Samson

Filmów o wojnie powstawało i nadal powstaje dużo. Bo taki temat można przedstawić na wiele sposobów: od rekonstrukcji działań żołnierzy przez sceny batalistyczne aż po psychologiczne portrety ludzi, będących mimowolnymi świadkami tych wydarzeń. I tą ścieżkę w 1961 roku wybrał Andrzej Wajda realizując „Samsona”. Film oparty na powieści Kazimierza Brandysa, której bohaterem jest Jakub – młody Żyd, który przed wojną trafia do więzienia za zabójstwo. To były czasy, kiedy Żydów traktowano jako gorszych, mieli swoje osobne ławki, a ponoszący się ONR pokazywał swoją wielką miłość do tego narodu. Ale potem wybucha wojna, przynosząca osobom pochodzenie semickiego getto oraz nikłą szansę przetrwania. Ale dzięki zbiegowi okoliczności udaje się bohaterowi uciec i to staje się dla niego największą udręką, wyrzutem sumienia. W końcu Żydzi mają wpisane cierpienie w swoim DNA, prawda?

samson1

Wajda jest tutaj zaskakująco oszczędny, bardziej spokojny, bardzo kameralny, wręcz teatralny w formie. „Samson” jest dramatem człowieka, który nie ma absolutnie żadnego wpływu na swoje życie, a jego jedyną winą było urodzenie się jako Żyd. Trudno tutaj mówić o intrydze, bo to klasyczny snuj z bohaterem przechodzącym z miejsca do miejsca, gdzie każdy – wbrew jego woli – próbuje mu pomóc. A on chce umrzeć, tak jak pozostali z jego narodu, bo nie miał innego wyboru, bo inaczej nie umie funkcjonować. Kolejne osoby, w szczególności kobiety (Lucyna oraz siostrzenica Maliny) są nim zauroczone tak bardzo, że nie chcą bez niego żyć, dopuszczają się nawet kłamstw wobec rzeczywistości.

samson2

Mimo dobrej realizacji – świetne, czarno-białe zdjęcia, solidna scenografia oraz kilku mocnych scen (chowanie zmarłych, widok zniszczonego getta z ofiarami czy rozmowa ze zmarłymi) „Samson” działa miejscami bardzo usypiająco. Niemal brakuje napięcia, poczucia zagrożenia, chociaż doceniam fakt uniknięcia patosu czy przeładowania symbolami, jednak brakuje tutaj jakiegoś zaangażowania, by ruszyły mnie losy Jakuba (porządny Serge Marlin, mówiący głosem Władysława Kowalskiego). Chociaż aktorzy robią, co mogą (najbardziej Alina Janowska oraz Elżbieta Kępińska), to jednak nie byłem w stanie wejść w ich skórę oraz ich zrozumieć.

samson3

Nie dziwię się, że o „Samsonie” pamięta niewielu kinomanów, zaś sam Wajda nie był do końca zadowolony. Dotyka kwestii Holocaustu i antysemityzmu, jednak brakuje w tym wszystkim zaangażowania, pazura, a sam temat wydaje się spłaszczony.

6/10 

Radosław Ostrowski

Sobibór

Obozy koncentracyjne są miejscami, gdzie toczyły się najgorsze rzeczy, jakie człowiek może zrobić drugiemu człowiekowi. Czy była szansa na wyrwanie się stąd? Tylko, że czasem za to mogli zapłacić inni swoim życiem. Tak było w Sobiborze, gdzie szansa ucieczki była niemożliwa, bo teren był zaminowany, a za każdą ucieczkę zabijano co dziesiątego więźnia. Ale pojawia się szansa, gdy trafia do obozu pułkownik Aleksander Peczarski, który postanowił zorganizować ucieczkę wszystkich.

sobibor3

Tą historię postanowił opowiedzieć Konstantin Chaberski, który także zagrał Peczarskiego. Jednak sam film toczy się bardzo spokojnie i zaczyna się klasycznie. Sama historia to przede wszystkim normalne funkcjonowanie obozu: od zagazowywania przez wybieranie co cenniejszych przedmiotów aż do coraz bardziej barbarzyńskiego traktowania. Można odnieść początkowo wrażenie pewnego chaosu, bo jest wiele postaci, które nie zostają do końca wyraziście zarysowane. I ten zero-jedynkowy podział bohaterów może wydawać się dość męczący, wywołując kompletną dezorientację, przez co trudno nawiązać emocjonalną więź z kimkolwiek. Wiadomo, że Niemcy tutaj są źli, okrutni, zaś Żydzi są cierpiącymi ofiarami – bardzo cichymi oraz pokornymi. Jest jeszcze Peczarski, prześladowany przez poprzednią nieudaną akcję z Mińska. Niby widzieliśmy to już wszystko, ale im bliżej finału, tym bardziej film zaczyna zyskiwać na kolorach (mimo stonowanej warstwy wizualnej).

