Wielki Gatsby

Najsłynniejsza powieść Francisa Scotta Fitzgeralda nie ma zbyt wielkiego szczęścia do filmowych adaptacji. Widziałem tą bardzo efekciarską ekranizacje Baza Luhrmanna z boskim Leonardo DiCaprio, jednak dopiero teraz zmierzyłem się z poprzednią adaptacją. Stworzoną w roku 1974 przez reżysera Jacka Claytona i scenarzystę Francisa Forda Coppolę.

Sama historia jest znana, nawet jeśli się nie miało styczności z książkowym pierwowzorem. Wszystko opowiada młody makler giełdowy Nick Carraway (debiutujący Sam Waterston) z Wielkiego Miasta. Przybywa odwiedzić swoją kuzynkę, Daisy Buchanan (Mia Farrow) oraz jej męża (Bruce Dern) w ich posiadłości na prowincji. Pozornie para wydaje się szczęśliwa, jednak to wszystko fasada. Nick wynajmuje mały dom naprzeciwko wielkiej rezydencji, której właścicielem jest tajemniczy Jay Gatsby (Robert Redford). I zawsze w nocy trwają imprezy na ogromną skalę. Na jedną z takich imprez zostaje zaproszony Nick oraz poznaje osobiście samego Gatsby’ego. Następnego dnia zaprasza go na lunch, lecz pod tym wszystkim kryje się poważny plan.

Reżyser bardzo powoli buduje całą narrację, pozwalając wejść w atmosferę epoki. Już czołówka, podczas której widzimy opustoszała siedzibę Gatsby’ego wygląda imponująco. Aż ciężko oderwać oczy od scenografii oraz kostiumów, pozwalającym wejść w klimat lat 20.. Czas dekadencji, oszałamiającego bogactwa, niemal nieskrępowanej rozpusty i niemal ciągłego rozluźnienia. Niby mamy tu historię miłosną, gdzie mamy zderzenie dawnych kochanków. On odrzucony z powodu statusu społecznego, ona zbyt przyzwyczajona do wygody i bogactwa. I to potrafi zaangażować, choć dla mnie problemem jest zbyt wolne tempo oraz pewien dystans.

To, co dla mnie działa to absolutnie fantastyczny Robert Redford w roli Gatsby’ego. Pełen uroku, optymizmu, ale jednocześnie bardzo skryty i próbujący niejako cofnąć czas. Magnetyzująca, pełna charyzmy postać, a równie zaskakująca jest tutaj Mia Farrow. Jej Daisy jest z jednej strony naładowana pasją, energiczną kobietą, ale z drugiej jest kompletnie pustą laleczką, nie będącą w stanie podejmować poważnej decyzji. Jakby chciała być w stanie ciągłej zabawy, unikając jasnych deklaracji. Reszta postaci wypada solidnie, choć najbardziej wybija się żywiołowa Karen Black jako Myrtle Wilson oraz Bruce Dern w roli lekko prostackiego Toma.

Czy jest to lepsza adaptacja od filmu Luhrmanna? Dla mnie jest mniej spektakularna, mająca o wiele więcej przestrzeni na oddech oraz zapoznanie się z postaciami. Przyznaję, że miewa momenty znużenia i nie zawsze angażuje, ale Clayton w większości czasu trzyma wszystko w sprawnych rękach. Nawet zakończenie jest zdumiewająco poruszające, co nie jest takie częste.

