Egzorcyzmy Emily Rose

Horrory z opętaniem w tle stały się bardzo rozchwytywane po sukcesie „Egzorcysty”, tylko co nowego można pokazać w tej kwestii? Poza kolejnymi jump-scare’ami oraz efektami specjalnymi? Takie pytanie sobie postawił reżyser Scott Derrickson i zdecydował się odpowiedzieć w 2005 roku „Egzorcyzmami Emily Rose”. Połączenie horroru z dramatem sądowym na pewno brzmi odświeżająco, jednak wszystko zależy od wykonania.

egzorcyzmy emily rose2

Cała historia skupia się księdzu Richardzie Moorze (Tom Wilkinson), który zostaje oskarżony o doprowadzenie do śmierci Emily Rose, lat 19. Dziewczyna porzuciła leczenie i wierzyła, że została opętana przez demona. Egzorcyzmy jednak zakończyły się niepowodzeniem. Tyle wiemy na początku, zaś archidiecezja wynajmuje kancelarię prawniczą, by przeprowadzić obronę duchownego. Prawda jest taka, że kościół chce uniknąć rozgłosu i skandalu. Dlatego naciskają, by Moore poszedł na ugodę i nie zeznawał przed sądem, jeśli dojdzie do procesu.

egzorcyzmy emily rose1

Konstrukcja filmu bardziej przypomina zagadkę, kiedy film zaczyna się w momencie pojawienia się na farmie Rose’ów sądowego patologa i aresztowaniu duchownego. Cała historia Emily pokazana jest w formie retrospekcji podczas procesu. I wszystko skupia się na zderzeniu dwóch perspektyw: naukowej (medycznej) oraz duchowej (nadprzyrodzonej). Co zabiło Emily: leki czy egzorcyzmy? Naprawdę była opętana czy to wszystko było objawem choroby psychicznej? Najpierw widzimy jedną perspektywę za pomocą zeznań biegłych lekarzy i dopiero w połowie pojawia się druga opcja. Co najbardziej mnie zaskoczyło to fakt, że przez sporą część czasu reżyser nie opowiada się po żadnej ze stron. Obie możliwości uważa za prawdopodobne, zaś wplecione retrospekcje nie dają odpowiedzi. Są za to bardzo sugestywne oraz budzące strach.

egzorcyzmy emily rose3

Ale co dobre, nie trwa wieczne. Derrickson zaczyna się skupiać na relacji między obrończynią a księdzem i to im poświęca dużo czasu, przez co mam wrażenie, iż wierzy w wersję opętania. W końcu to jest horror i nawet pojawia się nawet ingerencja sił nadnaturalnych. Widać to w postaci zatrzymującego się w nocy budzika czy śmierci jednego ze świadków obrony. Ale wróćmy do ar remu. Wilkinson z Linney świetnie grają na kontraście między ateistką a sługą Bożym, bez popadania w szarże i przerysowanie, z czasem budując nawzajem szacunek. Kluczowa jest jednak rola Jennifer Carpenter w roli głównej, gdzie bardzo przekonująco pokazuje jej zagubienie i przerażenie, a w scenach opętania mrozi krew (o sekwencji egzorcyzmu nawet nie wspominam – tutaj reżyser rozwija skrzydła).

egzorcyzmy emily rose4

Klimat pomagają zbudować bardzo stonowane zdjęcia i okraszona „sakralnymi” wokalizami muzyka Christophera Younga. Troszkę szkoda, że nie widzimy tutaj pokazania historii Emily Rose ze strony prokuratora, który jest… wierzący. I to by dało pewne pole do pokazania konfliktu tej postaci. Drugim mocnym zgrzytem jest scena, gdzie Emily widzi we mgle… Matkę Boską. To wygląda i brzmi nie za dobrze. Nie zmienia to faktu, że „Egzorcyzmy…” są efektywnym oraz pozwalającym na zastanowienie się. Co w przypadku horror jest zjawiskiem równie częstym jak spotkanie jednorożca. A jak wiemy to zwierzę nie istnieje w przyrodzie, tak jak demony.

