W krzywym zwierciadle: Witaj, święty Mikołaju

Seria o rodzinie Griswoldów to najbardziej znana rodzinka z serii „W krzywym zwierciadle”. Głównie spędzająca wakacje poza domem, w roku 1989 po raz pierwszy została w domu. Aby spędzić święta Bożego Narodzenia. Trzeba tylko się przygotować: znaleźć drzewko w roli choinki, przygotować dekoracje oraz przyjąć resztę rodziny. Więc co może pójść nie tak? Niespodziewani goście w postaci rodziny kuzyna Eddie’ego, oczekiwanie na premię, skłóceni teściowie. Mam dalej wymieniać?

witaj sw mikolaju1

John Hughes kontynuuje swoją opowieść o rodzince, gdzie głowa to pechowiec i pierdoła do potęgi. Tym razem reżyseruje Jeremiah Chechik, lecz nie ma to żadnego znaczenia, bo cel tego faceta jest jeden: nie przeszkadzać scenariuszowi. A ten opowiada historię znajomą do bólu, czyli jak spędzić Święta z rodziną i nie oszaleć. Wszystko, co może pójść nie tak, idzie nie tak. Każda możliwa katastrofa – od nietrafionych prezentów z zapakowanym kotem, nieproszonych gości, kłótnie, frustracje i utrzymanie swojego stanu psychicznego w ryzach. Sama animowana czołówka, gdzie Mikołaj próbuje wbić do domu z prezentami jest zapowiedzią przyszłych wydarzeń. Jeszcze ta premia świąteczna, co pozwoli mu spełnić marzenie i zbudować basen. Myślicie, że to się uda?

witaj sw mikolaju2

A nasz bohater chce jednej rzeczy i jednej rzeczy tylko chce – spędzić Święta z rodziną w sposób jaki sobie zaplanował. Czyli idealnie. Ale co to właściwie oznacza? To jest najważniejsze pytanie tego filmu, padające między kolejnymi pokręconymi gagami. A kluczowa odpowiedź – nie padająca wprost – jest w scenie, gdy uwięziony na strychu Clark ogląda rodzinną taśmę z Wigilii końca lat 50. Kiedy było się dzieckiem, a wszystko wydawało się proste, ludzie życzliwsi, zaś karp smaczniejszy. Polane jest to humorem słodko-gorzkim, gdzie nie brakuje złośliwości, prostego (może za prostego) slapsticku oraz pełnej ekspresji twarzy Chevy’ego Chase’a. Poczciwina, z którym trudno się nie identyfikować, a nawet współczuć. Sytuację podkręca kuzyn Eddie w wykonaniu brawurowego Randy’ego Quaida, który jest prostym redneckiem, co ma serce większe niż rozum, serwuje najlepsze teksty oraz podnosi poziom wręcz do sufitu.

witaj sw mikolaju3

Nie wszystkie żarty jednak dobrze się zestarzały, jest parę momentów po bandzie (rozmowa z ekspedientką w sklepie odzieżowym – w tej roli zjawiskowa Nicolette Scorsese), a tempo potrafi zwolnić. Niemniej jest tutaj parę sympatycznych momentów, zaś świąteczny klimat robi swoje. Muszę wrócić do innych części tej serii.

6/10

Radosław Ostrowski

W lesie dziś nie zaśnie nikt 2

Dla wielu ludzi oglądanie polskich filmów jest horrorem – same ważne, poważne tematy oraz rzeczywistość tak nieprzyjemna, że tylko się zabić. Jeśli dodamy do tego niewyraźne zdjęcia oraz chujowy dźwięk – tragedia gotowa. Przy seansach niektórych tytułów powinny być dołączane żyletki oraz pigułki pomagające szybciej opuścić ten świat. Ale jeszcze nikt na to nie wpadł. Ja jednak nie o tym, ale o polskim horrorze.

w lesie dzis nie zasnie nikt2-1

„W lesie dziś nie zaśnie nikt 2” to sequel zaskakująco udanego slashera od Bartosza M. Kowalskiego i mamy tu dwa wątki. Z jednej strony mamy Zosię (Julia Wieniawa), która po zdarzeniach z „jedynki” trafia na posterunek policji. Ale tak naprawdę wszystko widzimy z perspektywy Adama (Mateusz Więcławek) – młodego policjanta, który jest twardy, męski i waleczny. Szkoda, że tylko w snach. Bo tak naprawdę to miękkiszon pizdowaty, co jak widzi zagrożenie najchętniej by się ukrył. I wtedy staje się najgorsze: komendant poszedł z Zosią na wizję lokalną, a ta kończy się w najgorszy możliwy sposób. Dziewczyna trafia na maź meteorytu, zmienia się w monstrum, zaś gliniarz zostaje rozszarpany na pół. I co robić?

