Ucieczka do zwycięstwa

Bardzo ciężko mi się o tym filmie mówi, bo po raz pierwszy go widziałem BARDZO dawno temu. Kiedy jeszcze moja wiedza o filmach była bardzo malutka. Ale sama koncepcja zorganizowania meczu piłkarskiego podczas II wojny światowej, była czymś absolutnie fantastycznym. To chyba wiadomo o jakim filmie mowa.

Słyszeliście o meczu śmierci? 6 sierpnia 1942 roku w Kijowie odbył się mecz między zawodnikami ligi ukraińskiej (utworzono drużynę Start Kijów) z żołnierzami Luftwafe. Ukraińcy wygrali go 5:1, ale Niemce chcieli rewanżu. Ten nastąpił 9 sierpnia i zakończył się wygraną Ukraińców 5:3. Krążyła fama, że w nagrodę za zwycięstwo piłkarze zostali… rozstrzelani. Prawda była bardziej przyziemna, bo zawodnicy zostali aresztowani przez Gestapo i trafili do obozów pracy. Nie wszyscy przeżyli, a tym, co się udało, zostali oskarżeni o kolaborację z Niemcami. Brzmi jak scenariusz filmowy? Historia ta była inspiracją m.in. dla filmu Johna Hustona z 1981 roku.

zwyciestwo1

Jest rok 1942, gdzieś we Francji znajduje się obóz jeniecki. Wszystko zaczyna się od nieudanej ucieczki jednego z więźniów. Przyjeżdża tam w celu dochodzenia przedstawiciel Czerwonego Krzyża oraz oficer propagandowy, major von Steiner. Rozpoznaje wśród jeńców piłkarza, kapitana Johna Colby’ego. Podczas spotkania rzuca propozycję zorganizowania meczu między żołnierzami Wehrmachtu a więźniami. Pomysł podchwytuje niemiecka machina propagandowa, zaś najwyżsi oficerowie obozu chcą wykorzystać okazję do zorganizowania ucieczki. Jednak będący szefem drużyny Colby nie chce brać w tym udziału.

zwyciestwo2

Przez większość filmu mamy do czynienia z obozową rutyną: nielegalne radio, fałszowanie dokumentów, robienie zdjęć, organizowanie oraz… granie w piłkę. Dla zabicia czasu, którego jest bardzo dużo. Sama intryga może się wydawać niedorzeczna, ale staje się pretekstem do ważkiego pytania. Czy jest możliwe granie na zasadach fair play, gdy świat od pewnego czasu gra bardzo nieczysto? I czy to może być ważniejsze od instynktu przetrwania? Ważniejsze niż ucieczka, rozkaz, zdrowy rozsądek? Nieczyste zagrania z obu stron (organizacja ucieczki, ustawiony sędzia) każą poważnie zastanowić się nad tymi kwestiami. Ale prawdziwą wisienką na torcie jest ostatnie pół godziny, czyli sceny meczu. Dynamicznie zmontowane oraz sfotografowane, z podnoszącą adrenalinę muzyką Billa Contiego to prawdziwa uczta. Coś, co najbardziej zapada w pamięć i trzyma w napięciu jak cholera.

zwyciestwo3

Do tego jest to więcej niż porządnie zagrane. Co jest o tyle zaskakujące, że obok aktorów mamy piłkarzy i nie wywołuje to sztuczności. Klasę potwierdza Michael Caine jako kapitan drużyny Colby, który odpowiedzialność ma wypisaną na twarzy i ma tony charyzmy. Pozytywnie zaskakuje Sylwester Stallone jako Hatch – sprytny, trochę rozgadany Amerykanin. Początkowo myślący tylko o sobie, staje się mocny filarem drużyny. Dobrze radzi sobie Max von Sydow jako major von Steiner, czyli dobry Niemiec. Spośród piłkarzy najlepiej wypada Pele (kapral Fernandez) oraz Bobby Moore (Terry Brady).

Widzę parę wad filmu (zakończenie a’la deus ex machina, schematy kina obozowego), ale energia tego film jest nadal silna. Bardzo porządnie wykonany film z fantastycznymi scenami meczu. Krążą plotki o planowanym remake’u, tylko czy jest potrzebny.

8/10

Radosław Ostrowski

nadrabiamhustona1024x307

Szkarłatne godło odwagi

Powieść Stephena Crane’a z 1892 roku jest ważnym dziełem dla amerykańskiej kultury. Jej bohaterem jest młody chłopak, uczestniczący w wojnie secesyjnej po stronie Północy, gdzie ma wkrótce dojść do wielkiej bitwy. Pierwszej w jego życiu i chce pokazać, że nie jest cykorem. Problem w tym, że tchórzy i ucieka. Jednak budzi się w nim sumienie, wraca, zostaje ranny (tytułowe szkarłatne godło) oraz wraca na decydujące starcie. Powieść ta przyniosła autorowi rozgłos, kasę oraz uznanie, a w końcu musiała zostać zekranizowana. I w 1951 roku zadania tego podjął się uznany oraz znany John Huston.

