Na granicy

Góry – znacie inną przestrzeń, która budziłaby taki majestat i lęk? To właśnie tutaj wyrusza ojciec z dwoma dzieciakami. Mateusz był pogranicznikiem, jednak po śmierci żony zrobił sobie wolne i teraz powraca. Myśli, by wrócić do służby, dlatego z dwoma dojrzewającymi chłopakami – Jankiem oraz Tomkiem, wyruszają w góry do dawnej strażnicy. Tam też trafia tajemniczy nieznajomy podczas śnieżycy. Jest posiniaczony, we krwi i w plecaku nosi pistolet. Ojciec wyrusza, by ustalić co się dzieje, a chłopaki zostają same.

na_granicy2

Debiutant próbuje zrobić jedynie porządny thriller, bez ambicji i udawania, że chodzi o coś więcej. Wybrał odpowiedni plener, czyli bieszczadzkie lasy oraz góry. Jest burza śnieżna, strażnica jest  w miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, a w radiu leci tylko Radio Maryja („ci to mają wszędzie zasięg”) i kompletna izolacja. Poczucie bezsilności jest tutaj bardzo konsekwentnie budowane, dzięki znakomitym zdjęciom Łukasza Żala. Góry i lasy wyglądają po prostu niesamowicie w tym zielonym filtrze, ale jest też sporo mroku. Miejsce odcięte od świata, strach i powolne wchodzenie młodych chłopaków w dorosły świat. I muszę przyznać, że robi to klimat, a od połowy atmosfera gęstnieje, wywołując ciarki, niepokój oraz kibicowanie za wszystkich. Każdy ruch, każdy trzask mocno archaicznej radiostacji, każdy dźwięk podkręca całość, a muzyka niemal wzięta z horroru tylko czyni całość bardziej intensywną.

na_granicy1

W połowie jednak zaczyna robić się troszkę schematycznie, powoli odkrywając elementy układanki związanych z nieznajomym Konradem. Jednak nawet to, co dostajemy to zaledwie wycinek, nie dający pełnej odpowiedzi na pytanie: jakim człowiekiem jest naprawdę ten mężczyzna? Świat staje się brutalniejszy, a kto jest kim i kto z kim trzyma może wywołać dezorientację. A im bliżej końca, tym bardziej reżyser sięga po oczywiste chwyty: pogoń Konrada za jednym z chłopców w mroku czy finałowa konfrontacja, ale mimo tej wady i tak się to ogląda z przyjemnością.

na_granicy3

Jeśli chodzi o warstwę aktorską, to jest to film Marcina Dorocińskiego. Jego Konrad to trudna do oceny postać: z jednej strony rzucający mięchem, obrzydliwie wyglądający i zdolny do najgorszego okrucieństwa, z drugiej jak wszyscy tutaj, chce przetrwać i nie boi się sięgnąć po najmocniejsze argumenty. Jednocześnie jest w nim coś nieoczywistego i wrażenie, że ten facet w innych okolicznościach byłby fajnym i miłym gościem. Mocna i bardzo wyrazista postać, która zostanie w pamięci na długo. Partnerujący mu Andrzej Chyra (Mateusz), jak i Andrzej Grabowski (Lech) trzymają solidny poziom, ale zostają daleko w tyle. Nieźle radzą sobie młodzi chłopcy (Bartosz Bielenia i Kuba Henriksen), wchodzący w dorosłe życie, zbudowani na zasadzie kontrastu, chociaż trudno ich polubić.

na_granicy4

„Na granicy” klimatem przypomina troszkę kino skandynawskie, idące w czysto gatunkowe tropy, ale jednocześnie próbuje dać widzom do pomyślenia. Dawno nie widziałem na naszym podwórku tak mrocznego filmu na naszym podwórku. Jest napięcie, tajemnica, brutalna inicjacja – i to wszystko zrobione przez debiutanta. Szacun.

