Wszystkie dobre rzeczy kiedyś muszą się skończyć. Byłem troszkę zasmucony na wieść o tym, że czwarty sezon „Castlevanii” będzie jednocześnie finałem. Bo finałowe sezony Netflixowi rzadko się udawały, więc obawy były spore. I jak się zakończy ta historia ostatniego z Belmontów, towarzyszącej mu Mówczyni oraz przebywającego w zamku syna Draculi.

Ale Zło jeszcze nie zostało ostatecznie pokonane, a nasi bohaterowie bezustannie walczą i czują się tym już zmęczeni. Sprawa jednak jest poważna i nie chodzi tylko o żądną krwi Carmillę, lecz też o tajemniczego Varneya – jak sam się określa, „wielki jebaka z Londynu zanim się nazywał Londynem”. Towarzyszy mu zabijaka Ratko, zaś ich plan jest bardzo prosty: wskrzesić Draculę, by wymordował ludzkość. Trevor z Syphą trafiają do Targoviszte, gdzie wszystko się zaczęło. Czy też się skończy?

Wątków jest sporo, a odcinków tylko dziesięć, więc jak Warren Ellis z reżyserem Samem Deatsem posklejają to wszystko? Efekt zaskoczył mnie bardziej niż sądziłem. Bo wątków i postaci jest od groma – bo wracają Carmilla z siostrami, kowale Hector i Isaac, a nawet szukający swojej miłości alchemik Saint Germain – nowe jeszcze bardziej komplikują sprawę, zaś potwory mordują z bezwzględnością i odrzucają chorym wyglądem. Nadal jest krwawo i bez miłosierdzia dla monstrów, ludzi ani widza. Na szczęście twórcy nie zapominają o relacjach między postaciami oraz ich ewolucji. To ostatnie najmocniej widać choćby u kowala Isaaca, który prowadzi armię nocnych stworzeń. Początkowo wydawał się chłodnym, ale całkowicie wspierającym Draculę sługą. Ale zdarzenia z poprzedniej serii zweryfikowały jego przekonania wobec ludzkości.

Tak samo jest z Alucardem, który zostaje poproszony o pomoc mieszkańcom pobliskiej wioski. Nieufność wobec ludzi zostaje przełamana przez przywódczynię wioski, Gretę. Nie traktuje go jako wroga czy dziwaka, tylko uważnie słucha, ale i potrafi powiedzieć bez owijania w bawełnę. Nie wspominam też o Syphie, która przebywając z Belmontem staje się nerwowa i potrafi rzucić mięchem. Zaskakuje to, że twórcy – mając pozornie niewiele czasu – dają szansę na bliższe poznanie każdej istotnej postaci. Dzięki temu nikt nie jest jednoznacznie dobry ani zły, co jest dla mnie największą siłą scenariusza tego serialu.
Walka nadal jest bardzo dynamiczna, ale nigdy nie staje się chaotyczna i nie gubimy się w śledzeniu każdego ciosu. Pomaga w tym świetna kreska, nadal czerpiąca garściami z japońskich anime. I nie ważne, czy widzimy wampirzycę walczącą na polu bitwy, Belmonta w pojedynku z Ratką czy finałową konfrontację. Tu się dzieją rzeczy godne kina wojennego czy akcji, zaś wiele pojedynków również potrafi zachwycić wizualnie jak walka Carmilli z Isaakiem na posadzce pełnej krwi. To jest popis animatorów i montażysty, a także wyobraźni scenarzystów. Wielu może rozczarować ostatni odcinek, gdzie wiele rzeczy zostało zamkniętych i bywa czasem za słodko czy momenty, gdy parę kluczowych postaci usuwa się w cień. Ale chyba czegoś takiego potrzebowaliśmy po mrocznych, przerażających czasach.

Czwarty sezon „Castlevanii” pokazuje jak znakomicie jest to zrealizowana produkcja i słusznie można ją nazwać najlepszą adaptacją gry video. Konsekwentnie prowadzona narracja, świetny dubbing, bardzo wyrazista kreska – tutaj nie ma absolutnie zbędnych scen czy dialogów. Zaś finał dał mi wiele, wiele satysfakcji. Troszkę żal się żegnać z „Castlevanią”, jednak jeśli już to zrobić, to kiedy serial jest w formie.
9/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski



























