Blade Runner 2049

UWAGA!
Tekst może zawierać spojlery, więc czytacie na własne ryzyko.

Pamiętacie taki film, w którym nasz bohater tropił androidy – humanoidalne maszyny, pracujące poza Ziemią, ze względu na swoją siłę fizyczną i wytrzymałość. Tak wyglądał świat AD 2019. 30 lat później ten świat nie wygląda lepiej: upadek korporacji Tyrella, zaćmienie doprowadzające do skasowania danych komputerowych, brak naturalnej żywności oraz replikanty będące całkowicie posłuszne. Jednym z nich jest K. – nowy oficer policji. Ścigając jednego ze starszych modeli androidów, trafia na pewną rzecz, która może doprowadzić do zachwiania równowagi. Otóż K. znajduje szczątki kobiety, która urodziła dziecko. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że jest ona… replikantem.

blade_runner_20491

Jeśli bierzesz się za kontynuację takiego dzieła jak „Blade Runner”, to musisz być bardzo pewny siebie albo wielkim geniuszem. Kim w tej sytuacji jest Denis Villeneuve? Kontynuacja jednego z największych filmów SF była zadaniem karkołomnym, lecz reżyser ze scenarzystami coraz bardziej rozszerzają to uniwersum poza deszczono-neonowo-cyberpunkowe Los Angeles spowite mrokiem oraz światem do cna zepsutym, gdzie wszyscy ludzie dbają tylko o siebie. Sama intryga jest bardzo zagmatwana i razem z K. próbujemy ustalić kim jest to dziecko, o którego los toczy się cała stawka. Świat wygląda niczym postapokaliptyczny koszmar i powtórzone są pytania z oryginału o sens człowieczeństwa. A po drodze odwiedzimy takie miejsca jak sierociniec, gdzie dzieci zmuszane są do pracy czy skażone promieniowaniem pozostałości po Las Vegas.

blade_runner_20494

Jestem pod ogromnym wrażeniem strony wizualnej, tworzącej niesamowity świat. I nie chodzi tylko o mocne nasycenie kolorów, ale wizję świata. Od dziennej mgły przez siedzibę Wallace’a (ta odbijająca się woda), złomowisko aż do pustyni pełnej dużych pozostałości po kasynach. Wizja tego świata budzi przerażenie, a człowiek jeszcze tak blisko bycia Bogiem. Stworzenie replikanta zdolnego do spłodzenia jest bardzo intrygującym rozwiązaniem i daje furtkę do ciągu dalszego, chociaż ten wątek – oraz pewnych rebeliantów – wydaje się troszkę na siłę wciśnięty. Podobnie jak wątek związany z prawą ręką Wallace’a, czyli Luv, będąca bardziej wkurwioną wersją Terminatora, przekonaną o swojej wyjątkowości. To było zbyt efekciarskie, jak dla mnie. Podobnie jak sceny, będące repetycjami pewnych dialogów, jakby wiara w inteligencję widza była zachwiana.

blade_runner_20492

I do tego jak świetnie jest to zagrane. Najbardziej zaskakuje tutaj Ryan Gosling jako K. – posłuszny, chłodny replikant. Ale obecne śledztwo staje się dla niego wędrówką dla siebie, zmuszając go do postawienia pytania: kim jestem? Te wątpliwości i rozterki przedstawione za pomocą jedynie oczu czy mowy ciała, dając prawdziwego ognia. Drugą niespodzianką jest „dziewczyna” naszego bohatera, czyli Joi (zjawiskowa Ana de Armas), będąca… hologramem, istotą równie sztuczną jak K. i ta relacja między nimi parę razy zaskakuje. Jest nawet scena podobna z „Ona”, co zaskakuje. Jednak wszyscy tak naprawdę czekaliśmy na Harrisona Forda, czyli Ricka Deckarda. Zmęczonego, starego i niepozbawionego sprytu twardziela, pełnego energii. A co tu robi Jared Leto? Pojawia się raptem w trzech scenach, ale potrafi zbudować bardzo mroczną postać geniusza, dążącego do udoskonalenia swojego dzieła. Nawet te filozoficzne gadki nie drażniły, co jest bardzo łatwe do spieprzenia.

blade_runner_20493

Jak sobie poradził z legendą kultowego dzieła Ridleya Scotta filmowiec z Kanady? Zachwyca wizualnie, dalej prowokuje do myślenia i powtarza pytanie o bycie człowiekiem w świecie, gdzie ludzkość nie kwapi się do swojego zadania. Owszem, jest fabularnie zagmatwany i wymaga wiele skupienia, ale wysiłek jest w pełni satysfakcjonujący.