szkarlatne godlo odwagi1

Sam reżyser uważał, że to mógł być jego najlepszy film w karierze. Problem jednak w tym, że producenci z MGM mocno wtrącali się w pracę reżysera, przez co film trwa nieco ponad godzinę. Twórca później próbował wykupić film i przemontować zgodnie ze swoją wizją, ale nic z tego nie wyszło. Poza tym w 1965 roku spłonął magazyn MGM i wszystko poszło z dymem. Czy oznacza to, że „Szkarłatne godło odwagi” to absolutny niewypał?

szkarlatne godlo odwagi2

Nie do końca, ale nie można też mówić w pełni o udanym dziele. Bohaterem jest Henry Fleming, ale nie jest jedynym żołnierzem. Choć jesteśmy na samym froncie, to scen batalistycznych jest niewiele, za to reżyser skupia się na odczuciach naszych żołnierzy. Zarówno tych głośno deklarujących swoją gotowość do walki, jak i takich bardziej wyciszonych. Wszyscy chcą udowodnić swoją wartość, ale każdego z nich dosięga strach oraz lęk. Słowa padają tu częściej niż kule Granica między heroizmem a tchórzostwem jest bardzo cienka i przekroczyć ją jest bardzo łatwo. Nie trzeba zbyt wiele, tak samo jak szansy na rehabilitację. Wcześniej trzeba jednak przełamać wstyd i usłyszeć od doświadczonego wojaka o podobnej sytuacji.

szkarlatne godlo odwagi3

Huston dobrze postąpił stawiając na mniej znane twarze, co pomaga w budowaniu wiarygodnego portretu zmęczonych żołnierzy, jak i dopiero zaczynających nabierać swoje doświadczenie podczas walk. Może na początku wypowiadane dialogi wydają się troszkę pachnące dydaktyzmem (do tego wplecione fragmenty powieści), zaś pewne powtarzane frazy mogą drażnić, ale i tak wiele można z tego wynieść.

Ostatecznie wychodzi bardzo przyzwoity dramat pokazujący konflikt między poczuciem obowiązku a swoimi lękami, pytając o granicę odwagi. I czy można się zrehabilitować po czynie niegodnym żołnierza. Aż chciałoby się zobaczyć te wycięte sceny oraz rozmach godny kina wojennego.

6,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiamhustona1024x307

Przez Pacyfik

Początek grudnia 1941 roku. Kapitan Rick Leland wskutek pewnego działania (kradzież pieniędzy ze sztabu) zostaje zwolniony ze służby. Mężczyzna decyduje się wyruszyć statkiem do Azji, zaś w trakcie wyprawy poznaje doktora Lorenza oraz apetyczną Albertę Marlowe. Powoli zaczynamy odkrywać jakie są prawdziwe motywy działania Lelanda, który okazuje się tajnym agentem wojskowego wywiadu.

przez pacyfik1

Opromieniony sukcesem „Sokoła maltańskiego” John Huston tym razem postanowił wymieszać kryminał, dramat szpiegowski oraz melodramat. Całość niemal rozgrywana w kilku różnych lokacjach, chociaż początek może wydawać się teatralna w formie (większość akcji dzieje się na statku), zaś intryga toczy się bardzo powoli, wręcz ospale. Owszem, robi wszystko, by nie zanudzić, dodając masę humoru (złośliwe docinki między Lelandem z Marlow) czy kilka podnoszących napięcie scen akcji (próba zabicia doktora czy próba zdobycia informacji na temat położenia uzbrojenia). Problem jednak w tym, że to wszystko wydaje się gryźć ze sobą i nie wywołuje to takiego zaangażowania, jakiego można się było spodziewać. Do tego jeszcze dodajmy bardzo nachalną muzykę (typową dla tego okresu kina), brak jakiegoś silnego zaangażowania w całą opowieść, no i wręcz zbyt widowiskowy finał.

przez pacyfik2

Huston próbuje przykuć uwagę aktorstwem i udaje się zebrać znajomych z „Sokoła”: Humphreya Bogarta, Mary Astor oraz Sydneya Greenstreeta. Pierwszy jest typowym dla siebie Bogartem, czyli szorstkim, cynicznym twardzielem w prochowcu z twardymi pięściami oraz złośliwym poczuciem humoru. Czyli solidny standard. Astor ma w sobie wiele uroku oraz zadziornego charakteru, zaś docinki między nią a postacią Bogarta są dla mnie najlepszymi fragmentami tego tytułu. Zaś Greenstreet zgrabnie podtrzymuje fason jako elegancki dżentelmen, działający bardzo nieczysto. Reszta robi tylko za tło.

przez pacyfik3

„Przez Pacyfik” jest filmem Hustona, który pod koniec pracy otrzymał powołanie do armii i dzieło zostało dokończone przez Vincenta Shermana. Ale nie zmienia to tego, że niezbyt dobrze wytrzymał próbę czasu, głównie przez bardzo odstraszające tempo oraz nieangażującą intrygą. Szkoda bardzo.

