Dom dobry

Wojciech Smarzowski jak żaden inny reżyser nie wsadza kina w mrowisko, pokazując rzeczy dla nas niewygodne oraz nieprzyjemne. Od zakrapianego alkoholem „Wesela” przez zimowy „Dom zły” i mazurską „Różę” po bezwzględny „Wołyń” oraz pokazujący Kościół „Kler”. Jednak swoimi ostatnimi filmami reżyser mniej lub bardziej mnie rozczarowywał. I kiedy już rok temu pojawiły się pierwsze zapowiedzi „Domu dobrego” nie byłem specjalnie zainteresowany. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że Smarzowski w tej formule zwyczajnie się wyczerpał, skupiając się niemal na szokowaniu. Jednak ciekawość oraz zadziwiająco wysoka frekwencja sprawiała, iż wybrałem się na seans.

Cała historia skupia się na Gośce (Agata Turkot) – młodej dziewczynie, która jest po przejściach. Mieszkała w Anglii, jej chłopak zginął w wypadku, choć wcześniej do świętych nie należał. Dorabia jako nauczycielka angielskiego i mieszka z matką-alkoholiczką (Agata Kulesza). Ta ją poniża i wyzywa od najgorszych, więc łatwo nie jest. Ale poznaje pewnego faceta przez Internet. Zwie się Grzesiek (Tomasz Schuchardt) i jest troszkę starszy, troszkę grubszy, ale inteligentny, uroczy oraz poważny. Nic dziwnego, że dziewczyna wprowadza się do niego po kolejnych wyzwiskach matki. Wszystko wydaje się sielankowe: wyjazd za granicę (Grecja, Hiszpania), oświadczyny w Wenecji, wreszcie ślub oraz narodziny córki. Ale zaczynają się dziać dziwne, wręcz niepokojące rzeczy.

Na pierwszy rzut oka „Dom dobry” wydaje się typowym filmem Smarzowskiego. Czyli filmem z popijaniem alkoholu, krwawą przemocą oraz najgorszymi instynktami człowieczeństwa z chętnie wykorzystywanym rwanym montażem. Tylko, że reżyser opowiadając o przemocy domowej nie skupia się na pokazywaniu ludzi z patologii czy nizin społecznych. To zwykli, przeciętni ludzie, z którymi łatwo można się identyfikować. Pierwsze 20-30 minut jest w miarę spokojne, pokazując zakochanie i rodzące się uczucie. Jednak z czasem zaczynają pojawiać się rysy w tym obrazku: była żona Grzegorza, z którą ma dziecko oraz alimenty do spłacenia; zamykanie drzwi i brak klucza, późne powroty do domu oraz oskarżenia. Nagle pewne wydarzenia (nagrane wcześniej na telefonie) widzimy jakby z innej perspektywy, gdzie pojawia się nagle rzucone zdanie, mamy podtopienie podczas pływania. Razem z Gośką zacząłem się gubić oraz dezorientować, szczególnie w scenie, kiedy kobieta wstaje z łóżka, jednocześnie cały czas leżąc. Zupełnie jakby opuściła swoje ciało, zaczynając obserwować cała sytuację z boku.

W tej chwili Smarzowski wchodzi w stan umysłu ofiary. Zaś sama przemoc ma tutaj różne oblicza: od fizycznego bicia i gwałtu przez wyzwiska, upokarzanie, nagrywania w tajemnicy (oraz pokazywania filmów podczas obiadu) aż po izolację od otoczenia. Ta struktura przypominająca obserwowanie alternatywnych scenariuszy (co by było, gdybym uciekła/została?) jest bardzo efektywna, choć bliżej końca wywołuje ogromną dezorientację. Ale także widzimy jak trudna jest tak droga opuszczenia przemocowego partnera/partnerki, o czym opowiadają członkowie grupy wsparcia (mocne opowieści) – od pomocy społecznej przez policję aż po sąd. To kolejne szarpiące za nerwy momenty, które mogą wywołać wstrząs, lecz Smarzowski w żadnym wypadku nie bawi się w pornografię przemocy czy inną eksploatację okrucieństwa. W czym także pomaga rewelacyjny montaż, choć bliżej finału ta dezorientacja idzie za daleko.

Nie mogę też nie wspomnieć o fenomenalnej obsadzie, gdzie nawet drobne epizody zapadają w pamięć. W centrum jest zjawiskowa Agata Turkot, której Gośka budzi sympatię od początku aż do samego końca. Pełna radości, ciepła oraz energii kobieta z czasem zaczyna zmieniać się w zagubioną, przerażoną i bezsilną osobę. Te chwile przeskakiwania w te skrajne emocje są pokazane bezbłędnie oraz bardzo drobnymi spojrzeniami. Ale najbardziej piorunujące wrażenie robi Tomasz Schuchardt w roli Grzegorza. Facet pozornie sprawia wrażenie bardzo sympatycznego, pełnego uroku misia. Jednak, gdy jest sam na sam zmienia się w bestię. Bez żadnego szarżowania, teatralności oraz fałszu. Ataki przemocy są nagłe i niespodziewane, przez co są jeszcze bardziej brutalne. Drugi plan jest wręcz przebogaty, choć tutaj najbardziej wyróżnia się niezawodna Agata Kulesza w roli matki-alkoholiczki.

Dla mnie „Dom dobry” to wściekły powrót Smarzowskiego do formy i prawdopodobnie najbardziej przemyślany pod względem konstrukcyjnym film. Genialnie zagrany, napisany oraz zrealizowany, znowu pokazując rzeczywistość bez znieczulenia, ale jest też zadziwiająco świeższy w formule. Czy to będzie początek nowego rozdziału w dorobku tego twórcy?

