Podły, okrutny, zły

Ted Bundy – na pierwszy rzut oka wydaje się przystojnym, miłym facetem. Taki, co budzi dobre wrażenie, ma dobry kontakt z ludźmi i działa na kobiety. To jakim cudem udało mu się zabić ponad 30 kobiet? Czemu nikt tego nie zauważył? O tym postanowił opowiedzieć Joe Berlinger, tylko poszedł w innym kierunku.

podly okrutny zly1

Chyba każdy mniej więcej słyszał o tym seryjnym mordercy, którego proces był transmitowany w telewizji. Ale reżyser pokazuje całą historię z perspektywy jego dziewczyny, Liz. Poznali się na drinku, a ten dość szybko zadomowił się w jej domu. Dość szybko zbudował więź z dziewczyną oraz jej dzieckiem. Pewnym ryzykownym zabiegiem było nie pokazywanie scen mordu na ekranie. Dla wielu może to być niezrozumiała decyzja, ale rozumiem cel. Było nim zasianie wątpliwości, które mieli wszyscy ci, co oglądali proces w telewizji. Bo czy taki przystojny, inteligentny facet mógł dokonywać takie makabryczne zbrodnie? Zabijać, gwałcić, dusić? Ten myk dodaje sporo świeżości w pokazywaniu seryjnych morderców na ekranie. Bo zazwyczaj mamy albo perspektywę tropiących go śledczych, albo widzimy makabryczne zbrodnie sprawcy. Tu jest zupełnie inaczej, zaś przeskoki między Tedem a Liz dodają bardzo ciekawej perspektywy. Czy to oznacza, że reżyser wybiela postać Bundy’ego? O nie, nie, nie. Same zbrodnie są bardziej opowiedziane (sceny procesu), przez co mogą działać na wyobraźnię bardziej niż pokazanie makabry tuż przed naszymi oczami.

podly okrutny zly2

Reżyser bardzo konsekwentnie prowadzi swój pomysł do końca, pokazując bardzo opanowanego, spokojnego Bundy’ego. Przez co wątpliwości coraz bardziej się nasilają aż do samego finału, gdzie wszystko zostaje wywrócone do góry nogami. I tu poznajemy prawdziwe oblicze naszego bohatera, co dla nie znających sprawy, będzie bardzo szokujące. Spokojnie prowadzone jest to wszystko, a dla wielu problemem może być brak jakiegoś mocniejszego pazura. Czegoś, żeby bardziej walnęło i uderzyło.

podly okrutny zly4

Na mnie największe wrażenie zrobił jednak Zac Efron w roli głównej, co też było sprytnym zabiegiem. Bo przecież ten chłopaczek z idealnym wyglądem nie może dobrze wypaść jako seryjny morderca. Prawda? Ale to kolejna zmyłka, bo aktor absolutnie zaskakuje. Nie popisuje się wściekłym spojrzeniem, jest bardzo opanowany, choć w oczach i twarzy są takie mikrogesty, zmuszające do weryfikacji naszych przekonań. Równie świetna jest Lily Collins jako Liz, dla której miłość do Teda staje się ciężkim balastem. Relacja ta staje się toksyczna i mimo zakończenia tego etapu, on ciągle wraca jak bumerang. Chemia między tą dwójką jest bardzo silna, co dodaje wiarygodności. Choć na drugim planie przewija się masa znajomych twarzy (Jim Parsons, Haley Joel Osment, Kaya Scodelario czy sam James Hetfield z Metalliki), najbardziej wybija się John Malkovich jako sędzia. Z jednej strony sprawia wrażenie wyluzowanego i obracającego sytuację w żart, ale z drugiej zachowuje powagę sytuacji. Jego monolog (scena ogłaszania wyroku) ma w sobie dużo soczystości.

podly okrutny zly3

„Podły, okrutny, zły” odświeża filmowe portrety seryjnych morderców, dzięki oryginalnemu konceptowi oraz fantastycznemu aktorstwu. Dla wielu ta sztuczka może zadziałać odpychająco oraz być niezrozumiała, ale warto dać szansę temu tytułowi. Bardzo porządna robota.