7/10

Radosław Ostrowski

Sama przeciw wszystkim

Waszyngton, czyli siedlisko uczciwości, gdzie politycy kierują się względami swoich wyborców, dbających jedynie o dobro swojego kraju. Oczywiście, że żartuję, bo każdy kto widział „House of Cards” wie, że jest zupełnie odwrotnie. I właśnie tutaj pracuje Elizabeth Sloane – lobbystka pracująca w potężnej korporacji. Ale pewnego dnia pojawia się senator w sprawie zniszczenia ustawy dotyczącej kontroli nad dostępem do broni. I wtedy pani Sloane wykonuje woltę, opuszczając swoich szefów oraz sprzymierzając się z małą firmą lobbystyczną, walczącą o ustawę.

panna_sloane1

Przyznam się szczerze, że nie do końca wiedziałem, czego spodziewać się po filmie Johna Maddena. „Miss Sloane” (polskie tłumaczenie jest do dupy) to thriller z zabarwieniem politycznym w duchu „House of Cards” czy scenariuszy od Aarona Sorkina. Innymi słowy, gadanina, gadanina, dynamiczny montaż oraz próba nadgonienia całej intrygi. Chodzi o przekonanie kongresmenów do glosowania za ustawą, a metody nacisku od lobbystów są bardzo szerokie: kłamstwo, manipulacja, łapówki, szantaże. Niby to wszystko widziałem i znałem z tysięcy tytułów („House of Cards”, „Idy marcowe” czy „Układy”), jednak reżyser nie gubi się tak bardzo w tym słowotoku. Udaje się zachować ciągłe tempo, bardzo rzadko pozwalając sobie na chwile postoju.

panna_sloane3

Cała intryga zaczyna się w momencie, gdy Sloane zostaje postawiona przed komisją senacką pod zarzutem naruszenia etyki. A potem zaczynamy się cofać, by odkryć o co tu tak naprawdę chodzi. Tutaj niemal wszyscy bohaterowie są albo umoczeni i sumienia od dawna mają do sprzedania na Allegro czy innym Amazonie lub są wykorzystywani do konkretnych celów (jedna z pracownic nowej firmy naszej bohaterki). A po drodze różne podchody, wiele nieczystych zagrywek, które dzieją się głównie poza kamerą. I kiedy wydawało mi się, że jest już po wszystkim, przeciwnicy jak i nasza bohaterka zaczęli wyciągać kolejne asy z rękawa. Można się w tym bardzo łatwo pogubić, jednak Madden ciągle trzyma rękę na pulsie, a poczucie podskórnego napięcie potęgowała minimalistyczno-elektroniczna muzyka Maxa Richtera.

panna_sloane2

I w zasadzie można byłby to jeden z tysiąca filmów o tematyce polityczno-biznesowej, gdyby nie grająca główną rolę Jessica Chastain. W jej wykonaniu pani Sloane pozornie wydaje się kolejnym korporacyjnym szczurem, z zabójczą skutecznością oraz diabelnie inteligentną, podporządkowująca karierze całe swoje życie, za co pewną ceną są bezsenność i brak rodziny (to drugie wydaje się nie być problemem). Ale oglądając film, cały czas próbowałem rozgryźć tą cyniczną i bezwzględną sukę. Dlaczego decyduje się wystąpić przeciw swoim szefom oraz czemu jest przeciwna broni? Skąd nagle te przekonania? Wyrzuty sumienia, zdarzenie z przeszłości, jakaś trauma? Te pytanie pozostaje kompletnie bez odpowiedzi, co z jednej strony pozostaje problemem (bo w czasach, gdzie wiele rzeczy jest zazwyczaj wykładanych kawa na ławę), z drugiej zaś sprawiło, że nie jest w stanie wymazać tej zimnej, pozbawionej skrupułów harpii.

panna_sloane4

Cała reszta postaci, granych m.in. przez Marka Stronga (Rudolfo Schmidt), Michaela Stuhlbarga (Pat Connors) czy Gugu Mbathy-Raw (Esme) stanowią czasami bardzo mocne albo solidne, ale tylko tło, dodające wiele smaczku.

„Sama przeciw wszystkim” to całkiem zgrabna imitacja filmów w stylu Aarona Sorkina, gdzie dialogi są wystrzeliwane z prędkością karabinu maszynowego, coraz bardziej komplikującą się intrygą i przypominając starą prawdę, że cel uświęca środki. Ale czy aby jest on tego wart?