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Dom zły

Do żadnego innego filmu nie chciałem wrócić tak bardzo jak do drugiego filmu w dorobku Wojciecha Smarzowskiego. Po głośnym i mocnym „Weselu” nikt raczej nie był gotowy na „Dom zły” – czyli kolejną wyprawę do polskiego piekiełka. Jednak nie dziejącą się w czasach współczesnych, ale w PRL-u.

Historia toczy się dwutorowo i obie łączy Edward Środoń (Arkadiusz Jakubik) – relatywnie młody zootechnik, pracujący w PGR-ze gdzieś na północy Polski. W 1978 roku jeszcze miał przyszłość: dobra praca, młoda żona, niezłe pieniądze. Jednak nagła śmierć Grażyny wskutek wylewu zmienia wszystko. Kompletny dół, strumień gorzały i koniec wszystko. By zacząć na nowo, Środoń zatrudnia się na PRG-ze aż w Bieszczadach. Autobus się psuje pod koniec drogi, więc musi on iść pieszo. Nocą trafia do gospodarstwa niejakich Dziabasów (Kinga Preis i Marian Dziędziel), którzy przyjmują go do siebie.

Cztery lata później znowu trafiamy na gospodarstwo Dziabasów, tylko tym razem jest zima i stan wojenny. Środoń jest zakuty kajdankami, podejrzany o morderstwo. Odbywa się tu wizja lokalna, zaś śledztwo prowadzi porucznik Mróz (Bartłomiej Topa) oraz – pijany w sztok – prokurator Tomala (Robert Więckiewicz). Zresztą wielu milicjantów też jest mniej trzeźwa niż powinna, a sprawa tylko pozornie wydaje się być prosta.

„Dom zły” to kolejny przystanek z mrocznej wizji świata Smarzowskiego. Czego tutaj nie mamy: ostre chlanie, przekleństwa, tajemnice, błoto, smród, korupcja i moralna degrengolada. Niektórzy w dniu porównywali ten film do dzieł Tarantino czy „Fargo” braci Coen, ale to pewne nadużycie. Z pierwszym łączy go zabawa chronologią, z drugim zimowa atmosfera oraz ciężarna milicjantka. Jeśli już miałbym porównywać „Dom zły”, to bliżej byłoby mu do „Ładunku 200” Bałabanowa czy ostatnich filmach Andrieja Zwiagincewa. Czyli niepokojące portrety zgniłego świata, pokazujące tą najmroczniejszą stronę człowieka, gdzie nie da się być przyzwoitym. Każdy bardziej lub mniej kombinuje, nikt nie jest tutaj święty, z nawet reprezentanci władzy (jeżdżący czarną Wołgą partyjniak, ksiądz, prokurator) albo są równie umoczeni, albo bezsilni.

Wszystko kręcone jest cyfrowo (z bardzo płynną kamerą), Smarzowski podbija wszystko montażem, celowo drażniącą uszy muzyką Mikołaja Trzaski oraz mocnymi dialogi. Wrażenie robią też czarno-białe, pozbawione dźwięki sceny wizji lokalnej, kręcone przez jednego z milicjantów. Mimo przeskoków czasowych, intryga jest bardzo czytelna, zaś finał wali w pysk, nie dając wytchnienia. Jeśli dodamy genialną obsadę z brawurowym trio: Arkadiusz Jakubik/Marian Dziędziel/Bartłomiej Topa, efekt zapiera dech.

„Dom zły” nie jest typowym kryminałem, ale podróżą w świat skażony złem, przed którym nie ma ucieczki. Smarzowski buduje kino pełne fatalistycznej atmosfery, ciężkiego klimatu oraz precyzyjnej realizacji. Mimo lat, nie zanosi się na to, by miał stracić cokolwiek ze swojej siły rażenia.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Wesele (2021)

Kolejne „Wesele” od Smarzowskiego – mniej więcej wiadomo, czego należy oczekiwać. Walenia prosto w oczy nieprzyjemnej prawdy na nasz temat. Że jesteśmy pełni nienawiści wobec siebie i innych, działamy na skróty, a najważniejsze są pozory, kłamstwa oraz dawno zakopane trupy. Czyli wszystko po staremu.

Tym razem jesteśmy na weselu organizowanym przez Ryszarda Wilka (Robert Więckiewicz) – właściciela masarni, szykującego się do dużego interesu z Niemcami. Państwo młodzi to córka Kasia (Michalina Łabacz) – ciężarna, planująca wyjechać do Irlandii, gdzie planuje prowadzić pub. Wybranek jej serca to Janek (Przemysław Przestrzelski) – piłkarz oraz nacjonalista. Wydaje się, że będzie wszystko dobrze, lecz dla Wilka pojawiają się kolejne komplikacje. Interes życia stoi pod znakiem zapytania, a jeszcze pojawia się przedstawiciel ambasady Izraela z nagrodą Sprawiedliwego wśród Narodów Świata dla dziadka rodu, Antoniego Wilka (Ryszard Ronczewski w ostatniej roli). A czy wspominałem, że to wesele jest w Jedwabnem?