7/10

Radosław Ostrowski

Walkiria

Adolf Hitler to jedna z najbardziej znienawidzonych postaci w historii ludzkości. Sami Niemcy też za nim przestali przepadać i wielokrotnie próbowali go zabić, a dokładnie 15. Ostatnia próba była też najgłośniejsza i miała miejsce w lipcu 1944 roku. Zawiązano spisek mający na celu obalenie władzy i nazistów przejęcie jej przez zakonspirowaną opozycję. By usunąć Hitlera, podłożono bombę w jego kwaterze na Wilczym Szańcu, a zamachu dokonał pułkownik von Stauffenberg.

walkiria1

Dalszy los wydarzeń jest znany, bo spisek się nie udał. Nie przeszkodziło to w 2008 roku nakręcić film o zamachu. Za „Walkirię” odpowiada Bryan Singer, który postanowił zrobić sobie przerwę od komiksowych superprodukcji. I trzeba przyznać, że z zadania wywiązał się wzorcowo. Singer wiernie rekonstruuje przebieg wydarzeń – od postrzelenia pułkownika podczas nalotu i próbę (nieudanego) zamachu podczas lotu aż do kulminacyjnego momentu, czyli zamachu stanu. Najciekawsze jest to, że mimo znajomości przebiegu wydarzeń, trzyma w napięciu aż do samego końca. Reżyser razem z autorem zdjęć, wiernie odtwarza atmosferę niepewności, strachu oraz oczekiwania, by wszystko poszło zgodnie z planem. Wystarczy wspomnieć o ostatecznym zamachu, gdzie każdy element był na swoim miejscu czy dokonywaniu zamachu stanu, gdy armia jest kompletnie zdezorientowana. To trzeba zobaczyć samemu.

walkiria2

Pochwalić należy także świetną scenografię, kostiumy oraz muzyka, współtworząca klimat, a także bardzo rytmiczny montaż. I to samo chciałbym powiedzieć o aktorach, którzy są po prostu znakomici. Z jednym wyjątkiem – Tom Cruise. Ile razy może on ratować świat? Owszem, jest on podobny do pierwowzoru, ale mocno odstaje od reszty grając niemal tylko jednym wyrazem twarzy. Na szczęście z głosem radzi sobie lepiej. I jeszcze bardziej mi przeszkadza wybielony, wręcz nieskalany portret pułkownika, który takim bohaterem to nie był. Był bardziej konserwatywny od reszty otoczenia, ale nadal był nacjonalistą. Za to znacznie ciekawszy i barwniejszy jest tutaj drugi plan, złożony ze znakomitych aktorów brytyjskich takich jak Kenneth Branagh (generał von Treschow), Bill Nighy (rozważny generał Olbricht), Tom Wilkinson (karierowicz generał Fromm) czy Terence Stamp (generał Beck). Każdy z nich tworzy pełnokrwistą, wyrazistą postać, samym spojrzeniem czy gestem.

walkiria3

Muszę przyznać, że niespecjalnie wierzyłem w ten film. Ale po raz okazuje się, że nic nie jest oczywiste ani klarowne. Bryan Singer potwierdził swoją klasę jako reżyser, a „Walkiria” to kawał świetnego thrillera, który trzyma za mordę i nie puszcza aż do samego finału. Może inny aktor w roli Stauffenberga uczyniłby ten tytuł wybitnym, ale to i tak bardzo dobre kino rozrywkowe.

walkiria4

8/10

Radosław Ostrowski

Świat Dzikiego Zachodu

Zapraszam was do Delos: niezwykłego parku rozrywki na świecie. Dlaczego? Ponieważ za tysiąc dolców dziennie możecie trafić do jednego z trzech światów: starożytnego Rzymu, średniowiecznej Europy i Dziki Zachód, gdzie będziecie otoczeni androidami, które pomogą spełnić każdą waszą zachciankę. Sterowane przez ludzi sprawiają wrażenie, że światy te są bezpieczne, ale do czasu. Coraz częściej zaczyna dochodzić do awarii maszyn, o czym mają się przekonać dwaj śmiałkowie: John Blane i Peter Martin.