7/10

Radosław Ostrowski

Godless

Małe miasteczko La Belle wyróżnia się jednym istotnym detalem – bardzo niewielką ilością mężczyzn w okolicy, gdyż większość z nich zginęła w kopalni. I właśnie do jednej z farm na obrzeżach miasteczka trafia tajemniczy, raniony nieznajomy. W tym samym czasie okolica jest terroryzowana przez Frank Griffina oraz jego bandę, szukającą byłego członka Roya Goode’a. człowiek ten skradł jego łup podczas ostatniej akcji, za co mieszkańcy pobliskiego miasteczka zapłacili swoim życiem. Nie trzeba być geniuszem, by odkryć, że te dwa zdarzenia nie są zbiegiem okoliczności.

godless1

Ten krótki opis nowego serialu Netflixa, będącego westernem (!!!) nie zdradza zbyt wiele, ale i nie powinien, gdyż na tajemnicy opiera się cała historia. Początek jest bardzo ostry i krwawy, godny Sama Peckinpaha – masa trupów, wykolejony pociąg, spalone domy. I to dostajemy na dzień dobry. Dalej powoli zaczynamy odkrywać tajemnicę naszego nieznajomego, a jednocześnie losy oraz życie w miasteczku, gdzie najważniejsza jest siostra szeryfa, Mary Agnes. Jest kilka wyraziście zarysowanych postaci, posiadające mroczną przeszłość, próbujące dalej trwać w swojej egzystencji. A jednocześnie mamy polowanie Griffina oraz jego bandy, siejącej śmierć oraz spustoszenie. I te momenty potrafią chwycić za gardło, a jednocześnie nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest tu o kilka wątków za dużo. Próba pokazania życia w miasteczku, gdzie panie muszą stawić czoła przeciwnościom losu, wychodzi całkiem nieźle, ale tylko parę postaci zostaje zarysowanych (była burdelmana – obecnie nauczycielka, szeryf z pogarszającym się wzrokiem, jego szybki zastępca czy Alice, oskarżania o rzucenie „klątwy” na miasteczko). A niektóre osoby (szef ochrony firmy kopalnianej, redaktor prasy) sprawiają wrażenie zbędnych, bez których można było pewne rzeczy lepiej zarysować. Także czarnoskórzy mieszkańcy pobliskiej osady, składającej się z byłych żołnierzy, pełnią tylko rolę solidnego tła, przydatnego do odtworzenia realiów epoki.

godless2

Ogląda się to z zainteresowaniem, przenosząc się z postaci oraz wątków aż do finałowej konfrontacji. Z jednej strony jest ona dynamicznie zrealizowana, pełna krwi, brutalności i… za grosz realizmu. Przełknąłem jakoś slow-motion, ale że kobitki (w sporej części niezaznajomione z bronią) dają łupnia, a nasi banditos są kompletnie na widoku, do odstrzelenia niczym kaczki. O mały włos niemal doprowadziło serial do katastrofy. Drugim problemem były retrospekcje, niepozbawione pewnych repetycji dialogów (dotyczy to naszego protagonisty, Roya) oraz dość wolne tempo całej opowieści.Wrażenie robi za to bardzo porządna realizacja. Piękne zdjęcia z bardzo plastycznymi plenerami czy sceny z burzą piaskową wyglądają zachwycająco, podobnie jak wiernie oddająca realia scenografia z kostiumami. Plastyczność idzie tu w parze ze świetnie prowadzonym oświetleniem, dobrym tempem oraz pięknymi końmi. Także muzyka przypomina, gdzie jesteśmy i co robimy.

