Rain Man

Charlie Babbitt jest młodym japiszonem, który nie utrzymuje kontaktu ze swoim ojcem. Obecnie jego firma ma drobne problemy finansowe, ale daje sobie radę. Gdy dowiaduje się, ze ojciec zmarł jakoś nie przejmuje się tym. Szok przychodzi w momencie, gdy 3 miliony dolarów dostaje ośrodek w Wallbrook. Na miejscu odkrywa, że przebywa tam jego starszy brat Raymond, o którego istnieniu w ogóle nie wiedział. Licząc na połowę spadku, mężczyzna postanawia porwać swojego brata.

rain_man1

Barry Levinson to filmowiec, który nie posiada żadnego znaku rozpoznawczego, ale z reputacją bardzo dobrego rzemieślnika nie schodzi poniżej wysokiego poziomu. Ale „Rain Man” z 1988 roku uważany jest na największe osiągnięcie tego filmowca z Baltimore. Jest to spokojna, wyważona historia obyczajowa o zderzeniu dwóch obcych sobie ludzi. Wspólnie spędzone dni zmieniają Charliego – nie jest to jednak pokazane w sposób sentymentalny czy ckliwy. Levinson stawia na prostotę, próbując pokazać percepcję osoby z autyzmem. Dlatego mamy aż tyle zbliżeń na źródła dźwięku, mogącego doprowadzić do paniki (woda lecąca z kranu, syreny policyjne na autostradzie czy czujnik dymu). Te sceny podkręcają napięcie, ale powoli ta relacja zaczyna nabierać głębi. I nie chodzi tylko o to liczenie kart oraz wygranie kupy forsy w Las Vegas (fantastycznie zrealizowana scena gry w blackjacka). Początkowe spięcia, wynikające z niezmienności pewnych nawyków oraz rytuałów są źródłem humoru (majtki tylko z K-Martu) i wzruszeń, co podkręca bardzo wyciszona muzyka Hansa Zimmera. Trudno mi było być obojętnym, a nie poczułem emocjonalnego szantażu, czego się bardzo obawiałem.

rain_man2

„Rain Man” byłby tylko solidnym, dobrym filmem. Na wyższy pułap wznosi go aktorstwo. Coraz bardziej zaczynam się przekonywać do Toma Cruise’a, który tutaj pokazuje dramatyczny pazur. Egoistyczny dupek, wykorzystujący innych do swoich celów, skonfliktowany ze swoim ojcem. Początkowo ta postać odpycha swoim zachowaniem, jednak z czasem widać coś więcej – poczucie odrzucenia, krzywdy i zgorzknienie. Te sześć dni zmuszają naszego bohatera do przewartościowania swojego stosunku do innych i nie czuć w tej przemianie fałszu. Ale najważniejszy jest tutaj wielki Dustin Hoffman jako Raymond. Ten człowiek żyjący w swoim świecie nigdy nie staje się karykaturą czy parodią – wszelkie tiki (powtarzanie fragmentów filmu), mrukliwy głos, ciągłe powtarzane słowa czy bardzo specyficzny chód są spójną całością tej roli.  Sceny szału budzą autentyczny strach, a te nieobecne oczy potrafią zauroczyć.

rain_man3

„Rain Man” to proste, ale bardzo poruszające kino obyczajowe. Niby takich opowieści znamy setki, jeśli nie tysiące, ale to wszystko układa się w spójną całość. Nie ma tutaj zbędnej sceny, niepotrzebnych słów czy fałszywego gestu. Levinson pewną ręką daje tyle emocji, jakimi można obdzielić dziesiątki filmów, co świadczy o klasie tego dzieła. Bardzo dobre i piękne kino.

8/10

Radosław Ostrowski

Mission: Impossible III

Seria filmów o Ethanie Huncie ma wszystko to, by stanowić konkurencję dla agenta 007. Akcja jest szybka, przenosimy się z miejsca na miejsce, jest masa bajeranckich gadżetów, piękne kobiety. Czego chcieć więcej? Po przeciętnej części drugiej, postanowiono lekko pomajstrować i inaczej rozłożyć akcenty. Całość zaczyna się w momencie, gdy nasz mistrz kamuflażu oraz specjalista od zadań niewykonalnych, odchodzi z IMF i zamierza wieść spokojne życie z Julią – lekarką nieznającą jego przeszłości. Przeszłość odzywa się jednak, gdy agencja prosi o pomoc w odbiciu dawnej protegowanej – Lindsay. Agentka miała zadanie zinfiltrować handlarza bronią, Owena Daviena.

