć 17-latka (!!!) i wmawiałem sobie, że może to jego sposób buntu czy może żądza szybkiego wzbogacenia się? Tylko, że żadna z tych tez nie pasuje do tego portretu. Chłopak, dołączając do gangu, nie trzyma się reguł, a swoją nieobliczalnością (napad na sklep z bronią) wywołuje zarówno podziw, jak i przerażenie. I choć można się przyczepiać, że nie jest to zbyt mocno powiązane ze sobą scenki, zaś kolejne sceny napadów czy zabójstw (ewidentnie naszego bohatera swędzą palce) nie szokują tak jak na początku, reżyserowi udaje się stworzyć silny portret. Portret człowieka budzącego niepokój i jednocześnie fascynację.

aniol2

Całość jeszcze jest osadzona na początku lat 70., co ma dość kluczowe znaczenie. I nie chodzi tylko o odtworzenie scenografii, kostiumów czy muzyki. Chociaż to zostało wykonane bez zarzutu. Pewnym detalem pokazującym mentalność tamtych czasów jest wywiad telewizyjnym, gdzie pada zdanie o pewnej teorii (naukowej zresztą). Mówiła ona, że zbrodni dokonywali tylko ludzie brzydcy fizycznie, co nie miało nic wspólnego z praktyką. Tylko, że to przekonanie siedzi w nas tak głęboko, iż nie łatwo można w to uwierzyć. Przecież taki śliczny chłopiec nie może być zły, prawda? PRAWDA? Niby jest tutaj sugerowana tłumiona orientacja homoseksualna Carlito (fenomenalny Lorenzo Ferro), jednak nie wydaje się, by to był decydujący czynnik.

aniol3

„Anioł” bardzo brutalnie przypomina prawdę, że umysł psychopatycznych zbrodniarzy budzi fascynację, ale pozostaje nieodgadniony. Niby banał, ale reżyser umie to sprzedać w bardzo przekonujący sposób, że nie można oderwać oczu.

8/10

Radosław Ostrowski

Pralnia

Trzy lata temu było głośno o tzw. Panama Papers – czyli ogromny wyciek danych firmy prawniczej Mossack Fonseca z Panamy. To w tej firmie powstała masa firm-słupów, dzięki którym prowadzone są finansowe przekręty, wykorzystywane przez finansowe elity, półświatek przestępczy oraz ludzi ze świata polityki. Dokumenty zostały przekazane przez tajemniczego Johna Doe do dziennikarza niemieckiego Suddeutsche Zeitung. Jak funkcjonował ten cały system? O tym próbuje opowiedzieć w swoim nowym filmie Steven Soderbergh.

pralnia1

Wszystko zaczyna się od rejsu, w którym bierze udział Ellen Martin razem ze swoim mężem. Przepłynięcie statkiem przez jeziorze kończy się wypadkiem i śmiercią 21 osób w tym mąż Ellen. W końcu dostanie odszkodowanie z ubezpieczalni i jakoś będzie można żyć. Problem w tym, że firma ubezpieczeniowa była słupem, przekazujące innej firmie, potem innej i innej. Łańcuszek finansowy, gdzie odpowiedzialność prawna zaczyna się rozmywać. I kto ma ponieść odpowiedzialność za wypadek, śmierć? Pytanie, pytanie, kolejne mylne tropy prowadzące donikąd. Jak się odnaleźć w tym całym bajzlu?

pralnia2

Reżyser mocno pod względem formy oraz stylu inspiruje się dylogią Adama McKaya, gdzie w komediowym, lekkim tonie opowiada o skomplikowanych mechanizmach biznesu oraz polityki. Zaś naszymi przewodnikami są Jurgen Mossack i Ramon Fonseca, czyli założyciele tej prawniczo-biznesowej kancelarii. Czwarta ściana łamana jest dość często, a panowie mają w sobie tyle uroku, że nie można ich nie lubić (mimo że są tutaj czarnymi charakterami). Fakt, że więcej czasu spędzamy z tymi złymi nie przeszkadzałby mi aż tak bardzo, gdyby nie jeden istotny szczegół: to ma tak anegdotyczny charakter, że sama mechanika wydaje się niejasna. Nie brakuje tutaj miejscami rozbrajających scen (rodzinna sytuacja afrykańskiego słupa Charlesa czy Maynard próbujący się dogadać z chińskimi wspólnikami), gdzie humor bywa smolisty. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że to wszystko jest przerostem formy dla treści. A może już tematyka finansowych oszustw i machinacji zwyczajnie już mi się przejadła. Do tego główna bohaterka zostaje porzucona przez twórców w połowie opowieści, by pojawić się dopiero w samym finale, co mnie zaskakuje.