godless3

Ale i aktorzy pomagają wejść w ten klimat. Solidnie wypada Jack O’Connell w roli Roya, który nie jest do końca prawym facetem, a jego przeszłość długo intryguje. Ale okazuje się być całkiem przyzwoitym facetem, mogącym być dobrym ojcem oraz kochającym zwierzęta. Po drugiej stronie jest brodaty Jeff Daniels, czyli Frank Griffin. Mroczny, naznaczony krwawą przeszłością jegomość, potrafiący cytować Biblię, sprawiający wrażenie porządnego faceta (koloratka), ale to bezwzględny i ostry zawodnik. Zawsze opanowany i bezwzględnym. Drugi plan zdominowany jest przez trzy postacie, czyli naznaczonej trauma Alice Fletcher (wspaniała Michelle Dockery), poczciwy i dzielny szeryf (świetny Scott McNeiry) oraz jego siostra (Merritt Wever), nie dająca sobie w kaszę dmuchać. No i jeszcze sympatyczny, szybki oraz gdy trzeba twardy zastępca szeryfa (imponujący Thomas Brodie-Sangster).

godless4

„Godless” mogło być lepszym westernem, niemniej potrafi dostarczyć oraz zaintrygować aż do niemal samego końca. Konie są, strzelaniny też, przemoc miejscami aż wali po oczach, tylko pod koniec powoli napięcie zaczyna siadać, powoli nadrabiając w finale. Ciągu dalszego raczej nie będzie, ale czuć duszę klasyków gatunku.

7/10

Radosław Ostrowski

Koziorożec 1

Teorie spiskowe w kinie są modne w zasadzie od dawien dawna (a dokładnie od „39 kroków” Hitchcocka). Zamach na Kennedy’ego, grupa trzymająca władzę, śmierć Paula McCartneya. Najbardziej popularna teoria mówi, że lądowanie na Księżycu nie miało miejsca, tylko zostało nakręcone w studiu przez Stanleya Kubricka. Ta teza stała się punktem wyjścia dla jednego z najciekawszych thrillerów politycznych.

koziorozec1

Już za paręnaście minut ma wyruszyć Koziorożec 1 – statek kosmiczny z trójką astronautów pod wodzą komandora Charlesa Brubakera. Ich celem jest dotarcie do Marsa. Ale w parę minut przed wyruszeniem, astronauci zostali przeniesieni samolotem do oddalonej bazy. Tam na miejscu znajdują się kamery i sprzęt filmowy, a szef misji szantażem zmusza ich do udziału w mistyfikacji. Ostatecznie misja kończy się awarią i zniszczeniem kapsuły, więc astronauci wiedząc, że ich los jest przesądzony, decydują się uciekać. W tym samym czasie dziennikarz Robert Caufield prowadzi własne śledztwo w sprawie zaginięcia jednego z pracowników NASA. Nie trzeba być geniuszem, by odkryć, ze te dwa wątki połączą się ze sobą.

koziorozec2

Już wtedy Peter Hyams zdecydował się pokazał, jak wielką siła jest manipulacja, a technika jest tak rozwinięta, że można dzięki niej wmówić ludziom wszystko. Wtedy wystarczyły kamery i telewizja, dzisiaj można użyć satelitów, Internetu, a manipulacja jest dokonywana wszędzie – reklamy, filmy, media. Jaki to problem dzisiaj wmówić innym fałszywe informacje? To bardzo sugestywnie pokazuje pierwsza część filmu – wielkie oszustwo, czyli nieudana misja na Marsa, zrobiona żeby nie doprowadzić do likwidacji programu kosmicznego oraz dla propagandy sukcesu. Dalej mamy ucieczkę i pościg, a w tle jednocześnie prowadzone dziennikarskie dochodzenie – zbieranie faktów, składanie do kupy elementów i strzępki informacji oraz próba pozbycia się dziennikarza (uszkodzenie hamulców – świetne zrobiona jazda pokazana z oczu bohatera; fałszywe oskarżenia, w końcu zwolnienie z pracy). Brzmi znajomo? Nic się nie zmieniło, a całość jest świetnie poprowadzona oraz bardzo inteligentnie opowiedziana. Napięcie jest tutaj bardzo mocno podkręcane (nie tylko przez ścigające helikoptery, ale także węża, strzały), a sceny akcji naprawdę nie trąca siły (ostateczny pościg lotniczy – perełka).