swiat_dzikiego_zachodu1

Michael Crichton był jednym z popularniejszych pisarzy thrillerów, którego talent docenili filmowcy przenosząc wiele książek, z których najbardziej znanym dziełem pozostaje „Park Jurajski”. W końcu sam postanowił spróbować swoich sił jako reżyser, co pokazał w debiutanckim dziele z 1973 roku. Sam pomysł brzmi znajomo – niczym w „Parku Jurajskim” dochodzi do awarii, gdzie roboty zaczynają mordować niczym „Terminator”, którego nie da się zatrzymać. Wszystko toczy się dość spokojnie, by doprowadzić do szybkiego pościgu oraz konfrontacji. Jednak jest tutaj kilka problemów, które psują odbiór. I nie chodzi tutaj o archaiczną warstwę wizualną, zdradzającą czasy realizacji (spora, choć minimalistyczna scenografia, wolna praca kamery, elektroniczno-kowbojska muzyka), bo to ma swój urok.

swiat_dzikiego_zachodu2

Po pierwsze, jest to przewidywalne, chyba że dopiero zaczynacie przygodę z twórczością Crichtona. Wiadomo, że dojdzie do awarii, pracownicy będą próbowali zatrzymać usterkę, której nie da się naprawić. Po drugie, samo tempo jest dość powolne, a twórcy zamiast skupić się tylko na świecie kowbojów (tytuł jednoznacznie sugeruje, że to będzie najważniejsze miejsce), pokazuje dwa pozostałe światy. I samo w sobie to ma uzasadnienie, żeby zobaczyć jak mocno przebiega problem z robotami, ale jednocześnie rozbija cały rytm, a napięcie zwyczajnie siada. Po trzecie w końcu, nieciekawy i nudny protagonista. O ile Blane, grany przez Jamesa Brolina wyglądającego jak Christian Bale (naprawdę, nie zmyślam), ma w sobie zawadiackość kowboja i dobrze wpasowuje się w to miejsce, o tyle grany przez Richarda Benjamina Peter, dla którego jest to pierwszy kontakt z parkiem, jest prowadzony niespójnie. Na początku jest zagubiony i onieśmielony miejscem, ale zamiast zaaklimatyzować, myśli o byłej żonie i tylko zgrywa twardziela, stając się cały czas ofiarą. Sytuację próbuje uratować autoironiczny Yul Brynner, parodiujący siebie z „Siedmiu wspaniałych” (nawet nosi identyczne ubranie) jako bezwzględny, brutalny kowboj oraz sceny akcji (bójka w barze, strzelaniny, pojedynek w zamku).

swiat_dzikiego_zachodu3

To wszystko jednak jest za mało, by mówić o debiucie Crichtona jako o udanym dziele. „Świat Dzikiego Zachodu” nie wytrzymał próby czasu, jednak jest na tyle interesującym konceptem, że wkrótce zostanie przeniesiony na mały ekran przez J.J. Abramsa. Sam film można ocenić jako zaledwie niezły thriller SF. Późniejsze pomysły (m.in. ukazanie świata z perspektywy maszyny) zostaną lepiej rozwinięte i dopracowane.

6/10

Radosław Ostrowski

Skutki miłości

Titta Di Girolamo jest pozornym, niewyróżniającym się panem w średnim wieku, mieszkającym w szwajcarskim hotelu. Rozwiódł się z żoną, ma troje dzieci, które nie chcą mieć z nim niczego do czynienia. Prowadzi dość spokojne, monotonne życie jako posłaniec mafii, dostarczający ich pieniądze do banku i oddając się narkotykom (wstrzykuje je sobie raz na tydzień). I tak już od kilku lat, aż przyjeżdża do niego brat. Wtedy spokojne życie zostaje wywrócone do góry nogami.

skutki_mioci1

Z Paolo Sorrentino jest mi troszkę pod górkę – na pewno to ciekawy reżyser, który nie zawsze jest w stanie skupić moją uwagę do samego końca. Wie, jak posługiwać się montażem, by nadać odpowiednie tempo, ale nawet to nie zawsze jest w stanie zamaskować nudy. Dopiero przy „Boskim” doszło do przełomu, co skłoniło mnie do uważniejszego przejrzenia się dorobku Włocha. „Skutki miłości” z 2004 roku to mieszanka dramatu psychologicznego z kryminałem. Najważniejszy jest tutaj Titta – skryty, tajemniczy, małomówny, ale zawsze obecny. Pozornie nudny i nieciekawy, okazuje się niepozbawionym sprytu i wrażliwości bandytą, schowanym w pancerzu obojętności. I wszystko to znakomicie pokazuje Toni Servillo, grający tą rolę.