5,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiamhustona1024x307

Ogród rodzinny. Przyjaciel

Rok 1939, Czechosłowacja jeszcze nie zajęta przez Niemców, ale wydaje się to być kwestią czasu. Cała akcja skupia się tak naprawdę na trzech siostrach: Vilmie, Eli i Bedrisce (jedyna panna). Ich mężowie byli zaangażowani w działalność konspiracyjną, lecz wszyscy (pracownik kolei Jindrich, właściciel salonu fryzjerskiego Otto) zostali aresztowani przez gestapo. Kobietom pomaga przyjaciel mężów z konspiracji, lekarz Jiri. Ale powoli zaczyna się rodzić uczucie między mężczyzną a Vilmie, zwłaszcza gdy przychodzą wieści o śmierci jej męża.

ogrod_rodzinny_11

Nigdy nie widziałem filmów Jana Hrebejka, który jest uważany za obecnie jednego z najlepszych filmowców czeskich. „Przyjaciel” to pierwsza część trylogii filmowej „Ogród rodzinny”, która jest bliżej do kina obyczajowego, ale zrobiona z większym budżetem. Ale tak naprawdę jest to kameralna opowieść o emocjach, samotności oraz życiu w czasach okupacji. Ale akcja nie toczy się w dużym mieście, tylko na jakieś małej miejscowości, co pokazuje troszkę inną perspektywę. Bo jak wiemy, Czesi są bardzo pragmatycznym narodem, unikającym siłowej konfrontacji, jakby samo przetrwanie było wartością najważniejszą. Gros akcji toczy się w 1944 roku, kiedy Jiri staje się niemal członkiem rodziny. Powoli zaczyna coś wisieć w powietrzu, zaś reżyser ciągle balansuje między powagą, tragedią a humorem. Lekkości dodają sceny z dziećmi (wspólne spędzanie Świąt), ale po drodze mamy bardzo delikatnie budowane uczucie, które wywołuje pewne komplikacje. Może jest to troszkę przewidywalne, jednak opowieść angażuje i wciąga.

ogrod_rodzinny_12

Najbardziej zaskoczyła mnie realizacja. Sama scenografia wydaje się bardzo szczegółowa, miejscami rozbudowana niczym w jakimś hollywoodzkim tytule (salon fryzjerski, szpital, szklarnia z rzadkimi roślinami). Aż byłem kompletnie oszołomiony, tak samo jako pracą kamery, zaś w tle gra dość spokojna, bardzo nastrojowa muzyka. Oczy wchłaniały ten film jak gąbkę, co rekompensowało pewne dłużyzny.

ogrod_rodzinny_13

Ale nie można też nie zapomnieć o świetnej, wyrazistej obsadzie. Najwięcej tutaj do wykonania ma Anna Geislerova, która po prostu błyszczy i jest zachwycająca. Tak samo cudowny Ondrej Sokul w roli bardzo poczciwego Jiriego. Trudno nie polubić tego faceta, który drobnymi detalami pokazuje troszkę więcej niż wypowiadają to słowa. Równie mocny jest Martin Finger (Jindrich), choć pojawia się dość krótko, tak samo jak Jiri Machaczek (Otto), ale na niego pewnie przyjdzie czas w następnej części. Drugi plan dominuje za to David Novotny (pasjonata roślin Milos) oraz Sabina Remundowa (siostra Jindricha, Marci), tworząc bardzo wyraziste kreacje.

„Przyjaciel” jest intrygującym początkiem historii. Hrebejk bardzo delikatnie prowadzi swoją narrację, zachowując odpowiednie proporcje między dramatem a komedią. Nie wiem jak wy, ale ja nie mogę się doczekać kolejnych części.

7/10

Radosław Ostrowski

Bóg jeden wie, panie Allison

Rok 1944, gdzieś na Pacyfiku płynie ponton ze zmęczonym żołnierzem. Trafia na wyspę, gdzie jedyną osobą jest siostra zakonna Angela. Samo miejsce, poza sporym miejscem oraz poczuciem osamotnienia, wydaje się być rajem. Powoli nasza dwójka zaczyna się bliżej poznawać, lecz na wyspie pojawiają się Japończycy.

mr_allison1

John Huston w jakimś sensie robi powtórkę z rozrywki, czyli coś w stylu „Afrykańskiej królowej”, tylko inaczej. Zapomnijcie o jakimś wiszącym w powietrzu romansie, tutaj nawet takich sugestii nie ma. Nie oznacza to jednak, że nie dochodzi do pewnych spięć. Dialogi są niepozbawione lekkości oraz humoru, gdy dochodzi do zderzeń dwóch postaw. Z jednej strony kapral marines, dla którego wojsko jest jedynym sensem życia (brak żony, rodziny, kryminalna przeszłość), z drugiej zakonnica jeszcze przed przyjęciem ostatecznych ślubów. Reżyser bardzo dobrze balansuje między humorem (dialogi, polowanie na żółwia) a dramatem (ukrywanie się przed Japończykami w jaskini czy choroba siostry Angeli), pokazując coraz bardziej tworzącą się więź między bohaterami: szacunek, sympatię, nawet przyjaźń. Nie ma tutaj ckliwości czy sentymentalizmu, czego troszkę się obawiałem, nawet stawka jest tutaj bardziej namacalna i odczuwalna. Nie brakuje tutaj scen batalistycznych, chociaż są pokazywane one są z daleka, co jest absolutnie zrozumiałe, a napięcie wynikające z tego faktu budowane jest mocno, konkretnie i treściwie. Jakby wróg był niemal wszechobecny.