w lesie dzis nie zasnie nikt2-2

Reżyser bawi się regułami gatunku, tym razem jednak zgrabniej balansując między samoświadomym humorem a krwawą rzeźnią. Tutaj zamiast ataku na las, mamy tutaj grupkę ludzi, co ruszają na obławę. I jest to pokręcona zbieranina postaci: cykorowaty Adam razem z brawurową Wanessą to jedyni gliniarze w akcji, gdzie to ona wydaje się podchodzić racjonalnie oraz jest gotowa na konfrontację. Jako wsparcie dostajemy dwóch braci z Obrony Terytorialnej, co znają teren i pułapki zastawić potrafią oraz ukrywającą się w obozie Adrenalina prostytutkę. Wariacki skład, nie ma co, a jakie mają szanse? Relacje między postaciami nie są pozbawione humoru, co daje pewnego emocjonalnego kopa.

w lesie dzis nie zasnie nikt2-3

Ale gdzieś w połowie dochodzi do wolty, gdzie widzimy akcję z perspektywy kosmicznych monstrów. I tu robi się najciekawiej: nasza parka zaczyna mówić w nieznanym językiem, gdzie nawet sceny mordu potrafią być obrzydliwe oraz zabawne. Nadal imponująca jest charakteryzacja, zaś destrukcja ciał wygląda bardzo realistycznie. Jest też napięcie (próba złapania za pomocą przynęty) przeplatane z humorem, świetne zdjęcia oraz elektroniczno-pulsująca muzyka Jimeka. Zagrane jest to bardzo porządnie, z paroma znanymi twarzami (Więcławek, Grabowski, Wabich), ale szoł skradli Sebastian Stankiewicz (Mariusz z Obrony Terytorialnej) oraz Zofia Wichłacz (Wanessa). To ostatnie aż mnie wprawiło w osłupienie.

w lesie dzis nie zasnie nikt2-4

Kowalski pokazuje, że można zrobić w Polsce udany film z gatunku horror und groza und krew. O wiele brutalniejszy i makabryczny, lepiej wykonany, z iskrzącymi relacjami oraz o wiele pewniejszą ręką. Niemniej tak jak przy pierwszej części pozostaje jedno pytanie: czy ktoś pójdzie tym tropem i pojawią się kolejne opowieści z dreszczykiem i/lub wiadrem krwi.

7/10

Radosław Ostrowski

Ciche miejsce 2

Muszę się do czegoś przyznać: nie jestem fanem pierwszego „Cichego miejsca”. Punkt wyjścia można uznać za interesujący (narodziny dziecka w świecie zdominowanym przez kosmiczne monstra, co są wyczulone na słuch), ale wszelkie napięcie zabiło wiele głupot i bzdur. Dlatego niespecjalnie czekałem na sequel od twórcy oryginału, Johna Krasinskiego. W końcu obejrzałem drugą część i… jestem zaskoczony.

Akcja zaczyna się po wydarzeniach z sequela, gdzie rodzina Abbottów (skład: matka, niesłysząca córka, syn oraz noworodek) zmuszona zostaje do ucieczki ze swojej farmy. Nadal po okolicy szaleją potwory, więc ucieczka nie jest zbyt łatwa. Familia trafia do kryjówki dawnego znajomego, Emmetta, który stracił żonę oraz synów, z wyczerpującymi się zasobami. Sytuacja staje się o wiele poważniejsza, gdy córka (Reagan) odkrywa sygnał radiowy i chce tam dotrzeć. Choćby po to, aby wykorzystać swój aparat słuchowy oraz jakby musiała zrobić to wbrew woli rodziny.

Krasinski na samym początku potrafi uderzyć, bo dostajemy początek. Czyli pierwszy dzień pojawienia się potworów i ten wstęp robi piorunujące wrażenie z wieloma mastershotami oraz zabawą perspektywą. Nadal w scenach z perspektywy Reagan panuje cisza, co buduje napięcie. Opowieść nadal pozostaje kameralna, jednocześnie rozszerzając cały ten świat. Nie oznacza to jednak, że „Ciche miejsce” nagle skręca w stronę „Wojny światów”, jednak druga połowa filmu zaczyna iść w stronę… „The Last of Us”. Powoli budząca się relacja między Emmettem a Regan zaczyna procentować ze sceny na scenę, pokazując więź przypominającą ojca i córkę. Dochodzi do pewnego bardzo ważnego twistu (nie zdradzę wam), zmieniającego wiele w tym świecie. Problem jednak w tym, że to wydarzenie sprawia, iż „dwójka” jest środkową częścią trylogii. Czyli daje odpowiedzi oraz serwuje kolejne pytania.