pralnia3

Choć nie brakuje tutaj znanych twarzy, są one głównie zepchnięte do epizodycznych ról (m.in. David Schwimmer, Sharon Stone czy Matthias Schoenaerts). Za to Meryl Streep prezentuje się dobrze, choć jej postać nie jest zbyt dobrze zarysowana. Najważniejszy jest tutaj duet Gary Oldman/Antonio Banderas w roli prawniczych oszustów, będących naszymi przewodnikami po świecie szarej sfery finansowej. Panowie błyszczą w swoich strojach, przerzucają się terminami i czuć duże zgranie między nimi. I to jest prawdziwe paliwo napędowe, tak jak łamiący czwartą ścianę finał.

pralnia4

„Pralnia” jest solidnym filmem w dorobku Soderbergha, ale nie mogę pozbyć się wrażenia zmarnowanego potencjału. Można było z tego wycisnąć o wiele, wiele więcej a nie tylko inspirować się stylem McKaya z ostatnich lat. Niemniej jest to całkiem przyzwoita rozrywka.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Harry Angel

Wszystko zaczyna się bardzo klasycznie. Jest Nowy Jork roku 1955. Tytułowy bohater jest prywatnym detektywem, który za pieniądze pomoże w drobnej sprawie typu ubezpieczenia czy rozwód. Ale tym razem dostaje sprawę, która może być punktem zwrotnym w jego karierze. Niejaki Louis Cypher prosi go o znalezienie niejakiego Johnny’ego Favorite’a. Był bardzo popularnym muzykiem, który wskutek działań wojennych trafił do szpitala psychiatrycznego. Problem w tym, że Cypher odwiedził szpital i otrzymał bardzo sprzeczne informacje. Angel za wynagrodzenie decyduje się sprawę wybadać.

harry angel1

Alan Parker swój ostatni film nakręcił w 2003 roku i wygląda na to, iż nie zmienia zmieniać tego stanu rzeczy. Nie oznacza to jednak, że nie można pogrzebać w jego krótkiej, ale bardzo różnorodnej filmografii. Jak choćby adaptacji powieści Williama Hjorstberga, będąca krwawym kryminałem noir. Przynajmniej na początku. Wszystko wydaje się pasować: brudne miasto, cyniczny i rozmemłany detektyw oraz klimat tajemnicy. Brakuje tutaj tylko femme fatale, chociaż może jest taka. Ale tak naprawdę to tylko otoczka, sprawa zaczyna mieć swoje drugie dno. Bo prosta sprawa zaczyna przynosić masę trupów, a każdy trop okazuje się ślepą uliczką. Jakby naszemu zaginionemu bardzo zależało, żeby nikt nie odnalazł go. A przeniesienie akcji z Nowego Jorku do Nowego Orleanu nie jest w stanie tego klimatu zmienić. Zupełnie jakby mrok czy jakaś inna siła przyciągała naszego detektywa do siebie.

harry angel2

Reżyser garściami czerpie ze stylizacji kina noir, co widać już w warstwie wizualnej. Nie pozbawione brudu, pyłów oraz turpistycznego piękna Nowy Jork zostaje skontrastowany z ciepłym, pełnym kurzu oraz chat Nowym Orleanem. By jeszcze bardziej zagmatwać sprawę w tle mamy jakieś voodoo, czarną magię i okultyzm, przez co całość mocno skręca ku horrorowi. A i trzeba przyznać, że kolejne trupy stają się coraz bardziej makabryczne, co może odrzucić co wrażliwszych widzów. By jeszcze bardziej namieszać nam w głowie, sytuację komplikuje miejscami bardzo rwany montaż. Trudno wymazać scenę odkrycia makabrycznego trupa w rytm stepujących stóp czy powtarzanych ujęć z Harrym w jadącej windzie. I jeszcze to bardzo przewrotne, fatalistyczne zakończenie, które przypomina o tym, że długi zawsze należy spłacać. Nic więcej nie mogę zdradzić, bo musiałbym wejść w strefę spojlerów, ale to bardzo satysfakcjonująca rozrywka.

harry angel3

Aktorsko jest to zagrane fantastycznie, zaś drugi plan jest przebogaty. Ale tak naprawdę liczą się tutaj tylko dwie kreacje. Po pierwsze, kapitalny Mickey Rourke w roli tytułowej. Lekko rozmemłany i niedbale wyglądający facet, który znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Tylko, że jako detektyw nie jest mistrzem subtelności, bywa arogancki oraz bezczelny w wyciąganiu informacji. Ciężko polubić tego gościa, który wpadł w kleszcze, zaś mrok podąża za nim. No i jest jeszcze Robert De Niro w roli zleceniodawcy, wyglądającego jak biznesmen z dawnej epoki. Elegancko ubrany, z długimi włosami oraz paznokciami intryguje, zaś swoimi obserwacjami sprawia wrażenie kogoś bardzo zdeterminowanego. Choć na ekranie nie pojawia się zbyt często, tworzy bardzo wyrazistą kreację.

harry angel4

„Harry Angel” promowany był jako wypadkowa „Egzorcysty” i „Chinatown”, co jest trafnym połączeniem. Z pierwszego bierze elementy nadprzyrodzone, z drugiego noirową stylistykę oraz skomplikowaną intrygę. Taka hybryda nigdy przedtem ani potem nie dała tak interesującego efektu. Gotowi na tą diabelsko niebezpieczną odyseję?