7/10

Radosław Ostrowski

To właśnie miłość

Jaki jest Richard Curtis, każdy wie. Ten ceniony scenarzysta z Wysp Brytyjskich stał się znany dzięki stworzeniu postaci Jasia Fasoli oraz w pisaniu komedii romantycznych okraszonych takim słodko-gorzkim spojrzeniem na relacje międzyludzkie. Zawsze zachowując balans między humorem (nawet miejscami wulgarnym – tylko słownie) a dramatem, co pokazał m.in. w „Czterech weselach i pogrzebie”, „Notting Hill” czy „Dzienniku Bridget Jones”. W końcu zdecydował, że poza pisaniem skryptów będzie też je reżyserował i tak powstało zrealizowane w 2003 roku „To właśnie miłość”.

to wlasnie milosc1

Debiut reżyserski Curtisa to taka mozaika, gdzie nie skupiamy się na jednym wątku opartym na klasycznym szablonie on/ona poznaje ją/jego, zakochują się i muszą pokonać pewne przeszkody. Tutaj tych wątków jest aż dziesięć i pokazują bardzo różne oblicza miłości. Nie tylko między kobietą a mężczyzną, ale też braterską, rodzeństwa czy rodzica wobec dziecka. Bo miłość jest w stanie dotknąć każdego, bez względu na pozycję społeczną, wiek czy miejsce pracy. Kogóż w tej galerii nie mamy: nowo wybranego premiera, porzuconego pisarza, małżeństwo w średnik wieku, gdzie mężem zainteresowana jest pracownica firmy, nieśmiała kobieta podkochująca się w koledze, Anglik wyruszający do USA wyrwać laski czy para pracująca przy… filmie porno.

to wlasnie milosc2

Czuć tutaj styl scenarzysty, gdzie nawet najbardziej dramatyczny moment zostaje przekłuty jakąś zabawną kwestią (scena pogrzebu czy moment, gdy kartki z powieści wpadają do jeziora). Najbardziej zaskakujący był fakt, że pojawia się wiele scen z żartami mocno po bandzie (cały wątek Billy’ego Macka), ale bez przekraczania granicy dobrego smaku. Nie wszystkie wątki są tak samo angażujące i zdarza się parę słabszych (para z pornosa czy nasz napalony Colin) głównie ze względu na dość mało czasu. Sama narracja jest skokowa i toczy się w ciągu pięciu tygodni, przez co przenosimy się z wątku na wątek. Na początku może to wywoływać dezorientację, jednak nie trwa ona zbyt długo. I jest tu kilka niezapomnianych momentów jak wyznanie za pomocą plansz, oświadczyny Jamiego przy niemal całej społeczności, cały wątek między ojczymem a pasierbem i próby pomocy w rozwiązaniu problemów sercowych tego drugiego czy dość zgrabny taniec pana premiera. Wszystko z odpowiednio dobraną muzyką oraz bardzo czarującym klimatem.

to wlasnie milosc3

A obsada jest bardzo imponująca i tak brytyjska, że już chyba bardziej się dało. Skoro jest to kom-rom z UK, to obowiązkowo musi się pojawić uroczy jak zwykle Hugh Grant i bardzo melancholijny Colin Firth czy odpowiednio sarkastyczna Emma Thompson. Z wysokiej półki jest równie świetny Alan Rickman (szef Harry), bardzo delikatna Laura Linney (nieśmiała Sarah) czy dość zaskakujący Liam Neeson (mocno wrażliwy Daniel). Ale film dla siebie kradnie absolutnie błyszczący Bill Nighy w roli podstarzałego rockmana Billy’ego Macka. Odpowiednio złośliwy, bezpośredni, szczery, magnetyzuje samą obecnością, a jego przeróbka „Love Is All Around” to petarda i nowy świąteczny hit. Na drugim planie zaś mamy aktorów, którzy dopiero zaczynali swoją drogę artystyczną (m.in. Keira Knightley, Chiwetel Ejiofor, Andrew Lincoln czy Martin Freeman) i prezentują bardzo solidny poziom.

to wlasnie milosc4

Nie dziwię się, że debiut reżyserski Curtisa stał się świątecznym klasykiem oraz inspiracją m.in. dla twórców „Listów do M.”. To bardzo sprawnie zrealizowane, odpowiednio dowcipne i wzruszające kino, choć nie pozbawione drobnych potknięć i paru zbędnych wątków.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Truman Show

Poznajcie Trumana Brubanka. To zwykły szaraczek w zwykłym świecie, mieszkający w niemal idealnym miasteczku Seahaven. Pracuje jako agent ubezpieczeniowy, ma piękną żonę-pielęgniarkę oraz kumpla. Żyje w kompletnym spokoju, aż pewnego dnia zauważa swojego ojca. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż jego ojciec utonął podczas rejsu. Bo Truman nie wie, a my wiemy od początku, że nasz bohater od początku swojego istnienia jest gwiazdą reality show. I co teraz zrobić?