Natomiast realizacyjnie trudno się do czegoś przyczepić, a najbardziej wybija się udźwiękowienie. Zarówno, kiedy widzimy zdarzenia z perspektywy Regan (znakomita Millicent Simmonds) – dziewczyna tu wyrasta na główną bohaterkę filmu – jak i sygnalizowana jest obecność potworów. Świetne są zdjęcia oraz dwie rewelacyjne sceny z użyciem montażu równoległego, gdzie suspens oraz poczucie niepokoju potrafi podskoczyć do granicy. Każdy z obsady ma swoje momenty błysku, choć wybija się Simmonds oraz bardzo stonowany Cillian Murphy jako połamany, wycofany Emmett. Ta dynamika trzyma całość w ryzach, chociaż Emily Blunt i Noah Jupe także mają wiele do zaoferowania.

„Ciche miejsce 2” to przykład sequela, który wszystko robi lepiej od poprzednika: jest więcej napięcia, aury tajemnicy i wiele zasygnalizowanych momentów (zdziczali, niemi ludzi), które mogą zaprocentować w finale. Czekam bardzo na sequel, choć tym razem będzie robił ją inny reżyser (jeszcze nie wybrany). To samo w sobie powinno być rekomendacją.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Nie oddychaj 2

Nie pamiętam bardziej niepokojącego seansu w ostatnich latach niż „Nie oddychaj”. Drugi film Fede Alvareza był thrillerem z gatunku home invasion. Troje nastolatków z Detroit decydowało się na włam do domu niewidomego weterana wojennego, który miał rzekomo duży majątek. Finał był krwawy, mroczny i szokujący, gdzie każdy z bohaterów był zły albo jeszcze gorszy. Tym bardziej byłem zaskoczony, iż powstaje sequel do tego filmu. Bo co jeszcze można było wycisnąć z opowieści o Normanie? Jak się okazuje zaskakująco sporo.

nie oddychaj2-1

Druga część zaczyna się osiem lat po wydarzeniach z części pierwszej. Mężczyzna opiekuje się 11-letnią dziewczyną o imieniu Phoenix, którą znalazł na ulicy i przyjął jak własną córkę. Wmówił jej nawet, że jest jej ojcem. Wychowanie jej bardziej przypomina szkolenie w szkole przetrwania, trzymając ją niemal na uwięzi i z daleka od ludzi oraz cywilizacji. Podczas jednej z wizyt poza domem zostaje zauważona przez nieznajomego. Wieczorem mężczyzna razem z kumplami nawiedzają dom Normana.

nie oddychaj2-3

Współodpowiedzialny za scenariusz Rodo Sayaguez zastępuje Alvareza na stanowisku reżysera, ale klimat – na szczęście – pozostaje niezmieniony. To mroczny, miejscami bardzo brutalny i krwawy film, gdzie znamy mroczną tajemnicę i przeszłość, która nie daje spokoju. A ta jest związana z Phoenix (świetna Madison Grace) – otoczona nicią kłamstw, odkrywa prawdę o sobie oraz biologicznej rodzinie. Ale jeśli myślicie, że jej życie od tej pory będzie ładne, ciepłe i spokojne, pomyliliście drzwi. To jest thriller pełen przewrotek oraz niespodzianek, gdzie rodzice dziecka mają wobec niego dość niepokojące plany. I wierzcie mi, po tym twiście znowu poczułem się niekomfortowo – znowu nie wiedziałem komu kibicować, bo był wybór między Złem a ZŁEM.

nie oddychaj2-2

Więcej wam nie mogę zdradzić, ale jeśli spodobała się część pierwsza, tutaj też będziecie się dobrze bawić. Nadal to krwawa i brutalna, która w połowie zmienia otoczenie. Też są pewne nielogiczności, a nasz heros o aparycji Stephena Langa wydaje się niemal superherosem z wyostrzonymi zmysłami. Może nawet za bardzo, ale nie przeszkadza mu to balansować między bezwzględnością i szorstkością a bardziej… ludzkimi odruchami (co może niepokoić). Drugi plan też ma wiele do roboty (zwłaszcza wspomniana Grace oraz Brendan Sexton III), zaś finał wali w mordę z całej siły.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Mission: Impossible – Fallout