mission_impossible_31

Powierzenie tej części J.J. Abramsowi, dla którego był to kinowy debiut, było strzałem w dziesiątkę. Tutaj Hunt pozostaje najważniejszą postacią, ale by zrealizować swój cel, musi dogadywać się i zawierzyć swój los kumplom z zespołu. Koncepcja gry zespołowej została rozwinięta mocniej w części następnej („Ghost Protocol”), co tylko zwiększyło dynamikę, a interakcja bohaterów między sobą tylko podkręcała stawkę, dodając sporo humoru. Tempo się ciągle zmienia, tak jak lokacje, bo zwiedzimy z Huntem i spółką Berlin (odbicie Lindsay), Watykan (porwanie Daviena) oraz Szanghaj (skok i kradzież McGuffina zwanego tutaj Króliczą Łapką), nie brakuje kilku widowiskowych scen jak odbicie Daviena na moście czy ucieczka przed pościgiem w Szanghaju.

mission_impossible_32

Abrams idzie w stronę widowiskowości i efekciarstwa, ale nigdy nie idzie w stronę autoparodii czy kiczu. Nie brakuje mu ciekawych pomysłów na choreografię (ucieczka Hunta z windy oraz IMF) oraz parę razy łamie konwencję jak w scenie kradzieży Króliczej Łapki, której… nie pokazuje. Widzimy wtedy jak Hunt wchodzi (przywiązany na linie) i wychodzi z hukiem tłuczonego szkła. Jedyne, co przeszkadza to czasami zbyt nerwowa praca kamery a’la Bourne w spokojniejszych scenach, ale to nie zdarza się zbyt często. Tak samo jak większe skupienie na prywatnym życiu Hunta.

mission_impossible_33

Tom Cruise jako Hunt nadal daje radę i imponuje swoją fizyczną kondycją. To jest typ faceta, którego możecie złamać, ale zabić się nie da. Nawet jak mu się wsadzi ładunek wybuchowy do głowy. Na drugim planie mamy starego znajomego Luthera (Ving Rhames zawsze na propsie), trudno też zapomnieć Simona Pegga (informatyk Benji) czy Laurence’a Fishborne’a (szef IMF). Ale tak naprawdę ekran kradnie Philip Seymour Hoffman jako czarny charakter. Nie jest to może zaskakująca postać, ale aktor ma tyle charyzmy, że nawet mówiąc od niechcenia, skupia całą swoją uwagę i intryguje.

mission_impossible_34

Trzecie spotkanie z Huntem rehabilituje serię po poprzedniku od Johna Woo, który był przekombinowany i zwyczajnie nudny. Abrams dodaje wiele świeżości, skupia się na dynamice między grupą, ale nie zapomina o widowiskowości (na tym polu lepsza była część czwarta), dodając żywotności cyklu. Rozrywka na wysokim poziomie.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Za horyzontem

Irlandia, rok 1892. W tym czasie kraj ten znajdował się w biedzie, a rolnicy nie posiadali własnej ziemi na własność harując dla panów. Jednym z takich rolników jest Joseph Connelly – młody, krewki i ambitny chłopak. Najpierw umiera ojciec, a potem dom oraz ziemia zostają spalone z powodu długów. Mężczyzna nie zastanawiając się postanawia zabić sprawcę całego zamieszania, pana Daniela Christie. Zamach się nie udaje, a to z powodu Shannon, córki właściciela. Wskutek wielu wydarzeń, oboje wyruszają do Ameryki, by zdobyć kawałek ziemi.