truman_show1

Kiedy w 1998 roku Peter Weir nakręcił ten film, zaczęły się pojawiać w telewizji programy pokroju relity show, czyli prawdziwi ludzie, prawdziwe emocje filmowane wręcz non stop. Ale na ile to wszystko było manipulacją, a ile „szczerymi” zachowaniami, to kwesta na osobny temat. Ale wizja świata, gdzie wszystko jest częścią przedstawiania, w którym absolutnie nie mamy wpływu na przebieg wydarzeń jest bardzo przerażająca. Weir z jednej strony atakuje telewizję, która kompletnie rozmywa granicę między prawdą a fikcją, jednocześnie dotykając wręcz filozoficznego aspektu naszego życia. Świat, gdzie wszystko z góry jest ustalone, a nasz los przypieczętowany, brzmi tak nieamerykańsko, że aż zastanawiam się kto dał pieniądze na ten film.

truman_show2

Chociaż wiemy, że Truman (rewelacyjny Jim Carrey) jest pionkiem w tej „idealnej” wizji świata wyglądającej niczym z filmów lat 50. (imponująca robota scenografów oraz kostiumologów), to trzymamy za niego kciuki i wierzymy, że wyjdzie z tej złotej klatki. Powoli widzimy jego walkę, determinację oraz próbę przełamania, coraz bardziej zaczyna obserwować pewne stałe zachowania oraz irracjonalne momenty (nagła blokada, zamiast radia słychać polecenia reżysera, a winda jest częścią dekoracji), zmuszające go do zadania kilku pytań o sens wszystkiego. A poczucie nierzeczywistości potęguje jeszcze znakomita praca operatorska z dziwnymi kątami, zmienną perspektywą.

truman_show3

Chociaż zakończenie wydaje się szczęśliwe, to jednak miałem wątpliwości, czy Truman poradzi sobie w naszym, niedoskonałym świecie. A ostatnie zdania pokazują, że silny wpływ ma telewizja. Wolimy wygodę, lenistwo oraz bycie w takie klatce, która daje bezpieczeństwo.

truman_show4

„Truman Show” jest bardzo krytycznym spojrzeniem na świat mediów, mogących wykreować niemal raj na ziemi, ale jednocześnie zmusza do zastanowienia nad sensem życia. Brzmi to prowokacyjnie, ale wizja tego świata coraz bardziej budzi przerażenie. Zwłaszcza dziś, gdy technologia tak posunęła się do przodu.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Sully

15 stycznia 2009 roku był dla Nowego Jorku dniem, jakiego nikt się nie spodziewał. Zwłaszcza pasażerowie lotu Kaktus 1549, który miał lecieć z miasta do drugiego. Ale na wysokości 855 metrów dochodzi do zderzenia ptaków i pozbawienia obojga silników, przez co kapitan decyduje się na lądowanie nad rzeką Hudson. I o tej historii postanowił opowiedzieć Clint Eastwood, czyli reżyser, co nie musi już niczego sobie udowadniać.

sully1

Reżyser podchodzi do tego w sposób prosty, spokojny i bez specjalnego popisywania. Całość skupia się na dochodzeniu Narodowej Rady Bezpieczeństwa Transportu, by ustalić przebieg tego cudu. Nie jest to powiedziane wprost, ale są pewne wątpliwości i gdyby one się potwierdziły, to firmy ubezpieczeniowe dobrałyby się pilotowi do dupska. A to oznaczałoby koniec kariery – do sceny cudu dojdziemy aż trzy razy, by spojrzeć na nią z każdej możliwej perspektywy. Pasażerów, ratowników, kontrolerów, nawet zwykłych ludzi patrzących przez okno i wreszcie samych pilotów – przypominało mi to troszkę „Lot 93” Paula Greengrassa, a scena zderzenia (mimo braku fajerwerków, a może właśnie dlatego) robi niesamowite wrażenie swoim emocjonalnym ładunkiem. Zwłaszcza, gdy sobie przypomnimy co się wydarzyło 11 września 2001 roku.

sully2

Sam bohater wydaje się być postacią niebyt ciekawą – to po prostu facet, wykonujący swoją robotę jak najlepiej, mimo niezbyt wielkich dochodów. Skromny, spokojny, opanowany i wyciszony. Owszem, poznajemy pewne fragmenty z jego przeszłości (pierwszy lot czy niebezpieczne lądowanie myśliwcem), ale to tylko dodatek. Sam bohater ma wątpliwości, co do swojego czynu, ma koszmary, a grający Sully’ego Tom Hanks znakomicie to wychwycił mową ciała (zwróćcie uwagę jak podczas rozmowy telefonicznej z zoną porusza drugą ręką). Partneruje mu świetny Aaron Eckhart jako drugi pilot Skilles, będącym wsparciem dla Sully’ego. Nawet Laura Linney w krótkiej roli żony Sully’ego znaną nam tylko z rozmów telefonicznych, wypada dobrze.

sully3

Eastwood nie próbuje nam wmówić, że robi coś więcej niż solidne kino ku pokrzepieniu serc, na co zawsze będzie zapotrzebowanie. Nawet finałowa mowa Sully’ego nie brzmi aż tak patetycznie jak mogłoby się to wydawać. Wszystko tutaj gra i dobrze się po prostu ogląda, nawet jeśli nie odkrywa niczego nowego – tak się robi solidne rzemiosło.