Seria „Mission: Impossible” to obecnie jedyna marka, która stanowi jakąkolwiek konkurencję dla przygód agenta 007. Bo Ethan Hunt i grający go Tom Cruise robi tutaj takie cuda na kiju, że można zastanowić się nad „prawdziwym” pochodzeniem tej postaci. Jakby nie był zwykłym człowiekiem, ale Supermanem czy innym herosem powstałym z niezniszczalnium albo innego adamantium. Ideał amerykańskiego bohatera, którego można połamać, poobijać i wykręcić wszystkie organy, ale nie da się zabić.

mission impossible7-1

„Fallout” to szósta część przygód, która a) jest bardzo mocno powiązana z wydarzeniami poprzedniej części i b) nakręcił ją reżyser poprzedniczki, Christopher McQuarrie. Tym razem Ethan Hunt mierzy się z niedobitkami Syndykatu Salomona Lane’a zwanymi Apostołami. Celem do zdobycia jest skradziony rosyjski pluton, z którego można zbudować trzy bomby nuklearne. Ale akcja przejęcia ich w Berlinie przez ekipę IMF kończy się niepowodzeniem, przez co świat znajduje się na krawędzi zagłady. Huntowi zostaje dokooptowany do pomocy agent Walker od nowej szefowej CIA jako obserwator. I pojawia się szansa na odzyskanie skradzionych ładunków.

mission impossible7-4

Co ja wam będę mówił? Jak widzieliście poprzednie części, to wiecie czego należy się spodziewać. Akcja nakręcona adrenaliną, proste plany, które są proste tylko z nazwy oraz powroty paru starych znajomych. Skok z samolotu wysokości nastu tysięcy kilometrów, pościg na motorze przeciw policji, zdrady, zamachy, biegający tysiące kilometrów Tom Cruise, pościg helikopterów (!!!) czy bijatyka dwóch na jednego w toalecie. Nawet jeśli napięcie jest pozorowane, bo wszystkie te mistyfikacje, maski na twarzy widziałem wiele razy, paradoksalnie ten film wsysa jak odkurzacz i czekałem cały czas na kolejne szalone atrakcje. Totalne szaleństwo, czyli standard serii i nie mogę uwierzyć, że jeszcze można coś nowego wymyślić.

mission impossible7-3

Może i sama historia brzmi zbyt znajomo, bez żadnego elementu zaskoczenia, ale czy dla fabuły ogląda się serię „Mission: Impossible”? Absolutnie nie, lecz z powodu realizacji akcji i popisów kaskaderskich, a te są na bardzo wysokim poziomie. Wszystkie sceny akcji wyglądają znakomicie, wszystko jest bardzo czytelne z paroma niesamowitymi MOMENTAMI (pościg na motocyklu w Paryżu i odbicie więźnia klimatem przypominało mi… „Ronina”, tylko podkręconego, bijatyka w łazience niczym z „Prawdziwych kłamstw” oraz pościg helikopterów). Obsada też ma swoje momenty i to dotyczy zarówno starego składu, czyli Cruise’a, Pegga oraz Rhymesa, a także znajomych z „Rogue Nation” granych przez Aleca Baldwina i Rebeccę Ferguson. Jednak prawdziwym złotem jest tutaj Henry Cavill jako obserwujący akcje IMF agent Walker – potężny koksu z pięknym wąsem oraz pięściami o sile Mjolnira. Takiej mieszanki nie da się wymazać z pamięci.

mission impossible7-2

Jak to jest, że oglądając szóstą część serii nadal mam frajdę z oglądania tego wizualnego cyrku? Nie mam zielonego pojęcia, ale McQuarrie z Cruise’m nakręcili ten film z pasji. I tę pasję widać, by pójść krok dalej, zrobić masę szalonych rzeczy za kupę szmalu. Nie jest to część, która przebija poprzednią, jednak jest zbyt dobrze wykonana, by ją zignorować.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Kingsman: Złoty krąg

Do dziś pamiętam jak mnie uderzyło pierwsze spotkanie z Kingsmanami. Nie kojarzycie ich? To brytyjska niezależna, elitarna komórka wywiadowcza, gdzie dołączył do niej młody chłopak z ulicy. Po wydarzeniach z pierwszej części Eggsy działa jako pełnoprawny członek o kryptonimie Galahad. Świat został ocalony, a facet poznał pewną skandynawską księżniczkę, z którą planuje związać przyszłość. Niestety, stracił mentora Harry’ego, co mocno się na nim odbiło, a kłopoty dopiero się zaczynają. Albowiem siedziba Kingsmanów i wszyscy agenci zostają zmieceni z powierzchni ziemi. Wszyscy, oprócz Eggsy’ego oraz Merlina. Kto za tym stoi i dlaczego dokonał tego ataku? Panowie są zdani na siebie, ale udaje się znaleźć wsparcie w postaci kuzynów z USA – Statesman.