skutki_mioci2

Wielu jednak może odstraszyć dość wolne tempo, które jednak zostaje w paru miejscach podkręcone szybkim montażem oraz niemal oniryczną elektroniczną muzyką. Dodatkowo jeszcze akcję w finale, gdzie poznajemy przyczyny dramatycznej decyzji Titty, zmieniającą nasze nastawienie do tej postaci. Dodatkowo w wielu scenach montaż działa na korzyść – czy to w scenach w banku, zwykłym kładzeniu się spać (kamera wtedy jest niejako na głowie Titty) czy podczas oczyszczania krwi. To tworzy dość odrealnioną aurę, której nie jestem w stanie opisać słowami.

skutki_mioci3

„Skutki miłości” to dziwaczne kino dla tych, którzy liczą na czystą sensację czy produkcję stricte artystyczną. Połączenie tych estetyk skupiło uwagę podczas festiwalu w Cannes, chociaż jest to dzieło wymagające skupienia. Wtedy odpłaca się z nawiązką, dając ogromną satysfakcję – jakby sama gra Servillo nie była wystarczającą rekomendacją. I ten finał, który mnie chwycił za gardło. Dla poszukiwaczy nieoczywistości.

7,5/10

Radosław Ostrowski

10 Cloverfield Lane

Michelle jest zwykłą młodą kobietą. Poznajemy ją w momencie, gdy wyprowadza się od swojego chłopaka. Zabiera swoje rzeczy i odjeżdża w siną dal, wtedy dochodzi do wypadku. Kiedy kobieta się budzi, jest przykuta do łańcucha, ma wbitą kroplówkę i jest lekko posiniaczona. Początkowo myśli, że padła ofiarą jakiegoś fana „Piły”, który ją porwał, głodził, by na końcu zabić. Ale Howard staje się jej opiekunem i mówi, że doszło do ataku – kosmici, Rosjanie, Chińczycy – diabli wiedzą, jedno jest pewne: nie jest bezpiecznie poza schronem Howarda, gdzie przebywa jeszcze jeden lokator.

10_cloverfield_lane1

Fabuła może brzmieć jak do jakiegoś filmu klasy B, jednak debiutujący Dan Trachtenberg wie, jak skromnymi środkami zbudować aurę niepewności, grozy i suspensu. Chciałbym wam powiedzieć więcej o fabule, ale jest tutaj tyle wolt i zaskoczeń, że opowiedzenie o jakiejkolwiek z nich zepsuje frajdę z seansu. Nawet pozornie spokojna rozmowa może zmienić się w walkę o przetrwanie – minimalistyczna przestrzeń tylko potęguje poczucie obcości, mimo wrażenia potulnej przestrzeni. Są tutaj, gry, filmy na video, początkowy sceptycyzm, zmieniony w prawdziwy strach. Dzieje się tu wiele, a nawet prosta naprawa filtra doprowadza do kolejnych zagadek, tajemnic – wszystko tutaj powoli i stopniowo jest odkrywane, by pod koniec uderzyć. A otwarte zakończenie sprawia, że mam ochotę czekać na dalszy ciąg (bo pewnie będzie, prawda?).

10_cloverfield_lane2

Dodatkowo jest to świetnie zagrane, chociaż wydawałoby się, że nie ma tu zbyt wiele pola do popisu. Mary Elisabeth Winstead bardzo przekonuje w roli delikatnej, zmuszonej do oswojenia się z rzeczywistością Michelle, przez co łatwo się z nią identyfikować. Przemiana w najtwardszą sucz pokazana jest bez udziwnień oraz komplikacji, jednak tak naprawdę jest to popis Johna Goodmana, który jest rewelacyjny. Howard to postać bardziej złożona niż się nam to wydaje – ex-żołnierz z obsesjami na punkcie teorii spiskowych, może sprawiać wrażenie wariata, ale tak naprawdę skrywa się za tym twardziel, nie znoszący sprzeciwu, mogący wybuchnąć pod byle pretekstem. Objawienie po prostu.