za_horyzontem1

Tym razem Ron Howard idzie w stronę wręcz historycznego fresku, opowiadającego o spełnieniu swojego amerykańskiego snu przez imigrantów. Wszystko to zostaje zrobione w sposób bardzo kameralny, ale nie brakuje pietyzmu, rozmachu i tysięcy statystów. To klasyczne kino przygodowe sprzed ery cyfrowej, gdzie mamy bohatera walczącego o swój kawałek miejsca na ziemi, miłość (chociaż pokazywaną w niezbyt nachalny i oczywisty sposób), ale też brud, krew i łzy. Całość można podzielić na trzy etapy: okres irlandzki, wyprawę za morze oraz karierę pięściarską, a na koniec finałowy wyścig o ziemię (głupi myśleli, że dostaną ją za frajer). I dopiero na miejscu okazuje się, że amerykański sen trzeba sobie wywalczyć. Pracą, sprytem i determinacją, ale i podstępem. Wszystko to jest wygrywane przez trafne obserwacje oraz zderzenie dwóch światów. Joseph jest prostym chłopem (można by rzec, proletariuszem, ale nieświadomym swoich praw), zaś Shannon niby nowoczesna, ale dama z wyższych sfer, co nawet prać nie potrafi. Czuć między nimi iskrę, ale ciągle nie potrafią sobie o tym powiedzieć wprost.

za_horyzontem2

Mi najbardziej podobały się sceny bokserskie, gdzie nasz bohater z goła klatą (niemal jak Charles Bronson w „Ciężkich czasach”) okrąża swoich przeciwników, spuszczając im gwałtowny łomot. Dodatkowo wszystko toczyło się w barwnej i tłocznej spelunie, z dymem cygar, ładnych panienek oraz skocznej muzyki. Ogląda się te sceny z niekłamaną frajdą, podobnie jak finałowy wyścig, gdzie nie ma się litości. Dla koni, zaprzęgów, konkurencji – scena gonitwy zrealizowana jest znakomicie, dzięki świetnemu montażowi oraz płynnym zdjęciom. Pochwalić też należy scenografów, którzy z pietyzmem odtworzyli Amerykę końca XIX wieku z brudnymi, zatłoczonymi uliczkami oraz obdartymi, biednymi ludźmi. Może tylko zakończenie jest dla mnie zbyt bajkowe i skojarzyło mi się z… „Dzikością serca”, ale to jedyna wyraźna skaza.

za_horyzontem3

Do tego wszystko jest świetnie. Nawet nielubiany przeze mnie Tom Cruise błyszczy jako zdeterminowany, irlandzki chłopak (tek akcent – cudo!!), który troszkę gubi się w swojej misji, ale wierzyłem mu do samego końca i kibicowałem. Nieważna czy był drugim Rocky’m, układał tory na kolei czy próbował zabić. Partneruje mu Nicole Kidman (wcześniej zrobili „Szybkiego jak błyskawica”) – wywyższająca się dama, co nie do końca odnajduje się w prawdziwym życiu. Jednak szybko się uczy tego, a chemia między nimi z każdą sceną zyskuje na sile. Poza nimi na drugim planie najbardziej zapada w pamięci Colm Meaney jako gangster Mark Kelly (wilk w owczej skórze) oraz wnoszący odrobinę humoru Robert Prosky (nadużywający alkoholu ojciec Shannon).

za_horyzontem4

Ron Howard bardzo mocno przypomina co to znaczy amerykański sen oraz jak wiele trzeba determinacji, siły woli, by spełnić swoje marzenia. Podnoszący na duchu, ale pozbawiony dużych dawek patosu. Jest rozmach, energia oraz moc. Świetne kino przygodowe w starym stylu.

8/10

Radosław Ostrowski

Walkiria

Adolf Hitler to jedna z najbardziej znienawidzonych postaci w historii ludzkości. Sami Niemcy też za nim przestali przepadać i wielokrotnie próbowali go zabić, a dokładnie 15. Ostatnia próba była też najgłośniejsza i miała miejsce w lipcu 1944 roku. Zawiązano spisek mający na celu obalenie władzy i nazistów przejęcie jej przez zakonspirowaną opozycję. By usunąć Hitlera, podłożono bombę w jego kwaterze na Wilczym Szańcu, a zamachu dokonał pułkownik von Stauffenberg.

walkiria1

Dalszy los wydarzeń jest znany, bo spisek się nie udał. Nie przeszkodziło to w 2008 roku nakręcić film o zamachu. Za „Walkirię” odpowiada Bryan Singer, który postanowił zrobić sobie przerwę od komiksowych superprodukcji. I trzeba przyznać, że z zadania wywiązał się wzorcowo. Singer wiernie rekonstruuje przebieg wydarzeń – od postrzelenia pułkownika podczas nalotu i próbę (nieudanego) zamachu podczas lotu aż do kulminacyjnego momentu, czyli zamachu stanu. Najciekawsze jest to, że mimo znajomości przebiegu wydarzeń, trzyma w napięciu aż do samego końca. Reżyser razem z autorem zdjęć, wiernie odtwarza atmosferę niepewności, strachu oraz oczekiwania, by wszystko poszło zgodnie z planem. Wystarczy wspomnieć o ostatecznym zamachu, gdzie każdy element był na swoim miejscu czy dokonywaniu zamachu stanu, gdy armia jest kompletnie zdezorientowana. To trzeba zobaczyć samemu.