8/10

Radosław Ostrowski

Pitbull: Niebezpieczne kobiety

Nie oczekiwałem zbyt wiele po „Niebezpiecznych kobietach”, bo Patryk Vega zmienił PitBull od realistycznego, brudnego kina policyjnego w komiksową, krwawą i przerysowaną rąbankę. Nie inaczej jest tutaj, ale tym razem nasi starzy znajomi (Majami, Gebels) są zepchnięci na dalszy plan, ustępując miejsca nowym bohaterom. A właściwie bohaterkom.

pitbull_31

Cała historia skupiona jest na mafii paliwowej i wyłudzeniu VAT-u, a głównym antagonistą jest członek gangu motocyklowego „Cukier”. Mężczyzna ma dziecko, a jego żona „Drabina” przebywa w więzieniu za zabójstwo matki (oczywiście, była niewinna). Dodatkowo idzie na układ z oficerem wywiadu skarbowego, powiązanego z mafią paliwową. Poza nimi jest jeszcze „Zuza”, która po rozstaniu z mężczyzną, postanawia zostać policjantką.

pitbull_32

Inny słowy, treściowo nadal rządzi chaos, czyli wątki są przedstawione bez ładu i składu, próbując złączyć się w jedną całość. Niemieccy bikerzy, mafia paliwowa, słupy, drobne interwencje, pytony, Strachu (tylko pod koniec), policjantki z problemami (nie wybrzmiewającymi i nie wykorzystującymi w pełni swój potencjał). Dalej mamy wiązankę bluzgów, sztywne aktorstwo statystów, pełne dukania oraz dużo, bardzo dużo krwi. Nie mogę odnieść wrażenia, że parę postaci (Majami i Olkę) można było spokojnie wyrzucić, bo nie wnoszą niczego nowego. Nawet humor wydaje się słabszy i bardziej prymitywny.

pitbull_33

Ale paradoksalnie Vega potrafi to zrobić w taki sposób, by skupić uwagę. Nadal wrażenie robią ujęcia miasta z góry czy świetnie sfilmowana scena obławy, gdzie Majami w pojedynkę kasuje kolejnych oprychów. Wszystko jednak psują dialogi, brzmiący zbyt mechanicznie, czasami bardziej bohaterowie mówią tak urzędowym językiem, że brzmi to po prostu sztucznie. Do tego jeszcze zakończenie, które pozostaje otwarte i nie zamyka wielu wątków. Dzieją się czasami rzeczy absurdalnie (wszystko związane z pytonem czy przypadkowe spotkanie Zuzy z Cukrem zakończone randką), gdzie należy się zastanowić nad psychologią i nie brakuje niemal przerysowanych sytuacji (Cukier rządzący w więzieniu), co wywołuje pewien dysonans.

pitbull_34

Jak wspominałem, Majami i Gebels (Stramowski i Grabowski) robią tylko za tło i wsparcie, ale ich obecność jest zawsze plusem. Z nowych postaci najważniejsze są trzy: Cukier, Drabina i Zuza. Pierwszego gra Sebastian Fabijański, który troszkę przypomina wcześniejszą rolę z „Belfra”, ale to mi nie przeszkadzało. Z jednej strony twardy zawodnik, nie bojący się użyć piły mechanicznej do zrobienia porządku i nie patyczkuje się (chociaż wygląda jakby był jedną nogą w grobie), ale z kobietami bywa bardziej wrażliwy, cytuje Schopenhauera i bierze leki (bo ma – i to śmieszne – cukrzycę). Kompletnym zaskoczeniem była dla mnie Alicja Bachleda-Curuś wcielająca się w Drabinę. Kobieta ta jest bardzo twarda i reagująca mocno na złe traktowanie dziecka, ale jednocześnie jest bardzo rozedrgana i czuć w niej niepokój. Wszystko to zostało pokazane świetnie. Złego słowa też nie powiem o Joannie Kulig, czyli zaczynającej swoją przygodę z policją Zuzę. Dziewczyna powoli zaczyna zmieniać swoje podejście do pracy, spowodowane przez zarówno relację z Cukrem, jak i wsparcie mentorskie Gebelsa. Warto też wspomnieć o śliskim i skupionym na sobie oficerze wywiadu skarbowego, czyli wracającym do początków swojej kariery Artura Żmijewskiego.

pitbull_35

„Niebezpieczne kobiety” w zasadzie utrzymują poziom poprzednika, czyli jest to kino dresiarskie, próbujące pokazywać prawdziwe oblicze brudnego świata półświatka oraz policjantów, walczących z nimi. Nadal niby jest poważnie, ale niepoważnie, komiksowo, wręcz karykaturalnie i prymitywnie. Jako guilty pleasure sprawdziłoby się idealne. Dobrze, że następną część robi Władysław Pasikowski.

5/10

Radosław Ostrowski

Obcy: Przymierze

Zastanawiam się, co kierowało Ridleyem Scottem, by zrealizować „Prometeusza”. Film w zamierzeniu miał być prequelem kultowego „Obecgo”, jednak został polany dużą dawką sosu filozoficznego i stawianiem pytań o poszukiwania stwórców ludzkości. Ni to horror, ni SF, a bełkot wylewający się z ekranu psuł jakąkolwiek frajdę. Scott jednak nie odpuszcza i kontynuuje swoją opowieść.