„Złoty Krąg” w zasadzie to jest powtórka z rozrywki, tylko jeszcze bardziej podkręcona, brutalna, efekciarska i porąbana. Im więcej bym wam zdradził z fabuły, tym mniejsza szansa na frajdę z kolejnych niespodzianek. Bo jeśli myślicie, że Matthew Vaughn wystrzelał się z pomysłów i inscenizacji, jesteście w wielkim Błędzie. Reżyser lawiruje między drobnymi wątkami obyczajowymi (kolacja z rodziną królewską), szpiegowską intrygą a kompletną zgrywą. Wszystko polane bardzo ironicznym, brytyjskim poczuciem humoru oraz niemal teledyskowym sposobem realizacji. I to wszystko nadal działa, serwując prawdziwy rollercoaster. Ale jeśli nie oglądaliście pierwszej części, możecie nie bawić się aż tak dobrze, bo odniesień i aluzji jest od groma.

Akcja jest szalona, gdzie krew i odrywane kończyny lecą oraz leją się we wszystkie możliwe kierunki, a fabuła potrafi zaangażować. Bo nadal zależy nam na Eggsym (świetny Taron Egerton) i jego ekipie. Chociaż sami Statesmani też są niczego sobie – mocno przesiąknięci amerykańską kulturą kowboje, których ksywy są od rodzajów alkoholu, a w uzbrojeniu mają choćby lasso i rewolwery. Dzięki temu sceny rzezi i masakry nabierają jeszcze większej mocy (bójka w barze czy zadyma we Włoszech), mimo poczucia pewnej wtórności. Choć muszę przyznać, że powrót Harry’ego zza grobu (uroczy Colin Firth balansujący między nieporadnością a byciem totalnym kozakiem) nie wydaje się pomysłem z czapy wziętym.

I jak to jest cudownie zagrane, choć nie wszyscy aktorzy zostają w pełni wykorzystani. Stara wiara w postaci tria Firth-Egerton-Strong ciągle trzyma fason, a chemia między nimi jest wybuchowa niczym pole minowe przed eksplozją. Jeśli chodzi o nowych herosów, to tutaj Statesmani mają masę znanych twarzy, choć w pełni wykorzystani zostają Halle Berry (Ginger, czyli amerykański odpowiednik Merlina) oraz świetny Pedro Pascal jako twardy kowboj Whiskey. Co ten facet robi z lassem i biczem, czyni go największym zagrożeniem świata. Troszkę w cieniu jest zarówno Jeff Bridges (szef Champagne) oraz Channing Tatum (Tequila), zwłaszcza tego drugiego chciałoby się zobaczyć w akcji. Za to głównym złolem jest tutaj panna Poppy w wykonaniu Julianne Moore, która jest o wiele lepsza od Valentine’a. Jeszcze bardziej przerysowana o prezencji pani domu z lat 50., z diabolicznym planem podboju świata i tak słodkim uśmiechem, że może przyprawić o ból zębów.

„Złoty Krąg” to godna kontynuacja szpiegowskiej parodii, podnosząca wszystko do kwadratu. Jeszcze brutalniejsze, bardziej szalone i komiksowe. Aż boję się pomyśleć, z czym jeszcze wyskoczy Vaughn w kolejnej części. Bo przecież będą, prawda?

7/10

Radosław Ostrowski

Zombie express 2: Półwysep

Pierwszy „Zombie express” był bardzo świeżym spojrzeniem na filmy o zombie prosto z Korei Południowej. Epidemia i ucieczka pokazywała, że większymi potworami od żywych trupów byli ludzie walczący o przetrwanie. Ta mieszanka dramatu z horrorem potrafiła poruszyć i trzymała w napięciu bardziej niż większość filmów tego gatunku, co było zasługą reżysera Sang-ho Yeona. Tym bardziej byłem zaskoczony, że postanowiono zrealizować sequel. Historia wydawała się być zamknięta, więc nie widziałem żadnego sensu.