Smarzowski kolejny raz pokazuje naszą mentalność w bardzo krzywym zwierciadle. Czyli kolejny przykład naszych wad przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Bez możliwości jakiejkolwiek szansy wyrwania się z tego przeklętego kręgu. Ale chyba po raz pierwszy miałem poczucie pewnego przeładowania sytuacji, postaci i wątków. Do tego bohaterowie kompletnie mnie nie obchodzili, jakby byli ledwie szkicami postaci. Wyjątkiem od tej reguły jest Antoni Wilk, dla którego obecne wesele staje się zapalnikiem, budzącym wydarzenia z przeszłości. A dokładniej z jego młodości (tą inkarnację gra Mateusz Więcławek) podczas II wojny światowej, gdzie przeżył miłość do żydowskiej dziewczyny.

Pogłębiająca się demencja powodują, że przeszłość i teraźniejszość zaczynają się przeplatać. Nie tylko za pomocą retrospekcji, ale też faktu, iż postacie z przeszłości pojawiają się teraz. Wszystko zaczyna się mieszać ze sobą, co wywołuje z jednej strony konsternację (montaż jest wręcz intensywny), ale pokazuje jedną (może zbyt oczywistą) prawdę: by móc wyciągnąć wnioski z historii, trzeba znać jej pełną wersję. Jednak czy chcemy ją znać? I czy może stanowić początek nowego etapu? Tutaj odpowiedź pozostaje w zawieszeniu, a im bliżej końca, tym mocniej uderzają kolejne wydarzenia.

Wtedy jednak dla mnie było już za późno, bo wątek przeszłości to za mało, by w pełni zaangażować. Bo wątek współczesny jest bardzo chaotyczny, bałaganiarski, gdzie nie wiadomo, na kim ma mi zależeć. Jeszcze te męczące momenty, gdy postacie zwracają się bezpośrednio do kamery (życzenia dla państwa młodych i nie tylko). Brakuje też zarysowanych relacji między członkami rodziny, przez co pozostają oni mało wyraziści, pozbawieni charakteru, mimo wielu znanych twarzy na ekranie. To bardzo boli i sprawiało, że gówno mnie to wszystko obchodziło.

Już w „Klerze” zacząłem czuć troszkę odczuwać zmęczenie formą i stylem Smarzowskiego, ale tam było trzech świetnie napisanych oraz zagranych postaci. „Wesele” to już przerost formy nad treścią, gdzie reżyser coraz bardziej zaczyna się zbliżać do… Patryka Vegi. Tylko, że idącym w przeciwną stronę. Czuję się przejedzony i mam na razie Smarzola dość.

5/10

Radosław Ostrowski

Wołyń

Jeśli oglądasz film Wojciecha Smarzowskiego, możesz być pewny dwóch rzeczy. Po pierwsze, nie będziesz się czuł wygodnie, a nawet będziesz chciał odwrócić wzrok. Bo jego kino to jak przeglądanie się w lustrze, gdzie w odbiciu widać wszystkie demony otaczające naszą duszę. Po drugie, choćbyś nie wiem jak próbował, nie zapomnisz tego, co zobaczysz. Nie idzie na kompromisy, nie daje łatwych odpowiedzi, ani nie poucza. Lecz – niczym Mariusz Max Kolonko – pokazuje jak jest. Nie inaczej było z jednym z najbardziej oczekiwanych filmów roku 2016 „Wołyń”.

O samej rzezi wołyńskiej pewnie wielu słyszało. Był rok 1943, kiedy to żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii w imię nacjonalistycznej ideologii wymordowali Polaków. Ci zaś postanowili wziąć odwet na Ukraińcach, doprowadzając do nieskończonej spirali przemocy. Jak mogło do tego dojść? Reżyser zaczyna swoją opowieść w 1939 roku, gdy wojna jeszcze się nie zbliżała w te rejony. Spokój jednak wydaje się pozorny, zaś zgoda między Polakami a Ukraińcami podszyta nieufnością. Wkraczamy do tego świata, będąc na weselu Heleny Głowackiej i Wasyla Huka. Wszystko przebiega bardzo spokojnie, wszystko wydaje się radosne jak nigdy, zaś rodzice Polki planują hajtnąć jeszcze jedną córkę, Zosię. Dziewczyna podkochuje się w ukraińskim chłopaku, jednak ojciec swata ją z owdowiałym sołtysem, Maciejem Skibą. do ślubu dochodzi, ale potem wybucha wojna i zmienia wszystko.

Reżyser pozornie wydaje się robić tygiel, gdzie narracja jest skrótowa, parokrotnie skupiając się na innych postaciach. Polacy, Ukraińcy, Żydzi, Niemcy, Sowieci – to wszystko się miesza, a dwie ostatnie strony podsycają mocno zakorzenione antagonizmy. Gdzie Polacy są niejako „panami”, bardziej uprzywilejowani wypierają kulturę oraz obyczaje Ukraińców, ograniczonych do roli chłopów, „sług” na swoim terenie. Pojawienie się trzeciej strony dla nich zostaje wykorzystane jako szansa na stworzenie własnego państwa, a nacjonalistyczne zapędy doprowadzają do spirali przemocy. Ta doprowadza do odwetu, zalewając tereny Kresów krwią. Miłość miesza się z nienawiścią, zaś wszystko pokazane w bardzo zdystansowany sposób.