8/10

Radosław Ostrowski

Ostatni uścisk

Wszystko zaczyna się w momencie, kiedy jesteśmy w restauracji, gdzie siedzi małżeństwo. Cała jednak sielanka zostaje przerwana przez grupę mężczyzn, co doprowadza do strzelaniny. Harry wychodzi bez szwanku, ale jego żona zostaje śmiertelnie ranna. Harry przypłaca to załamaniem nerwowym, czekając na powrót do pracy (działa w CIA). Cały czas ma poczucie, że ktoś go śledzi, a dodatkowo w jego mieszkaniu znajduje się młoda kobieta. By jeszcze bardziej namieszać, znajduje tajemniczą wiadomość w języku hebrajskim.

ostatni uscisk1

Na początku swojej ścieżki zawodowej Jonathan Demme zaczynał od śmieciowego kina spod znaku Rogera Cormana. Parę lat później reżyser postanowił spróbować swoich sił w thrillerze. „Ostatni uścisk” ma w sobie klimat przypominający kino Alfreda Hitchcocka. Jest bardzo zawikłana tajemnica, bardzo skonfliktowany bohater z przeszłością, piękna kobieta, tajne służby. Skomplikowane? To wyjaśnia dlaczego cała historia toczy się dość powoli, co wydaje się tutaj bronią obosieczną. Pomaga to zbudować klimat oraz jest hołdem dla Hitchcocka (w tle gra muzyka Miklosa Rozsy, mocno przypominająca dokonania z lat 40. i 50.), ale po pewnym czasie inaczej są rozkładane akcenty. Śledztwo zaczyna ustępować romansowi, w który nie byłem w stanie uwierzyć. Sama intryga też zaczyna skręcać ku rzeczom na granicy prawdopodobieństwa, przez co ciężko się zaangażować.

ostatni uscisk3

Skoro tak jest, to czemu ten film ogląda się świetnie? To jest ewidentna zasługa reżyserskiej ręki Demme’a oraz zdjęć Taka Fujimoto, stylizowane na elegancki dreszczowiec z lat wcześniejszych. Jest nawet scena w kościelnej wieży, która troszkę przypomina „Zawrót głowy” i parę momentów budowania napięcia jak scena na cmentarzu czy morderstwo w wannie. Nie mówiąc już o finale bardzo w duchu mistrza suspensu nad wodospadem Niagary. Atmosfera tajemnicy, niejasności a nawet paranoi wisi nad filmem i to jest jeden z mocnych punktów.

ostatni uscisk2

Ale reżyser ma jeszcze dwa mocne asy w talii. Naszego protagonistę gra niezawodny Roy Scheider i w roli lekko paranoicznego Harry’ego sprawdza się bez zarzutu. Zarówno w momentach pokazujących nerwowe załamanie wypada znakomicie, samą obecnością potrafi budować napięcie. Ale jeszcze lepsza jest wręcz zjawiskowa Janet Margolin w roli tajemniczej Ellie. Sprawia wrażenie delikatnej, pociągającej kobiety znajdującej się w absurdalnej sytuacji (wynajem mieszkania Harry’ego), ale tu jest coś więcej. Poza tym duetem w epizodzie kradnie film Christopher Walken jako szef czy Sam Levine, wcielający się w pojawiającego się w połowie Sama Urdella, który pomaga bohaterowi w ułożeniu całości do kupy.

Choć „Ostatni uścisk” bywa skupiony na atmosferze niż na historii, już tutaj widać powoli kształtujący się styl Demme’ego, którym zabłyśnie przy „Milczeniu owiec”. Ręka reżysera oraz stylowe zdjęcia podnoszą całość na wiele wyższy poziom.