7/10

Radosław Ostrowski

Człowiek Mackintosha

Wszystko zaczyna się, gdy do Londynu przebywa Joseph Rearden. Jego przełożony, Mackintosh razem z panią Smith (sekretarka) przygotowują dla niego zadanie: kradzież diamentów przewożonych przez pocztę. Cała akcja przebiega sprawnie, ale mężczyzna zostaje aresztowany i skazany na 20 lat więzienia. W więzieniu przebywa także pracujący dla Sowietów brytyjski szpieg, Slade. Wtedy do Reardena przychodzi jeden ze skazańców, proponując ucieczkę w zamian za procent z ostatniej roboty.

czlowiek mackintosha1

John Huston początki lat 70. nie miał zbyt udane, zaś jego filmy wydawały się (z dzisiejszej perspektywy) mocno przekombinowane. Do tego grona, niestety, dołączył też thriller „Człowiek Mackintosha”. Oparty na powieści Desmonda Bagleya scenariusz autorstwa Waltera Hilla to mieszanka kryminału z dreszczowcem szpiegowskim. Bo mamy grę wywiadów oraz wmieszany do tego syndykat zbrodni, gdzie nie do końca wiadomo kto jest kim (niczym w „Liście na Kreml”), same informacje są podawane oszczędnie, a większość kluczowych scen toczy się poza ekranem. Dla mnie jednak problem w tym, że cała ta intryga brzmi troszkę niepoważnie. Dlaczego? bo cała ta starannie przygotowana operacja przez Mackintosha wydaje się brzmieć bardzo amatorsko, bez żadnego planu B, C, D czy nawet Ż. Jakby zakładano, że wszystko pójdzie gładko, zaś nasz protagonista wydaje się działać pod wpływem instynktu, wręcz improwizując jak podczas ucieczki z kryjówki po akcji z więzienia. Jakby tego było mało, całość zwyczajnie nuży, mimo pościgu czy finałowego rozwiązania.

czlowiek mackintosha2

Pewnym drobnym plusikiem są zdjęcia oraz bardzo stylowa muzyka Jarre’a, kojarząca mi się z… „Sherlockiem Holmesem” Hansa Zimmera. Temat podobny brzmi bardzo znajomo, ale nie jest to wada. Także Paul Newman, którego grą aktorską Huston był zauroczony przy poprzednim filmie, także wypada dobrze jako opanowany, spokojny Rearden. Jednak aktorsko film kradnie pociągająca Dominique Sanda (pani Smith) oraz zawsze trzymający poziom James Mason (sir Wheeler), tworząc bardzo wyraziste postacie.

czlowiek mackintosha3

Niby jest to próba mariażu dwóch gatunków, tylko że Huston ma spore problemy ze sklejeniem tego w jedną całość. Heist movie przebiega dość szybko, zaś wątek szpiegowski kompletnie nie angażuje, co jest sporym problemem. Wstyd, panie Huston.

6/10

Radosław Ostrowski

nadrabiamhustona1024x307

List na Kreml

Akcja zaczyna się pod koniec roku 1969… w Paryżu. Tam rosyjski urzędnik z wyższych sfer, czyli Poliakow podczas spotkania z amerykańskim agentem przekonuje go o jak najszybszym odzyskaniu listu. Parę dni później urzędnik popełnia samobójstwo, znaleziony przez szefa Wydziału III (kontrwywiad wojskowy), pułkownika Koslowa. W tym samym czasie zostaje zwolniony z Marynarki Wojennej Charles Rona i trafia do niezależnej komórki wywiadowczej, kierowanej przez Warda oraz Rozbójnika. Na początku ma zebrać ekipę oraz przygotować się do pierwszego zadania: odzyskania tytułowego „listu na Kreml”. Był to dokument stworzony dla Poliakowa, który miał być gwarancją jego przejścia na stronę Amerykanów w zamian za zniszczenie bomb nuklearnych w Chinach. By odzyskać dokument, komórka wywiadowcza trafia do Moskwy, gdzie sidła zastawiają nie tylko ludzie Koslowa, ale także szefa biura politycznego, Aleksieja Bresnawicza.

list na kreml1

John Huston tym razem bierze się na bary z kinem sensacyjno-szpiegowskim. Wsparty przez powieść Noela Behna (byłego oficera kontrwywiadu wojskowego), reżyser pokazuje pracę agentów jako ciągłą grę pozorów oraz złudzeń. Nigdy nie wiadomo, kto tak naprawdę pociąga za sznurki, kto jest kim i jaki jest naprawdę cel całej opowieści. W tle mamy nieżyjącego agenta (Robert Stuydevant), który stworzył mocną ekipę, werbowanie agentów, rozgrywki między Bresnawiczem a Koslowem. Cała fabuła się bardzo gmatwa i wystarczy, że odwrócisz oczy na chwilę, a nie będziesz w stanie tego posklejać w całość. Wiele rzeczy dzieje się poza ekranem, przez co wiele osób może uważać, że film zawiera dziury. Niemniej wrażenie robi tutaj scenografia oraz odtworzenie realiów Związku Radzieckiego.