walkiria2

Pochwalić należy także świetną scenografię, kostiumy oraz muzyka, współtworząca klimat, a także bardzo rytmiczny montaż. I to samo chciałbym powiedzieć o aktorach, którzy są po prostu znakomici. Z jednym wyjątkiem – Tom Cruise. Ile razy może on ratować świat? Owszem, jest on podobny do pierwowzoru, ale mocno odstaje od reszty grając niemal tylko jednym wyrazem twarzy. Na szczęście z głosem radzi sobie lepiej. I jeszcze bardziej mi przeszkadza wybielony, wręcz nieskalany portret pułkownika, który takim bohaterem to nie był. Był bardziej konserwatywny od reszty otoczenia, ale nadal był nacjonalistą. Za to znacznie ciekawszy i barwniejszy jest tutaj drugi plan, złożony ze znakomitych aktorów brytyjskich takich jak Kenneth Branagh (generał von Treschow), Bill Nighy (rozważny generał Olbricht), Tom Wilkinson (karierowicz generał Fromm) czy Terence Stamp (generał Beck). Każdy z nich tworzy pełnokrwistą, wyrazistą postać, samym spojrzeniem czy gestem.

walkiria3

Muszę przyznać, że niespecjalnie wierzyłem w ten film. Ale po raz okazuje się, że nic nie jest oczywiste ani klarowne. Bryan Singer potwierdził swoją klasę jako reżyser, a „Walkiria” to kawał świetnego thrillera, który trzyma za mordę i nie puszcza aż do samego finału. Może inny aktor w roli Stauffenberga uczyniłby ten tytuł wybitnym, ale to i tak bardzo dobre kino rozrywkowe.

walkiria4

8/10

Radosław Ostrowski

Zakładnik

Max jest taksówkarzem w L.A., próbującym dorobić na początek swojego nowego interesu. Pracuje głównie na nocnej zmianie, jednak ta noc będzie dla niego naprawdę ciężka. A wszystko zaczyna się od podwiezienia siwowłosego Vincenta, który składa mu propozycje nie do odrzucenia – ma go dowieść do pięciu miejsc, za co dostanie ekstra zapłatę. Już po przyjeździe na pierwsze miejsce okazuje się, że Vincent jest płatnym zabójcą.

zakladnik1

Michael Mann i kino sensacyjne to pewna symbioza działająca od dłuższego czasu. Tym razem jednak „Zakładnik” wyróżnia się dwiema rzeczami. Po pierwsze, nakręcono go według cudzego scenariusza, p drugie niemal w całości został nakręcony kamerą cyfrową. O ile to pierwsze, nie jest mocno odczuwalne, o tyle to drugie ma wygląda całkiem nieźle, nie wywołując irytacji czy rozdrażnienia. Sama intryga jest bardzo zgrabnie prowadzona, a gdzieś w połowie filmu dowiadujemy się o co tu chodzi. W dodatku Los Angeles nocą wygląda strasznie i tajemniczo – nigdy nie wiadomo kogo można spotkać, a przypadek odgrywa tutaj istotną rolę. Klimat jest rzeczą wyróżniająca film Manna od reszty, tak samo świetne dialogi oraz spójny montaż. Co prawda zakończenie, gdzie nasz everyman decyduje się wziąć sprawy w swoje ręce, by ratować ostatnią ofiarę, może się wydawać zbyt hollywoodzki, ale to i tak ogląda się z napięciem oraz zainteresowaniem. Realizm działań policji, naturalistycznie pokazana przemoc, świetnie zgrana muzyka (mieszanka ambientu, rocka, jazzu i latynoskich brzmień) robi naprawdę wrażenie.