6,5/10

Radosław Ostrowski

W bagnie Los Angeles

Był kiedyś taki czas, że kino noir (czarny kryminał) było czymś bardzo popularnym. Ten filmowy gatunek swoje najlepsze lata osiągnął w latach 40. i 50., stając się czymś absolutnie świeżym, niejako portretując te realia. Zdegenerowane miasto, będące symbolem dżungli oraz walki o przetrwanie, cyniczni twardziele, femme fatale, niekompetentna, brutalna policja oraz kwestie zaufania, lojalności. Później jednak powstawały mutacje tego gatunku w latach 60. oraz 70. (m.in. „Długie pożegnania” Altmana czy „Chinatown” Polańskiego), a nawet późniejszych pokroju „Tajemnice Los Angeles” czy osadzeniem elementów tego gatunku w czasach współczesnych („Kto ją zabił” Riana Johnsona lub niedawne „Tajemnice Silver Lake”). Jednak wiele filmów z tego gatunku zostało troszkę zapomniane, bo nie trafiły w swój czas. Czy tak jest z nakręconym w połowie lat 90. „W bagnie Los Angeles” według powieści Waltera Mosleya?

bagno la1

Akcja toczy się w słonecznym Los Angeles roku 1948. Tutaj żyje Ezekiel „Easy” Rawlins – weteran wojenny, mający własne mieszkanie (wzięte w hipotekę) i próbujący jakoś znaleźć pracę. Z nią jest ciężko, bo jest czarnoskóry. Poszukiwanie pracy odbywa się w lokalu Joopy’ego, gdzie zbierają się ludzie. I nagle do knajpy wchodzi biały mężczyzna – pan Albright, który ma pieniądze oraz pewien problem. Jego zleceniodawca, niedoszły kandydat na urząd burmistrza szuka swojej narzeczonej, która zaginęła bez śladu. Podobno lubi kręcić z czarnoskórymi ludźmi.

bagno la2

No nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, że sprawa ma swoje drugie dno. Intryga jest odpowiednio zaplątana, gdzie politycy, gangsterzy i biznesmemi zmieniają się jak w kalejdoskopie. Wszelkie układy, powiązania, tajemnice mogą wywoływać dezorientację, ale nigdy nie czułem się zagubiony. Wiadomo, że musi dojść do zdrady, przyjaciele wykorzystują bohatera, zaś zaufanie to waluta nieprzydatna w tym świecie. Pojawią się trupy, policja podejrzewa Easy’ego (bo wiadomo, czarny zawsze jest winny) i tak naprawdę jest się zdanym tylko na siebie. Standard gatunku okraszony narracją naszego bohatera z offu, który nie kłuje w uszy. Bardziej mi się podobała stylizacja na lata 40., gdzie w tle gra jazz, poruszają się auta z epoki, neony świecą, a w knajpach jest wyczuwalny dym z papierosów. No i broń też jest odpowiednia. Tak samo podobają mi się stylowe zdjęcia.

bagno la3

Udało się też zebrać aktorów z wysokiej półki, którzy pasują do tego klimatu. Kolejny raz klasę potwierdza Denzel Washington w roli Easy’ego, czyli naszym domorosłym detektywem, lawirującym między wszystkimi stronami. Zazwyczaj spokojny, ale robi wrażenie, gdy używa krzyku oraz gróźb, co dodaje także wiarygodności. Tutaj film kradnie dwóch facetów, czyli Tom Sizemore oraz Don Cheadle. Ten pierwszy początkowo wydaje się spokojny, jednak ma w sobie pewien rys psychopaty, co budzi przerażenie, zaś ten drugi jest o wiele bardziej narwany oraz chętnie korzystający z broni. Dobrze też wypada Jennifer Beals w roli naszej femme fatale, choć pojawia się rzadko.

Los Angeles nadal pokazuje swoje brudne oblicze, a sam film pozostaje troszkę niedocenionym. „W bagnie Los Angeles” wsysa jak bagno, choć wątek rasizmu nie jest mocno nachalny. A tego się troszkę obawiałem.

7/10

Radosław Ostrowski

Detroit

Detroit roku 1967 nie było czasem pokoju i spokoju. Wszystko zaczęło się od nalotu na nielegalny klub nocny, gdzie czarnoskórzy popijali alkohol. Widzący aresztowania tłum zareagował wściekłością. W ruch poszły butelki, kamienie, zaczęły padać strzały. Doszło do zamieszek, chaosu oraz anarchii, zaś do miasta wkroczyło wojsko. Kradzieże, agresja tłumu oraz wściekłość wynikająca z bycia czarnym i policyjnej przemocy. Kulminacją wydarzeń stała się sytuacja w hotelu Algiers dnia 25 lipca. Wkroczyła policja i wojsko, bo ktoś stamtąd strzelał, więc trzeba znaleźć strzelca oraz jego spluwę.