7/10

Radosław Ostrowski

Geniusz

Rok 1929, Nowy Jork. Bohaterem jest Thomas Wolfe – młody i ambitny pisarz, którego debiutanckiej książki nikt nie zamierzał wydać. Nie wiadomo czy to dlatego, ze jest taka miałka czy po prostu nikt się na tym talencie nie poznał. Jednak książka trafiła w ręce Maxwella Perkinsa – bardzo cenionego redaktora, pracującego z Francisem Scottem Fitzgeraldem oraz Ernestem Hemingwayem. Stwierdza, że jest zainteresowany publikacją książki, pod warunkiem przeredagowania tekstu.

geniusz1

Debiut reżyserski Michaela Grandage’a to niemal klasyczne kino biograficzne, które jednak skupia się na wybranym fragmencie życiorysu. Tutaj mamy do czynienia z trudną przyjaźnią między dwoma indywidualistami: nieokiełznanym i nieoszlifowanym talentem literackim oraz cenionym wydawcą, wspierającym swoich podopiecznych, przyjaźniący się z nimi. Jednocześnie twórcy próbują zadać pytanie na czym polega bycie genialnym w świecie literackim. Jak redakcja nad tekstem pozwala kreatywnie wyłuskiwać najlepsze teksty, chociaż sam Perkins miewa wątpliwości czy nie niszczy się w ten sposób literatury. Te pytania jednak giną w toku poplątanych losów, gdzie w rytm jazzowej muzyki dokonuje się korekty, skracania i wyciągania destylatu tego, co można nazwać geniuszem. Ta przyjaźń między panami zostanie wystawiona na ciężką próbę, która potrafi trzymać za gardło na ekranie.

geniusz2

Trudno jednak nie odnieść wrażenia teatralności „Geniusza”. Zdarzenia albo dzieją się w biurze Maxa, w jego domu albo innej przestrzeni, gdzie rozmawiają dwie albo trzy postaci, które rozmawiają ze sobą o sztuce, kłócą się lub prowadzą dialog. Twórcy jednak próbują ubarwić przestrzeń czy to przenosząc nas do jazzowego klubu (fantastyczna rozmowa i zgrabne wplecenie ulubionej piosenki Maxa) czy do szpitala, gdzie kończy swoje życie Wolfe. Mimo to oraz finału znanego fanom literatury, film ogląda się z zainteresowaniem i emocjami, a utrzymane w tonie sepii zdjęcia pomagają stworzyć klimat retro.

geniusz3

Jedna rzecz wybija ten film z grona podobnych biografii artystów – to świetne aktorstwo, ze wskazaniem na takich dwóch zabijaków. Pierwszy to Max Perkins, czyli niezawodny Colin Firth. Aktor jest tu w niemal klasycznym wydaniu, czyli elegancki dżentelmen zawsze w kapeluszu i garniturze, dla którego własna profesja jest prawdziwym powołaniem, a w nowym pisarzu widzi syna, o jakim marzył całe życie. Jednak prawdziwym drapieżnikiem jest tutaj Jude Law. Wolfe w jego interpretacji to nadpobudliwy, pełen słów pisarz, nie do końca radzący sobie z dyscypliną twórczą. I jak każdy autor to egoista, odtrącający wszystkich, na którym mu zależy. Zwłaszcza swojej muzie, scenografce Aline Bernstein (niezła Nicole Kidman).

„Geniusz” nie jest może genialnym i wyjątkowym filmem, ale to ciekawy kawałek biografii, dający wiele do refleksji na temat literatury. To i tak wiele niż można się było po jakimkolwiek filmie spodziewać, a scena na dachu to mała intelektualna perła.