Smarzowski nie boi się pokazać krwawej jatki oraz masy trupów, jednak nie epatuje oraz nie szczuje nią tylko po to, by zszokować. Niemniej poczucie przeżywania piekła razem z bohaterami jest bardzo namacalne, a śmierć (jak i ocalenie) może pojawić się z każdej, najmniej spodziewanej strony. To poczucie niepokoju podkręca typowy dla tego twórcy rwany montaż oraz nieprzyjemna muzyka Mikołaja Trzaski. Ale jednocześnie zachowuje dystans, przez co unika prostego podziału na dobrych Polaków, będących ofiarami oraz żądnych krwi i zemsty Ukraińców. Bo w sytuacjach ekstremalnych podział na narodowości przestaje mieć znaczenie, a liczy się tylko charakter i – chyba nawet bardziej – wola przetrwania. A to nie jest zbyt częsta perspektywa pokazywana w kinie, co zasługuje na uznanie.

I to wszystko jest bardzo sugestywnie zagrane. Zarówno od sprawdzonych aktorów Smarzola (tutaj najbardziej wybija się Arkadiusz Jakubik oraz Jacek Braciak), ale też mniej znanych twarzy, które miały udźwignąć całość. Takie zadanie otrzymała debiutująca Michalina Łabacz jako Zosia, która z młodej dziewczyny musi stać się zaradną, sprytną oraz gwałtownie dojrzewającą kobietą. Jej upór, przerażenie oraz próba zachowania zimnej krwi pokazana jest bezbłędnie, nie odrywając od niej oczu. Także aktorzy ukraińscy wypadają bardzo dobrze (tutaj wyróżnia się Roman Skorovskij jako nowy, śliski sołtys Szuma) oraz jest wiele drobnych, lecz niezapomnianych epizodów.

Dla mnie „Wołyń” to najlepszy film w karierze Smarzowskiego. Pozornie taki jak zawsze, czyli brudny, mocny, bezkompromisowy, ale zaskakująco stonowany, nie epatujący nachalnie przemocą. I jednocześnie – tak jak „Róża” – pokazuje bezwzględne koleje Historii, nie liczącej się z nikim i niczym.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Wesele

Z czym kojarzy się wesele? Odpowiedź na to pytanie wydaje się pozornie prosta: jest to zwieńczenie decyzji, w którym dwoje ludzie postanowili pójść wspólną drogą po powiedzeniu słowa „tak”. A potem wszyscy najbliżsi i dalsi członkowie rodziny, goście przybywają do jakiejś wielkiej Sali, gdzie dochodzi do jednego. Ochlaj i wyżerka, jak to nawijał Kazik plus jakieś żenujące zabawy, oczepiny i potem noc poślubna. Ale to już tylko dla państwa młodych, a o całej imprezie nikt nie pamięta. Chyba, że zatrudniło się kamerzystę i potem robi się z tego filmu. Na weselu Kaśki Wojnarowej było podobnie, a ojciec wszystko pozałatwiał, by imprezka była cacy. Kamerzysta jest, wypasione autko dla młodych jest, remiza wynajęta jest, wódeczka jest (co z tego, że słowacka), żarcie jest. Więc powinno być spoko, ale pojawia się kwestia ziemi. 2 hektary należące do dziadka miały być formą rozliczenia za prezent weselny, lecz dziadek rozmyślił się. Więc trzeba sprawę załatwić, a to początek problemów.

wesele(2004)1

W swoim pełnometrażowym debiucie Wojciech Smarzowski zaczyna robić to, co będzie towarzyszyć jego kinu non stop, czyli przyglądanie się naszemu piekiełku. Gdzie samo weselisko jest miejscem do chlania, chlania, chlania oraz załatwiania. Wszystko, by pokazać się z jak najlepszej strony i jednocześnie jak najmniej wydać. Dlatego auto jest załatwione z drugiej ręki, dlatego kiełbasa do bigosu jest niezbyt świeża i za niemal każde przewinienie się płaci. Choć w tym przypadku pieniądze to najmniej forma waluty. Tutaj nie ma zbyt wielu postaci pozytywnych, zaś cała impreza pokazuje obłudę, ocenianie po pozorach, kombinatorstwo i cwaniactwo. Wszystko w bardzo skondensowanej formie, rzadko sobie pozwalając na chwilę oddechu. Zupełnie jakby pieniądze były najważniejszą wartością, a wszystko inne (miłość, przyjaźń) można przeliczyć na kasę.

wesele(2004)2

Już tutaj obecna jest niemal dokumentalna, chropowata forma z rwanym montażem. Ten styl jest zrozumiały, gdyż wiele scen jest filmowanych z cyfrowej kamery operatora, który miał filmować wesele. Skokowy montaż z jednej strony dynamizuje całą sytuację (scena fałszowania dokumentu przez notariusza), a czasem niemal urywa dialog w połowie (życzenia od weselników dla młodej pary). Nie brakuje cierpkiego humoru oraz złośliwych tekstów, jednak one nie zmieniają gorzkiego tonu całości. Włączenie z cytatami z „Wesela” Wyspiańskiego, przed którym nie ma ucieczki.

wesele(2004)3

I jak to wszystko jest znakomicie zagrane. To od tego filmu niejako „odpaliła” kariera Mariana Dziędziela, który – jeśli chodzi o kino i telewizję – grywał raczej drobne role w mało znanych produkcjach. Jako Wojnar aktor błyszczy pokazując postać cwaniaka, lawirującego między kolejnymi problemami, starając się zachować twarz i pieniądze. Zaskakuje tutaj Bartłomiej Topa (także producent), wówczas znany z pewnego tasiemca jako pan młody, którego panna młoda szczególnie nie obchodzi. Wyborna jest Iwona Bielska, która stanowi bardzo mocne wsparcie dla Wojnara, stanowiąc niemal jego żeński odpowiednik. Dla mnie jednak film kradnie Arkadiusz Jakubik jako niemal rozgadany notariusz oraz Lech Dyblik, czyli wuj z policji. Tutaj nawet drobne epizody są dobrane tak, że nie gryzie się to ze sobą.