obcy_przymierze1

Tytułowe Przymierze to statek kolonizacyjny skierowany z misją odnalezienia nowego domu dla ludzi. Podczas lotu na przyszłą planetę, dochodzi do odbioru sygnału, przy okazji lekko niszcząc statek. Pełniący obowiązki dowódcy Oram podejmuje decyzję o sprawdzeniu miejsca, zwłaszcza że spełniałoby warunki do mieszkania. Problem w tym, że jest jakoś dziwnie pusto i cicho. Aż tu pojawiają się pewne stwory oraz gospodarz tej tajemniczej planety – Dawid.

obcy_przymierze2

Scott próbuje mieszać tutaj aż trzy wątki: pierwszy dotyczy Dawida oraz jego pobytu na tej opustoszałej planecie, drugi dotyczy eksploracji i odkrywania kolejnych elementów układanki, trzeci to mieszanka horroru z akcyjniakiem. Problem w tym, że wszystko gryzie się tutaj ze sobą. Początek to przedstawienie załogi, która zachowuje się jak banda idiotów, panikuje bez powodu, strzelając nawet na ślepo. Eksploracja i aura tajemnicy jest budowana, a cisza wydaje się bardzo niepokojąca. Poczucie izolacji i napięcie jest coraz gęstsze, lecz po jednej trzeciej filmu zmienia się konwencja. Pojawiają się pytania o kreacjonizm, bycie stwórcą i spotkanie dwóch androidów (obydwa mają twarz tego samego aktora). Zderzenie dwóch postaw (posłusznej wobec ludzi oraz bardziej ambitnej, posiadające własne sny, pragnienia) troszkę przypomina „Blade Runnera” i stawia pytania o to, czy androidy mogą być takie jak ludzie. Ten wątek wydaje się najciekawszy, jednak szybko zostaje przerwany przez naparzankę Dawida i Waltera, urwaną w kluczowym momencie.

obcy_przymierze3

W trakcie seansu jeszcze mamy retrospekcje pokazujące to, co się stało i to wyjaśnienie (włącznie z genezą przyszłego Obcego) jest mocno rozczarowujące. Z kolei finał to słabe kino akcji, pozbawione suspensu i atakiem paskudnego niby-xenomorpha. Kiedy zna się poprzednie części serii „Obcego” łatwo wypatrzyć pewne nielogiczności (dość szybkie działanie oraz „rodzenie” monstrum), a działanie ocalałej dwójki budzi zastrzeżenia, zwłaszcza wobec (pozornie) przewrotnej wolty.

obcy_przymierze4

Aktorsko jest tak sobie, bo nie jesteśmy w stanie polubić tych bohaterów. Jedynie troje postaci wybija się z tego nurtu. Po pierwsze, Billy Crudup jako dowódca mimo woli, który bierze na siebie wielką odpowiedzialność i jest osamotniony w tym. Po drugie, Katherine Waterston, która pod koniec chce być drugą Ripley (ale nigdy nią nie będzie). I po trzecie, Michael Fassbender w podwójnej roli androidów. Za każdym razem widać różnice między Dawidem i Walterem, od intonacji głosem, akcent i gesty po spojrzenia. Ten aktor skupia na sobie największą uwagę.

obcy_przymierze5

„Przymierze” jest na pewno troszkę lepszym filmem od „Prometeusza”, który miał być prequelem i nie chciał nim być jednocześnie. Tu jest podobnie, a niezdecydowanie w jakim kierunku to wszystko ma pójść jeszcze bardziej drażni. I znowu wszystko próbuje ratować Fassbender, ale nawet jego obecność (poza świetnymi zdjęciami) nie wystarczyła, by wypalić. Bezczelny, pozbawiony klimatu dawnej serii skok na kasę i nic więcej. Obawiam się, że ciąg dalszy nastąpi.

5,5/10

Radosław Ostrowski

Logan: Wolverine

Logan bardziej znany jako Wolverine to najpopularniejszy i najbardziej lubiany ze wszystkich mutantów ze świata X-Men. Ale jednak filmy z serii, w których to on grał główną rolę, były wielkim rozczarowaniem. Dlatego byłem dość sceptycznie nastawiony do „Logana”, tym bardziej, że reżyser James Mangold zaserwował poprzedni film o tym bohaterze „Wolverine”. I jak tym razem wyszło?

logan1

Jest rok 2029. Od dwudziestu lat nie pojawił się na świecie żaden mutant, a ci żyjący ukrywają się przed światem. Logan aka Wolverine pracuje jako szofer limuzyny i opiekuje się cierpiącym na demencję Xavierem, gdzieś na obrzeżach miasta. Jest już zmęczony, stary, siwy i nie regeneruje się tak dobrze jak kiedyś. Ale wbrew sobie zostaje wplątany w kolejną sprawę. Wszystko to z powodu pewnej dziewczynki o imieniu Laura, która jest… mutantem posiadającym moce Logana. Dziewczynkę i jej opiekunkę tropią wojacy z Akila, pod wodzą Pierce’a.