mr_allison2

Sama wyspa też wygląda dość okazale, podobnie jak solidna scenografia, która ulega zniszczeniu z każdą sekundą. Miałem wrażenie naturalności całego miejsca, a większa przestrzeń powoduje, że film wydaje się mniej teatralny. Jedyna rzecz, do której mógłbym się przyczepić to troszkę słabsze zakończenie, gdzie wątek naszych bohaterów dość mocno się urywa.

Wszystko na barkach zmuszony jest nieść duet naszych bohaterów, grany przez Roberta Mitchuma i Deborah Kerr. Zwłaszcza Mitchum tutaj błyszczy jako prostolinijny (ale nie prostacki) wojak, serwujący swoim żargonem, niepozbawiony sprytu. Każdą emocję wygrywa bezbłędnie, co świetnie pokazuje mowa ciała czy scena rozmowy po pijaku.

To pozornie bardzo kameralny film w dorobku Hustona, chociaż pełen emocji oraz świetnie poprowadzonego duetu Mitchum/Kerr. Odpowiednio zabawny, inteligentny, ale i poruszający, bez popadania w ckliwe, melodramatyczne tony. Tylko trzeba wczytać między słowami.

8/10 

Radosław Ostrowski

nadrabiamhustona1024x307


Fokstrot

Fokstrot to taki dość prosty taniec, którego kroki powodują, że wracasz do punktu wyjścia. Że cokolwiek byś nie zrobił, wracasz do początku. Ale film Samuela Moaza nie jest filmem tanecznym, lecz historią z wojną w tle. Wszystko zaczyna się w momencie, kiedy do mieszkania niemłodego małżeństwa – państwa Feldmann, przychodzą żołnierze. Kiedy dowiadujemy się, że ich syn Jonathan służy w armii, wszystko wydaje się jasne. Czyli syn poległ na wojnie, co staje się dość ciężkim doświadczeniem przede wszystkim dla ojca.

foxtrot1

Chciałbym powiedzieć wam trochę więcej o fabule, ale „Fokstrot” opiera się na kilku woltach, które zaskakują i wywracają wiele rzeczy do góry nogami. By jeszcze bardziej wprowadzić mętlik, akcja zostaje przeniesiona na posterunek graniczy, gdzie służy Jonathan (syn). Pozornie opowieść wydaje się prosta niczym konstrukcja cepa, jednak nie o nią tak naprawdę tu chodzi. Reżyser za pomocą warstwy formalnej zmusza do skupienia, pokazując niemal absurdalność całej sytuacji. Wojskowi na początku sprawiają wrażenie urzędników, mówiących wyuczone na pamięć formułki, mające pomóc przetrwać. Niby wydaje się psychologicznym dramatem, gdzie mamy skrywane traumy, mroczne tajemnice z przeszłości oraz to, jaki wpływ wojna ma na ludzi. I nie chodzi tutaj tylko o tych obecnych wojaków jak Jonathan, gdzie stoją w jakimś wygwizdowie. Tylko, że tej wojny tutaj mamy tyle, co kot napłakał. Cała sytuacja (przechodzący wielbłąd) wydaje się tak absurdalna i niedorzeczna, że aż można się złapać za głowę.

foxtrot2

Dużo jest tutaj niemal groteskowych scen z niezapomnianą sceną tańca na posterunku z karabinem w dłoni (w tle gra odpowiednia do tego muzyka) czy bardzo mocna scena z puszką (nie powiem wam, co tam się dzieje), co tylko podkreśla absurdalność wydarzeń oraz jeden bardzo istotny fakt, o jakim często zapominamy. Że nie na wszystkie wydarzenia mamy wpływ, a przypadek potrafi wyciąć taki numer, jakiego nigdy się nie spodziewaliśmy (ostatnie pół godziny). Jest też nawet animowana wstawka, niemal przypominająca „Walc z Bashirem” w formie komiksu.

Niby pozornie nie dzieje się tu zbyt wiele, ale sama realizacja to coś nieprawdopodobnego. Sama praca kamery jest absolutnie cudowna (zwłaszcza kadry z góry, gdzie widzimy ruch postaci), kompozycja kadrów niemal jest dopieszczona. Ta finezja działa tutaj na zasadzie kontrastu, gdzie słyszymy jedno, a widzimy czasem coś zupełnie innego. Przez co „Fokstrot” działa i jako dramat pokazujący bezsensowność wojny w skali mikro, a także jako polityczną satyrę na armię oraz biurokrację.