wesele(2004)4

„Wesele” rozpoczęło karierę Smarzowskiego, który nie patyczkował się z naszą rzeczywistością. Brudną, nieprzyjemną, chropowatą oraz polaną dużymi ilościami alkoholu, który będzie towarzyszył Smarzolowi do końca. Nie wiem, czy kiedykolwiek odwiedzę jakieś wesele po tym filmie.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Małżowina

Zdarzają się takie filmy, które znają tylko najbardziej zatwardziali fani konkretnego reżysera. Może wynikać z faktu, że dany tytuł powstał zanim filmowiec osiągnął rozpoznawalność i sukces. Albo miał tak wąską, ograniczoną dystrybucję, że nikt o nim kompletnie nie słyszał. Ciężko to sobie wyobrazić, ale taki film ma w swoim dorobku Wojciech Smarzowski. Ale jak to, o czym opowiadasz? A słyszeliście o „Małżowinie”? Nie? Była to produkcja telewizyjna, która nie jest zbyt często pokazywana.

malzowina1

Bohaterem film jest mężczyzna, który parę lat temu napisał powieść. Odniosła ona wielki sukces, ale w tej chwili próbuje stworzyć nowe dzieło. Dlatego właśnie przenosi się na warszawską Pragę i nowego mieszkania. Ale każda jego próba jest dość problematyczna z powodu sąsiadów. Chce o nich pisać, ale są strasznie hałaśliwi. Kłótnie, awantury, wrzaski, chlanie – jak pracować przy czymś takim. A to nie jedyny problem dla bohatera.

malzowina2

„Małżowina” jest bardzo skromna, wręcz kameralna, przez co czuć telewizyjny sznyt. Całość toczy się niemal w jednym pomieszczeniu, które jest w stanie znaleźć się w ujęciu kamery. Historii w zasadzie trudno tu znaleźć, bo widzimy niemal cały czas bohatera w mieszkaniu. Niby chce pisać, ale jakoś mu się nie chce, co troszkę przypomina sytuację z „Bartona Finka”. Samo mieszkanie ze zlewem, ciągle otwierającą się szafą wygląda jakby jeszcze było w trakcie remontu. Brudne, lepkie, ciasne, zaś w tle mamy miejscami punkową muzę, jakieś rozmowy o niczym, a świat spoza mieszkania widzimy tylko przez judasza. I to wywołuje pewne wrażenie nierzeczywistości, gdzie nie wiadomo co jest prawdą, a co tylko zmyślone przez autora. Pod koniec pojawiają się pewne montażowe przebitki, doprowadzając do spustoszenia w głowie. Problem w tym, że ta eksperymentalna forma zwyczajnie męczy. Dialogi, mimo przebłysków, wydają się prowadzić donikąd.

malzowina3

Wygląda to amatorsko, a grający główną rolę zagrał Marcin Świetlicki i prezentuje się bardzo dobrze ze swoim zachrypniętym głosem. Z drugiego planu wybija się Marian Dziędziel, choć głównie słychać go za ścianę oraz Maciej Maleńczuk jako lubiący wypić Nowy.

„Małżowina” to najbardziej eksperymentalny film w dorobku Smarzowskiego, gdzie zaczyna się powoli kształtować jego styl. Skupienie się na polskich przywarach, chlaniu i chropowatej rzeczywistości już jest obecne, choć następne filmy są bardziej przystępne.

6/10

Radosław Ostrowski

Kler

Chyba żaden inny film w Polsce nie wywoływał takich emocji, oczekiwań albo kontrowersji jak „Kler”. Czy Wojciech Smarzowski wywołał słusznie ten ferment oraz silne spięcia między ludźmi? Hmm. Zacznijmy od początku. Było ich trzech, niczym w legendarnej „Autobiografii” Perfectu. Parę lat temu przeżyli pożar kościoła i od tej pory co jakiś czas się spotykają, ale ich losy jeszcze nawzajem się przetną. Ksiądz Kukuła poza działalnością w parafii jest katechetą i trenerem szkolnej drużyny piłkarskiej. Ale po mszy jeden z ministrantów traci przytomność, trafia do szpitala i nie wygląda to najlepiej. Ksiądz Trybus zaś pochodzi z małej parafii gdzieś na wsi, a o pieniądze niełatwo. Ten duchowny żyje w dość niebezpiecznym trójkącie: Bóg, gorzała, gosposia o imieniu Hanka. A w drodze jest dziecko. No i ten, który ich ocalił w pożarze – ksiądz Lisowski, pomocnik arcybiskupa Mordowicza, który blokuje mu szansę kariery w Watykanie.