logan2

Już sama treść budzi skojarzenia z „Ludzkimi dziećmi”, ale to zbieg okoliczności. Reżyser postanowił zaryzykować i stworzył nietypową mieszankę post-apokalipsy, westernu, kina drogi i bardzo krwistego kina akcji. Sam początek, gdzie staje do walki z meksykańskimi oprychami, daje prawdziwego kopa. Jest krew, wyrywane kończyny, bluzgi i jest bardziej mrocznie. Mangold z jednej strony nie idzie na kompromisy w pokazywaniu bardzo brutalnych scen akcji (nareszcie, te szpony z adamantium po to były, by posoka leciała intensywnie!!!), z drugiej wiele razy pozwala na wyciszenie i pogłębia psychologię postaci. Ta rotacja nastroju działa tylko na plus, a realizacja jest po prostu przednia. Nieważna, czy mówimy o ucieczce bohaterów z kryjówki (troszkę przypominającej ostatniego „Mad Maxa”), czy scenach utraty kontroli przez Xaviera, gdy kamera dosłownie dostaje padaczki.

logan3

Najważniejsza jest tutaj powoli tworząca się (ze sporymi oporami) relacja cynicznego i zgorzkniałego Logana z Laurą, którą można śmiało nazwać następczynią. Czuć, że iskrzy, chociaż mężczyzna ukrywa to bardzo mocno – woli być samotnikiem prześladowanym przez swoje demony i zmęczony życiem. I to Hugh Jackman wygrywa znakomicie, dając bohaterowi ostatnią szansę na zrobienie czegoś dobrego. Nawet jeśli jest to wbrew sobie. Aktor ma też dwójkę wspaniałych partnerów. Patrick Stewart jako zniedołężniały Xavier budzi z jednej strony żal, z drugiej ciągle to profesor wierzący w dobro, nadal potrafiący korzystać ze swoich mocy (uspokojenie koni na autostradzie), ale prawdziwym odkryciem jest Dafne Keen jako Laura, będąca mieszanką dzikiego zwierza i delikatnej, zagubionej istoty. Kiedy ona wchodzi do akcji, to nie ma przebacz. Także wcielający się w tych złych Boyd Holbrook (wyluzowany Pierce) oraz Richard E. Grant (poważny dr Rice) spełniają swoje zadanie.

„Logan” jest pożegnaniem starej gwardii mutantów ze światem, który zmienił się na gorsze. Mutanty wydają się nikomu niepotrzebne, mające podlegać kontroli ludzi i rodzi się pytanie, co dalej z Laurą oraz jej młodymi kumplami, co muszą przejąć pałeczkę. Jest intensywnie od emocji, ostro i bardzo kameralnie jak na superbohaterski film. Szkoda, że trzeba było czekać 17 lat na film godny tego świetnego mutanta.

8/10

Radosław Ostrowski

Obcy – decydujące starcie

Na pewno pamiętacie Ellen Ripley – kobietę, która jako jedyna z załogi Nostromo przeżyła konfrontację z Obcym. Błąkała się w kapsule ratunkowej po całym kosmosie i dopiero po 57 latach została odnaleziona. I to zwykłym fartem. Zdaje raport przed korporacją, ale nikt jej nie wierzy i zostaje zawieszona. Dawna planeta, na której znaleziono Obcego, dzisiaj jest kolonią ludzką. Właśnie w tej chwili stracono z nią kontakt, więc korporacja prosi Ripley o pomoc. Kobieta razem z odziałem marines wyrusza z misją ratunkową.

obcy_21

Po mrocznym oraz trzymającym wręcz za gardło horrorze Ridleya Scotta, producenci doszli do wniosku, że to może być początek nowej i przynoszącej duże dochody serii. Tym razem za tą część odpowiadał opromieniony sukcesem „Terminatora” James Cameron. Reżyser ten postanowił kompletnie wywrócić konwencję i zamiast klimatycznego, skupionego na klimacie oraz niepokoju horroru, skręcił w to, co umiał najlepiej – wysokobudżetowe kino akcji. Sam Obcy jest tutaj zredukowany do roli mięsa armatniego koszonego przez uzbrojonych po zęby gierojów (reżyser na początku wręcz fetyszyzuje uzbrojenie oraz dryl). Jednocześnie reżyser nie zapomina o budowaniu napięcia i poczuciu strachu. Brzmi to absurdalnie? Nic z tych rzeczy – przypomnijcie sobie sceny jak Ripley dostaje ataku i wyłazi z jej brzucha Obcy, po czym… okazuje się, że to był sen, pierwszą konfrontację z Obcymi skrytymi gdzieś w mroku (scenografia jest fantastyczna), a poczucie zagrożenia tworzone jest za pomocą jednej prostej rzeczy – detektora ruchu, a dokładniej jego dźwięku. Jego pulsacja wystarczy, by oczekiwać na obecność innych istot.

obcy_22

Cameron wie, jak podnieść stawkę i dlatego obecność jedynej ocalonej z kolonii dziewczynki Newt jest uzasadniona. Budzi ona w Ripley instynkt macierzyński (w wersji reżyserskiej odkrywamy, że straciła córkę), zmuszając ją do niemal fizycznej walki o ludzkość. Napięcie budowane jest konsekwentnie (jak wtedy, gdy bohaterowie czekają na Obcych wchodzących do centrali z zamkniętymi drzwiami – rewelacja), po drodze będzie parę wymian ognia, setki nabojów polecą w powietrze, padnie kilka mocnych zdań, niepozbawionych ironii, by zakończyć finałowym starciem Ripley z Królową. I to daje prawdziwego kopa. I zostawia furtkę na część kolejną, która powstała (to temat na inną opowieść).