10_cloverfield_lane3

„10 Cloverfield Lane” zapowiada się jakby fragment większej całości, którą dopiero będziemy odkrywać. Świata, który może fascynować, intrygować i zaskakiwać. Obok „Deadpoola” to największa niespodzianka tego roku – mam nadzieję, że nie ostatnia.

8/10

Radosław Ostrowski

Ostatnie uwiedzenie

Bridget Gregory to jedyna w swoim rodzaju kobieta, która ma wszystko – jest szefową telemarketerów w korporacji, jej mąż jest lekarzem i jest zabójczym połączeniem piękna oraz inteligencji. Właśnie z mężem dokonała sporej transakcji lekarstw. Jednak gdy mąż ją bije po akcji, kobieta decyduje się okraść go i uciec od niego. Trafia w końcu do małego miasteczka, gdzie zaczyna nowe życie jako dyrektor firmy ubezpieczeniowej. Wtedy pojawia się redneck Mike, który się w niej zakochuje, co zostaje wykorzystane przeciwko niemu.

ostatnie_uwiedzenie1

John Dahl przykuł uwagę widzów filmami, czerpiącymi garściami ze stylistyki czarnego kryminału. Ta telewizyjna produkcja nie jest wyjątkiem od tego nurtu. „Ostatnie uwiedzenie” jest zamotaną mieszanką thrillera, kryminału i erotyki. Cała intryga toczy się dość powoli, a każdy z bohaterów tego trójkąta ma swoje tajemnice, pada ofiarą intryg, manipulacji. Wszelkie drobiazgi i detale, fabularne wolty, trzymają w zainteresowaniu do samego końca (dość oczywistego, chociaż w trakcie seansu nie jest to takie pewne), a dodatkowo w tle gra lekka, jazzowa muzyka. Skojarzenia z „Podwójnym ubezpieczeniem” Wildera narzuca się od razu, a pieprzne dialogi (rozmowa o koniu) dodają tylko smaczku. Dahl uwodzi, zwodzi, parę razy zaskakuje.

ostatnie_uwiedzenie2

A najważniejsza jest tutaj Bridget – klasyczna femme fatale, która wodzi facetów za nos i zawsze, ale to ZAWSZE postawi na swoim. Stosuje różne proste sztuczki manipulacji, fałszerstwa, grania na emocjach, z gracją grając różne role. Linda Fiorentino w tej roli jest fenomenalna i to ona trzyma film do samego końca, sprawiając ogromną przyjemność. Partneruje jej dwóch facetów, którzy różnią się całkowicie. Bill Pulman jako lekarz to sadystyczny, ale tak naprawdę tchórzliwy cwaniak – można powiedzieć, że trafiła kosa na kamień, gdyż nie jest pozbawiony sprytu („lipna” rozmowa w budce). Przeciwieństwem jest wcielający się w prostodusznego Mike’a Peter Berg, który później będzie zajmował się reżyserią niż aktorstwem. I radzi sobie naprawdę przyzwoicie w role faceta marzącego o wyrwaniu się ze swojego miasteczka. Ta trójka to najważniejszy zestaw, choć nie można zapomnieć małej rólki J.T. Walsha (prawnik Frank) i Billa Nunna (detektyw Harlan).

ostatnie_uwiedzenie3

Muszę przyznać, że to udany następca kina noir. Mimo tego, że czuć telewizyjny rodowód (kameralne sceny, oszczędna scenografia), to wcale nie było to wadą. Świetnie zrobione, stylowe kino z fenomenalną główną rolą.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Czerwony pająk

Kraków, rok 1967. Tutaj mieszka Karol Kremer – zwykły nastolatek, który wydaje się takim typowym nastolatkiem. Spokojny, cichy, nie rzucający się w oczy. Mieszka z rodzicami, uczęszcza na treningi pływackie i studiuje medycynę. To spokojne życie trwa do momentu, gdy przypadkowo jest świadkiem morderstwa, a dokładniej znajduje zwłoki młodego chłopca – kolejnej ofiary seryjnego mordercy. Sprawą okazuje się weterynarz Lucjan Staniak, a ta relacja mocno zaważy na życiu młodego Karola.