7,5/10 

Radosław Ostrowski

Dywizjon 303. Historia prawdziwa

Pora na kolejny film o Dywizjonie 303, ale tym razem nasi dzielni, wspaniali i utalentowani filmowcy spróbowali opowiedzieć historię, bazując na legendarnej powieści Arkady’ego Fiedlera. Przynajmniej taki mają PR, a prawda niekoniecznie musi się za nimi kryć. Bo co może pójść nie tak, jeśli przed kamerą staje Denis Delić (reżyser wybitnego filmu „Ja wam pokażę”), producentem i współscenarzystą jest Jacek Samojłowicz (legendarna „Kac Wawa”), zaś w rolach głównych zobaczymy kompletnie nieznanych aktorów jak Maciej Zakościelny, Piotr Adamczyk, Jan Wieczorkowski czy Antoni Królikowski?

W zasadzie sposób opowiadania historii naszych pilotów wydaje się na pierwszy rzut oka podobny. Też jest dość chaotycznie, ale za to przynajmniej są podane już konkretne daty, przez co jednak byłem w stanie się jednak chronologicznie odnaleźć. Jednak żeby pokomplikować sprawę, zostają wrzucone retrospekcje, z których tylko jedna (scena szkolenia przez Urbanowicza w Dęblinie) jest uzasadniona. Do tego twórcy są bardzo ambitni, bo pojawia się też spojrzenie na to starcie z perspektywy dwóch niemieckich pilotów. Sam pomysł dodaje trochę świeżości, jednak wykonanie jest tak sztampowe, że boli. Bo jeden jest fanatycznym nazistą, drugi bardziej ze starej szkoły i nawet przyjaźnił się z Urbanowiczem. Zgadnijcie, który z nich dostanie „nagrodę” od Goeringa?

dywizjon_3031

Niemniej film mnie pary razy zaskoczył. Po pierwsze, mimo mniejszego budżetu od wersji brytyjskiej, po prostu lepiej wygląda. I nie chodzi tylko o kolorystykę, jasność, ale też film jest troszkę bardziej wystawny. Mamy nie tylko koszary i bar, gdzie nasi chłopcy piją na koszt Sikorskiego, ale jest także baza lotnicza Niemców, sztab brytyjski, jakiś szpital (zaatakowany przez lotników z Reichu), a nawet teatr. I to żadne biedne dekoracje, tylko naprawdę porządnie wyglądające miejsca. Także same sceny lotnicze wyglądają o niebo lepiej od tego drugiego filmu, choć efekty specjalne to nadal średnia półka. Nie ma tutaj chaosu, wszystko jest ciekawie zainscenizowane i potrafi to trzymać w napięciu. Jeśli chodzi o zalety, to w zasadzie tyle. Jeszcze twórcom udało się wykorzystać prawdziwe archiwa (filmy, zdjęcia) i wpleść je do fabuły, tak jak postać Arkady’ego Fiedlera.

dywizjon_3033

Ale cała reszta to pierwszorzędne partactwo. Scenariusz nadal jest powiązanym ciągiem scen, gdzie wojna jest gdzieś tam w tle, czasem przypominając o sobie. Klimat jest jak na tego typu kino zbyt lightowe, wręcz sielankowo-kiczowate. Nasze chłopaki czasem kogoś zastrzelą, a to poderwą jakąś laleczkę (zwłaszcza Zumbach i dość rozbudowany wątek, ale o tym nie warto gadać), ale nie czuć powagi wydarzeń, żadnego dramatu czy dylematów. Choć nie, jest jedna mocna scena związana z… dance macabre, która mocno chwyciła. Tylko, że to troszkę za mało, by kompletnie przejąć się tymi postaciami. W zasadzie (poza Zumbachem i Urbanowiczem) o tych postaciach nie wiemy nic, a co gorsza, zlewali się w taką masę, że nie byłem ich w stanie od siebie rozróżnić. Nawet Kent zostaje olany i ograniczony do roli statysty. Sami Anglicy też nie zapadają w pamięć, co jest kompletnie niewiarygodne.

Chciałbym powiedzieć coś dobrego o aktorstwie, ale to wszystko jest na poziomie jakiejś telewizyjnej produkcji, co udaje film za dużą kasę. Czy tylko mnie już drażni oglądanie tych samych twarzy w kółko, jakby innych aktorów do wojennej produkcji nie można było obsadzić? Zakościelny nadal dla mnie jest kawałkiem drewna, które może i ładnie wygląda – nie mnie to oceniać – lecz talentu za nic nie jestem w stanie dostrzec. Wieczorkowski po prostu jest, Królikowski jako Tolo niby próbuje być śmieszny, lecz mu nie wychodzi. Broni się tylko naprawdę tylko Piotr Adamczyk w roli Witolda Urbanowicza. Po pierwsze, ma sporo czasu na ekranie i nie tylko się snuje. To charyzmatyczny lider (ta scena przemowy przed pierwszym lotem – słucha się tego z wielką frajdą), który nie do końca trzyma się przepisów, ale jest szanowany przez swoich podwładnych (czasami pozwala na pewne akcje, nie zawsze zgodnie z przepisami). I to jest bardzo mocno pokazane, zaś angielszczyzna Adamczyka brzmi bardzo naturalnie.

dywizjon_3032

Przyznam się bez bicia, że „Dywizjon 303. Historia prawdziwa” skreśliłem jeszcze przed seansem. Choć muszę przyznać, iż zrobił na mnie lepsze wrażenie pod względem wizualnym czy scen batalistycznych, to wszelkie pozostałe obawy się spełniły. Jest zbyt podniośle, zbyt grzecznie i zbyt nudno. Mimo pewnych niedoskonałości, wersja brytyjska przynajmniej próbuje głębiej wejść w tą opowieść, a Delić idzie po najprostszej linii oporu, by zrobić kino ku pokrzepieniu serc. Tylko czy jest to potrzebne?