7/10

Radosław Ostrowski

Zwierzęta nocy

Już sam początek filmu jest dziwaczny i wprawia w konsternację – kobiety o kształtach niemal żywcem wziętych z obrazów Dudy-Gracza tańczą w rytm bardzo lirycznej muzyki, trzymając w dłoniach iskierki. Dopiero po zakończeniu czołówki okazuje się, że to była wystawa w galerii sztuki. Jej autorką była Susan Morrow. Kobieta sukcesu, piękna, bogata, z przystojnym mężem i szczęśliwa. Prawda? Niestety, nie, bo to jej życie po piękna i złota, ale klatka. I właśnie z tego marazmu wyrywa ją prezent – powieść „Zwierzęta nocy”. Jej autorem jest Edward Sheppard – były mąż Susan, z którym rozstała się 20 lat temu. Książka jest bardzo mroczna i opisuje losy profesora Tony’ego Hastingsa. Mężczyzna razem z rodziną wyjeżdża na weekend i wtedy dochodzi do drobnej sprzeczki miedzy nimi a redneckami z Teksasu. Spotkanie kończy się porwaniem żony i córki Tony’ego, które zostają zamordowane.

zwierzeta_nocy1

I od tej pory reżyser Tom Ford zaczyna przeplatać krwawą i mroczną historię opisaną w powieści z przeszłością samej Susan. I wierzcie mi, nie ma tutaj przypadków. Można odebrać historię z powieści jako zemstę autora za brutalny i ostry rozwód. Mieszanka dwóch różnych styli i konwencji wywołuje strach, poraża, intryguje. Zderzenie słonecznego, surowego krajobrazu Teksasu ze sterylnym, wręcz idealnie wymarzoną willą Susan jest nieprawdopodobne. Wszystko jest to świetnie tasowane bardzo rytmicznym montażem, dzięki czemu nie ma poczucia dezorientacji i chaosu. Kolejne elementy układanki dają wiele do myślenia, a jednocześnie podskórnie czuć niepokój, krew wisi w powietrzu. Reżyser nie szokuje brutalnymi scenami (samego gwałtu i morderstwa nie widzimy), jednak wyobraźnia ma taką siłę, a podane jest to tak sugestywnie, że autentycznie się bałem.

zwierzeta_nocy2

Ford wszystko trzyma pewną ręką, ale tak naprawdę „Zwierzęta nocy” to autentycznie mroczny thriller zmieszany z melodramatem i krwawym kinem zemsty. Wystarczy wspomnieć nocną scenę stłuczki i pierwszego spotkania rodziny z redneckami pod wodzą Raya. Nocna jazda niemal do złudzenia przypominająca „Zagubioną autostradę” Lyncha z „Nędznymi psami” Peckinpaha. Nawet to, ze żona Tony’ego wygląda podobnie do Susan, nie jest przypadkiem. Śledztwo toczy się dość spokojnie, szybko pojawiają się podejrzani, a analogie do życia prywatnego Susan coraz bardziej zaczynają uderzać. Przeplatanka miłości i zemsty szarpie za nerwy, prowokuje do refleksji na temat życia w klatce, odpowiedzialności. Jedyne, co mi mocno przeszkadzało to zakończenie – jakby urwane, niedokończone.

zwierzeta_nocy3

Wizualna perła, ze świetną muzyką, ale Ford jeszcze trzyma w ręku wybitne (nie waham się tego słowa użyć) aktorstwo. Kompletnie zaskakuje tutaj Jake Gyllenhaal w podwójnej roli, czyli Edwarda i Tony’ego. Pierwszy wydaje się nie do końca poukładanym, pozbawionym ambicji pisarzem, nie mogącym stworzyć swojego dzieła. Wyciszony, bardzo stonowany. Drugie oblicze, czyli Tony to słabeusz, postawiony przed sytuacją ekstremalną. Pozostaje mu tylko zemsta, której nie jest w stanie podźwignąć (skojarzenie z „Nedznymi psami” jest mocne). Za to znakomicie wybija się Michael Shannon jako prowadzący śledztwo szeryf Dares. Niby taki prowincjusz, ale to spojrzenie i opanowanie robią niesamowite wrażenie. Od razu widać, że to facet nie patyczkujący się i jakby wzięty wprost z niezrealizowanego filmu Tarantino. Podobnie niepokoi Aaron Taylor-Johnson jako nieobliczalny redneck Ray.

 

zwierzeta_nocy4

Tak naprawdę jednak film kradnie Ona – zjawiskowa Amy Adams. Właściwie film mógłby się nazywać „Samotna kobieta” i nie jest to podobieństwo wzięte z nieba. Susan sprawia wrażenie spokojnej, opanowanej kobiety sukcesu. Jednak kamera mocno skupia się na jej twarzy, oczach, obserwując jej rozedrganie, strach, nerwy. Bezsenność mocno się odbija na jej życiu, a kilka scen w jej wykonaniu jest rewelacyjnych (rozmowa z pracownicą i obejrzenie jej telefonu – perła czy rozmowa z matką). Po tym filmie pokochałem tą aktorkę i czekam na kolejne jej role.