czerwony_pajk1

W PRL-u to była jedna z najgłośniejszych spraw, a Karol Kot stał się najmłodszym seryjnym mordercą schwytanym kiedykolwiek. Debiutujący w fabule Marcin Koszałka luźno inspiruje się historią Karola Kota – wampira z Krakowa. Jednak twórca nie skupia się na rekonstrukcji wydarzeń czy policyjnym śledztwie, nawet nie próbuje wejść w umysł bohatera. Pokazuje spokojnie wydarzenia, samych zbrodni nie ma tu zbyt wiele. Wszystko tutaj oparte jest na niedopowiedzeniu i spojrzeniach, które trzeba umieć odczytać. Odpowiedzi nie znajdziecie tutaj zbyt wiele, właściwie żadnych – dlaczego zabija i dlaczego tak zło fascynuje. Wolne tempo może zniechęcić, podobnie brak jednoznacznych odpowiedzi na kluczowe pytania, zmuszając się do większego natężenia komórek. Jednego jednak Koszałce nie da się odmówić: klimatycznych zdjęć Krakowa, ale w żadnym wypadku nie można mówić o pocztówkach. Miasto jest tutaj pokazane w niemal turpistycznej estetyce: mrok w kolorystyce sepii (popis motocyklisty), podniszczone i brudne piwnice, rozpadające się ściany, uliczne zaułki. To wszystko tworzy atmosferę strachu, ale i małej, wyniszczającego świata, niemal upadającego (ale to pewnie tylko moja nad-interpretacja).

czerwony_pajk2

Tylko ciągle cisnęło mi się pytanie: dlaczego? Co pchnęło Karola do takiego finału, a poszlak jest kilka. Rozpad małżeństwa rodziców, które jako tako funkcjonuje, może odrzucona miłość zakończona brutalną śmiercią? Grający tą rolę Filip Pławiak kompletnie zaskakuje i tworzy trudny portret chłopaka. Podobnie oszczędny i powściągliwy Adam Woronowicz jako morderca Staniak z cichutkim głosem. Ani motywacja, ani sposób zabijania (poza jedną sceną) nie zostaje nam pokazana na ekranie. Niełatwo jest opisać jego relację z Karolem i nadal nie wiem, czym to było. Szacunek, fascynacja, lojalność?

czerwony_pajk3

Debiut fabularny Koszałki zachwyca stroną plastyczną, jednak treść jest zdecydowanie dla bardziej wymagającego odbiorcy. Mnie ta hermetyczność odstraszyła, ale „Czerwony pająk” pozostanie w mojej pamięci.

6/10

Radosław Ostrowski

Anatomia zła

W Warszawie mieszka sobie niepozorny starszy pan zwany Lulkiem. Mieszka w podniszczonej kamienicy, żyje spokojnie i nie wadzi nikomu. To jednak pozory, gdyż Lulek to mafijny cyngiel będący na zwolnieniu warunkowym. Zostało mu trochę czasu, jednak pewnego dnia dostaje wezwanie od prokuratora, który daje mu zlecenie do wykonania – zabicie „grubego psa”. Ale wzrok już nie jest i energia też, więc bierze sobie do pomocy byłego sierżanta Waśkę, zwolnionego z wojska za zabicie cywili w Afganistanie.

anatomia_zla1

Stworzenie w Polsce filmu sensacyjnego na poziomie jest zawsze wyzwaniem, a od czasu „Pitbulla” nie udało się niczego tak dobrego wykonać. Jacek Bromski – znany głównie z lekkich komedii – postanowił zmierzyć się z tym wyzwaniem, ale po obejrzeniu słabego „Uwikłania” straciłem wiarę w tego twórcę. Tymczasem „Anatomia zła” to całkiem niezły thriller, który przez pewien czas ogląda się z ciekawością. Udaje się stworzyć przekonującą intrygę, gdzie nasi kilerzy są tylko pionkami w dużej układance, nie mając zbyt wiele do powiedzenia. Mimo iż spora część wydarzeń toczy się na obrzeżach miasta, gdzie trwają przygotowania do zamachu, to nie ma odczucia wsiowości czy fałszu. Tworzy to niezły klimat, ciągle psuty przez muzykę, będącą nieudolną imitacją stylu Alexandra Desplata z „Autora widmo” i Cartera Burwella. Sam wątek spisku jest mało ciekawy, pokazujący jedynie skorumpowanie polityków i ich powiązania z biznesem, jakby ledwo liźnięty przez scenarzystę. Dodatkowo może zniechęcać ekspozycja, która się wlecze.