obcy_23

„Obcy 2” to nie tylko popis fajerwerków Camerona, ale też bardzo pewnie poprowadzona obsada. Weaver tutaj przechodzi ewolucję z przerażonej własnymi wspomnieniami kobiety w prawdziwą heroinę kina akcji, sprawnie posługującą się giwerami (sklejenie miotacza ognia z karabinem i odbicie Newt są najmocniejszym przykładem), zdeterminowaną i nieustępliwą. Na drugim planie wspomnieć trzeba aż trójkę wojaków: opanowanego, spokojnego kaprala Hicksa (świetny Michael Biehn), rozgadanego, zgrywającego hojraka szeregowego Hudsona (nieodżałowany Bill Paxton) oraz jedyną laskę w składzie, czyli Vasquez (Jenette Goldstein). No i jeszcze syntetyczny android Bishop (Lance Henriksen), który tym razem jest tym dobrym robotem, rehabilitując te postacie po Ashu.

obcy_24

„Obcy – decydujące starcie”, mimo kompletnej zmiany tonacji, pozostaje naprawdę bardzo dobrym filmem akcji, potwierdzającym predyspozycje Camerona do kina akcji. Trzyma w napięciu (nie tak jak pierwszy „Obcy”), jest bardziej widowiskowy (nie tak bardzo jak następne filmy reżysera) i potrafi zapaść w pamięć. Godny, chociaż idący innymi ścieżkami, następca „Obcego”.

8/10

Radosław Ostrowski

Spectre

Kolejne spotkanie z agentem 007, który znowu robi to, co powinien. “Spectre” jest zwieńczeniem serii rozpoczętej przez “Casino Royale” i tym razem Bond mierzy się z tajemniczą organizacją Widmo, dokonującej zamachów terrorystycznych na całym świecie.

spectre1

Reżyser Sam Mendes już na dzień dobry serwuje akcję w Meksyku, zaczynającą się bardzo płynnym ujęciem kamery, kończącej się eksplozją, strzelaniną oraz bijatyką w helikopterze. Nawet jeśli pojawiają się momenty na złapanie oddechu, zostają one gwałtownie przerwane, a całość łączy stare z nowym. Reżyser sięga po to, co już było w klasycznych odsłonach serii, zmierzając w stronę świadomego nadmiaru dziur, braku logiki oraz nadmiaru pościgów, strzelanin i wybuchów, ale też nie przesadza z gadżetami (jedynym bajerem jest… zegarek). Jednocześnie wydarzenia z poprzednich odsłon z udziałem Daniela Craiga łączą się w spójną całość. Za wszystkimi wydarzeniami stoi jeden człowiek, ale by do dorwać rozpocznie się pościg od Włoch przez Alpy i Afrykę z powrotem do Londynu. I kiedy wydaje się, że nic nieprawdopodobnego nie może się wydarzyć, to właśnie się wydarza jak podczas pościgu w Alpach rozpisana na samolot, auta oraz śnieg.

spectre2

Mimo większej ilości humoru (pełnego ironii), Mendes spowija całość mrokiem. I nie tylko ze względu na to, iż większość wydarzeń rozgrywa się w nocy (spotkanie we włoskiej kryjówce czy finałowa konfrontacja w podupadającym budynku MSZ), ale też bardzo ciemną kolorystyką. Reżyser także, choć raczej przy okazji, znowu stawia pytania o sposób działania wywiadu w czasach pełnej inwigilacji oraz wykorzystywaniu nowoczesnej technologii. Wszystko to spycha element ludzki na dalszy plan, ale czy to jest potrzebne. Nie jest to jednak meritum całej opowieści, ale daje troszkę materiału do refleksji.

spectre3

Sama intryga wciąga, chociaż parę razy można się pogubić. Dynamiczny montaż, pomysłowo zrealizowane strzelaniny i potyczki, budująca klimat muzyka Thomasa Newmana się sprawdza. Ale, no właśnie, zawsze jest jakieś ale. Brakuje zaangażowania, czuć lekko zmęczenie materiału oraz “odhaczanie” kolejnych przystanków, a między naszym agentem i partnerującą mu (z konieczności) dr Swann (ładna Lea Seydoux) nie czuć zupełnie nic. Niemniej finał satysfakcjonuje, zapowiadając niejako koniec serii. Chociaż nigdy nic nie wiadomo.

spectre4

Daniel Craig jako agent Jej Królewskiej Mości pasuje idealnie do tej postaci: zgorzkniały, świadomy swojej fizycznej niedoskonałości (jego spojrzenie po działaniach z Meksyku mówi wiele), ale ciągle zdeterminowanego, nieśmiertelnego oraz niepowstrzymanego. Mocniej zaakcentowanego jego relację z Q (elegancki, ale geekowaty Ben Whishaw), mającego troszkę więcej do zdziałania niż zwykle. Nie zawodzi też Ralph Fiennes w roli M. Kontrowersje za to wywołuje Christoph Waltz jako główny łotr, ale prawdę powiedziawszy nie bardzo jestem w stanie to zrozumieć. Jego Oberhauser/Blofeld jest bardzo powściągliwy, niesamowicie opanowany, ze spokojnym głosem jest w stanie torturować, terroryzować I zmuszać do podporządkowania się. Że Austriak się powtarza? Być może, ale nie drażnił mnie tak, jak można było się spodziewać. Za to duży żal mam do niewykorzystania (w pełni) Moniki Bellucci, która pojawia się raptem kilka minut, by zniknąć.