zombie express2-1

Od czterech lat Koreę Południową opanowała epidemia zombie. By uniknąć rozpowszechniania zarazy, cały półwysep został odizolowany od całego świata. Nie pojawia się żadna pomoc, żadne statki nie przypływają i nie przyjmują cywilów. Jednym z niewielu uciekinierów jest były wojskowy Jung-seok, który razem ze szwagrem przebywają w Hongkongu. Obaj czekają na azyl i są traktowani nieufnie wobec mieszkańców. Dostają jednak szansę na poprawę swego statusu społecznego, ale jest pewien warunek: muszą dotrzeć na półwysep, zabrać ciężarówkę z forsą (20 milionów dolarów), wrócić do portu. W trzy dni. Brzmi jak prosty plan? Tylko brzmi.

zombie express2-2

Druga część z podtytułem „Półwysep” idzie w zupełnie innym kierunku niż oryginał. Zamiast horroru kino akcji z kupą kasy w tle, klimatem bardziej przypominającym „Ucieczkę z Nowego Jorku”. Mamy opustoszałą okolicę, pełną zombie. Może nocą słabo widzą, ale i tak są bardzo groźne. Do tego jeszcze w tej układance mamy matkę z dwójką bardzo zaradnych córek oraz nawiedzonym ojcem, a także coraz bardziej zwyrodniali wojskowi. Mieli chronić cywili, sami jednak zmienili się w ogarniętych szaleństwem egoistów, z których najbardziej wybija się nieobliczalny sierżant oraz oderwany od rzeczywistości dowódca.

zombie express2-3

Na papierze ten konflikt i wyścig o pieniądze brzmi jak coś trzymającego w napięciu, mogącego zaangażować czy chwytać za gardło. Problem w tym, że dla mnie ten sequel jest zbyt efekciarski, za bardzo skupiony na akcji i paroma przegięciami. Bo jak wyjaśnić sytuację, gdy niepełnoletnia córka zasuwa samochodem niczym kierowca rajdowy? Dużo jest, niestety, przewidywalnych zbiegów okoliczności, zaś finał jest tak heroiczny, patetyczny i hollywoodzki, iż byłem pewny, że film produkowali Amerykanie. Kompletnie mnie nie obchodził główny bohater, czyli były wojskowy po stracie żony i dziecka. Takich historii znałem wiele, a reżyser nie interesuje się odświeżeniem ogranych klisz. Same sceny akcji są zrobione świetnie, choć głównie dzieją się w nocy – od pościgów i strzelanin po ucieczkę przed zombiakami.

Ktoś tą koreańską potrawę, będącą pomieszaniem z poplątaniem, próbował przerobić na hamburgera, by łatwiej sprzedać zachodniemu podniebieniu. „Półwysep” kompletnie zmienia ton, zmieniając trzymający w napięciu horror, idzie ku kinu akcji, tracąc wiele ze swojego charakteru. Jedno z większych rozczarowań tego roku.

6/10

Radosław Ostrowski

Gliniarz z Beverly Hills 2

Sukces „Gliniarza z Beverly Hills” zaskoczył chyba wszystkich. W takim przypadku zostaje tylko jedna rzecz do zrobienia: zarobić więcej kasy za pomocą sequela. Tylko jakim cudem gliniarz z miasta Detroit, miałby znowu trafić do glamourowego Beverly Hills? Scenarzyści znani są z tego, że pomysłów to im nie brakuje.

Foley obecnie pracuje pod przykrywką, rozpracowując gang fałszerzy kart kredytowych. Pozostaje w przyjaźni z policjantami z Beverly Hills: kapitanem Bogomilem, sierżantem Taggartem i detektywem Rosewoodem. Ale w bogatej metropolii nie jest dobrze, bo w okolicy szaleje tajemniczy alfabetowy morderca. Dokonuje różnych napadów i zostawia zaszyfrowane wiadomości. Ale kiedy Bogomil zostaje postrzelony, Foley zostawia sprawę (przydziela ją kumplowi) i wyrusza na pomoc przyjacielowi.

Zmianę w sequelu widać od razu. Tym razem „dwójkę” nakręcił opromieniony sukcesem „Top Gun” Tony Scott. Intryga tym razem jest bardziej skomplikowana (przynajmniej w teorii), zaś nasze trio Foley/Taggart/Rosewood musi nie tylko wyjaśnić sprawę, lecz nie da się wkopać nowemu szefowi policji. Nazywa się on Lutz, jest skończonym idiotą i ma podwładnego, który tak mu w dupę włazić, że – jak to ujął jeden ze skeczy kabaretowych – „powinien nazywać się Czopek”. Nadal nasz detroidzki glina posługuje się sprytem, ma jeszcze więcej sztuczek (włamuje się za pomocą gumy do żucia) i luźno podchodzi do litery prawa. Nadal potrafi rozśmieszyć.