koziorozec3

Hyams świetnie portretuje manipulacje i wszystko trzyma mocno za gardło, ale ma tez naprawdę wybornych aktorów, którzy wyciągają ze swoich postaci ile się da. Najbardziej tutaj błyszczy James Brolin, czyli komandor Brubaker, który szybko (pod presją zamachu na rodziny) zgadza się na mistyfikację, jednak jest na tyle inteligentny i sprytny (w końcu dowódca), że nie jest łatwy do pokonania. Drugim takim facetem jest Caufield, fantastycznie poprowadzony przez Elliotta Goulda, którego jedynym wsparciem jest koleżanka Judy (Karen Black na gościnnych występach) – uparty, zdeterminowany i konsekwentny. A jednocześnie zabawny (troszeczkę). Jeszcze jest trzeci facet, czyli dr James Kalloway (Hal Holbrook) – stylizowany tutaj na czarny charakter, zarówno potrafi być przekonujący (pierwsza rozmowa z astronautami po ich starcie) jak i bardzo śliski. Poza tym trio, drugi plan obfituje w takich aktorów jak Sam Waterson (podpułkownik Willis), O.J. Simpson (komandor Walker) plus Brenda Vaccaro (żona Brubakera) i na sam finał epizod Telly’ego Savalasa (opryskiwacz Albain).

Lata mijają, a „Koziorożec” nie chce się za bardzo zestarzeć (może poza fryzurami postaci). Mimo sporego wieku na karku, pozostaje on naprawdę świetnym dreszczowcem ze świetnie opowiedzianą historią oraz bardzo ponurym klimatem. Naprawdę mocna rzecz.

8/10

Radosław Ostrowski

Newsroom – seria 1

Will McAvoy jest bardzo popularnym prezenterem telewizyjnym. Jednak podczas zajęcia ze studentami dostaje załamania nerwowego i mówi dość ostre słowa o swoim kraju. Dziennikarz bierze urlop i po trzech miesiącach wraca do telewizji ANC i… są wprowadzone zmiany. Najważniejszą jest ta, że wydawcą „Wiadomości” zostaje Mackenzie McHale, jego była dziewczyna. Razem z grupą jej reporterów chcą zmienić formułę przekazywania wiadomości.

Czy jest ktoś kto nie wie, kim jest Aaron Sorkin? Nie oświeconym przekazuję, że jest to jeden z najlepszych i najbardziej rozpoznawalnych scenarzystów filmowych („Ludzie honoru”, „The Social Network”, „Moneyball”) i telewizyjnych („Redakcja sportowa”, „Prezydencki poker”). Tym razem postanowił opowiedzieć o redakcji i dziennikarzach, którzy nie zważając na oglądalność, próbują przekazać informacje w sposób rzetelny i wiarygodny, bez robienia z tego rozrywki oraz robienia z siebie tabloidów. Pokazuje jak powinny pracować media, może i trochę idealizuje czy wręcz moralizuje dziennikarzy pokazując jak należy robić wiadomości, ale z drugiej strony ten serial trzyma w napięciu miejscami jak rasowy thriller i mamy do czynienia jednak z ludźmi, a ci jak wiadomo nie są nieomylni, nawet dziennikarze.

Że to zrobił Sorkin widać to po dwóch rzeczach: po ciętych dialogach toczących się w biegu, pełnymi odniesień do popkultury amerykańskiej oraz dynamicznej pracy kamery. W studiu podczas realizacji wiadomości wrze po prostu jak w ulu, wszelkie wiadomości są weryfikowane i ogląda się to w wielkim napięciu (śmierć bin Ladena, postrzał kongresmenki Gabrielle Giffords – porywająca sekwencja), zaś w relacjach między bohaterami aż iskrzy. Jednak nie brakuje też paru wątków pobocznych, ale kluczowych (walka z brukowcem niszczącym reputację McAvoya, groźba zabicia dziennikarza, przymusowa zmiana profilu z powodu straty oglądalności o połowę czy skomplikowany miłosny trójkąt Maggie-Don-Jim), gdzie nie brakuje humoru. To wszystko sprawia, że ogląda się to po prostu znakomicie, mimo pewnego przesłodzenia czy lekkich przestojów.