Tom Ford po siedmiu latach powraca ze spektakularnym filmem, gdzie wszystko się tak zgrabnie miesza. Nikt nie spodziewał się tak mrocznego, gęstego klimatu oraz gwałtownych emocji między bohaterami. Nie jest to czysto hollywodzka rozpierducha, ale bardzo inteligentne, działające na zmysły audio-wizualne. Ciekawe, czy na następny film Forda trzeba czekać 7 lat.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Mr. Holmes

Wszyscy znamy mieszkańca pewnego domu na Baker Street 221B. Miał on twarze wielu aktorów tak znanych jak Basil Rathborne, Jeremy Brett, Christopher Plummer czy ostatnio Benedicta Cumberbatcha. Jednak w tym roku reżyser Bill Condon postanowił zaryzykować i nakręcić własną wersję opowieści o genialnym detektywie, dając mu twarz Iana McKellena. Czy to ryzyko się opłaciło?

mr._holmes1

Wyobraźcie sobie Holmesa, który nie pracuje już jako prywatny detektyw i został… pszczelarzem, gdzieś w wiosce zabitej deskami. Ciężko to przyjąć do wiadomości, prawda? Dodatkowo mieszka z gosposią oraz jej synem, Rogerem. Naszego detektywa prześladuje sprawa sprzed ponad 30 lat, czyli tuż po I wojnie światowej. Do detektywa przychodzi niejaki pan Kelmot, który podejrzewa, iż jego żona jest pod urokiem swojej nauczycielki muzyki. Sherlocka sprawa ta po latach prześladuje, a pamięć u 93-letniego detektywa już nie taka mocna jak kiedyś.

mr._holmes2

I tutaj reżyser ogrywa postać naszego detektywa, którego tak dobrze znamy. Owszem, nadal jest inteligentnym, troszkę narcystycznym człowiekiem, posiadającym silny intelekt i znającym zachowania ludzi, jednak jego najmocniejszy atut zawodzi. Sama akcja jest zepchnięta na drugi plan, jednak twórcy ubarwiają ją za pomocą podwójnej retrospekcji – samego śledztwa, jak i późniejszych poszukiwań żółtokrzewu w Japonii, gdzie pomaga mu pan Umezaki. Nie ma tutaj szybkiego tempa, masy trupów czy strzelania – tu jest eleganckie, dokładnie prowadzone śledztwo oraz rozwiązanie ostatniej zagadki. Ta nietypowa konstrukcja ma zaciekawić i pokazać zmagania naszego bohatera ze starością, przemijaniem oraz radzeniem sobie z samotnością, co jest naprawdę świetnym rozwiązaniem, odświeżającym archetyp klasycznego detektywa.

mr._holmes3

Dodatkowo Condonowi pomaga w tym bardzo dobry Ian McKellen, nadający swojemu bohaterowi elegancji (scena w parku, gdzie podszywa się za jasnowidza oraz sceny jego dedukcji to perełki) współczesnej detektywistyki, ale też pokazując jego bezsilność oraz częściowe pogodzenie się ze stanem rzeczy za pomocą spisywania, a także medycyny alternatywnej. Kamera przez większość czasu pokazuje twarz aktora – zmęczoną, pełną zmarszczek i porusza się dość ociężale. Partnerujący aktorowi Laura Linney (dość surowa, choć oddana pani Munro), jak i młody Milo Parker (Roger) są świetni, zwłaszcza chłopiec traktujący Holmesa jak ojca, którego odejście mocno naznaczyło jego życie. Ten duet nakręca i mimo dość oczywistego szlaku, ogląda się dobrze.

mr._holmes4

„Mr. Holmes” fanów kryminalistyki rozczaruje, a miłośników detektywa z Baker Street może znużyć swoim tempem. Jednak nie można nie docenić próby odświeżenia znanego bohatera oraz pokazania w miarę „prawdziwego” portretu, co potrafi oczarować. Fani Holmesa na pewno go obejrzą, ale trzeba sporo cierpliwości. Jeśli ją macie, to zaryzykujcie.