list na kreml2

Huston pozornie opowiada wszystko w bardzo spokojnym tempie, bez efekciarstwa, co przypominało mi adaptacje książek Johna le Carre. Ale jednocześnie dochodzi do kilku przerzutek, atmosfera robi się gęstsza, by w finale uderzyć niczym obuchem w łeb. Rona (początkowo miał go grać James Coburn, ale zastąpił go Patrick O’Neal) może wydaje się inteligentny oraz sprytny, lecz tak naprawdę okazuje się dzieckiem we mgle, mimo sprytnego ułożenia wszystkich puzzli. I jest pewien drobny szczególik: dialogi w języku innym niż angielski są podana w oryginale, ale nakładany jest na to angielski lektor. Dziwaczny zabieg.

list na kreml3

Aktorko jest tutaj nawet niezły gwiazdozbiór, choć tak naprawdę wybijają się trzy postacie: chłodny i opanowany pułkownik Koslow (cudowny Max von Sydow), działający niczym prawdziwy szachista Ward (Richard Boone) oraz powoli podkochująca się w bohaterze złodziejka B.A. (pociągająca Barbara Parkins). I choć nie brakuje znanych mi twarzy (Orson Welles czy George Sanders), wszyscy trzymają wysoki poziom.

list na kreml4

„List na Kreml” to bardzo wymagający film szpiegowski i jeden z bardziej pogmatwanych dzieł w karierze Hustona. Intryga może wydawać się nieczytelna, bardzo skomplikowana, jednak najbardziej wyróżnia go z tłumu bardzo gorzki klimat, godny kina noir. Tutaj świat szpiegów jest brudny, brutalny oraz czasem pozbawiony jakiegokolwiek sensu.

7/10

Radosław Ostrowski

nadrabiamhustona1024x307

 

Perfekcja

Wszystko zaczyna się w momencie, gdy poznajemy Charlotte. Kiedyś była bardzo cenioną, uzdolnioną wiolonczelistką z prestiżowej prywatnej szkoły. Ale choroba matki (udar) zmusza do przerwania kariery oraz porzucenia muzyki. Po 10 latach kobieta poznaje nową podopieczną szkoły, czyli Elisabeth Wells podczas konkursu w Chinach. Dochodzi między paniami do zbliżenia, co będzie mieć bardzo poważne reperkusje.

perfekcja1

Netflix kolejny raz próbuje zrobić bardzo interesujący film, lecz czy tym razem ma szansę wypalić. „Perfekcja” to dreszczowiec zrealizowany przez Richarda Shepharda, bazujący na tajemnicy oraz wielu woltach, wywracających wszystko do góry nogami. Powiedzenie czegoś więcej powodowałoby, że musiałbym wejść na pole spojlerów, a tego chcę uniknąć. Powiem tylko tyle, że reżyser wielokrotnie pokazuje te same sytuacje z innej perspektywy (stosując przewijanie niczym oglądając film na kasecie video), co ciągle przykuwa uwagę do samego końca. Można powiedzieć, że to taki podrasowany „Czarny łabędź”, czyli znowu pojawiają się pytania o cenę perfekcji w zawodzie artystycznym, jednak to tylko tło dla mrocznego dreszczowca. Tak naprawdę nauka wywołuje jedynie silną traumę, naznaczającą na całe życie, zaś pod płaszczykiem edukacji jest psychiczne (i nie tylko) znęcanie się, a nawet pedofilia. Odkrywanie kolejnych elementów układanki wywołuje jedynie przerażenie oraz strach, zaś sama przemoc jest tutaj bardzo obrazowa, wręcz bezkompromisowa.

perfekcja2

Jednocześnie Shephard nie popada w stronę tandetnego kina klasy B, a realizacja jest więcej niż solidna. Wrażenie na mnie robi bardzo intensywna muzyka grana na wiolonczeli oraz kilka operatorskich tricków jak obracająca się kamera czy pięknie wyglądająca Kaplica. Do tego potrafi bardzo konkretnie budować napięcie jak podczas jazdy autobusem gdzieś na zadupiu. To jest bardzo dobrze poprowadzone i wciągające jak diabli.