detroit2

Kathlyn Bigelow ostatnimi czasy pokazuje mieszankę kina sensacyjno-wojennego z poważniejszym zacięciem. Tak było z „Hurt Lockerem” opisującym uzależnienie od wojny oraz adrenaliny, a także we „Wrogu numer jeden”, czyli polowaniu na Osamę bin Ladena. Jednak w „Detroit” reżyserka sięga po kwestię wywołującą silne emocje w Ameryce. I to pokazuje już animowana wstawka na początku. Sama historia początkowo może wywołać dezorientację, bo mamy przeskoki z postaci na postać i nie wiemy dokąd to wszystko zmierza. Kamera jest bardzo rozedrgana, poznajemy bohaterów oraz całą absurdalną sytuację: chaos, kradzieże oraz policjantów, którzy – mimo zakazu – strzelają do ludzi. Wszyscy zaczyna się kumulować w momencie incydentu w hotelu (pięciu czarnych oraz dwie białe dziewczyny), gdzie ktoś dla żartu strzela ze ślepaków. Od tego momentu atmosfera robi się bardzo nieprzyjemna, w każdej chwili może doprowadzić do gwałtownej eksplozji.

detroit1

Ale jednocześnie nie ma tutaj prostego podziału, czyli biali to rasiści i brutale, a czarni ofiarami. Wszystko jest mocno rozmyte, a połączenie głupoty, władzy, broni może doprowadzić do tragedii. Próba szukania winnego, wymuszanie zeznań, przemoc, wreszcie strzelanie. Bigelow tak dokręca śrubę, że ogląda się to aż na krawędzi fotela. I pomaga w tym bardzo ciasna przestrzeń, skromna ilość aktorów doprowadzając do przerażającego finału. Ale jednocześnie reżyserka oskarża policję o rasizm i nadużycie, co zostaje rozwinięte w wątku sądowym. Tylko, ze wtedy zaczyna pojawiać się niebezpieczny patos, przez co siła oskarżenia zaczyna słabnąć. I to jest dla mnie jest największy problem (obok lekko chaotycznego początku) „Detroit”.

detroit3

Trzeba przyznać, że aktorsko jest co najmniej solidnie. Na mnie największe wrażenie zrobił Will Poulter w roli gliniarza Kraussa. Rasista, brutal, mocno naciskający na innych i przekonany o swojej władzy. Ten facet swoją mową ciała oraz swoimi oczami potrafi budzić przerażenie, przez co budzi wstręt. Równie świetny jest Algee Smith jako jeden ze śpiewaków Larry oraz Anthony Mackie w roli wracającego z wojny żołnierza. Tutaj każdy ma swoje pięć minut (m.in. John Boyega, John Krasinski, Hannah Murray czy Jacob Lathimore), tworząc bardzo solidne wsparcie dla całości.

Troszkę szkoda, że „Detroit” przeszedł kompletnie bez echa. Bigelow kolejny raz pokazuje wnikliwe spojrzenie na pulsujący, ciągle aktualny dramat w historii USA. Czy będzie to szansa na zagojenie i zabliźnienie ran? Trudno mi wnioskować, ale ten film trzyma za ryj.

7/10

Radosław Ostrowski

Niewiarygodne

Ta historia wydaje się tak nieprawdopodobna, że musiała się wydarzyć. Rok 2008, Linwood, stan Waszyngton. Marie Adler zgłasza na policji, że została zgwałcona przez nieznanego napastnika. Związał jej nogi, oczy i robił zdjęcia, a potem wyszedł z jej domu. Prowadzący śledztwo poza jej zeznaniami nie znajdują niczego, zaś wątpliwości zasiewa jedna z jej matek zastępczych oraz ciągłe plątanie się dziewczyny w zeznaniach. To wystarczyło, żeby uznać Marie za niewiarygodną, która ostatecznie przyznaje się do zmyślenia całej sytuacji.

Trzy lata później w Golden, Colorado dochodzi do gwałtu na 22-latce, gdzie kobieta była związana, fotografowana oraz umyta. Prowadząca śledztwo detektyw Duvall przypadkiem odkrywa, że doszło niedawno do podobnej zbrodni w hrabstwie Westminster i kontaktuje się z detektyw Rasmussen.

niewiarygodne1

Mówi się, że Netflix produkuje hurtowo filmy oraz seriale, przez co jakościowo jest bardzo nierówny. Wiadomo, iż chodzi o dotarcie do najszerszego grona odbiorcy, ale w przypadku mini-seriali jest co najmniej dobrze, a nawet bardzo dobrze. Nie inaczej jest z „Niewiarygodnym”, opartym na nagrodzonym Pulitzerem artykule prasowym. I jest to bardzo rasowy kryminał, pokazujący jak prowadzi się (lub jak nie powinno) śledztwo w sprawie gwałtu. Cała fabuła jest prowadzona dwutorowo: z perspektywy detektyw Duvall i współpracującej z nią (od pewnego momentu) detektyw Rasmussen oraz Marie, widząc reperkusje jej działań. Pozwala to twórcom bardzo szeroko pokazać nie tylko jak wygląda dochodzenie do prawdy – a to potrafi trzymać w napięciu aż do końca – ale przede wszystkim na ofiarach. O tym, jak one próbują odnaleźć się i jakoś funkcjonować po tym wszystkim. Tylko, że takie zdarzenie jak gwałt tworzy wśród ofiar cień, którego nic nie jest w stanie usunąć. Nawet schwytanie sprawcy nie jest w stanie zmienić poczucia lęku oraz poczucia bezpieczeństwa. I to jest naprawdę przerażające.