Cóż mogę powiedzieć o “Spectre”? Mendes wyszedł z konfrontacji z tarczą, parę razy zaszalał, jadąc po bandzie, ale godnie kończąc tą tetrylogię. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że “Skyfall” było zwyczajnie lepsze. Czyżby nasz 007 miał przejść na emeryturę? Zasłużył sobie na nią w pełni, tylko czy twórcy pozwolą mu się nią cieszyć w spokoju. Czas pokaże.

7/10

Radosław Ostrowski

Mission: Impossible III

Seria filmów o Ethanie Huncie ma wszystko to, by stanowić konkurencję dla agenta 007. Akcja jest szybka, przenosimy się z miejsca na miejsce, jest masa bajeranckich gadżetów, piękne kobiety. Czego chcieć więcej? Po przeciętnej części drugiej, postanowiono lekko pomajstrować i inaczej rozłożyć akcenty. Całość zaczyna się w momencie, gdy nasz mistrz kamuflażu oraz specjalista od zadań niewykonalnych, odchodzi z IMF i zamierza wieść spokojne życie z Julią – lekarką nieznającą jego przeszłości. Przeszłość odzywa się jednak, gdy agencja prosi o pomoc w odbiciu dawnej protegowanej – Lindsay. Agentka miała zadanie zinfiltrować handlarza bronią, Owena Daviena.

mission_impossible_31

Powierzenie tej części J.J. Abramsowi, dla którego był to kinowy debiut, było strzałem w dziesiątkę. Tutaj Hunt pozostaje najważniejszą postacią, ale by zrealizować swój cel, musi dogadywać się i zawierzyć swój los kumplom z zespołu. Koncepcja gry zespołowej została rozwinięta mocniej w części następnej („Ghost Protocol”), co tylko zwiększyło dynamikę, a interakcja bohaterów między sobą tylko podkręcała stawkę, dodając sporo humoru. Tempo się ciągle zmienia, tak jak lokacje, bo zwiedzimy z Huntem i spółką Berlin (odbicie Lindsay), Watykan (porwanie Daviena) oraz Szanghaj (skok i kradzież McGuffina zwanego tutaj Króliczą Łapką), nie brakuje kilku widowiskowych scen jak odbicie Daviena na moście czy ucieczka przed pościgiem w Szanghaju.

mission_impossible_32

Abrams idzie w stronę widowiskowości i efekciarstwa, ale nigdy nie idzie w stronę autoparodii czy kiczu. Nie brakuje mu ciekawych pomysłów na choreografię (ucieczka Hunta z windy oraz IMF) oraz parę razy łamie konwencję jak w scenie kradzieży Króliczej Łapki, której… nie pokazuje. Widzimy wtedy jak Hunt wchodzi (przywiązany na linie) i wychodzi z hukiem tłuczonego szkła. Jedyne, co przeszkadza to czasami zbyt nerwowa praca kamery a’la Bourne w spokojniejszych scenach, ale to nie zdarza się zbyt często. Tak samo jak większe skupienie na prywatnym życiu Hunta.

mission_impossible_33

Tom Cruise jako Hunt nadal daje radę i imponuje swoją fizyczną kondycją. To jest typ faceta, którego możecie złamać, ale zabić się nie da. Nawet jak mu się wsadzi ładunek wybuchowy do głowy. Na drugim planie mamy starego znajomego Luthera (Ving Rhames zawsze na propsie), trudno też zapomnieć Simona Pegga (informatyk Benji) czy Laurence’a Fishborne’a (szef IMF). Ale tak naprawdę ekran kradnie Philip Seymour Hoffman jako czarny charakter. Nie jest to może zaskakująca postać, ale aktor ma tyle charyzmy, że nawet mówiąc od niechcenia, skupia całą swoją uwagę i intryguje.

mission_impossible_34

Trzecie spotkanie z Huntem rehabilituje serię po poprzedniku od Johna Woo, który był przekombinowany i zwyczajnie nudny. Abrams dodaje wiele świeżości, skupia się na dynamice między grupą, ale nie zapomina o widowiskowości (na tym polu lepsza była część czwarta), dodając żywotności cyklu. Rozrywka na wysokim poziomie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Kung Fu Panda 3

Wydaje się, że Po już osiągnął najwyższy stopień wtajemniczenia jaki może mieć mistrz kung fu. Ale dostaje kolejne trudne zadanie – Po ma zostać mentorem oraz nauczycielem przyszłych adeptów kung fu. Początki są dość trudne, ale sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdyż z Krainy Duchów uciekł niebezpieczny wojownik Kai, marzący o przejęciu chi (duchowej energii) wszystkich mistrzów sztuk walki. By go powstrzymać, Po musi wrócić do korzeni, w czym ma pomóc jego… biologiczny ojciec, panda Li.