Za to duet Taggart/Rosewood przeszedł pewną ewolucję. A mówiąc konkretniej, Rosewood odmienił się całkowicie. Nie dość, że zaczyna lubić adrenalinę, to jeszcze w domu ma arsenał broni, plakaty z filmów Sylvestra Stallone’a i coraz bardziej zaczyna rozrabiać. Akcja jest jeszcze bardziej szalona i dynamiczna, napady wręcz budzą pewne skojarzenia z Michaelem Mannem w czym pomaga świetny montaż (sekwencja napadu na tor wyścigów konnych przeplatana z wyścigiem) oraz bardziej dynamiczna praca kamery. Nawet ujęcia w zachodzącym słońcu wyglądają niesamowicie – czerwień jest bardzo nasycona, a całość jest o wiele mroczniejsza wizualnie.

Jeśli jednak do czegoś muszę się przyczepić, to poza powtórzeniem (z pewnymi modyfikacjami) sytuacji z części pierwszej, to problemem dla mnie są antagoniści. Po prostu jest ich za dużo, choć zagrani są dobrze (Jurgen Prochnow z Brigitte Nielsen oraz Deanem Stockwellem), to jednak ich nadmiar za bardzo komplikuje wszystko. To, co działało poprzednio, nadal funkcjonuje świetnie. Murphy nadal czaruje swoim urokiem, duet Ashton/Reinhold jeszcze bardziej szaleje (w finale to dokonują wręcz rzeźni), zaś Scott pewnie podkręca tempo i adrenalinę.

Dla mnie druga część dorównuje oryginałowi, a reżyserowi udaje się zachować balans między komedią a akcją. To ostatnie potrafią zrobić dobrze tylko nieliczni, co świadczy o klasie twórcy.

8/10

Radosław Ostrowski

Tarapaty 2

Polskie kino familijne w zasadzie jest tak częstym tworem jak dobry polski horror. Nie, żeby nie próbowano, lecz próby rzadko się kończyły powodzeniem. Jedną z ostatnich takich prób był reżyserski debiut Marty Karwowskiej „Tarapaty”. Choć film mi poszedł (tak, wiem, iż nie do mnie jest skierowana), odnalazł na tyle duże grono odbiorców, iż powstała kontynuacja. Trochę lepsza niż poprzednik, jednak do ideału droga jest daleka.

Jak pamiętamy, bohaterami jest para sąsiadów – Julka i Olek – co wcześniej powstrzymała gang złodziei dzieł sztuki. W zasadzie część druga znowu dotyczy kradzieży dzieła sztuki, tym razem jest to „Plaża w Pourville” Claude’a Moneta. Zostaje podmieniona na kopię przed uroczystym pokazaniem w poznańskim muzeum, a oskarżona zostaje ciotka Julki. Kopię obrazu zrobiła jedna z pracownic muzeum, Kaja Ceran. Dzieciaki podejmują śledztwo na własną rękę, niezależnie od policji, a do nich dołącza Frela – córka Kai.

W zasadzie nadal mamy do czynienia z filmem familijnym mieszającym wątek przygodowo-kryminalny. Oczywiście, że jest to pełne klisz i schematów typu niekompetentni policjanci czy zaskakująco łatwy do ustalenia antagonista, a mylne tropy na mnie działały niczym ustalenie sprawców napadu na monopolowy w Pierdziszewie. Tak samo zaskakują dość skromne lokacje niczym z filmów gatunku okresu PRL, choć osadzenie akcji poza wielkimi metropoliami jest sporym plusem. Napięcia też w zasadzie brak, zaś niektóre cięcia montażowe są za szybkie. Więc taka ocena może was zadziwić – czy ja oszalałem?

Po pierwsze, film ładnie wygląda i kamera ma parę momentów do zaprezentowania się. Po drugie, trudno się przyczepić do dźwięku czy muzyki. Głównie piosenki są dobrze wykorzystane (Kwiat Jabłoni, Natalia Przybysz). Po trzecie, lepiej działa chemia między głównymi bohaterami. Jest to o tyle istotne, gdyż dziewczyna została zmieniona (Hannę Hryniewiecką zastąpiła Pola Król i o dziwo wyszło to lepiej). A dodanie do składu trzeciej osoby, czyli Mią Goti daje pewne dodatkowe iskry. To ostatnie jest dla mnie najmocniejszym punktem, dającym mi wiele frajdy. Dzieciarnia nie irytuje, co jest rzadkością samą w sobie. I po czwarte, „dorośli” aktorzy dobrze się odnajdują w konwencji: od charakternej Marty Malikowskiej przez niezłego Tomasza Ziętka po solidnego Zbigniewa Zamachowskiego oraz kradnącą film w epizodzie Justynę Wasilewską.