7/10

Radosław Ostrowski

Rzeka tajemnic

Boston. W tym mieście żyło sobie trzech chłopców mocno z sobą zżytych – Jimmy, Sean i Dave. Jednak pewnego dnia, gdy pisali swoje imiona na świeżym betonie, pojawił się policjant i zabrał Dave’a. po trzech okazało się, że to był pedofil, bo chłopakowi udało się zwiać. 25 lat później losy oddalonej od siebie trójki bohaterów znów się łączą z powodu morderstwa 19-letniej dziewczyny. Jimmy jest jej ojcem, Sean prowadzi śledztwo, a Dave staje się obiektem zainteresowania policji.

rzeka_tajemnic1

Dennis Lehane jest uznanym i bardzo cenionym autorem kryminałów, które cieszyły się dużą popularnością. Ale to nazwisko nie mówiło mi nic, dopóki nie usłyszałem o planowanej adaptacji jednej z książek przez samego Clinta Eastwooda. Doświadczony reżyser pokazał, że nie zgubił swojej formy i nakręcił mroczny i ponury kryminał. Boston jest tutaj miejscem pełnym przestępczości oraz mrocznych tajemnic, które odciskają piętno na wszystkich. Pozornie historia toczy się dość oczywistym torem (mylne tropy, wiele znaków zapytania), jednak nie ma tutaj miejsca na nudę, a prosta, niemal dokumentalna realizacja działa tutaj na plus. Zagadka jest tylko pretekstem do pokazania, jak jedno zdarzenie naznacza piętnem wszystkich. Łamigłówka jest tutaj prowadzona poniekąd przy okazji, ale wciąga i próbujemy odkryć sprawcę. Mógłbym powiedzieć troszkę więcej, ale nie wolno tutaj zdradzać zbyt wiele, jednak dostajemy tutaj zarówno wiarygodne psychologicznie postaci, bardzo ponury, niemal fatalistyczny klimat oraz kilka trzymających za gardło scen (odnalezienie zwłok czy finał).

rzeka_tajemnic2

Sam Clint ma mocną rękę do obsady, ściągając same uznane nazwiska. Sean Penn tylko potwierdza, że jest jednym z najciekawszych aktorów swojego pokolenia, bardzo umiejętnie balansując między cierpieniem, a żądzą zemsty (próbuje na własną rękę znaleźć sprawę), mając kontakty z półświatkiem, dzięki swojej przeszłości. Ale tak naprawdę szoł mu ukradli dwaj partnerzy – Kevin Bacon i Tim Robbins. Ten pierwszy znakomicie sobie poradził z rolą detektywa, próbującego ustalić sprawcę (i robi to tak jak każdy gliniarz) i jednocześnie zmaga się ze swoją żoną, nieustannie dzwoniącą przez telefon. Z kolei Robbins genialnie pokazuje człowieka zniszczonego przez traumę – jest wyciszony, niemal wycofany, ciągle przerażony. Tak naprawdę to dziecko w ciele dorosłego mężczyzny – słaby i niestabilny psychicznie, rola w pełni zasługująca na Oscara.

rzeka_tajemnic3

Nie sposób też nie wspomnieć o paniach, które tutaj działają albo jako silne, twarde osobowości (Annabethe Markum w wykonaniu Laury Linney) albo doprowadzające do śmierci. Taka jest Celeste Boyle (mocna Marcia Gay Harden), która kocha swojego męża, jednak coraz bardziej zaczyna się go bać. Te dwie żeńskie role zapadają w pamięć mocno, choć mają mniej czasu na ekranie od panów.

rzeka_tajemnic4

„Rzeka tajemnic” to powrót Eastwooda do zwyżkowej formy i jednocześnie jeden z pierwszych klasyków kina XXI wieku, w którym ciągle można coś odnaleźć. Mroczne, tajemnicze i bardzo poruszające kino, wobec którego nie można przejść obojętnie. Jesteście gotowi na wycieczkę?

rzeka_tajemnic5

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Eastwooda

Piąta władza

Jak wymyślił Monteskiusz, władza dzieli się na trzy części: ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Ale nieoficjalnie wytworzyła się władza czwarta, czyli media, czego francuski myśliciel nie przewidział. Nawet współcześni dziennikarze nie byli w stanie przewidzieć, że powstanie piąta władza, która spróbuje zniszczyć wszystkie poprzednie. Tak narodziło się WikiLeaks, a wszystko zaczęło się w 2007 roku, gdy niemiecki informatyk Daniel Berg poznał Juliana Assange’a.