perfekcja3

To wszystko by się posypało, gdyby nie bardzo wyraziste trio aktorskie na pierwszym planie. Fantastyczna robotę wykonuje Allison Williams, choć na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo wycofana, skrywająca się za serdecznym uśmiechem oraz mająca pewną mroczną tajemnicę. Kontrastem dla niej jest Logan Browning, będąca bardzo pewną siebie, ambitną, pełną pasji Lizzie. Dla niej akceptacja od Antona (bardzo solidny Steven Weber) jest dla niej kwestią życia i śmierci. Ale ten ostatni okazuje się ukrywającym się pod maską eleganckiego dżentelmena zwyrodnialcem. Niby perfekcja ma być dążeniem do Boga, ale tak naprawdę jest celem do zaspokojenia swoich potrzeb.

„Perfekcja” nie jest idealnym filmem, ale to jedna z największych niespodzianek zaserwowanych przez Netflix w tym roku. Przewrotny (niczym filmy Chan-wook Parka), mroczny, niepokojący, lecz także pociągający. Tego się nie będziecie spodziewać.

8/10

Radosław Ostrowski

iBoy

Ileż to było filmów o superbohaterach, które nie były adaptacjami komiksów? Było ich trochę jak „Niezniszczalny” Shyamalana czy „Super” Jamesa Gunna, ale swoje trzy grosze próbował też dorzucić Netflix. I tak pojawił się w ich bibliotece brytyjski „iBoy”, który próbuje pójść inną drogą niż filmy o superbohaterach.

Tom to zwykły, szary nastolatek z blokowiska. Bardzo wycofany, nieśmiały i zakochany w koleżance z klasy – Lucy. Do tego zaczynają ostatnie egzaminy, mające zdecydować się o przyszłym życiu. Jednak wszystko zmienia się z powodu pewnego incydentu: zostaje postrzelony podczas odwiedzenia dziewczyny, która – jak się okazuje – została zgwałcona. Żeby było zabawniej, podczas upadku do części mózgu wchodzą fragmenty rozbitego telefonu komórkowego. Przypadkowo odkrywa, że „widzi” to, co inni mają na ekranie swoich komórek, słyszy ich rozmowy. I zamierza to wykorzystać, by wymierzyć sprawiedliwość.

iboy1

Oglądając film miałem skojarzenie z grą „Watch Dogs”, gdzie też protagonista niszczył i włamywał się do różnych sprzętów nowoczesnej technologii. Ale „iBoy” to produkcja zdecydowanie dla nastolatków, zmierzając niemal ku klasycznemu kinu zemsty. Z drugiej strony ma wątek miłosny między nieśmiałym chłopakiem a koleżanką, lecz to nie porywa aż tak bardzo jak cała ta sensacyjna intryga. Powolne odkrywanie kolejnych postaci, działając coraz bardziej bezwzględnie. Twórcy nie próbują zagłębiać w kwestie tego, jak to technologiczne cudeńko daje spore możliwości. Bohater zaskakująco łatwo przechodzi nad tym do porządku dziennego, co troszkę mnie zaskoczyło. Można było tutaj pokazać reperkusje, jakie z tego wynikają – zniekształcony obraz, silniejsze bóle głowy. Jest odpowiednio mrocznie, ale nie użyłbym słowa dojrzały przy tym filmie. Nie brakuje pewnych głupot oraz drobnych bzdur fabularnych (moce bohatera m.in. doprowadzając do przeciążenia sprzętu czy szybkiej nauki walki), nie mniej nie wywołuje tu aż takiej irytacji jak można było się spodziewać.

Same efekty specjalne prezentują się naprawdę przyzwoicie, stanowiąc spójną całość z obrazem. Tak samo jak bardzo stonowana kolorystyka niczym w dokumencie. Ale nie ma tutaj trzęsącej się kamery, w tle jest pulsująca elektronika, zaś rzadkie sceny akcji są zrobione płynnie i czytelnie. Mimo, że zakończenie nie daje satysfakcji, co mnie troszkę boli.

iboy2

Sytuację próbują ratować aktorzy. Dobrze sobie radzi grający główną rolę Bill Miner. Jego Tom to bardzo nieśmiały chłopak, ale wskutek incydentu zmienia się w mściciela, zaś żądzą wyrównania rachunków staje się silniejsza od czegokolwiek. Równie porządnie radzi sobie Maisie Williams w roli Lucy i jest między nią a Minerem naprawdę niezła chemia. Dla mnie film jednak kradnie Rory Kinnear jako gangster Ellman, bez popadanie w przerysowanie. Bardzo opanowany, spokojny, a jednocześnie wyluzowany, nawet w brutalniejszych momentach. Szkoda tylko, że pojawia się tak krótko. Świetna postać.