kung_fu_panda_31

Kontynuacja z liczbą trzy zazwyczaj jest przejawem dużego zmęczenia materiału oraz tymi samymi odgrzewanymi pomysłami. Schemat w zasadzie pozostaje niezmieniony – Po musi znowu wnieść się na wyższy stopień wtajemniczenia, po drodze osiągając kolejny stopień równowagi. Znowu pojawia się przeszłość Po i wszystkiego jest więcej. Więcej akcji, więcej pand (w końcu cała wioska – ale nadal są rozczulająco słodkie) oraz ciągle balansowanie między mrokiem a luzem. Nawet jeśli pewne gagi wydają się powtarzalne i związane z nieporadnością Po, to i tak ogląda się całkiem nieźle. Dla mnie najciekawsze sceny dotyczyły pobytu w wiosce pand, gdzie nasz Po poznaje dawne zwyczaje pand. Jest sporo śmiechu, a sam pandowaty wojownik znajduje w sobie potencjał na mentora. I musi dojść do finałowej konfrontacji, dziejącej się w Krainie Duchów – ręcznie rysowanej, prześlicznie wyglądającej, niczym z klasycznej animacji.

kung_fu_panda_32

Strona wizualna konsekwentnie kroczy ścieżką wyznaczoną przez poprzednie części, gdzie jest pełen odniesień do chińskiej mitologii. Stąd cała architektura (Jadeitowy Pałac, proste chatki), jak i zwierzęta pełniące role mistrzów wschodnich sztuk walki. Może i to wszystko jest przewidywalne, a przesłanie czytelne, ale jakimś cudem DreamWorks potrafi kolejny raz oczarować swoją plastycznością. I ciągle to kupuje.

kung_fu_panda_33

Także aktorom dubbingującym, nadal udaje się zachować świeżość i energię. Ciągle podoba mi się Marcin Hycnar w roli Po – czyli misia, który znowu staje przed trudnym zadaniem. Zawsze jednak jest w stanie wyjść cało z każdej opresji. Kolejny raz wybija się czarny charakter, czyli mocarny Kai (mocny Andrzej Blumenfeld z przerażającym głosem) z niezaspokojoną żądzą władzy i kontroli, a z nowych postaci trzeba wyróżnić Li (Szymon Kuśmider) – misiu z ciężarem, próbujący za wszelką cenę utrzymać dawno niewidzianego syna.

kung_fu_panda_34

Trzecia część „Kung Fu Pandy” nadal intryguje i daje sporo frajdy, głównie dla młodego odbiorcy. Dzieje się wiele, ale ciągle ważne są postacie, szukającego swojego miejsca oraz pieczętując przyjaźń między bohaterami. Dla mnie historia Po w tym miejscu dochodzi do końca. Mam nadzieję, że nie będzie ciągu dalszego.

7/10

Radosław Ostrowski

 

Kung Fu Panda 2

Nasz dzielny Po zrobił to, czego bardzo pragnął. Został wojownikiem kung fu i dołączył do grona Wścieklej Piątki. Ale znowu musi stawić czoło Złu w postaci złego księcia Shen, który posiadł moc zniszczenia za pomocą dział i prochu. Paw wrócił odebrać swoje dziedzictwo oraz przejąć kontrolę nad światem. Po z kumplami musi go powstrzymać.

kung_fu_panda_21

Zgodnie z regułami sequela jest więcej starć, naparzania się oraz więcej mroku. Tutaj Po musi zmierzyć się ze swoją przeszłością (której nie zna) i odkryć swoje pochodzenie. Bo jakim cudem panda wychowywał się przez gąsiora? I nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, że losy Shena i Po są ze sobą powiązane, gdyż szybko poznajemy odpowiedź. Twórcy pokazują jak nasz Po powoli odkrywa swoje pochodzenie, a jednocześnie godzi się ze swoją mroczną przeszłością (ładnie rysowane animacje dwuwymiarowe w formie retrospekcji). Po drodze dostajemy kolejne pomysłowe sekwencje starć Po i jego kumpli z noszącymi zbroje wilkami (nadal miesza się finezja, ciosy oraz humor), odpowiednio pokręcając tempo, by w paru miejscach pozwolić sobie na wyciszenie.

kung_fu_panda_22

Znowu imponuje strona plastyczna, bardziej skupiona na detalach – pięknie wygląda zarówno scenografia, jak i kostiumy naszych bohaterów, konsekwentnie odtwarzając realia starożytnych Chin. Także muzyka dodaje klimatu, a całość jest mroczniejsza i poruszająca jak w scenach, gdy Po trafia do swojej dawnej wioski. Animacja jest nadal śliczna.