piata_wladza1

I o tym próbuje opowiedzieć najnowszy film Billa Condona („Kinsey”, „Dreamgirls” czy finał Sagi „Zmierzch”), który jest pewną mieszanką. Z jednej strony mamy biografię, która skupia się na blondwłosym przywódcy ruchu ujawniającego tajne dokumenty, pokazujące nadużycia władzy. Jednak pokazanie gościa z laptopem w ręku, który tylko przyciska klawiszami, było mało atrakcyjne dla filmu, więc pojawiają się elementy thrillera – spotkania z informatorami, obserwacje przez CIA, polowanie i potajemne rozmowy. To uatrakcyjnia historię, przenosząc ją z miasta do miasta (od Niemiec przez Islandię) i nadając odrobinę szybsze tempo. Punktem przełomowym jest dotarcie do dzienników wojskowych USA oraz korespondencji dyplomatycznej, nie tylko dla filmu, ale i głównych bohaterów, co doprowadza do rozłamu między nimi. Nie dość, że jest to naprawdę sprawnie zrealizowane (choć parę razy kamery drży, a napięcie od połowy tylko rośnie, potęgowane przez elektroniczną muzykę Cartera Burwella), ogląda się to z dużym zainteresowaniem, nawet znając rozwój wypadków. I to była dla mnie spora niespodzianka, bo tak się chyba rodzi historia.

piata_wladza2

W dodatku jest to naprawdę dobrze zagrane. W szczególności wyróżnia się Benedict Cumberbatch w roli Assange’a. Ten blondyn w jego interpretacji na początku sprawia wrażenie charyzmatycznego przywódcy, który wierzy w słuszność swoich działań (anonimowość informatorów i przekazywanie informacji bez edycji). Ale potem staje się manipulatorem i oszustem, posuwającym się do wszystkiego, skrywającym niejedną tajemnicę. Przeciwieństwem jest Daniel Berg, w równie przekonującym wykonaniu Daniela Bruhla – stonowany, rozsądny i zafascynowany swoim kolegą. Ale tylko do czasu. Poza tym duetem, drugi plan jest dość bogaty – od niezawodnych Stanleya Tucci (James Boswell) i Davida Thewlisa (dziennikarz Nick Davies) przez dawno nie widzianą Laurę Linney (dyplomatka Sarah Shaw) i Carice van Houten (Brigitta, współpracowniczka Assange’a).

piata_wladza3

Sam Assange uznał „Piątą władzę” za propagandę. Jednak zakończenie daje wiele do myślenia i stawia pytanie: co tak naprawdę wiemy o Assange’u i WikiLeaks? No właśnie. Ale może być początkiem poszukiwania prawdy o całej tej sprawie.

7/10

Radosław Ostrowski

Weekend z królem

Jest lato 1939 roku. Król brytyjski Jerzy V razem z żoną Elżbietą wyruszają do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie matki prezydenta USA Franklina Delano Roosevelta. Wizyta odbędzie w jego domu Hyde Park nad rzeką Hudson. Celem wizyty jest prośba o pomoc prezydenta w zbliżającej się wojnie. Jednocześnie prezydent będzie próbował uwieść swoją kuzynkę Daisy.

Nie jest to do końca film o polityce, choć z opisu mogłoby to wynikać, zaś nasi „genialni” dystrybutorzy podciągnęli tytuł filmu pod „Jak zostać królem”, jakby to była kontynuacja tego dzieła, co jest nieprawdą. Film Rogera Michella to tak naprawdę lekka komedia, gdzie dominują przede wszystkim anegdotki i miłość – nie zawsze szczęśliwa, ale no cóż. Liryczne fragmenty przeplatają się z delikatnym humorem, z naprawdę ładnymi zdjęciami, elegancką muzyką i dość sielską atmosferą. Dla mnie trochę ta historia wydawała się zbyt błaha, zaś poziom był bardzo nierówny i miałem wrażenie, że nie do końca wykorzystano potencjał tej opowieści.

weekend_z_krolem1

Jednak ten film się broni od strony aktorskiej. Kapitalny jest Bill Murray w roli prezydenta Roosevelta – kulturalnego, wyluzowanego i dowcipnego faceta, który jest pragmatykiem w każdej kwestii. Ale jednocześnie jest to postać z krwi i kości, nie pozbawiony uroku osobistego (przejażdżki za miasto). Laura Linney jako kuzynka Daisy (jednocześnie narratorka filmu) jest zarówno naiwna, jak i sprytna + czarująca. Chyba jednak najtrudniejsze zadanie stało przed Olivią Coleman i Samuelem Westem jako parą królewską i to nie tylko przez porównania do ról z „Jak zostać królem”. Ale oboje poradzili sobie jako sztywniacy, trzymający się etykiety i zderzeni z amerykańską bezpośredniością oraz luzem. Jednocześnie czują ciężar odpowiedzialności i starają się walczyć ze swoimi lękami i obawami.

weekend_z_krolem2

Jak już mówiłem „Weekend z królem” to lekkie (dla wielu może zbyt lekkie) kino, które jednak dostarcza całkiem niezłej rozrywki i pokazuje politykę z trochę innej strony niż zwykle.

6,5/10

Radosław Ostrowski