4,5/10 

Radosław Ostrowski

303. Bitwa o Anglię

O bitwie o Anglię słyszał chyba każdy, bo chyba każdy Polak ma pewną szczątkową wiedzę na ten temat. Zwłaszcza, że spory udział w tym walnym zwycięstwie mieli piloci z Polski. Czy to nie jest wręcz gotowy materiał na kinową produkcję? Odpowiedź na to pytanie wydaje się teoretycznie prosta. Tylko, że trzeba umieć z tego materiału coś powyciskać, wybrać oraz stworzyć z tego spójną opowieść. W roku 2018 powstały aż dwa filmy o tej tematyce: jeden brytyjsko-polski, a drugi polski (o nim innym razem).

„303. Bitwa o Anglię” to produkcja Davida Blaira, który spore doświadczenie osiągnął przy pracy dla telewizji. Jednak nasz dystrybutor postanowił tą dość skromną produkcję pokazać na dużym ekranie. I nie wiem, czy to był dobry pomysł. Cała narracja skupia się przede wszystkim na dwóch postaciach: polskiego pilota Jana Zumbacha oraz dowódcy dywizjonu, Johna Kenta „Kentowskiego”. Ale twórcy mają tutaj spore ambicje, próbując upchnąć całą historię Dywizjonu od momentu przygotowań aż do roku 1946 i wydalenia Polaków z Brytanii po wojnie. Sporo jak na ponad półtorej godziny – tylko, czy aby nie za dużo.

bitwa_o_anglie1

Sam scenariusz sprawia wrażenie bardzo chaotycznego, gdzie postacie, nazwiska, wydarzenia mieszają się bardzo mocno i nie do końca wiadomo, na czym tak naprawdę się skupić. W zasadzie opowieść można podzielić na trzy etapy: pojawienie się naszych lotników i szkolenie, pierwsze loty oraz zestrzelenia (co wywołuje szacunek przełożonych) oraz – na dość krótko – Paradę Zwycięzców bez udziału naszych. Ale samo wykonanie jest, delikatnie mówiąc, niezadowalające. Niby są też krótkie sceny z perspektywy niemieckich soldaten, jednak są bardzo krótkie i nieistotne dla całości. Do tego narracja jest poprowadzona bardzo skokowo, przez co nie mogłem się zorientować, kiedy dzieją się poszczególne wydarzenia oraz potyczki. To można było lepiej poprowadzić i wybrać.

bitwa_o_anglie2

Drugi dość istotny problem to są postacie, które w zasadzie są ledwo zarysowane. Aczkolwiek są w tej materii pewne wyjątki – troszkę lepiej poznajemy Zumbacha, Urbanowicza (ku mojemu zdziwieniu jest go zaskakująco niewiele), bardziej charakternego Tola, „Króla” czy Gabriela Horodyszcza, który ma pewien moralny dylemat (całkiem nieźle rozegrany). Pomóc w tych szczątkowych portretach psychologicznych próbują krótkie retrospekcje z Polski, pokazujące losy najbliższych naszych pilotów. Do tego jeszcze pokazani są jako ludzie, a nie pomnikowe postacie bez skazy. Za to akurat spory plus.

Ale coś, co mnie w tym filmie bardzo zaskoczyło: jak bardzo jest to historia pozbawiona „romantycznej” otoczki oraz patosu. Tutaj nie brakuje scen śmierci, porażek, co mocno odbija się także na psychice naszych bohaterów, którzy są wykorzystywani przez brytyjskie wojsko. Chociaż sceny żalu i bólu są jest tutaj parę klisz (scena, gdy pozostali piloci po prostu gapią się ze smutnymi minami w ciszy, a w tle gra smutna muzyka), niemniej pojawiają się emocje, a niektóre sceny potrafią złapać za gardło.

bitwa_o_anglie3

No i chyba najgorsza rzecz – sceny lotniczych starć. Nie chodzi nawet o to, że wykorzystano efekty komputerowe, bo w takich produkcjach jest to nieuniknione. Tylko, że jakość tych efektów woła o pomstę do nieba. Paskudnie wyglądające wybuchy, lecące kule czy samoloty to po prostu porażka. A sam montaż tych scen wywołuje ogromną konsternację – nie byłem w stanie określić kto jest gdzie, jaka jest odległość i z kim tak naprawdę walczą. Mimo, że tych scen jest dość sporo, choć są dość krótkie i nie angażują. Jest nawet pewien wątek romansowy, ale nie wywołuje bólu głowy.