kung_fu_panda_23

Także dubbing w polskiej wersji jest bardzo udany. Ciepły głos Macieja Hycnara idealnie pasuje do troszkę niezdarnego i ciapowatego Po, którego energia wręcz rozsadza. Gdyby jeszcze potrafił czasem pomyśleć (nie tylko o jedzeniu), byłaby to postać kompletna. Ale i tak jest uroczy :). Równie ciekawy jest antagonista – paw Shen (niezawodny Krzysztof Dracz), istota pewna siebie, ale ta pewność maskuje strach przed przeznaczeniem oraz niską samoocenę. I te magnetyzujące piórka. Drugi plan, czyli kumple Po nie zawodzą, godnie trzymając fason (na plus Brygida Turowska jako Tygrysica oraz wnoszący sporo luzu Krzysztof Banaszyk – Modliszka), podobnie jak opanowany mistrz Shifu (Jan Peszek).

kung_fu_panda_24

Druga część „Pandy” to historia o panowaniu nad emocjami, odnajdywaniu wewnętrznej równowagi oraz odkrywaniu swojej własnej tożsamości. Zrobiona z głową, pomysłowa i – owszem, brutalniejsza, ale przemoc ta jest łagodzona humorem, niedopowiedzeniem. Godna kontynuacja legendy, choć zakończenie zapowiada ciąg dalszy.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Klopsiki kontratakują

Na pewno pamiętacie Flinta Lockwooda (nie mylić z Clintem Eastwoodem) – ekscentrycznego naukowca, który zbudował maszynę zmieniającą wodę w jedzenie. 8 minut po wydarzeniach z poprzedniej części (szybko streszczonej w prologu) pojawia się nagle jego idol z dzieciństwa – wynalazca oraz szef korporacji Live Corp., Chester V. mężczyzna proponuje Flintowi pracę w swojej firmie, w zamian uporządkowując Morskie Zdroje ze zmutowanego jedzenia. Ale Chester tak naprawdę ma własny plan. Okazuje się, że wynalazek Flinta działa i mózgowiec chce wykorzystać młodzieńca do znalezienia cacka. Ten zabiera przyjaciół (bo oni nie chcą się odczepić) i wyrusza na stare śmieci.

klopsiki_21

Czyli innymi słowy „Klopsiki kontratakują” to nie klasyczny sequel według zasady: więcej, mocniej, bardziej. Całość bardziej przypomina coś w stylu kina przygodowego, w którym trafiamy do kompletnie zmienionego miejsca, opanowanego przez genetyczną mieszankę jedzenia i zwierząt. I wyobraźnia jest jeszcze bardziej dzika niż w oryginale: pianki zmieszane z myszą, zmutowane poziomki, pająki-chesseburgery czy tacozaury, nie mówiąc o ogórkach. Dzieje się tu dużo – może intryga nie jest specjalnie skomplikowana i toczy się przewidywalnym torem, ale i tak ogląda się z przyjemnością. Twórcy stawiają tutaj na interakcję miedzy starymi znajomymi i korpoświatem – gdzie jak powszechnie wiadomo, zysk jest najważniejszy. I rozgrywa się ciągle konflikt w naszym bohaterze – kariera i uznanie mentora czy przyjaźń? Oto jest pytanie, a odpowiedź podana jest w bardzo nienachalny sposób.

klopsiki_22

Oczywiście, nie brakuje kompletnie szalonych pomysłów jak nauka łowienia dla… ogórków, odzyskiwanie sprzętu do stworzenia lokalizatora, w czym pomagają bardzo elastyczne gacie czy obowiązkowa finałowa konfrontacja w dużej maszynerii (rozegrana z fantazją niczym w grze komputerowej), przez co nie można odczuć chwili znużenia. Polubiłem tą ferajną i może chciałbym zobaczyć ich jeszcze raz, chociaż może lepiej nie. Jest bardziej słodko (wizualnie) niż poprzednik, jednak nie jest to mocna wada.

klopsiki_23

Animacja śliczna, muzyka pachnąca troszkę starymi grami komputerowymi zmieszana z orkiestrą, sporo humoru (bardziej slapstickowego, ale sprytnie ogranego – maszyna do robienia imprez). No i polski dubbing, gdzie wracają stare głosy. Nadal klasę potwierdza Jacek Bończyk jako pogubiony i ekscentryczny Flint i Monika Pikuła jako Sam, tym razem próbująca być wsparciem oraz sumieniem dla naszego naukowca. Wraca też ojciec (Piotr Bąk), twardy gliniarz Earl (Robert Tondera) i chłodny emocjonalnie operator Manny (Przemysław Nikiel). Z nowych postaci ważne są dwie, czyli korporacyjny szef Chester (bardzo dobry Tomasz Borkowski) oraz humanoidalna małpa Barb (Anna Sztejner), będąca jego prawą ręką. Ale i ona zostanie zmuszona do poważnego wyboru.

klopsiki_24

„Klopsiki” są w pełni udaną kontynuacją, pokazującą jeszcze bardziej pokręcony świat niż poprzednik. Może i łatwo domyślić się całej intrygi, niemniej realizacja imponuje, a przesłanie pokazane jest z głową i bez wbijania do łba. No i znowu w napisach końcowych popisali się twórcy.

7/10

Radosław Ostrowski