kler1

Jeśli ktoś spodziewał się aktu oskarżenia pokroju „Spotlight”, to… nie do końca jest to film, jakiego szukacie. Reżyser próbuje zrozumieć naszych duchownych, którzy miotają się ze swoimi demonami, mają pewne problemy, które zmuszają ich – przynajmniej niektórych – do pewnych decyzji czy weryfikacji. Ale jednocześnie ich losy oraz opowieści mają pokazać, jak wiele grzechów oraz brudów ma na swoim koncie Kościół jako instytucja: pedofilia (i jej ukrywanie), uciszanie mediów i innych niewygodnych, łapówkarstwo, stosowanie przemocy wobec dzieci, bardzo silne powiązania z polityką oraz próba wyciągnięcia jak największych korzyści i przywilejów. Można dorzucić jeszcze hipokryzję do zestawu, ale to dotyczy każdego człowieka stykającego się z władzą. Nie brakuje tutaj mocnych scen oraz prztyczków w nos („przesłuchanie” ofiary pedofila przez biskupa, reklama z ofiarami przeplatana z „ostatnią wieczerzą” czy opowieść księdza Kukuły), ale… nie mogłem odnieść wrażenia, że to wszystko jest jakieś płytkie, wygląda jak wyważanie otwartych drzwi. Ale z drugiej strony, nie chodziło tutaj o akt oskarżenia (albo nie tylko o to), lecz o pokazanie niedoskonałości, że księża też są ludźmi, a nie tylko moralnymi autorytetami czy osobami mającymi „kontakt” z Najwyższym. W końcu to film Smarzowskiego, a u niego nie ma tak naprawdę jednoznacznie dobrych ani złych postaci.

kler2

Fabuła dla mnie była najciekawsza, gdy skupiała się wokół oskarżeń Kukuły w sprawie domniemanej pedofilii oraz politycznych intryg Lisowskiego. Opowieść księdza Trybusa wydaje się toczyć niejako obok wielkich wydarzeń, co dla wielu może wydawać się nudna – inaczej – bardziej przyziemna, ale też jednocześnie dość łatwo się można z tą postacią identyfikować. Innym problemem był dla mnie montaż. I nie chodzi tylko o krótkie przebitki, pokazujące sceny z przeszłości czy szybkie ścinki, mające pokazać pewną repetycję, ale można było parę minut spokojnie wyciąć. Do tego jeszcze przebijają się jakieś medialne przekazy czy dialogi dotyczące samej instytucji Kościoła. Niby ma to osadzić całość w naszej rzeczywistości, ale wydawały mi się nie potrzebne. I jeszcze to nieszczęsne zakończenie z nachalną symboliką w ostatnich kadrach. Nie ogarniam jak w takiej masowej uroczystości nie było strażaków ani gaśnicy. Więcej wam nie zdradzę, ale to mnie bolało i te zwieńczenie było niepotrzebne.

kler3

Jeśli jest coś, co może przyciągnąć uwagę widzów do samego końca, to jest to świetne aktorstwo, podnoszące poziom filmu. Zaskakuje Robert Więckiewicz jako Trybus, którego dawno nie widziałem tak wyciszonego, wręcz stonowanego, ale widać pewne rozdarcie i konflikt. W końcu też jako jedyny ze wszystkich duchownych robi to, co powinni: bierze odpowiedzialność za swoje czyny. Świetny i poruszający jest Arkadiusz Jakubik jako Kukuła, który wydaje się zaangażowanym, porządnym księdzem (może poza kwestiami pieniędzy) z dość mrocznym piętnem przeszłości. Ale całość kradnie Jacek Braciak w roli Lisowskiego, który ma z rudym zwierzęciem więcej wspólnego niż się wydaje. Manipulator, pociągający za sznurki niczym gangster, działający kilka kroków do przodu i mówiący bardzo spokojnym głosem. Choć potrafi wykorzystywać swoje talenty do czynienia dobrych rzeczy (organizowanie zakupów konsol dla dzieci ze szpitala czy pomoc w adopcji, liczy się tak naprawdę tylko jedno: kariera w Watykanie. Poza tym wyrazistym tercetem, na drugim planie wybija się cudnie szarżujący Janusz Gajos w roli śliskiego arcybiskupa Mordowicza oraz Joanna Kulig jako Hanka, gosposia księdza Trybusa. Poza tym jeszcze kilka rozpoznawalnych i znanych twarzy, którzy pojawiają się w drobnych epizodach, przez co można ich przeoczyć.

Ciężko mi jednoznacznie ocenić „Kler”. Z jednej strony czuć rękę Smarzowskiego oraz jego styl, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia zmęczenia materiału, a także dotknięcia niewygodnych tematów dla Kościoła. Może liczyłem na większe szarpnięcie, silniejsze uderzenie, a dostałem coś zupełnie innego.

6,5/10 

Radosław Ostrowski

Wojciech Smarzowski – 18.01

smarzowskiKtoś mógłby zapytać czy będą polscy twórcy filmowi. W końcu pojawia się w grupie reżyserów filmowiec z Polski. Uroczony w Korczynie koło Krosna, absolwent Wydziału Operatorskiego łódzkiej Filmówki (rocznik ’90) oraz filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Swoją pracę filmowca zaczynał od realizacji teledysków (za klip do „To nie jest film” zespołu Myslovitz otrzymał Fryderyka) i dokumentów, by w 2004 roku porazić wszystkich swoim debiutem, który naznaczył jego styl i zainteresowania.

Smarzowski przygląda się od początku Polakom oraz ich największych grzechach: kłamstwie, hipokryzji, pijaństwie, przywiązaniu do stanu posiadania, nienawiści i zawiści. Zawsze realizuje fabuły według własnego scenariusza (lub wspartego pomocą innych ludzi) i ma stałą grupę współpracowników: kompozytora Mikołaja Trzaskę, montażystę Pawła Laskowskiego, kostiumolog Katarzynę Lewińską. A jakby tego było mało, otacza się tymi samymi aktorami, którzy u niego błyszczą i są jego „twarzami”: Marian Dziędziel, Arkadiusz Jakubik, Robert Wabich, Bartłomiej Topa, Eryk Lubos czy Jacek Braciak. To te twarze są niejako siłą napędową jego dzieł.