Aktorzy po prostu robią, co mogą, jednak sam scenariusz nie daje im zbyt wiele pola do popisu. Najważniejsze tutaj są dwie postacie, czyli Zumbach i Kent. Muszę przyznać, że Iwan Rheon w roli naszego pilota wypada naprawdę nieźle. Ma sporo charyzmy, jest dość wycofany, a i po polsku daje sobie radę (choć akcent troszkę boli, niemniej jest do przyjęcia), z czasem widać zmęczenie wojną. Zaś Gibson w roli Kenta również wypada solidnie (głos po tatusiu, czyli mocny, szorstki), a jego relacja z lotnikami się pogłębia. Pozostali aktorzy (w tym Polacy), robią tutaj za tło, wykorzystując w pełni swój czas. Szkoda mi najbardziej Marcina Dorocińskiego jako Witolda Urbanowicza, który nie ma tutaj zbyt wiele do roboty i w zasadzie jest zepchnięty do bycia dekoracją. Podobnie tacy zdolni goście jak Filip Pławiak (czarujący Miro), Sławomir Doliniec (zadziorny Tolo) czy Adrian Zaremba (Horodyszcz), choć każdy z nich ma jedną scenę, gdzie zapada w pamięć. To jednak troszkę za mało.

Powiem, że jestem brytyjską wersją tej historii lekko zawiedziony. Muszę przyznać, że jednak w miarę to wszystko trzyma się faktów, a sami Anglicy potrafią pokazać, iż nie zawsze byli wobec naszych bohaterów fair (ostatnia scena). Potencjał jednak był na wiele, wiele lepszy film, tylko wymagałby bardziej „pewnego” reżysera i scenarzysty, o budżecie nawet nie wspominając.

5/10

Radosław Ostrowski

Najdłuższy marsz Billy’ego Lynna

Irak – wojna, w którą Amerykanie przestali wierzyć i podzieliła mieszkańców tego kraju tak samo jak kiedyś Wietnam. I nie ma co się dziwić, bo motywacje okazały się wielkim kłamstwem (nie było broni masowego rażenia), społeczeństwo padło ofiarom manipulacji, a heroizm i poświęcenie żołnierzy wystawiane są na ciężką próbę. Dlatego ten naród potrzebuje bohaterów, by wierzyć, że ta wojna ma sens. Kimś takim jak Billy Lynn – 19-letni chłopak z Teksasu, który stanął w obronie ranionego dowódcy, sierżanta Shrooma. I to staje się pretekstem do krajowego tournée.

billy_lynn1

Tym razem o wojnie w Iraku postanowił opowiedzieć Ang Lee – jeden z najbardziej intrygujących reżyserów spoza Ameryki, który przygląda się temu krajowi dość uważnie. Tym razem oparł swoją opowieść na książce Bena Fountaina, bardzo krytycznie odnoszącej się do wojny. I nie tylko, bo reżyser miesza tutaj trzy przestrzenie czasowe. Pierwsza, czas wojny z kulminacyjnym momentem ataku wygląda porządnie. Druga to powrót Billy’ego do rodziny oraz jego relacja z siostrą, przeciwniczką wojny. Trzecia to występ dla telewizji podczas meczu footballu amerykańskiego w Święto Dziękczynienia. I wszystkie te wątki przeplatają się ze sobą, pozornie wywołując wielką konsternację, ale wychodzi z tego bardzo spójne dzieło.

billy_lynn2

Lee dotyka tutaj wiele rzeczy. Z jednej strony mamy poczucie lojalności oraz silne przywiązanie do drużyny, ale z drugiej Billy zaczyna dostrzegać bezsensowność nie tyle działań wojny, ile postawy społeczeństwa wobec żołnierzy. Niby doceniają to, co robisz i są w szoku, ale tak naprawdę chcą cię wykorzystać do celów propagandowych (brzmi jak „Sztandar chwały”), obiecuje się im złote góry (dużą kasę za ekranizację), ale i tak będą musieli wrócić na wojnę. By jeszcze bardziej podkręcić immersję, reżyser nakręcił całość z kamerami w prędkości 120 klatek na sekundę w formacie 4K, co było przyczyną komercyjnej porażki, bo nie było tyle kin, gdzie można było pokazać tą wizję. Czy ta immersja działa? Dla mnie ta bardzo intensywna płynność wywołuje dość surrealistyczne doznania, jakby to wszystko się działo na moich oczach. I to dotyczy zarówno sceny batalistycznej, jak i widowiska na stadionie, gdzie nie brakuje efekciarskich popisów oraz fajerwerków. A wszystko polane jest bardzo gorzkim finałem, zostawiając losy bohatera pod znakiem zapytania.