niewiarygodne2

Drugi wątek – prowadzony równolegle – dotyczy Marie i tego, co dziewczyna przechodzi. Tylko pozornie wydaje się zbędnym, ciałem obcym. Ale w rzeczywistości stanowi bardzo istotne uzupełnienie całości, bo pokazuje przypadek ofiary uznanej przez władzę jako niewiarygodna. Osoby, które miały ją wspierać, zawodzą ją. Samo jej przesłuchanie budzi spore wątpliwości (detektywom ewidentnie brakuje empatii), a wnioski są wyciągane na podstawie fałszywych przesłanek. Efekt tego jest katastrofalny – utrata przyjaciół, zaszczucie (wyciek jej danych do prasy), kompletny brak zaufania wobec najbliższych oraz wręcz depresyjne myśli. Co tylko bardziej potęguje nieufność wobec systemu, myśli samobójcze i poczucie beznadziei. Bo jaki jest sens walczyć o prawdę, skoro nikt jej nie chce?

niewiarygodne3

Pod względem realizacji serial mocno przypomina troszkę dokument. Nie ma tutaj jakiś realizacyjnych tricków (wyjątkiem są przebitki pokazujące sceny gwałtu), stonowana kolorystyka oraz bardzo delikatna muzyka w tle. Najbardziej zaskoczyły mnie tutaj sceny, gdzie mamy wyjaśnione jak działają procedury policyjne. Tutaj dialogi są ekspozycyjne, ale jest to poprowadzone w sposób nienachalny i pomaga zrozumieć co i jak działa. Nawet pozornie nudne sceny rozmów, przeglądania akt, przeszukiwanie mieszkań – wszystko to wygląda i brzmi po prostu znakomicie. Scenarzyści wykonali kawał fantastycznej roboty.

niewiarygodne4

Pewna reżyserka ręka (a właściwie trzy ręce, czyli Lisę Cholodenko, Michaela Dinnera oraz Susannah Grant), znakomity scenariusz oraz bardzo dobra realizacja nie zawsze wystarcza. Udało się za to zebrać fantastyczne aktorki (tutaj dominują kobiety). Najbardziej dźwiga na barkach Kaithlyn Dever w roli Marie. Bardzo delikatna dziewczyna z bardzo naznaczoną przeszłością z masą demonów w tle, która coraz bardziej zaczyna izolować się od reszty. Mieszanka łagodności z kipiącym wręcz gniewem i agresją jako reakcją obronną. Wiele scen z jej udziałem (przesłuchania policji czy rozmowa z psychologiem) potrafią poruszyć i pokazać jej inne oblicze. Ale dla mnie prawdziwym dynamitem jest prowadzący duet policjantek w wykonaniu Toni Collette (Grace Rasmussen) i Merritt Dever (Karen Duvall). Panie tworzą bardzo sprawnie działający duet będący niemal idealnym wzorcem policjanta. Bardzo empatyczne (pierwsza scena przesłuchania Duvall – perełka), drobiazgowo wykonujące swoją pracę i analizujące materiał dowodowy na wszelkie możliwe sposoby. Choć ta pierwsza miejscami bywa nerwowa (zwłaszcza w kwestiach przemocy wobec kobiet i bezsilności wobec przepisów prawa), a druga bardziej opanowana i wyciszona oraz mają kompletnie różną przeszłość. Także jest tutaj przebogaty drugi plan (m.in. Dale Dickey jako komputerowa specjalistka RoseMarie czy Danielle Macdonald i Annaleigh Ashford wcielające się w ofiary), gdzie nie można się do nikogo przyczepić.

niewiarygodne5

To rzeczywiście niewiarygodne, że Netflix jeszcze ma sporo mocnych strzałów w bibliotece. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie zapowiadało się na coś, co mogło być dziełem z najwyższej półki. Ale „Niewiarygodne” jest bardzo mocnym, poruszającym dramatem i trzymającym w napięciu kryminałem jednocześnie. Serial, który absolutnie trzeba obejrzeć i nie ma zmiłuj.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Tajemnice Silver Lake