zakladnik2

Także obsada jest tutaj niezawodna. Największą niespodzianką jest tutaj siwowłosy Tom Cruise w roli zimnego i bezwzględnego płatnego zabójcy Vincenta. Wyrachowany, spokojny, z ironicznym humorem jest wysokiej klasy profesjonalista, który potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji. I naprawdę budzi on przerażenie (a jego giwera jest głośniejsza od reszty). Takiego Cruise’a nie pamiętam, choć w zasadzie robi to, co zawsze (tylko mniej się uśmiecha). Zaś tytułowym zakładnikiem jest Max, znakomicie prowadzony przez Jamie Foxxa. To typowy everyman, który ma swoje plany, jest wygadany i znajduje się w ekstremalnej sytuacji. Poza tym duetem na planie wybija się niezawodny Mark Ruffalo (dociekliwy i uparty detektyw Ray Fanning), piękna Jada Pinkett Smith (prokurator Annie) oraz solidni Javier Bardem (gangster Felix) oraz Bruce McGill (agent FBI Pedroza).

zakladnik3

„Zakładnik” nie jest może jedna z najlepszych propozycji Michaela Manna w karierze, ale poniżej pewnego (wysokiego) poziomu ten reżyser nie schodzi. To po prostu dobre kino sensacyjne, które trzyma fason i nie traktuje widza jak idiotę, a to już sporo.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Na skraju jutra

W niedalekiej przyszłości Ziemia zostanie zaatakowana przez paskudnych obcych zwanych Mimikami. Paskudne monstra przez pięć lat opanowały niemal całą nasza planetę, ale wkrótce ma dojść do ostatecznej konfrontacji – lądowanie na plaże Normandii. I tak trafia zdegradowany major Bill Cage, specjalista od PR-u. Ale niestety ma pecha, bo podczas walki… ginie spalony przez zwłoki Mimika. W zasadzie mógł to być koniec filmu, gdyby nie fakt, że po śmierci Cage… budzi się dzień przed inwazją.

na_skraju_jutra1

Dziwne prawda? Nowy film Douga Limana, czyli twórcy nowej wersji „Tożsamości Bourne’a” to adaptacja powieści japońskiego autora, którego nazwiska nie jestem w stanie wymówić. To wyjaśnia obecność egzoszkieletów oraz wyglądu paskudników, a sam pomysł zapętlenia czasowego budzi skojarzenia z „Dniem świstaka”, tylko że tutaj to inaczej uzasadniono. Efekt? Dynamiczne kino akcji, które wykorzystuje zapętlenie (świetnie zmontowane) wywołując na początku sporo humoru. Oglądając można mieć wrażenie patrzenia na grę komputerową (giniesz, powtórka, znowu, giniesz, znowu powtórka) przechodzoną na najwyższym poziomie trudności. Po śmierci poznajesz ruchy przeciwnika, zapamiętujesz to, w ten sposób udoskonalając się. Jest sporo rozwałki, lądowanie pokazano w sposób wręcz kameralny (sporo piachu, brudu i paskud) i nie jest to wcale takie głupie, jeśli chodzi o fabułę, która trzyma się kupy. W zasadzie zastrzeżenia są dwa. Po pierwsze, słaba muzyka a’la Hans Zimmer, która wypada przeciętnie na ekranie. Po drugie, zakończenie nie do końca logiczne. Więcej nie powiem, ale to się zaskakująco dobrze ogląda, m.in. dzięki humorowi.

na_skraju_jutra2

Zaskakuje też całkiem dobre aktorstwo. Nie jestem fanem Toma Cruise’a, któremu wydaje się, że jest twardziele i nadal może sobie biegać, zabijać itd. Ale tutaj jest takim cwaniaczkiem, który na początku chce się wymigać od walki. Im dalej jednak w las, tym bardziej staje się superherosem i prawdziwym badassem. I tą przemianę naprawdę dobrze ogrywa. A czy mogło być inaczej, jeśli nauczycielką jest Metalowa Suka Rita (fantastyczna Emily Blunt), która jest ostrą zawodniczką, bardzo skrytą i nie do końca ufną. Ten duet rozkręca cała imprezę, ale o wątku miłosnym możecie zapomnieć – na wojnie nie ma miejsca na takie pierdoły jak miłość. Poza tym killerskim duetem jest jeszcze na drugim planie wyrazisty Bill Paxton (starszy sierżant Farrel) oraz kościsty Brendan Gleeson (generał Brigham).

na_skraju_jutra3

Film zawiera mniejsze i większe bzdury, widać kupę kasy zainwestowaną – to prostu rozrywkowe kino zrobione na solidnym poziomie. Fajny pomysł, solidna realizacja, dobre aktorstwo i tyle.