billy_lynn3

Lee świetnie realizuje film, ale aktorsko nie brakuje tutaj paru strzałów na oślep. Dramatyczne oblicze próbuje pokazać Vin Diesel (sierżant Shroom), jednak brzmi bardzo średnio. Dialogi w jego wykonaniu (pełne karmy oraz odniesień do filozofii hinduskiej) przyprawiają o ból uszu, a sama postać wydaje się nieciekawa. Kontrastem dla niego jest dość wyrazisty Garrett Hadlund (sierżant Dunn), który jest twardy, acz uczciwy i ma kilka mocnych scen. Solidnie prezentuje się za to Kristen Stewart (siostra), co dla wielu może być ogromnym zaskoczeniem, a tło tej postaci potrafi poruszyć. Podobnie zaskakuje Chris Tucker (cwany Albert) oraz Steve Martin (śliski Oglesby) w zupełnie nie komediowych rolach. A jak sobie radzi debiutujący Joe Alvyn? Lynn w jego wykonaniu to bardzo zagubiony chłopak rozdarty między lojalnością, a chęcią prowadzenia zwykłego życia. I to wszystko pokazuje wiarygodnie do samego końca, za pomocą oszczędnych środków (tutaj oczy robią wielka robotę).

Ktoś powie, że opowiadanie o Iraku jest już pozbawione sensu, zwłaszcza będąc bardzo krytycznym do tego wydarzenia. Jednak Lee w swojej eksperymentalnej formie trafia w punkt, nawet jeśli motywy wydają się dziwnie znajome, to jednak unika patosu oraz napuszenia. Hipokryzja tego kraju nie przestaje mnie zadziwiać.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Chwała bohaterom

Wojna nigdy nie się zmienia, ale zmienia wszystkich biorących w niej udział. Nieważne czy mówimy o II wojnie światowej, Wietnamie, Afganistanie czy Iraku. Wszyscy, którzy idą w zgodzie z własnymi przekonaniami, bo chcą służyć krajowi, po powrocie nie potrafią się odnaleźć w czasie pokoju. Taki los spotkał trzech wojaków: sierżanta Adama Shumanna, szeregowego Solo oraz Billy’ego Wallera. Dręczeni przez wyrzuty sumienia, dramatyczne wydarzenia oraz poległych towarzyszy próbują się w tym wszystkim odnaleźć.

chwala_bohaterom1

Oparta na prawdziwych wydarzeniach „Chwała bohaterów” to reżyserski debiut Jasona Halla, który wcześniej napisał „Snajpera” Clinta Eastwooda. Ale co innego jest pisać scenariusz, a co innego jest prowadzić aktorów oraz nadzorować kwestie techniczne filmu. Do tego sam temat, czyli powrót weteranów z syndromem stresu pourazowego, wydaje się być dość ogranym. Chłopaki są tak naprawdę zdani na siebie, bo państwo kompletnie nie wie, co z nimi zrobić. Nie dlatego, że nie ma ośrodków czy terapii, tylko że takich jak oni są tysiące i brakuje miejsc. Do tego masa papierków oraz bardzo długi czas oczekiwania powoduje, że są oni zdani tylko na siebie. Tłumione emocje, poczucie bezradności, niekontrolowane wybuchy agresji, próby samobójcze, uzależnienie od narkotyków – wyjścia są tylko dwa: pójście na kolejną turę albo śmierć.

chwala_bohaterom2

Reżyser konsekwentnie buduje ciężki, wręcz depresyjny klimat, pełen mrocznych demonów z jakimi muszą pokonać nasi bohaterowie. Jak się odnaleźć w takim piekle? Czy jest szansa na przełamanie? Tłumienie oraz wypieranie, próba rozmowy – tylko jak opowiedzieć o czymś tak przerażającym jak śmierć czy poczucie odpowiedzialności za czyjś stan zdrowia? Są takie momenty, gdy nasi bohaterowie nagle eksplodują czy są  w stanie „zawieszenia” i wtedy chwytają za gardło. Tak samo jak wojenne retrospekcje. Nawet jeśli ten temat był już wykorzystywany o wiele lepiej i sugestywniej (choćby w „Hurt Locker”), to nadal potrafi poruszyć opowieściami o walce z tym klinczem.

chwala_bohaterom3

Udało się zebrać zdolnych aktorów, którzy w sporej części byli mi nieznani. Wyjątkiem od tej reguły jest Miles Teller w roli sierżanta Shumanna, który potwierdza swoją świetną dyspozycję. Pozornie sprawia wrażenie zwykłego, normalnego faceta, jednak drobne gesty oraz spojrzenia pokazują pewne tłumione emocje. W podobnym tonie swoją postać prowadzi Beulah Koale, czyli cierpiący na zaniki pamięci Solo (scena wybuchu gniewu jest niesamowicie sugestywna) oraz Haley Bennett (żona sierżanta), próbująca dotrzeć do swojego męża i pomóc mu.

Bardzo przyzwoity dramat psychologiczny z wojną w tle – bardzo gorzki, z ciężkim klimatem oraz mocnym aktorstwem. Nawet jeśli nie opowiada niczego nowego w kwestii powrotu wojaków do domu, ma kilka trzymających za gardło scen.

6,5/10 

Radosław Ostrowski