sobibor1

Reżyser nie boi się pokazywać drastycznych scen, pewnego psychicznego znęcania się nad więźniami. Symbolicznie pokazuje to bardzo długa sekwencja imprezy w obozie, gdzie strażnicy oraz oficerowie wykorzystują więźniów do czegoś w rodzaju wyścigu rydwanów, a gdy „koń” pada zostaje zastrzelony. Także sama finałowa scena ucieczki oraz mordu na katach, trzyma mocno za gardło. I to nie tylko z lejącej się posoki, ale też pokazania, jakie czasem spustoszenie ten mord dokonuje w ludzkiej psychice. Jest mięsiście, ostro, z obowiązkowym slow-motion na koniec.

sobibor2

O aktorstwie chciałbym powiedzieć coś sensownego, bo tu w zasadzie postaci nie ma. Jedynie Chaberski w roli Peczarskiego wydaje się najbardziej intrygującym bohaterem. Pewnym kontrastem jest Christopher Lambert w roli szefa obozu, który jest tutaj wyjątkowo blady (niczym trup), zmęczony oraz bardzo demoniczny. Jednak jest to dość mocno przerysowane – reszta postaci zlewa się w jedną masę, pozbawioną charakteru, przez co trudno się na kimkolwiek skupić.

Sam film może działać jako edukacyjny materiał, pokazującym jedną z najbardziej spektakularnych ucieczek w historii II wojny światowej. Szkoda, że nie potrafi mocniej z tego wycisnąć, by wyjść ponad przeciętność.

5/10

Radosław Ostrowski

The Wall

Irak, rok 2007, czyli czas powolnego końca wojny. Przynajmniej dla Amerykanów, zaczynających się wycofywać. I nagle dwóch żołnierzy (sierżant Allen oraz sierżant Matthews) ma zbadać okolicę, gdzie doszło do ataku snajperskiego. Jednak cała zabawa zaczyna się, gdy Matthews mocno obrywa, zaś Isaac próbując mu pomóc zostaje zraniony, traci wodę i chroni się przed ostrzałem do bardzo cienkiego muru. Zaś przeciwnik zaczyna z nim prowadzić rozmowę.

the_wall1

Po opisie można stwierdzić, że nie będzie to klasycznie rozumiany film wojenny. Mamy bardzo ograniczoną przestrzeń, dwie postacie oraz jeden głos, którego posiadacza nigdy nie zobaczymy. Podobnie jak „Mina”, to bardzo kameralny dramat psychologiczny, gdzie dwaj antagoniści prowadzą ze sobą grę w kotka i myszkę. Co gorsze, nie wiadomo skąd może paść strzał decydujący o życiu lub śmierci. Tym bardziej zaskakuje fakt, że „The Wall” wyreżyserował Doug Liman – reżyser takich filmów jak „Tożsamość Bourne’a” czy „Na skraju jutra”. Bardzo surowy film, gdzie napięcie ma budować tylko i wyłącznie rozmowa dwóch postaci, co zmusza do o wiele większego wysiłku niż klasycznego thrillera. Powoli zaczynamy odkrywać pewne zdarzenia z życia Allena, z kolei próby wyrwania się z klinczu oraz dopadnięcia snajpera potrafią zaangażować i trzymają w napięciu (zdobycie radia), chociaż ja już chyba widziałem zbyt wiele tego typu produkcji, by dać się bardziej wciągnąć.

the_wall2

Wrażenie robi za to bardzo surowa realizacja, bez fajerwerków, bez muzyki, z długimi ujęciami. Dialogi potrafią zaskoczyć i przypominają, że wojna nie tylko jest bardziej skomplikowana niż się na pierwszy rzut oka, ale też pozbawiona jakiegokolwiek sensu, co pokazuje dosadne zakończenie. Tylko, że to zakończenie łatwo przewidzieć, co psuje dobre wrażenie, jakie robi Liman przez ¾ filmu.