7/10

Radosław Ostrowski

Wywiad z wampirem

Louis jest wampirem, który żyje od ponad 200 lat. Swoją historię postanowił opowiedzieć dziennikarzowi Danielowi Malloyowi. Cała opowieść zaczyna się w momencie, gdy Louis po śmierci żony zmierza ku autodestrukcji i bardzo pragnie śmierci. W końcu jego prośba zostaje wysłuchana, ale nie do końca w taki sposób, jaki sobie wyobrażał mężczyzna. Na jego drodze pojawia się tajemniczy Lestat, który okazuje się być wampirem.

wampir1

Adaptacja jednej z części cyklu Anne Rice to najpopularniejszy film Neila Jordana, który nie nakręcił typowego horroru. Nie jest tu najważniejsza krwawa jatka czy pokazywanie kolejnych ofiar, Jordan próbuje opowiedzieć o… egzystencji i pokazuje wampiry nie tak jak w serii „Zmierzch”. Tutaj wampir oznacza samotnika skazanego na nudę, na zabijanie (inaczej sam umrze), krew jest jego jedynym motorem napędzającym jego życie. Sama historia opowiedziana jest dość spokojnym tonem. Owszem, nie brakuje tutaj krwi (czymś żywić w końcu się trzeba), a klimat jest tutaj iście gotycki. Imponuje tutaj zarówno scenografia oraz kostiumy (od końcówki XVIII wieku aż do dnia dzisiejszego) oraz wyrafinowanie plastycznie. Kilka miejsc na bank zostanie w pamięci (slumsy Nowego Orleanu, rezydencja podziemna w Paryżu), podkręconych świetnie grającą muzyką Goldenthala. Po obejrzeniu pewnie wielu z was będzie się zastanawiało, czy nadal chcą pozostać krwiopijcami oraz jaka jest cena za nieśmiertelność, przy okazji szukając odpowiedzi na temat sensu życia (niekoniecznie według Monty Pythona).

wampir2

Wielu z was może znudzić tempo, brak przemocy (poza podpaleniem domu Lestata i krwawej jatki w Paryżu), mała ilość krwi i w ogóle. Ale Jordan trzyma rękę na pulsie i magnetyzuje do samego końca, nawet u niego noc nie była nigdy tak mroczna, że można byłoby ją kroić na kawałki. No i jeszcze ta obsada. Jeśli ktoś kiedyś wątpił w talent Brada Pitta, po tym filmie zmieni zdanie na pewno. Bardzo przekonująco pokazał Louisa – „wampira z ludzka duszą” oraz wątpliwościami. Wszystkie swoje rozterki rozgrywa jednym spojrzeniem, niedopowiedzeniem i robi to świetnie. Ale i tak ekran skradł mu znienawidzony przeze mnie Tom Cruise, który tutaj pokazuje swoje wielkie umiejętności. Kim jest Lestat w jego wykonaniu? To hedonista, który ma w sobie tyle uroku, by wykorzystać go do zdobywania nowych ofiar. Dla niego życie ludzkie jest nic nie warte. Z bogatego drugiego planu najbardziej zapada w pamięć równie bezwzględny Antonio Banderas (Armand, próbujący uwieść Louisa), niezaspokojona Kirsten Dunst (wiecznie głodna Claudia, która nie kontroluje do końca swoich potrzeb) oraz przeprowadzający cały wywiad Christian Slater (Daniel Malloy).

wampir3

Jordan pokazuje, że w każdym gatunku są rzeczy, które można zmodyfikować lub wywrócić do góry nogami. To nie jest konwencjonalny horror, ale opowieść pełna poważnych pytań i zmuszająca do refleksji. A przy okazji bardzo przystępnie opowiedziana całość.