anatomia_zla2

Znacznie ciekawsza jest relacja mistrz-uczeń, która mimo ogranych schematów (doświadczony mentor vs niepokorny adept, stawiający non stop pytania), jest najmocniejszym ogniwem filmu, podobnie jak świetnie zrealizowana scena samego zamachu oraz ucieczki, gdzie czuć adrenalinę oraz napięcie. Wszystko jednak zostaje mocno zepsute przez fatalistyczny finał, pozornie wydający się okej, ale jest on zbyt przewidywalny.

anatomia_zla3

Na szczęście Bromskiemu udało się dobrać dobrych aktorów, częściowo ratujących ten film. Największe brawa należą się Krzysztofowi Stroińskiemu, który wbrew swojemu emploi, znakomicie odnajduje się w postaci cynicznego, chłodnego zabójcy, wplątanego w sytuację bez wyjścia. Aktor w chłodnym spojrzeniu ukrywa więcej niż widzimy. Nieźle broni się Marcin Kowalczyk jako adept Lulka, a chemia między panami rodzi się w sposób naturalny, choć nie bez problemów. Swoją cegiełkę dodają drobne role Piotra Głowackiego (prokurator) i Łukasza Simlata (policjant), pokazujące ogromny potencjał całości.

anatomia_zla4

 

„Anatomia zła” (ależ poważny ten tytuł) to małe światełko w tunelu polskiego kina sensacyjnego/thrillera, który ma swoje momenty, mimo niedoskonałości. Bromski zaskakuje solidnością, ale można było z tego wycisnąć więcej. Może następna próba wgniecie w fotel? Zobaczymy.

6/10

Radosław Ostrowski

11 minut

Kino polifoniczne ma dość długą tradycje, także w Polsce. Tą formę uznał za najlepszą do realizacji swojej wizji Jerzy Skolimowski w swoim najnowszym dziele. „11 minut” przedstawia tytułowe jedenaście minut z życia kilku mieszkańców Warszawy.

11_minut1

Młoda aktorka, jej zazdrosny mąż, reżyser, drobny złodziejaszek, kurier, sprzedawca hot-dogów, para alpinistów, ekipa pogotowia ratunkowego – to są bohaterowie całej historii, poszatkowanej na kawałki. Niewiele o nich wiemy, a po seansie dowiadujemy się jeszcze mniej. Dla Skolimowskiego ciekawsze są tutaj zderzenia między bohaterami i ich losy. Aurę niesamowitości tworzą dziwne zdarzenia – na niebie widziano czarną dziurę, samolot zaczął niżej latać nad miastem, a z telewizora odzywa się głos mówiący, że nie da się niczego naprawić. Szczątkowa jest dla Skolimowskiego pretekstem do zabawy formą (ujęcia z komórki i laptopa na początku, kadry z perspektywy psa) i oczekiwania. Na co? Zdarzenie, które wywróci wszystko do góry nogami – dokona małej apokalipsy.

11_minut2

Jestem pod wrażeniem, jak wygląda Warszawa. Niczym wielka metropolia, realizacyjnie to miks zarówno poetyckich ujęć (bańka), a także pewnej grozy. To drugie czuć mocno w scenach, gdzie pogotowie trafia do podskórnej kamienicy czy w scenach z kurierem – zwłaszcza w lynchowskim ujęciu w windzie, gdzie atmosfera potęgowana jest podskórnie pulsującą muzyką Pawła Mykietyna. Samo zakończenie wprawi w konsternację, ale wszystko toczy się na granicy prawdopodobieństwa, przypominając troszkę takie filmy jak „Lulu na moście” czy „Po godzinach”. Skolimowski w prostych ujęciach buduje suspens jak w rasowym thrillerze, choć pozornie nic się nie dzieje.