Za to bardzo dobrze wypada aktorstwo. Kolejny raz zaskakuje Aaron Taylor-Johnson, pokazując osaczonego, zmęczonego żołnierza, który coraz bardziej próbuje się odnaleźć w tej niekomfortowej sytuacji. I ta rola przyciąga uwagę. Podobnie jest z całkiem niezłym Johnem Ceną, którzy tworzy naprawdę sympatyczną kreację. A może to wynika z faktu, że nie mówi zbyt wiele i leży na ziemi ranny. 😉

„The Wall” mnie bardzo zaskoczył i nie okazał się straconym czasem, chociaż wymaga większej cierpliwości, nie jest efekciarski i w żaden sposób widowiskowy. Liman pokazuje troszkę inną twarz, co może być wielką niespodzianką.

6,5/10 

Radosław Ostrowski

Ryś

Małe miasteczko gdzieś podczas II wojny światowej. Tutaj życie płynie w miarę spokojnie, a wszystko poznajemy z perspektywy młodego wikarego, księdza Konrada. Musi tez pełnić funkcję proboszcza, który został wcześniej aresztowany. I to właśnie do niego zgłasza się niejaki ”Ryś” – młody partyzant. Prosi księdza o rozgrzeszenie, bo musi wykonać wyrok śmierci na stelmachu Alojzie, który dopuszcza się zdrady. Duchowny nie jest przekonany i próbuje najpierw wybadać sprawę.

rys1

Kolejny przykład filmu wojennego, gdzie samej wojny tutaj nie widać. Niby toczy się gdzieś w tle, sporadycznie pojawią się Niemcy w mundurach, jakieś strzały w tle. Można odnieść wrażenie, że wojna to jakieś wydarzenie gdzieś tam, strasznie odległe. Ale dla Stanisława Różewicza to tło jest pretekstem do dyskusji o odpowiedzialności. Nie tylko za swoje czyny, bo to oczywiste, lecz także za innych ludzi, co w przypadku księdza jest bardzo istotne. Tylko, że ten duchowny wydaje się jakby nieobecny. Sytuacja zmusza go do bycia przywódcą, jednak Konrad (intrygujący Jerzy Radziwiłowicz) sprawia wrażenie bardzo zamyślonego, jakby nieobecnego, oderwanego od rzeczywistości (oniryczne, czarno-białe sceny). Ciągle jest sprowadzony przez gosposię (świetna Ryszarda Hanin) na ziemię, która wydaje się bardziej doświadczona życiowo.

rys2

Ale reżyser obiecuje też pewną intrygę związaną z wyrokiem na stelmacha oraz postacią „Rysia”. I tutaj najmocniej wybija się kwestia odpowiedzialności. Bo, bez względu na okoliczności, morderstwo pozostaje morderstwem. Ta kwestia wręcz filozoficzno-metafizyczna wybija się na pierwszy plan, zaś tajemnica związania z „Rysiem” każe rozpatrywać ten wątek jako próbę, kuszenie księdza. Więcej nie mogę zdradzić, bo bym zepsuł wiele, zaś reżyser zachowuje wiele subtelności i niedopowiedzeń przez bardzo długi czas (aż do finału, wykładając wszystkie karty). Po drodze pokazując wiele pięknych kadrów przyrody, zmieszanych z pewną surowością. Także scenografia (ze szczególnym wskazaniem na budynek kościoła) robi piorunujące wrażenie.

rys3

Także aktorsko jest więcej niż dobrze. Poza wspomnianym Radziwiłowiczem, fantastycznie wypada Piotr Bajor w roli tajemniczego Rysia – młodego, wyglądającego niewinnie młodzieńca, podporządkowanemu rozkazom. Ale w jego zachowaniu (zwracanie się bezpośrednio per ty do księdza czy niemal przerażający śmiech) jest coś tajemniczego, zagadkowego, zmuszającego do szukania drugiego dnia. Podobnie naznaczony tajemnicą jest Alojz (Franciszek Pieczka, który znowu potwierdza klasę) – wycofany, trzymający się z daleka, mówiącego nie wprost wiele rzeczy.

Choć tytuł może kojarzyć się z kontynuacją „Misia”, Różewicz pokazuje wojnę z perspektywy bardziej kameralnego dramatu, skupiającego się na psychologicznych rozterkach młodego duchownego, mierzącego się z poważnymi dylematami. Choć nigdzie się nie spieszy, a miejscami wręcz kontempluje, nuda jest tu kompletnie nieznana.