Czy będzie część trzecia, nie wiem, ale widoczny jest progres. Sympatyczne, spokojne kino familijne, ale chciałoby się więcej szaleństwa oraz zabawy konwencją. Może w kolejnych produkcjach Karwowska rozwinie się na polu scenariuszowym. Albo weźmie się za cudzy tekst.

6/10

Radosław Ostrowski

Książę w Nowym Jorku 2

Sequeloza to choroba trawiąca kinematografie z całego świata. Czasami powstaje kontynuacja, która nie tylko zarabia kasę, lecz jest po prostu udanym filmem. Ale to jest rzadko spotykane cacko. Dlatego nie do końca byłem pewny, co myśleć o planach kontynuacji „Księcia z Nowego Jorku”. Troszkę uspokoiły mnie informacje, że za kamerą będzie odpowiadał Craig Brewer. Twórca „Nazywam się Dolemite” dając szansę na stworzenie fantastycznych ról Eddiemu Murphy’emu oraz Wesleyowi Snipesowi. Obaj panowie ją wykorzystali, ale o tym już mówiłem. Wróćmy do Księcia.

Druga część toczy się 30 lat później, zaś Akeem nadal jest księciem, żyje z tą samą żoną i ma trzy piękne córeczki. Niestety, tron może rządzić tylko mężczyzna – przerąbane. Jakby było mało problemów, to ojciec umiera, zaś ku granicom czai się generał Izzy. To wojskowy watażka, którego siostrę nasz przyszły król porzucił przed ślubem. Więc wojna może wisieć w powietrzu. Ale jest pewne wyjście: okazuje się, że Akeem ma nieślubnego syna w Queens. Ale czy uda się przekonać młodego do bycia następcą tronu Zamundy?

Jeśli opis fabuły brzmi wam znajomo, to fabuła jest zmodyfikowaną wersja oryginału. Różnica jest taka, że tym razem to syn naszego bohatera trafia do Zamundy i tam musi się odnaleźć. Lavelle – tak ma na imię chłopak – jest typowym reprezentantem pokolenia millenialsów. Czyli mieszka z matką, nie może znaleźć pracy i samodzielność jest absolutnie mu obca. On musi dojrzeć i przejść drogę jaką miał bohater pierwszej części. Problem w tym, że Zamunda nie jest aż tak ciekawym miejscem jak Queens w oryginale. Jasne, wygląda ona imponująco (scenografia i kostiumy to najmocniejszy punkt filmu), czuć tutaj piniądz, ale brakuje jakiegoś większego zarysowania. Zderzenie nowojorskiego stylu życia z bogatym życiem w Zamundzie (bardzo konserwatywnej) miał spory potencjał komediowy. Ale nawet to zostaje zaprzepaszczone, idąc ogranymi kliszami. Za dużo powtórek z oryginału i za mało od siebie (może oprócz ZNN).

Także mamy za mało obecności w Nowym Jorku, choć odniesień jest mnóstwo – od salonu fryzjerskiego przez pastora-erotomana – nawet są użyte fragmenty oryginału. Z kolei humor jest tutaj bardzo niezdecydowany: niby chce być niepoprawny politycznie i po bandzie, z drugiej delikatny oraz subtelny. Przez co film stoi w rozkroku, balansując czasem na granicy żenady. A w tym wszystkim jest przesłanie o chodzeniu za głosem serca oraz dostosowywaniu się do nowych czasów. Bajzel totalny, choć jest parę fajnych momentów jak pogrzeb króla.

Obsada robi, co może, by wycisnąć z tej materii życie. Eddie Murphy z Arsenio Hallem nadal grają kilka postaci, zaś w swoich podstawowych karnacjach (Akeem i Semmi) mają swoje momenty przebłysku. W ogóle stara ekipa trzyma fason, lecz z nowych postaci bronią się dwie: dość dosadna Leslie Jones (matka Lavelle’a) oraz kradnący szoł Wesley Snipes. Ten drugi jako generał Izzy niby wydaje się groźny, ale w tym strachu jest groteskowy i przerysowany.

Niestety, ale drugi Książę jest w zasadzie powtórką z rozrywki pozbawioną świeżych pomysłów, ze zbyt znanymi gagami. To nawet nie jest odgrzewany kotlet, jest to lekko ucharakteryzowany trup, co wygląda niepoważnie. Ma parę fajnych scen, lecz jako całość tkwi w oceanie przeciętności.

5/10

Radosław Ostrowski