11_minut3

Aktorzy mają tutaj wiele do zagrania, choć mają niewiele czasu i mówią rzadko. Najbardziej w pamięci mi utkwił Wojciech Mecwaldowski jako zazdrosny mąż z taką wściekłością w oku (tym nie podbitym) oraz Andrzej Chyra (sprzedawca hot-dogów), ale reszta postaci też intryguje. I nie ważne czy mówimy o parze alpinistów myjących okna (Agata Buzek i Piotr Głowacki) czy młodym chłopaku próbującym okraść lombard (Łukasz Sikora). Ten element układanki nie zawodzi.

11_minut4

„11 minut” to pozornie film jakich wiele, jednak Skolimowski bardzo zgrabnie układa puzzle przed nami, wracając do swojej wysokiej formy. Zabawa konwencją i jeden z najlepszych wizualnie filmów na naszym podwórku ostatnich lat.

7/10

Radosław Ostrowski

 

Wstrząs

Wrzesień 2002, Pittsburgh. Miasto utrzymuje się dzięki wsparciu NFL – ligi futbolu amerykańskiego. Sport ten w Stanach traktowany jest niemal na równi z Bogiem, jednak wśród byłych i obecnych zawodników dzieją się dziwne rzeczy. Dostają ataków szału, biorą nadmiar leków, słyszą glosy i w końcu zabijają się. Kiedy w wieku 50 lat umiera znany zawodnik Mike Webster, wielu się zastanawia. Dla miejscowego patologa, dr Benneta Omalu to tylko kolejny pacjent, któremu trzeba przeprowadzić sekcję. Ale nawet on był w szoku, gdy odkrywa przyczynę zgonu – wstrząsy od uderzeń doprowadziły do wyniszczenia mózgu. Po Websterze, pojawiają się kolejni martwi zawodnicy.

wstrzas1

Już ten opis zapowiada, że będzie to kino na ważny temat oraz przedstawiający kolejne starcie z potężną instytucją, mającą ogromne środki, tysiące prawników i wielkie wpływy. Próbujących swoich sił jako reżyser Peter Landesman – scenarzysta świetnego „Wyroku za prawdę”, niestety, potyka się i stworzył film dość nierówny. Z jednej strony jest to niemal klasyczny kryminał z wątkiem sportowy oraz wojną z korporacją. Nie brakuje tutaj faktów, mocnych scen związanych z dziwacznym zachowaniem sportowców, a także klasycznego tuszowania prawdy oraz prób kneblowania ust. Mimo klisz, ten wątek ogląda się nieźle.

wstrzas2

Jednak wątek związany z przyszłą żoną Omalu, zwyczajnie nudzi, jest strasznie melodramatyczny (w zbyt amerykańskim stylu), jakby z innego filmu wzięty i przepełniony banalnymi dialogami, co osłabia siłę tego filmu. Landerman mocno trzyma się faktów, jednak brakuje we „Wstrząsie” emocji i ognia, a próba złapania kilku srok za ogon, musi skończyć się porażką.

wstrzas3

I byłoby tragicznie, gdyby nie cholernie dobre aktorstwo. Will Smith, który został pominięty w oscarowym wyścigu, tworzy bardzo solidną postać troszkę naiwnego, ale prawego lekarza. Może irytować to naiwne podejście do świata, jednak udaje się stworzyć aktorowi wiarygodną postać, co widać w scenie jego zeznań w sądzie jako koronera. Poza nim jednak jest ciekawszy drugi sort, znaczy plan. Najbardziej zapadł mi w pamięć świetny Alec Baldwin jako dręczony wyrzutami sumienia były lekarz sportowy, dr Bailes, stający się wsparciem dla młodego doktorka. Nie sposób nie wspomnieć mocnego Davida Morse’a, który w kilku scenach pokazuje „połamanego” człowieka przez wstrząsy czy będącego mentorem, niezawodnego Alberta Brooksa.

wstrzas4

„Wstrząs” nie jest niczym oryginalnym w materii człowiek vs korporacja, ma kilka mocnych scen i jest dobrze zagrany, ale brakuje jakiego mocnego uderzenia. Nie jest odkrywcze, że dla kasy wiele osób jest w stanie pójść po trupach, jednak przykład „Spotlight” pokazuje, że taki ograny temat można pokazać w ciekawy sposób. Tutaj skończyło się na kilku wstrząsach.

6/10

Radosław Ostrowski