Los Angeles – miasto, gdzie byliśmy multum razy w różnego rodzaju filmach, powieściach oraz gier komputerowych. Taka też jest dzielnica Silver Lake, gdzie mieszkają ludzie z raczej wyższych sfer. Ale wyjątkiem od tej reguły jest Sam – młody chłopak, który nie ma pracy, lubi stare filmy, teorie spiskowe oraz jaranie zioła. I jeszcze podglądactwo sąsiadki, chodzącej prawie na golasa. A że ma czynsz do spłacenia, nieważne. Wszystko zmienia kiedy pojawia się nowa znajoma, Sarah i może będzie z tego coś więcej. Ale następnego dnia dziewczyna kompletnie znika. I nasz Sam, chcąc nie chcąc, zaczyna bawić się w detektywa.

silver lake1

David Robert Mitchell przykuł uwagę wszystkich widzów horrorem „Coś za mną chodzi”. Ale tym razem nasz filmowiec postanowił spróbować innego gatunku. Sama historia zapowiada się jak coś w stylu kina noir, tylko we współczesnej rzeczywistości. Wszystkie elementy się zgadzają: femme fatale, prywatny detektyw (powiedzmy), tajemnicze spiski oraz miasto, będące labiryntem. Ale reżyser postanowił zagrać wszystkim na nosie, bo śledztwo zostaje zepchnięte na bardzo dalekim planie. Bo wydarzeń jest tutaj mnóstwo: tajemniczy zabójca psów, zaginięcie pewnego biznesmena, tajemnicze imprezy z psychodelicznymi zespołami. A w to wszystko wplątuje się nasz lekko zjarany detektyw-amator. Jeśli wam się zaczęło kojarzyć z „Wadą ukrytą”, to jesteście na właściwym tropie. Z jedną małą różnicą: u Paula Thomasa Andersona łatwiej było czerpać frajdę, zaś Mitchell coraz bardziej zaczyna przeginać z absurdem.

silver lake2

Realizacyjnie tutaj film mocno czerpie inspirację Alfredem Hitchcockiem (warstwa muzyczna, motyw podglądactwa) oraz Brianem De Palmą (praca kamery, kolorystyka), tylko bardziej na kwasie. Całość zaczyna się coraz bardziej plątać, tropy coraz bardziej prowadzą donikąd, a parę wątków nie zostaje wyjaśnionych (zabójca psów). By jeszcze bardziej wszystko pogmatwać pojawiają się sceny oniryczne, gdzie ludzie zaczynają szczekać oraz masa wariackich teorii spiskowych – puszczanie piosenek od tyłu (bo wszystkie utwory zawierają zaszyfrowaną wiadomość), doszukiwanie przekazu podprogowego w reklamach, szerokie popkulturowe tropy, plakaty, stare filmy, żądza nieśmiertelności oraz próba zdobycia bogatego mężulka. A że całość trwa prawie dwie i pół godziny, poczucie zmęczenia, dezorientacji, chaosu zaczyna się nasilać. Wielu z was zapewne odpadnie w trakcie seansu, a próby posklejania wszystkich elementów do kupy nie daje odpowiedzi na wszystkie pytania.

silver lake3

Powiem szczerze, że mam bardzo mieszane uczucia. Trudno się przyczepić do realizacji (zdjęcia i muzyka cudne), ale fabuła kompletnie mnie nie zaangażowała. Jest kilka bardzo mocnych scen – na bank zapamiętam spotkanie z songwriterem, mocno obdzierająca popkulturę czy pobicie dzieciaków rozrabiających na ulicy – i dość ekscentrycznych postaci, jednak to wszystko wywołało tylko mętlik oraz dezorientację. Być może spróbuje jeszcze raz wejść do tej nory i wyłuskać coś więcej. Ale nie jestem w stanie nic obiecać.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Skok na bilon

Wydaje się, że sklejenie dwóch nie pasujących do siebie gatunków może być pewnym powiewem świeżości. Problem jednak w tym, żeby umieć to ze sobą połączyć. Bo jak zrobić film z nastolatkami w rolach głównych oraz heist movie? Przecież to się gryzie ze sobą. Od czego jednak jest Netflix, specjalizujący się w realizowaniu najbardziej szalonych pomysłów.

skok na bilon1

Akcja „Skoku na bilon” skupia się w niezbyt prestiżowym liceum w Filadelfii. Kiedy zaczyna się akcja, klasa jest na szkolnej wycieczce w narodowej mennicy. Niby wszystko dzieje się spokojnie, lecz będący jednym z opiekunów dyrektor szkoły zostaje aresztowany. Okazuje się, że oskarżono go o zdefraudowanie szkolnych funduszy. Syn dyrektora, Jason razem ze specjalizującą się w hakowaniu Alice wpada na szalony sposób znalezienia 10 milionów dolarów. Chodziło o włamanie do mennicy, by wydrukować troszkę zmodyfikowane monety oraz sprzedać je.