Jeśli zaś chodzi o aktorstwo, najlepiej można je ująć słowem – genialne. Takiego zgrania i chemii nie widziałem od czasu „Breaking Bad”. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się wyborny Jeff Daniels – charyzmatyczny dziennikarz, który potrafi być też wrzodem na dupsku. Początkowo jest sceptyczny wobec telewizyjnych rewolucji swojej eks (bardziej amerykańska niż Amerykanie Emily Mortimer), która jest wielką idealistką, a jednocześnie profesjonalistką. Cały drugi plan jest naprawdę przebogaty i fantastyczny: od Olivii Munn (Sloah Sabbith – wiadomości ekonomiczne) przez Alison Phil (Maggie Jordan – asystentka) i Deva Patela (Neal Sampat – autor bloga McAvoya) aż do Sama Watersona (Charlie Skinner – szef McAvoya i McHale) i rzadko pokazującej się Jane Fondy (Leona Lansing – szefowa stacji).

Powiem krótko: HBO rulez i Sorkin też. Właśnie po to się ogląda seriale, żeby porwały i wciągały, a „Newsroom” to potrafi. A jeśli nadal macie wątpliwości, zobaczcie poniższy fragment:

8/10

Radosław Ostrowski

Zbrodnie i wykroczenia

Ten film jest bardzo wyjątkowy w dorobku Allena, bo przedstawia dwie opowieści o tym samym, choć w różnej konwencji. Bohaterem pierwszej jest dr Judah Rosenthal – uznany i ceniony lekarz-okulista, bogaty i odnoszący sukcesy. Ale od dwóch lat ma kochankę, która zaczyna grozić mu, że wyciągnie na jaw jego brudy. Drugim bohaterem jest Clifford Ivring – ambitny reżyser filmów dokumentalnych, który zostaje poproszony o nakręcenie filmu o znienawidzonym szwagrze – producencie telewizyjnym. W trakcie realizacji poznaje młodą asystentkę producenta, w której się zakochuje, choć Cliff jest żonaty.

wykroczenia1

Tutaj Allen z jednej strony jest poważnym facetem, który mówi o zbrodni, winie i karze (wątek Judaha), z drugiej pozwala sobie na odrobinę humoru i żartu (wątek Cliffa). Ale jednak całość jest bardziej poważna i zmuszająca do refleksji. Obaj bohaterowie przeżywają problemy egzystencjalne i próbują znaleźć odpowiedzi na nurtujące ich pytania: o to, dlaczego innym się udaje odnieść sukces, skąd bierze się zło i niesprawiedliwość oraz czemu Bóg nie reaguje. Odpowiedzi w zasadzie nie ma, ale obie te historie angażują, wciągają i nawet bawią, zaś pewną odtrutką na smutki może być kino. Nie brakuje wolt, zaskoczeń i humoru, a wszystko okraszone świetnymi zdjęciami Svena Nykvista oraz montażem.

wykroczenia2

Pierwsze skrzypce w tym filmie gra zdecydowanie Martin Landau w roli dra Rosenthala – racjonalistę, którego „prześladuje” Bóg i w ostateczności posuwa się do zbrodni. Dręczą go wyrzuty sumienia, ale potem zaczynają one ustępować. Drugiego bohatera gra sam Allen, ale tutaj jest trochę inny od typowej swojej kreacji. To nadal inteligent, ale nieszczęśliwy, złośliwy i zgorzkniały, który przekonany o swoim talencie odbija się od ściany. Poza tym duetem wybija się kilka mocnych ról drugoplanowych: od Anjeliki Huston (Dolores, znerwicowana kochanka Judaha) i Alana Aldy (Lester, nadęty szwagier Cliffa) przez Mię Farrow (piękna Halley) i Jerry’ego Orbacha (Jack, brat Judaha) do Sama Waterstona (rabin Ben).