Sam reżyser jest laureatem dwóch Złotych Lwów na FPFF w Gdyni oraz 10 Polskich Nagród Filmowych Orzeł.

A oto ranking filmów Smarzowskiego (seriali i spektakli Teatru Tv nie brałem pod uwagę) od najgorszego do najlepszego. Jeśli macie inne zdanie, dajcie znać w komentarzach.

Miejsce 5. – Pod Mocnym Aniołem (2014) – 7/10

Adaptacja powieści Jerzego Pilcha, gdzie widzimy portret staczającego się na dno pijaka-intelektualistę (trzymający fason Robert Więckiewicz). Czuć tutaj już pewne zmęczenie materiałem i światem Smarzowskiego, jednak nadal potrafi trzymać za gardło (świetny montaż), mimo schematu: woda-detoks-wyjście. Plus jeszcze niejednoznaczny finał.

Miejsce 4. – Drogówka – (2012) – 8/10

Kolejny Polaków portret własny, tym razem ubrany w konwencję thrillera. Morderstwo kolegi z pracy staje się dla sierżanta Mroza (oskarżonego o tą zbrodnię) walką o dojście do prawdy i odzyskanie swojego dobrego imienia. Walką z góry skazaną na przegraną, pozbawioną happy endu i pokazującego jak silnie zakorzeniona jest korupcja (scenki wręczania łapówek dla gliniarzy i nie tylko), choć film bardziej nastawiony na intrygę i akcję z kapitalnym Topą w roli głównej.

Miejsce 3. – Róża (2010) – 8/10

Nie nadajesz się do tego świata.
Największa niespodzianka i jedyny film Smarzola zrealizowany według cudzego scenariusza (jego autorem jest Michał „Wiedźmin” Szczerbic). Dziejąca się po wojnie historia miłosna (kompletne nowum w dorobku reżysera) między AK-owcem a Mazurzanką Różą zaskakuje z jednej strony subtelnością tej relacji, będącej w opozycji do brutalnych i bezwzględnych czasów, zezwierzęcenia oraz nienawiści do innych, nie-Polaków. A wszystko to fantastycznie pokazane przez Marcina Dorocińskiego oraz Agatę Kuleszę.

Miejsce 2 – Dom zły (2009) – 8,5/10

Prawda? Nie ma takiej.
Najmroczniejszy film reżysera porównywany do „Fargo” (troszkę na wyrost). Podczas stanu wojennego zootechnik Edward Srodoń wraca na zadupie w Podkarpaciu, by uczestniczyć w wizji lokalnej dotyczącej morderstwa Dziabasów. Jednak nie wszystkim zależy na dojściu do prawdy. Bardzo gorzkie, depresyjne kino, gdzie tak naprawdę nie ma ani jednego bohatera pozytywnego (nawet prowadzący śledztwo porucznik Mróz, jest umoczony w romans z żoną kolegi). Genialnie zagrany przez trio Jakubik-Dziedziel-Topa, świetnie sfotografowany (chociaż nie przepadam za kamerą cyfrową), trzymający za mordę tytuł.

Miejsce 1. – Wesele  (2004) – 9/10

Od tego filmu zaczęła się kariera reżysera i na nowo rozbłysła gwiazda Mariana Dziędziela. Aktor zagrał ojca panny młodej, który postanowił zorganizować takie wesele, jakiego nie było. Słodko-gorzka satyra, gdzie znowu nam się obrywa – za silne przywiązanie do kasy i stanu posiadania (panu młodemu bardziej zależy na nowym Audi niż na żonce), sama impreza jest zakrapiana dużą dawką procentów, pojawiają się gangsterzy i są organizowane jakieś lewe interesy oraz matactwa. Choć film widziałem raz i to dawno temu, silnie został w mojej głowie.

Nieobejrzana:
„Małżowina” – telewizyjna produkcja i debiut Smarzowskiego jako reżysera

Reżyser już w tym roku pokaże swój najnowszy film „Wołyń”. Jednego można być pewnym – znowu podzieli widownię, krytykę i wszystkich, o czym przekonamy się w październiku. Oczywiście, że czekam na ten film.

A jakie wy lubicie filmy Smarzowskiego? Piszcie śmiało w komentarzach.

Radosław Ostrowski

Pod Mocnym Aniołem

Alkohol towarzyszy człowiekowi tak długo, że nawet przestał pamiętać kiedy po raz pierwszy go wypił. Filmowcy tez opowiadali o nałogowcach, bo ci trochę inaczej widzą świat. Narkomani, alkoholicy, hazardziści – ile o nich powstało filmów nie mam pojęcia. Tym razem opowieść o pijaku postanowił pokazać Wojciech Smarzowski, ale tym razem wsparł się powieścią Jerzego Pilcha.