„iBoy” nie jest jakimś nowym rozdaniem w świecie filmów superbohaterskich, ale to kawał całkiem przyzwoitej rozrywki z brytyjskim sznytem. Sprawnie poprowadzone, solidnie zagrane, miejscami zabawne i brutalne, jednak pełne drobnych głupotek. Pozycja zdecydowanie dla młodego widza.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Winni

Ile razy zdarza się wam widzieć na ekranie tytuł, gdzie w zasadzie mamy tylko jednego (no może dwóch bohaterów) w jakiejś ograniczonej przestrzeni? Ostatnio takich filmów było wiele: „127 godzin”, „Pogrzebany”, „Locke”. Do tego grona wpisuje się także duński thriller debiutującego na ekranie Gustava Mollera „Winni”.

Poznajcie Asgera – to już niemłody policjant, który pracuje jako dyspozytor linii 112. Wiadomo, telefon goni telefon, choć czasami zdarzają się wezwania troszkę nieadekwatne do sytuacji. I tak w zasadzie po kilka godzin dziennie. I właśnie powoli kończy się ostatni dyżur, bo już wkrótce nasz gliniarz ma wrócić do patrolowania ulic. Wtedy dostaje dość niepokojący telefon, zaś między słowami bohater dochodzi do wniosku, że kobieta została porwana. Połączenie jednak zostaje zerwane.

winni2

Reżyser postawił sobie za cel skupienie się na Asgerze oraz jego podejściu do całej sprawy. Ale jak utrzymać widza w napięciu przez niemal półtorej godziny, jeśli cały czas jesteśmy w dyspozytorni? Żadnych przebitek, żadnych retrospekcji, żadnych zmian lokacji, do tego kamera niemal jest przyklejona do twarzy naszego gliniarza. I ku mojemu zdumieniu to działa. Udźwiękowienie jest tak dokładne i precyzyjne, że niemal „widziałem” to, o czym się tu mówi. Jeżdżące samochody, otwierane drzwi, jakieś sapanie, dyszenie, jęki i to pomaga w budowaniu napięcia. Powoli zaczynamy odkrywać kolejne elementy układanki, a poczucie dyskomfortu wywołuje tutaj cisza. Albo inny telefon, który wybija z rytmu i równowagi. To jest tylko jeden haczyk, bo drugim jest tajemnica związana z Asgerem. Bo nasz gliniarz ma coś za uszami i odkrywamy, że został tutaj przeniesiony niejako karnie, zaś w tle jest jakiś proces. Te dwa haczyki działają, serwując po drodze kolejne wolty, zmuszające do weryfikacji wszystkiego, co wiemy. I to powoduje, że ten niemal ekstremalny minimalizm funkcjonuje bez poważnych spięć. Aż chce się wsiąkać ten klimat jak gąbkę.

winni1

Wszystko to jednak nie zadziałoby, gdyby nie dwa istotne detale: udźwiękowienie oraz kreacja Jacoba Cerdregena. Aktor miał bardzo trudne zadanie jako Asger, by z jednej strony wszelkie emocje utrzymać na wodzy, ale z drugiej intryguje, zastanawia i parę razy puszczają nerwy. Na twarzy malują mu się wszelkie emocje, niemal czuć spore brzemię, jakie na sobie dźwiga i coraz bardziej zaczyna „wariować” na punkcie tej sprawy. Reszta postaci (poza kolegami z pracy) tak naprawdę jest tylko obecna głosowo, ale i tak mocno zapadają w pamięć, co jest sporą sztuką.

Jak widać koncepcja filmowego one man show (dosłownie i w przenośni) nadal potrafi zaintrygować i wciągnąć. „Winni” są konsekwentnie wyreżyserowani, trzymają mocno za gardło, niejako dostarczając dużo rozrywki. Dawno nie widziałem tak mocnego dreszczowca wykorzystującego tak niewiele środków.