8,5/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

 

Wojna światów

Ray Ferrier jest zwykłym robotnikiem pracującym w porcie. Po rozwodzie kontakt z dziećmi ma tylko w weekendy. I ten jego dość spokojny dzień zostanie przerwany przez dość dziwną burzę, z której wychodzą trójnogie maszyny. A ich celem jest eksterminacja całej ludzkości.

wojnaswiatow1

Steven Spielberg od lat kojarzy się z kinem SF. Tym razem postanowił uwspółcześnić klasyczna powieść Herberta George’a Wellsa o ataku kosmitów na Ziemię. Oczywiście, obcy kolejny raz zaatakują Amerykę (bo na niej skupia się prawie cała akcja), jednak szala zwycięstwa wydaje się przejść na stronę przybyszów, których żadna broń nie jest w stanie zniszczyć. Widać pewną rękę reżysera w prowadzeniu opowieści i budowaniu napięcia prostymi środkami, co widać zarówno w scenie pierwszego ataku trójnogów czy w kryjówce u byłej zony Raya. Całość jest bardzo mroczna, choć twórcy unikają jak ognia pokazywania brutalności i przemocy. Ale wizja niszczonego świata i opustoszałej ludzkości buduje klimat samotności, opuszczenia i bezsilności. Samo rozwiązanie i finał niczym nie zaskakują, ale całość jest naprawdę solidna i bardzo dobrze się to ogląda – to widowisko takie, jakie być powinno.

wojnaswiatow2

Niestety, jeśli chodzi o grę aktorską już tak dobrze nie jest. Tom Cruise próbujący zerwać z maską superherosa w zdesperowanego i nieradzącego sobie w roli ojca faceta wywołuje co najwyżej niechęć, a grająca córka Dakota Fanning na początku jest nawet zabawna, ale jej krzyki i piski rozdrażniłyby nawet świętego. Jedynym aktorem wybijającym się z reszty dość przeciętnego aktorstwa jest świetny Tim Robbins w roli Harlana Ogilvy’ego, który próbuje podjąć walkę z kosmitami. Cała reszta nie zwraca na siebie uwagi.

wojnaswiatow3

„Wojna światów” potwierdza świetną rękę Spielberga do tworzenia niepokojących wizji i budowania suspensu. Jednak cała reszta nie robi już aż takiego wrażenia. Po prostu solidna, rzemieślnicza robota.

7/10

Radosław Ostrowski

Raport mniejszości

Rok 2054. W niedalekiej przyszłości w mieście Waszyngton przestępczość spadnie poniżej 10%, co w czasach epidemii zbrodni jest wielkim osiągnięciem. A wszystko dzięki wydziałowi Prewencji, którzy korzystają z pomocy trójki jasnowidzów, dzięki czemu mogą zatrzymać sprawcę zanim zostanie popełniona zbrodnia. Tylko trzeba poskładać ich wizje w całość, a najlepszy na tym polu jest detektyw John Anderton. Ale jedna z wizji pokazuje właśnie jego jako sprawcę kolejnego morderstwa, detektyw ucieka przed pościgiem prowadzonym przez agenta FBI, Danny’ego Withwera.

raport1

Steven Spielberg znów mierzy się z SF, które jest tutaj tłem do historii rodem z klasycznego kryminału. Adaptacja opowiadania Dicka zachowuje lekko paranoiczny klimat, zaś sama wizja przyszłości jest mocno interesująca – powstrzymywanie zbrodni zanim jeszcze się dokona, to wręcz idealna wizja. Ale zbyt idealna, bo – jak zawsze w inwencjach dokonywanych przez ludzi – to człowiek pozostaje najsłabszym ogniwem. Intryga jest naprawdę zgrabnie poprowadzona, a poszczególne elementy układanki tworzą bardzo ciekawą całość. W dodatku będziemy powoli pozbawiani prywatności – urządzenia namierzające nasze oczy pojawiają się dosłownie wszędzie, nawet w reklamach, zwracających się bezpośrednio do nas po imieniu. Motorem całego filmu jest bohater, którego osobista tragedia doprowadziła do pracy w Prewencji i z tego powodu w zasadzie bez cienia wątpliwości wierzy w system oraz jasnowidzów. Tym większym szokiem dla niego jest wizja jego jako sprawcy. I wtedy pojawią się wątpliwości.

raport3

Od strony wizualnej film pachnie trochę czarnymi kryminałami. Sterylność pomieszczeń skontrastowana jest z „zimną” przestrzenią oraz dominacją czerni na ekranie, co jest zasługą naprawdę świetnych zdjęć Janusza Kamińskiego. Wystarczy sobie przypomnieć zarówno pościg na autostradzie, gdzie Anderton skacze od auta do auta czy poszukiwania „pajączków” identyfikujących ludzi w bloku – to aż mrozi krew w żyłach. I tej atmosfery nie są w stanie zmienić futurystyczne zabawki.

