Chyba z żadnym reżyserem nie miałem tak trudnej relacji jak z Davidem Lynchem. Zdecydowanie twórca „Diuny” umiał budować niepokojącą, oniryczną atmosferę, mieszając sny i jawę. Z jednej strony zdecydowanie idący w postmodernizm, zderzając sceny liryczne z przemocą. Z drugiej mocno miesza w chronologii, przez co bywa trudno do śledzenia oraz rozgryzienia. Zupełnie jakby Lynch nie miał pojęcia, co robi. Takie też odniosłem wrażenie pierwszy raz oglądając „Mulholland Drive”, jednak teraz obejrzałem go na dużym ekranie, odnowiony cyfrowo w jakości 4K pod nadzorem Lyncha oraz autora zdjęć Petera Deminga.

A więc czym jest Mulholland Drive? To jedna z ulic Los Angeles, położona we wschodniej części Gór Santa Monica, przez co jest częściowo słabo zaludniona. Właśnie tutaj przejeżdża czarna limuzyna, w której znajduje się brunetka (Laura Harring). Nagle auto się zatrzymuje i wszystko wskazuje, że kobieta ma zostać zastrzelona. Wtedy dochodzi do wypadku, wskutek czego piękność traci pamięć i jako jedyna wychodzi z sytuacji bez szwanku. Mniej więcej w tym samym czasie do miasta przybywa Betty (Naomi Watts) – młoda dziewczyna z ambicją pozostania aktorką. Wprowadza się do domu swojej ciotki, która wyjeżdża na plan nowego filmu. Losy obu pań się przetną, próbując rozwiązać tajemnicę brunetki, przejmującej imię Rity.

Lynch, jak to on, zaczyna mącić niemal od samego początku. W zasadzie „Mulholland Drive” skręca niemal we wszystkie kierunki. Jest tu atmosfera niczym z kina noir, zaś intryga toczy się niejako mimo woli. Reżyser wprowadza kolejne postaci, które jeszcze bardziej gmatwają cały obraz i wydają się nie być powiązane ze sobą. Jest młody reżyser (Justin Theroux) skonfrontowany z gangsterami, stawiającymi warunek w kwestii obsadzenia głównej roli; płatny morderca (Mark Pellegrino) wykonujący – dość niekompetentnie – swoją robotę; mężczyzna opowiadający znajomemu swój koszmar w jadłodajni; wreszcie gangsterzy sterujący i decydujący o być albo nie być powstawaniu filmów oraz… Kowboj. Jest tego o wiele więcej, czyniąc całość bardzo skomplikowanym labiryntem.

Co jest snem, co jest jawą? Jeśli to sen, czyj on jest? A może wszystkie wydarzenia to tylko iluzja? Lynch znowu robi wodę z mózgu, podrzucając różne wątki, tropy, dając spore pole do interpretacji. Ale też tutaj ta historia wydaje się mieć ręce i nogi. Choć niektóre ujęcia oraz dialogi powtarzają się, to jednak za każdym razem mają inny kontekst oraz znaczenie. Jest i wizualne czerpane z lat 60. (włącznie z muzyką), jest tajemniczy klub Silencio, gdzie wszystko jest grane z taśmy (włącznie ze śpiewem), niepokojąca muzyka Angelo Badalamentiego oraz bardzo dynamiczna praca kamery. Technicznie jest to lepiej wykonana „Zagubiona autostrada”, bardziej pociągająca i wsysająca niczym odkurzacz.

To by wszystko nie zadziałało, gdyby nie fenomenalne dwie główne role, czyli Naomi Watts i Laura Herring. Pierwsza wydaje się aspirującą oraz cholernie uzdolnioną aktorką, próbującą się przebić. A jednocześnie jest bardzo naiwna, próbująca działać niczym detektyw-amator, ale to tylko jedna z warstw. Za każdym razem Watts jest elektryzująca, dominująca ekran i zawsze pociągająca. Z kolei Herring ma w sobie coś pociągającego niczym dawna gwiazda Hollywood (imię Rita, o ile to jej prawdziwe imię, nie jest przypadkowe), ale jednocześnie jest zagubiona, zdezorientowana i próbująca odnaleźć swoją tożsamość. Obydwie panie razem elektryzują bardziej niż jakakolwiek elektrownia atomowa, pozostając mocno w pamięci. Warto też wyróżnić Justina Therouxa jako reżysera Adama Keshera, który – w zależności od sytuacji – albo będzie walczącym o swoją wizję filmowcem zderzonym z rzeczywistością, albo zwykłym rzemieślnikiem. To dla mnie najciekawsza postać z bogatego drugiego planu, gdzie mamy m. in. Monty’ego Montgomery’ego (Kowboj), znanego z „Twin Peaks” Michaela J. Anderson (enigmatyczny pan Roque), a nawet sam Angelo Badalamenti (gangster Luigi Castigliane – scena z kawą, niezapomniana).

Aż sam jestem zdziwiony jak tym razem rezonowało ze mną „Mulholland Drive”. Wreszcie Lynch łączy sen z jawą w tak nieprawdopodobny sposób, że nie można oderwać oczu. Z ogromną ilością niezapomnianych kadrów, doznań i połączeń, pozostające w głowie na długo po seansie. A o czym to jest? O Hollywood, będącym jednocześnie fabryką snów i niszczycielem marzeń? Koszmarze niespełnienia? Drodze ku szaleństwu? O sile iluzji? To kilka kluczy do interpretacji, ale jednoznaczną odpowiedź musicie znaleźć sami.
8,5/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski



