7,5/10 

Radosław Ostrowski

Cam

Alice jest bardzo młodą dziewuchą, która utrzymuje się z dość nietypowej profesji. Otóż jest, jakby to ująć, udaje sekslaskę przez Internet i dostaje za to pieniądze. Rodzina oczywiście o niczym nie wie, bo toczy się to w jej mieszkaniu, specjalnie przygotowanym pokoju, zaś jej celem jest dojście do Top 50. A brakuje jej naprawdę niewiele. Po jednym z bardziej hitowych filmów, jej kanał zostaje przejęty przez… no właśnie, kogoś, kto się pod nią podszywa, zaś wszelkie próby zalogowania na konto, kończą się porażką.

cam1

Troszkę wygrzebany przeze mnie thriller od Netflixa i studia Blumhouse zaczyna się bardzo intrygująco. Kiedy widzimy Alice vel Lolę przed kamerą nie do końca wiemy, czego się spodziewać. Czy to będzie film o pędzie ku sukcesowi za cenę sprzedawania swojego ciała przez Internet, czy o odkryciu tej tajemnicy przez nieświadomą rodzinę. Jednak tak naprawdę debiutujący twórcy stawiają na jedną z bardziej prawdopodobnych sytuacji: kradzieży tożsamości. Przez Internet można to zrobić bardzo łatwo, a nawet można dokleić czyjąś twarz do innej osoby. Reżyser bardzo powoli prowadzi cała układankę, niemal w całości skupiając się na Alice. Dlatego pojawia się kilka wolt, które zmuszają do myślenia, zaś sami doppelgangerzy stają się bardziej agresywną, wulgarną wersją swoich odpowiedników. A wszystko to tworzy bardzo ponury, wręcz surrealistyczny klimat, budzący pewne skojarzenia z „Black Mirror”. Większość akcji toczy się w pokoju Alice, gdzie za pomocą komputera podejmuje wiele desperackich kroków. I o dziwo, to wszystko potrafi trzymać w napięciu aż do finałowej konfrontacji.

cam2

Ale jeśli liczycie na to, że dostaniecie odpowiedź na najistotniejsze pytanie, czyli kto lub co za tym wszystkim stoi… nic z tego. To pozostaje kwestią domysłów, czy to jakaś AI, skomplikowany program, a może ktoś więcej.  Powinno to być wadą, lecz tutaj działa to na korzyść i w zasadzie spycha na dalszy plan, bo sama taka sytuacja wydaje się bardzo prawdopodobna. Muszę troszkę przyznać, że poboczne wątki (relacja Alice z rodziną czy przyjaciółki z branży) są troszkę potraktowane po macoszemu i nie są bardzo rozwinięte, co dla wielu może być problemem.

cam3

Sytuację ratuje jednak konsekwentna reżysera oraz znakomita kreacja Madeline Brewer. Aktorka gra tutaj w zasadzie trzy postacie i każdą z nich prowadzi inaczej. Spokojna, naturalnie wyglądająca Alice, bardziej kusząca (lecz dość pruderyjna) Lola oraz jej bardziej wyuzdana sobowtórka. Każda z tych wersji różni się i jest poprowadzona bez jakiegokolwiek fałszu. Ona dźwiga tak naprawdę film na swoich barkach i wywiązuje się ze swojego zadania wzorcowo. Czekam na kolejne popisy tej panny. Reszta w zasadzie prezentuje się solidnie (najbardziej wybijają się Patch Darragh oraz Michael Dempsey), nie odwracając uwagi od głównej intrygi.

„Cam” jak thriller sprawdza się naprawdę dobrze – potrafi utrzymać w napięciu, zaskakuje parę razy, zaś finał pozostaje otwarty. Może dałoby się z tego więcej wycisnąć, niemniej twórcy dość konsekwentnie idą obraną ścieżką, zmuszając do uważnego krążenia po nowych technologiach.

7/10 

Radosław Ostrowski

Tom

Kiedy poznajemy Toma, przyjeżdża do małej wioski. Po co? Na pogrzeb swojego partnera, Guillaume’a, który zginął w wypadku. Na miejscu okazuje się, że jego matka nic nie wie ani o przyczynie śmierci, o co zadbał brat zmarłego. O jego istnieniu chłopak nie wiedział, a ten zrobi wszystko, by uszczęśliwić swoją matkę. Dlatego zmusza Toma do wygłoszenia mowy na pogrzebie, ale to tylko początek.