7/10

Radosław Ostrowski

Trzecia część nocy

Rok 1939, czyli czas, kiedy wybucha wojna. A dla Michała okres ten zaczyna się bardzo okrutnie, bo traci swoją żonę i dziecko. Ze swojego dworku przenosi się do Lwowa, gdzie przebywa z ojcem-skrzypkiem. Mężczyzna decyduje się dołączyć do konspiracji, ale przed znalezieniem kontaktu, o mały włos nie zostaje schwytany przez Niemców. Podczas ucieczki ukrywa się w mieszkaniu kobiety rodzącej dziecko, zaś jej mąż zostaje postrzelony i aresztowany. W tym czasie Michał zaczyna pracować jako karmiciel wszy.

3_czesc_nocy1

Jak na jakiś czas pojawiają się twórcy, których bardzo trudno zamknąć w jakiekolwiek szufladki. Kimś takim na pewno był Andrzej Żuławski, co pokazał już w swoim debiucie. „Trzecia część nocy” to kino takie, jakiego wtedy (i myślę, że nawet i teraz) mało kto doświadczył. Opierając na doświadczeniach swojego ojca, pokazuje okres okupacji z zupełnie innej perspektywy. Nie będzie tu żadnego heroizmu, bohaterstwa, tylko ludzie próbujący żyć w tym nieludzkim świecie. Aby przetrwać pracują jako karmiciele, by utrzymać swoje rodziny oraz siebie. A jednocześnie Żuławski decyduje się rzucić nas wszystkich w kompletną otchłań, bo jest to bardzo wymagające, hermetyczne kino. Dlaczego? Bo jest to dramat psychologiczny, gdzie nie wiadomo co jest realistycznym zdarzeniem, a co oniryczną wizją spowodowaną karmieniem i jego skutkami ubocznymi. Czy kobieta, o którą chce zadbać Michał naprawdę jest podobna do zmarłej żony czy to kolejne urojenie? A może to jest szansa na odkupienie i przeżycie drugi raz tego samego, tylko że lepiej?

Sam film próbuje być dramatem, filozoficznym traktatem oraz wizją tego czasu jako spełnionej apokalipsy. I chce postawić pytania o to jak żyć, jak się odnaleźć oraz jaką przyjąć postawę: oprzeć się na zdrowym rozsądku czy poczuciem obowiązku mimo wszystko. A gdzieś nad tym wszystkim znajduje się oko Boga, które przygląda się temu wszystkiemu. Dla wielu problemem mogą być dialogi, które wydają się bardziej deklaracjami, wywodami do dyskusji (scena karmienia wszy, gdzie bohaterowie rozmawiają o książkach), rozmowami o Bogu. To może wielu odrzucić.

3_czesc_nocy2

Sama realizacja budzi ogromne uznanie: od bardzo dynamicznie sfotografowanych scen pościgów (Witold Sobociński) przez mocno psychodeliczną muzykę Andrzeja Korzyńskiego, gdzie słyszymy gitarę elektryczną i tybetańskie chóry aż po wręcz naturalistycznie prezentowane sceny przemocy, karmienia czy porodu. Wiele razy będziecie chcieli odwrócić wzrok, zaś zakończenie zryje głowę. Także aktorstwo w stylu Żuławskiego – rozpędzona gadanina (zaskakujący Leszek Teleszyński), balans na granicy obłędu (tutaj bryluje Małgorzata Braunek), dziwaczny stan transu, jakiego nie da się opisać słowami.

Mimo ponad 45 lat, „Trzecia część nocy” pozostaje magnetyzującym doświadczeniem, nawet jeśli nie wszystko jest od razu jasne i trzeba sobie w głowie poukładać. Porażające, obłędne, tajemnicze, wręcz hipnotyzujące kino, ale dla ludzi odważnych i mocnych nerwach.

8/10

Radosław Ostrowski

Azyl

Kiedy wydaje się, że już niczego nowego w temacie Holocaustu nie da się opowiedzieć, pojawiają się goście zza Wielkiej Wody. Oni potrafią wyciągnąć historie ludzi, pomagających w ukrywaniu Żydów podczas tych barbarzyńskich czasów II wojny światowej. Takimi ludźmi byli też Antonina i Jan Żabińscy – właściciele warszawskiego zoo, gdzie ukryło się ponad 300 osób. O nich opowiada „Azyl” Niki Caro.