wykroczenia3

Allen po raz kolejny zaskakuje i utrzymuje wysoką formę. Zgrabne połączenie komedii z dramatem wręcz egzystencjalnym.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Wrzesień

W małym domku nad morzem, mieszka 5 osób: aktorka Diane i jej partner życiowy Lloyd, jej córka Lane, przyjaciółka Stephanie i pisarz Peter. Czasem dom odwiedza zakochany w Lane Howard. Lane zamierza sprzedać dom, zaś w ciągu dnia i nocy wyjdą dawno skrywane żale.

wrzesien2

Woody Allen znów postanowił zrobić poważny dramat, w dodatku mocno on przypominana bardziej sztukę teatralną. Mamy jedno miejsce, gdzie rozmawiają zazwyczaj dwie postacie, która ma swoje tajemnice, niespełnione ambicje i marzenia, które raczej nie zostaną spełnione, tak jak skryte namiętności i dawne żale, których eksplozja mocno rani. Problem dla mnie jednak jest taki, że Allen na poważnie nie za bardzo do mnie przemawia, nie rusza i nie angażuje tak bardzo, jak w swoich komediach. Jedynie finał jest mocny, ale to dla mnie trochę za mało. W zasadzie nie ma tez tu akcji jako takiej, bohaterowie gadają i miotają się ze sobą. Tak jak we „Wnętrzach”, choć tutaj jest to trochę bardziej strawne.

wrzesien1

Nie można się przyczepić do obsady, która trzyma poziom. Najbardziej wybija się tu Elaine Stritch jako toksyczna matka, która nie ma sobie nic do zarzucenia. Mia Farrow i Dianne Wiest grające kolejne znerwicowaną Lane i jej przyjaciółkę Stephanie wypadły bardzo dobrze, tworząc ciekawe i złożone kreacje. Zaś partnerujący im panowie (Jack Warden, Sam Waterson i Denholm Elliot) trzymają fason.

wrzesien3

Niby tu jest wszystko utrzymane i na poziomie, ale nie trafia do mnie. Allen raczej nie powinien robić poważnych dramatów.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Wnętrza

Joey, Renata (poetka) i Flyn (aktorka) są siostrami z ambicjami artystycznymi, a film skupia się na relacjach między nimi, a także między ich rodzicami (matka – dominująca specjalistka od dekoracji wnętrz, ojciec – adwokat), żyjącymi w separacji. Wszystko się zmienia w momencie, gdy Arthur (ich ojciec) decyduje się ponownie ożenić z poznaną w Atenach kobiecie Pearl.

wnetrza1

Woody Allen tym razem postanowił zrobić film w stylu swojego ulubionego reżysera Ingmara Bergmana, czyli opowieści o pustce emocji i miotaniu się ze sobą, światem oraz swoimi ambicjami. Wszystko absolutnie na poważnie, bez żadnego żartu czy odrobiny humoru, który mógłby być pewną odtrutką. Jednak nazwać ten film za udany do końca. Film ten jest bardzo chłodny i zdystansowany wobec swoich bohaterów, z którymi naprawdę trudno się identyfikować. Alienacja i samotność jest też spotęgowana bardzo sterylnymi, chłodnymi dekoracjami oraz brakiem muzyki (obecna jest ona tylko w jednej scenie – dnia ślubu). Wszyscy bohaterowie są tu nieszczęśliwi, niespełnieni, mający wielkie ambicje i chęć zmiany swojego życia, kończy się zaś tylko na słowach.

Aktorsko trudno się przyczepić, bo jest to zagrane naprawdę dobrze (najlepiej wypadły Geraldine Page, i Mary Beth Hurt) ale dystans jest zbyt duży i film zwyczajnie męczy. Trochę szkoda, bo mogło z tego wyjść coś naprawdę ciekawego.

6/10

Radosław Ostrowski