tom1

W końcu obejrzałem film niejakiego Xaviera Dolana, który wprawił krytyków w zachwyt (także niektórych widzów) i to wszystko przed ukończeniem 30 lat. Czy film „Tom” pokazał mi, na czym polega fenomen tego twórcy? Chyba nie do końca. W założeniu miał to być psychologiczny thriller, gdzie w tle przewija się syndrom sztokholmski między synem a matką, który nie potrafi/nie chce/nie może się od niej uwolnić. Sama farma nie jest w żaden sposób starą, podniszczoną ruderą, tylko trzeba sporo czasu jej poświęcić. Coraz bardziej atmosfera (w teorii) ma być coraz bardziej nieprzyjemna, zaś sam Francis wydaje się na pierwszy rzut oka brutalem, twardo decydującym o tym, co się dzieje na farmie. Ale tutaj chodzi o coś jeszcze – nie tylko znaną miejscowym tajemnicę wokół Francisa, co bardzo toksycznej relacji między Francisem a matką Agathą, która zaczyna traktować przybysza jak swojego syna. Z kolei Francis czuje się jako ten gorszy i chce za wszelką cenę uszczęśliwiać matkę, nawet za pomocą kłamstw i szantażu. I zaczyna się pewna gra między Francisem a samym Tomem, gdzie nie do końca wiadomo kto kim manipuluje, oszukuje, uwodzi.

tom2

Tak naprawdę ciekawiej zaczyna się dziać gdzieś tak po jednej trzeciej całości, gdzie widzimy coraz dynamiczną relację Toma i Francisa. Kiedy jeden od drugiego zaczyna być coraz bardziej zależny, zaś rolnik robi wszystko, by Toma zatrzymać. A wszystko jest pełne niedopowiedzeń, krótkich spojrzeń. Ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że to wszystko wydaje się takie wydumane, sztuczne, teatralne. Niby byłem w filmie, a jednocześnie patrzyłem jak przez szybę. I jeszcze ta zbyt nachalnie „thrillerowa” muzyka oraz pewne inspiracje, które psują efekt. Nie brakuje kilku mocnych scen (tango z Gotan Project w tle czy podczas otwierania pudełka z drobiazgami zmarłego), które zostaną w pamięci na długo. Ale to wszystko za mało, bo intryga się wlecze, zaś napięcie jest bardzo nierówno budowane. Jedynie Dolan w roli tytułowej oraz Pierre-Yvesa Cardinala jako Francisa wynoszą całość na troszkę wyższy poziom.

tom3

Nie wiem, czy po tym filmie mam ochotę na dalsze zapoznanie się z dorobkiem Dolana. Pozornie oparty na tajemnicy i niedopowiedzeniach, lecz napięcie czasami siada, fabuła nuży i nagle się wszystko urywa. Prawie jak Polański, z naciskiem na prawie.

6/10 

Radosław Ostrowski

Message from the King

Nazywali go King, ale nie był królem żadnego państwa. Imię mu dali Jacob i pochodził z kraju zwanego RPA. Przyjechał do Los Angeles, by odwiedzić swoją siostrę, z którą od dawna nie utrzymywał kontaktu. Na miejscu jednak okazuje się, że jej pod tym adresem nie ma. Powoli odkrywane informacje doprowadzają do dość makabrycznego odkrycia: kobieta zostaje zamordowana. King próbuje wyjaśnić sprawę.

wiesci_od_krola1

Belgijski reżyser Fabrice Du Welz postanowił zrobić dla Netflixa film akcji, ale troszkę inny niż zwykle. Sama intryga jest tutaj poprowadzona bardzo powoli, a wszystko skupia się na odkrywaniu kolejnych elementów układanki. A sama sprawa jest pełne klasycznych elementów tego typu kina: szantaż, narkotyki, seks, pedofilia, polityczna kampania oraz ludzie z wyższych sfer, umoczeni w brudne sprawy. Do tego jeszcze mamy przypadkowo wplątaną osobę w całą układankę. Niemal klasyczne kino zemsty, gdzie z góry wiadomo, kto jest kim, kto okazuje się zdrajcą oraz o co może toczyć się stawka. Pytanie tylko, jak można całą tą konwencję ugrać?

wiesci_od_krola2

Reżyser stosuje tutaj niemal paradokumentalny styl (bez trzęsącej się kamery z ADHD) oraz krótkie, montażowe przebitki na przeszłość naszego bohatera, co wywołuje pewien chaos w narracji. Samo tempo jest więcej niż wolny, zaś sceny akcji wyglądają zwyczajnie niechlujnie, zbyt chaotycznie i miejscami nieczytelne. Jak tu w ogóle można zaangażować się w tą całą opowieść? Pojawiają się pewne drobne wolty, jednak to za mało by zaintrygować (wliczając w to końcówkę).