raport2

Swoje też robią naprawdę dobrze poprowadzeni aktorzy. Choć nie jestem wielkim fanem Toma Cruise’a, muszę przyznać, że udźwignął postać detektywa, który z łowczego staje się zwierzyną. Nadal dobrze biega, kopie, strzela itp., ale w spokojniejszych momentach też pokazuje się z dobrej strony. I tak film skradł mu Colin Farrell jako bezwzględny, ale logicznie myślący Withwer, dość sceptyczny wobec Prewencji. Mocna i bardzo wyrazista postać, podobnie jak pojawiający się na drugim planie niezawodni Samantha Morton (Agata, jasnowidzka) i Max von Sydow (dyrektor Lamar Burgess).

raport4

„Raport” trzyma dobry poziom filmów Spielberga, który bardzo rzadko zawodzi, a w kinie SF czuje się wręcz jak ryba w wodzie. W tym samym 2002 roku nakręcił jeszcze jeden film, który bardzo mocno zaskoczył.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Oczy szeroko zamknięte

Bill i Alice Harfordowie są małżeństwem z 9-letnim stażem. Jednak w ich związek wkrada się rutyna. Podczas przyjęcia u Victora Zieglera, on zostaje poproszony o pomoc z narkomanką (przedawkowanie narkotyków), ona spotyka uwodziciela, z którym rozmawia o seksie i miłości. Po imprezie dochodzi między małżonkami do spięcia, podczas którego Alice wyznaje o swojej niewierności. Wtedy Bill dostaje wezwany do pacjenta. Po wyjściu jest świadkiem dość dziwnych sytuacji.

oczy_szeroko_zamkniete1

Ostatni film nakręcony przez Stanleya Kubricka i zmontowany już po jego śmierci. Tym razem reżyser postanowił opowiedzieć o różnych obliczach miłości, pożądania i seksu. Ale żeby nie było tak nudno, jest pewna drobna intryga kryminalna związana z tajemniczą sektą (scena orgii w pałacu), która zaczyna „obserwować” Billa i dochodzi to tajemniczych wydarzeń. Od strony formalnej to Kubrick jakiego znamy – dopieszczony wizualnie, umiejętnie posługujący się kolorami, z płynnie poruszającą się kamerą, świetnym montażem oraz perfekcyjnym zgraniem muzyki z obrazem, choć wszystko to już widzieliśmy i nie ma tu elementu zaskoczenia. Niemniej film wciąga, a psychologiczna gra zmusza do myślenia i doprowadza do zaskakującego finału – nie, więcej nic nie zdradzę. Bo w tym tkwi też sekret tego filmu.

oczy_szeroko_zamkniete2

Ale co najważniejsze – od strony aktorskiej jest wiele do pokazania. Najbardziej zaskakuje tutaj Tom Cruise, który obsadzony wbrew swojemu wizerunkowi buduje bardzo ciekawą rolę pewnego siebie faceta wierzącego w wierność swojej żony. Jednak jego wędrówka po Nowym Jorku powoduje wątpliwości, wahania i strachu. Oszczędność gry Cruise’a kontrastuje z bardziej ekspresyjną Nicole Kidman – nie akceptującą ograniczenia swobody seksualnej mąci, sprawia ból i prowokuje negatywne emocje. Choć pod koniec filmu dochodzi do pogodzenia się małżonków (czy aby na pewno?). Poza tym duetem, drugi plan jest wręcz przepełniony ciekawymi postaciami, które nawet pojawiając się na kilka minut zapadają w pamięć jak Sydney Pollack (Victor Ziegler), Sky Du Mont (Sandor Szavost), Todd Field (pianista Nick Nightingale) czy Alan Cumming (recepcjonista). Jest tego dużo więcej, ale nie wystarczyło by mi czasu ani miejsca na wymienienie wszystkich.

oczy_szeroko_zamkniete3

Sam film może wydawać się lekko powolny i ospały, zaś dla fanów Kubricka mało zaskakujący i pozbawiony pewnej nutki szaleństwa i brawury. Nie zmienia to faktu, że jest to film udany i intrygujący. Godne pożegnanie reżysera z kinem.

7,5/10

Radosław Ostrowski