skok na bilon2

Reżyserująca całość Emily Hagins próbuje połączyć young-adult z heist movie. Sama ta zbitka, gdzie mamy czwórkę bohaterów niejako zmuszonych do skonfrontowania swoich „wizerunków” ze swoim prawdziwym ja. Do tego jeszcze jest skok, który ma pomoc uratować szkołę. Dla mnie jednak problemem było to, że większy nacisk jest położony na wątki związane z liceum. Mamy tą czwórkę postaci (obok syna dyrektora, czyli przystojniaka, komputerowego geeka, laleczkę działającą w różnych kółkach oraz czarnoskórego chłopaka z umiejętnościami mechanika), zderzeni z samym sobą, ambicjami i oczekiwaniami. Wątek kryminalny jest tutaj tak naprawdę pretekstem i poprowadzony w bardzo przewidywalny sposób. Kolejne komplikacje, problemy, spięcia w grupie oraz finał, jakiego domyślić się można. W połowie zacząłem się zwyczajnie nudzić.

skok na bilon3

Aktorstwo też jest w sumie przeciętne, pozbawione znanych twarzy i nazwisk. Postacie nie są zbyt dobrze zarysowane, by dać pole do popisu, trudno kogokolwiek z tego grona wyróżnić. Może to też wynikać z faktu, że ja już zwyczajnie jestem za stary na tego typu kino.

Pozornie „Skok na bilon” mógł się wydawać ciekawym pomysłem pożenienia young adult z heist movie. Szkoda tylko, że nie udało się zachować proporcji między tymi elementami, przez co powstanie kompletny średniak. Niczym nie wyróżnia się z grona produkcji katalogu Netflixa.

5/10

Radosław Ostrowski

Przemytnik

Ta historia brzmi tak nieprawdopodobnie, że musiało się wydarzyć naprawdę. Earl Stone to starszy pan, którego największą pasją jest ogrodnictwo. To tak silna pasja, że relacje z rodziną kompletnie się zepsuły. Kontakty z byłą żoną, obecną żoną i dziećmi są bardzo mocno nadpsute, mimo że próbuje jakoś tą familię wesprzeć. Wszystko się zmienia, kiedy dostaje propozycje od jednego z biesiadników na weselu wnuczki. Mężczyzna proponuje staruszkowi pewną propozycję: dojechać do pewnego miejsca z przesyłką. W zamian dostanie pieniądze. Brzmi prosto i bez problemów? Dopiero za którymś razem odkrywa, że tą przesyłką są… narkotyki, zaś zleceniodawcy to meksykański kartel.

przemytnik1

Clint Eastwood coraz bardziej mnie zaskakuje i wywołuje we mnie podziw. Zbliżający się do 90-tki aktor i reżyser mógłby spokojnie przejść na emeryturę, bo statusu legendy nie odbierze mu nikt. Jednak nadal mu się chce. Nadal reżyseruje, coraz rzadziej występuje jako aktor (ostatni raz miał miejsce „Dopóki piłka w grze” z 2012 roku), ale zawsze intryguje oraz szuka czegoś nowego. „Przemytnik” kontynuuje nurt filmów Eastwooda, opartych na prawdziwych wydarzeniach. Cała akcja toczy się niejako dwutorowo. Z jednej strony mamy Earla i dowożenie kolejnych towarów, z drugiej mamy przeniesionego agenta DEA, mającego upolować członków kartelu.

przemytnik2

Cała sensacyjna otoczka jest tylko tłem dla naszego bohatera oraz jego próbom pogodzenia się z rodziną. Śledztwo prowadzone jest spokojnym tempem, zaś świat kartelu jest mocno przerysowany, mniej brutalny. Ci goście raczej sprawiają wrażenie sympatycznych ludzi, nie wyglądających na bezwzględnych morderców. Chociaż są dwie mocne sceny, pokazujący bardziej brutalne oblicze gangsterów. Jeśli jednak liczycie na akcje, pościgi i strzelaniny, odpuśćcie sobie. „Przemytnik” jest bardzo powolny, bardziej skupiony na postaci Earla, granego przez samego Eastwooda. Pozornie wydaje się niepozornym staruszkiem, potrzebującym pieniędzy oraz bardzo nie zgrany ze współczesnym, technologicznym światem. Ale ma w sobie więcej twardego charakteru, determinacji i mimo pewnej szorstkości budzi sympatię, o co nie było tak łatwo. Poza nim najbardziej wybija się Dianne Wiest jako była żona oraz Bradley Cooper w roli agenta Batesa, zaś reszta robi tylko za tło.

przemytnik3

Może sama opowieść nie jest specjalnie porywająca, a kilka scen wydaje się troszkę zbędnych (porównanie rodziny do kwiatów), ale „Przemytnik” ma w sobie wiele uroku oraz szczerości. Sam Eastwood nadal trzyma fason i oglądanie go dostarcza wiele przyjemności, choć tylko dla prawdziwych fanów tego twórcy.

6,5/10

Radosław Ostrowski