wiesci_od_krola3

Jest tylko jedna rzecz, która przyciąga uwagę: Chadwick Boseman w roli Kinga. Niby klasyczny mściciel, bo uparty, zdeterminowany, pełen sprytu oraz mrocznej przeszłości. Jego charyzma napędza ten film i trzyma go za pysk do końca. Sytuację jeszcze wspierają solidni Luke Evans (śliski Wentworth) oraz Alfred Molina (Preston), którzy poniżej pewnego pułapu nie schodzą, chociaż stać ich na więcej.

Czy „Message from the King” jest w stanie sprawdzić się jako kino zemsty? Dla mnie było zbyt spokojne, mocno przewidywalne oraz z wyrazistym protagonistą (zaskakująco stonowanym jak na tego typu kino). Ale można było z tego więcej wycisnąć i to boli.

6/10 

Radosław Ostrowski

Bejrut

Stolica Libanu w 1983 roku była już pogrążona w wojnie domowej, gdzie kraj został podzielony na dwie strony: Zachodni i Wschodni. Muzułmanie, Żydzi, chrześcijanie wciśnięci do jednego worka – to musiało w końcu eksplodować. Tutaj kiedyś mieszkał zastępca ambasadora USA, Mason Skiles, ale to było 10 lat temu i to było zupełnie inny kraj. Teraz nasz Mason pełni rolę negocjatora w Izbie Handlowej, próbując pogodzić związkowców z szefami. Jednak nasz bohater musi wrócić do dawnego domu. Jego przyjaciel z tamtego okresu, agent CIA zostaje uprowadzony, a porywacze chcą jego jako negocjatora.

bejrut1

Kolejne dzieło od Netflixa, ale tym razem jest to sensacyjny thriller szpiegowski z mocnymi fundamentami. ale czy może być inaczej, jeśli za scenariusz odpowiada Tony Gilroy (seria o Jasonie Bournie), a reżyseruje specjalizujący się w psychologicznych dreszczowcach Brad Anderson? Początek to ten okres świetności Masona, by zobaczyć jego upadek z alkoholem w dłoni. Wszystko jest tutaj poprowadzone tylko za pomocą dialogów (w końcu to film o negocjowaniu) w miejscu przecięcia się wpływów wielu krajów: USA, Izrael, Palestyna, zaś sami Libańczycy wydają się nieobecni. Twórcom bardzo przekonująco udaje pokazać się skomplikowaną układankę, gdzie nie do końca wiadomo komu można zaufać. Mimo sporej ilości gadaniny, nie ma tutaj miejsca na nudę, zaś intryga potrafi utrzymać w napięciu. I to jest dla mnie sporym zaskoczeniem.

bejrut2

Realizacja zdecydowanie broni się stylówką oraz odtworzeniem realiów. Chociaż problem w tym, że więcej słyszymy o tym, co się stało. Nie brakuje zniszczonych budynków, wiele posterunków, wojska oraz zabawy w podchody. Może i jest to przewidywalne, niepozbawione paru uproszczeń, ale to wszystko potrafi zaangażować. Tak samo jak mocno orientalna muzyka w tle.

bejrut3

Jeżeli jest coś, co trzyma ten film w ryzach to fantastyczna rola Jona Hamma. Aktor świetnie sprawdza się jako negocjator z demonami, gdzie samym spojrzeniem potrafi pokazać wiele. Największe wrażenie robi podczas scen negocjacji (tutaj błyszczy inteligencją) oraz podczas wizyt w barze. Słucha się go cudownie i ma w sobie prawdziwą charyzmę, gasząc kompletnie wszystkich, zarówno telewizyjnych weteranów (Dean Norris i Shea Whigham), jak i Rosamond Pike jako agentkę Crowder, z którą tworzy dość nieoczywisty duet.

„Bejrut” pokazuje, że Netflix jeszcze potrafi zaskoczyć i zrobić dobry film. Niby spokojny, ale trzyma w napięciu, niby thriller, lecz skupiony na dialogach niż akcji (choć całkiem porządnie wykonanej). Nie jest to naiwne, mocno uproszczone spojrzenie na Bliski Wschód, czego bardzo się obawiałem.

7/10 

Radosław Ostrowski