mocny_aniol1

Poznajcie Jerzego – pisarza, który nawet odnosił sukcesy. Kiedy zaczął pić – nikt nie pamięta, bo ten ciąg trwa już od bardzo dawna. Ile razy był na detoksie – nie starczyłoby palców u rąk i nóg, by policzyć. I w zasadzie obserwujemy Jerzego, który obserwuje innych pijaków opowiadających o swoim życiu lub łudzących się jeszcze, że będą mogli się wyplątać z tego. Smarzowski świetnie pokazuje ciąg alkoholowy, za pomocą rwanego montażu, repety, dźwiękowego eksperymentowania czy przeplatania różnych miejsc i osób. Wszystko idzie wobec prostego schematu: chlanie – detoks – wyjście – chlanie – detoks – padaczka  – seks – wóda – detoks – wóda – detoks i tak do usranej śmierci. To zaklęty krąg, z którego są tylko dwa wyjścia: albo zachlejesz się na śmierć albo sam odbierzesz sobie życie. Choć zwiastuny zapowiadały komedię, jest to pełnokrwisty dramat pokazujący ludzi znajdujących się w sytuacji bez wyjścia. Nikt z nich już nie wierzy, że można się z tego wyplątać, a czemu piją? Każdy powód jest dobry (kapitalna scena, gdy przeplatają się „wyznania” pijaków), ponura kolorystyka i depresyjna muzyka, buduje mocno psychodeliczny klimat (może dialogi wydają się trochę zbyt metaforyczne i plastyczne), a zakończenie pozostaje kwestią otwartą (wszedł do knajpy czy nie). Jakby było tego mało, reżyser wrzuca aluzje do swoich poprzednich filmów, co jest pewnym małym plusem.

mocny_aniol2

Obsada nie jest zaskakująca, bo to prawie stała ekipa Smarzowskiego: Arkadiusz Jakubik („Terrorysta”), Marian Dziędziel („Król Cukru”), Jacek Braciak („Kolumb”), Kinga Preis (Mania) czy pojawiający się w epizodach Eryk Lubos (Charles Bukowski) i Adam Woronowicz (On). Jednak filarem tutaj jest Robert Więckiewicz, czyli pijak Jerzy. Inteligentny, choć nie w pełni zdający sobie sprawę z siły nałogu jest naszym przewodnikiem i komentatorem po ośrodku, gdzie rozgrywa się 90% scen. Zawsze zdystansowany i celnie trafiający ze swoimi komentarzami, w końcu zaczyna do niego docierać to, co widzi. Ale czy będzie miał w sobie siłę, by pokonać swój cug?

mocny_aniol3

Ktoś mi kiedyś powiedział, że pijak, by przestać pić musi stracić wszystko. Czy to jednak wystarczy? Tego nie wiem, Smarzowski też nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Nie zmienia to jednak faktu, że to naprawdę mocny i dobry film. Opinie o wypaleniu się reżysera są odrobinę przesadzone.

7/10

Radosław Ostrowski

Drogówka

Jest grupa siedmiu policjantów, których łączą pieniądze, przyjaźń i imprezy. Grupa ta jest zwarta, bierze łapówki i nie jest do końca taka uczciwa. Wszystko się zmienia w momencie, gdy jeden z nich, sierżant Lisowski zostaje zamordowany. W sprawę zostaje wrobiony sierżant Król, który był mu winien forsę. Ten jednak ucieka i próbuje na własną rękę wyjaśnić sprawę.

drogowka1

Kim jest Wojciech Smarzowski? Chyba nie trzeba go przedstawiać, bo to jeden z najciekawszych polskich reżyserów ostatniej dekady, który w bardzo brutalny sposób pokazuje naszą rzeczywistość, bez słodzenia i lukrowania. „Drogówka” to w zasadzie mieszanka paru gatunków i konwencji. Na początku mamy humorystyczno-ponure scenki ze zwykłego dnia pracy naszych bohaterów, by po 40 minutach pójść w stronę kryminału, gdzie intryga jest bardzo skomplikowana i sięga szczytów władzy. Ale nie jest to stricte film sensacyjny, bo tutaj wiele zdarzeń jest kręconych z telefonów komórkowych (świetnie zmontowanych z pozostałymi scenami), pościgi są mało efektowne i idziemy razem z kamerą. A przy okazji jak zawsze mamy pokazaną rzeczywistość, gdzie nikt nie jest uczciwy (każdy chce dać w łapę – bez względu na pozycję społeczną czy wykształcenie), a przekręty są po prostu wszędzie. Innymi słowy, witamy w polskim piekle, a o happy endzie możecie zapomnieć. Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu wtórności, ale pomysłowa realizacja odwraca od tego uwagę.

drogowka2

Druga rzecz wyróżniająca Smarzowskiego od innych to posiadanie stałej grupy aktorów, która przewija się w jego filmach. Tak też jest i tutaj. Główną rolę gra będący w świetnej formie Bartłomiej Topa, tworząc postać sierżanta Króla, który może i nie jest świętym, ale tutaj jest ukazany jako ostatni sprawiedliwy, który musi się czaić i ukrywać. Poza nim są tutaj ci, których nie mogło zabraknąć: Marian Dziędziel (komisarz Gołąb), Eryk Lubos (sierżant Banaś), Robert Wabich (sierżant Hawryluk), Arkadiusz Jakubik (sierżant Petrycki) i Jacek Braciak (posterunkowy Trybus) – wszyscy spisali się bardzo dobrze i trudno się do nich przyczepić, bo stworzyli pełnokrwiste postacie. Jest parę zaskoczeń jak Marcin Dorociński (sierżant Lisowski) i Julia Kijowska (posterunkowa Madecka), którzy wypadają trochę wbrew swojemu wizerunkowi, a także masa epizodów m.in. Andrzeja Grabowskiego (poseł), Lecha Dyblika czy Krzysztofa Kiersznowskiego, którzy dopełniają całości.

drogowka3

Choć „Drogówka” wydaje mi się słabszym filmem od „Róży” nie zmienia ona jednego faktu: Smarzowski jest najlepszym polskim reżyserem, bo poniżej pewnego (bardzo wysokiego) poziomu nie schodzi.

8/10

Radosław Ostrowski