azyl1

Sam film jest przykładem solidnego rzemiosła, zrobionego wręcz od linijki. Sam początek, czyli działalność zoo przed wojną wygląda wręcz sielankowo, zwierzęta wyglądają pięknie, a czas mija bardzo przyjemnie. Tylko, że potem wybucha wojna, zoo nie jest potrzebne w swojej pierwotnej formie, zwierzęta są zabijane, a świat staje się coraz bardziej brudny. Tylko, że reżyserka nie próbuje zbyt mocno zarysowywać tła – okupacyjna rzeczywistość do Żabińskich wchodzi bardzo rzadko: bombardowanie na początku, stworzenie magazynu czy hodowla świń. Jednak najważniejsza jest jedna decyzja: wyciąganie ludzi z getta, nadanie im nowej tożsamości, ukrywanie w domu (sygnałem była grana muzyka na fortepianie) oraz wywóz poza miasto. Dla mnie jednak problemem było to, że twórcy zrobili ten świat tak zero-jedynkowy, jakbyśmy oglądali czytankę dla szkół: Polacy są tutaj dobrzy i wykształceni, zaś Niemcy to barbarzyńscy brutale. I wiem, że takie przykłady na pewno można łatwo znaleźć, zaś potencjalne konflikty (dość trudna relacja Żabińskich z dr Lutzem, głównym zoologiem Rzeszy) są pokazane w sposób bardzo uproszczony, wręcz skrótowy. Okupacyjna Warszawa, choć robi wrażenie detalami (przedmioty z epoki, plakaty na ulicach), to jednocześnie wydaje się on bardzo sterylny, „czysty”. Brakowało mi poczucia zagrożenia i tego, że jest wojna.

azyl2

Nie oznacza to jednak, że „Azyl” jest kompletnie nudny. Ma kilka bardzo mocnych scen jak choćby wątek związany z pobitą oraz zgwałconą dziewczynką, którą udaje się ukryć (Urszula), walki powstańcze, pożegnanie dr Korczaka czy zabijanie zwierząt przez wojsko, niemniej to za mało by mówić o angażującym dziele. Do tego jeszcze ten język angielski, który może niektórych kłuć.

Niemniej film ma jeden, wyrazisty element – Jessikę Chastain, która dźwiga cały ten film na swoich barkach. W jej interpretacji Żabińska jest z jednej strony bardzo silną, zdeterminowaną kobietę, z drugiej bardzo delikatną, wystraszoną (zwłaszcza w scenach z Lutzem – niezawodny Daniel Bruhl). Scena rozmowy z Urszulą, rozmowy z mężem czy bardzo mocny finał zapadają bardzo w pamięć. Kolejny przykład one man show.

azyl3

Mimo tych wad cieszy mnie, że ten film powstał. Szkoda, że ten film nie został zrobiony przez nas. Chociaż być może nie byłby lepszy od tego standardu made in Hollywood, ale tego się nie dowiemy. Zaledwie poprawna robota.

6/10

Radosław Ostrowski

Machina wojenna

Wojna nigdy się nie zmienia. Zawsze była kreowana przez polityków oraz wojskowych, marzących o glorii i chwale, zaś dla cywili oraz zwykłych żołnierzy ma tyle sensu, co szukanie min za pomocą patyka. Kimś takim był generał Glen McMahon – wojskowy idealista, który ma dowodzić wojskami koalicji w Iraku, podczas 8 roku trwania wojny. Tylko, czy ona jeszcze ma sens?

Produkcja Netflixa z zeszłego roku zrobiła spory szum i to z kilku powodów. Film Davida Michoda, twórcy „Królestwa zwierząt” oparty jest na książce dziennikarza Rolling Stone, Michaela Hastingsa o generale Stanleyu McCrystalu oraz jego świcie. Autor parę tygodni po publikacji zginął w niejasnych okolicznościach, generał został zdymisjonowany i przeszedł na emeryturę, zaś członkowie jego świty pełnią ważne funkcje w Białym Domu. Do tego udało się zaangażować Brada Pitta do głównej roli, a także był producentem całości. W założeniu miała to być satyra na wojskowe myślenie, które jest bardzo mocno oderwane od rzeczywistości, że już bardziej się nie da. Wszelkie rozmowy z urzędnikami (zwłaszcza wiceprezydentem), konferencje prasowe czy innymi wojskowymi, nie potrafiącymi zrozumieć całej nowej filozofii z jednej strony potrafią rozśmieszyć. Z drugiej strony im dalej w las, tym bardziej ten śmiech zaczyna tkwić w gardle.

machina_wojenna1

Reżyser miesza tutaj poważne momenty z bardziej groteskowymi wydarzeniami. Kolejne wizyty w prowincji mające przekonać lokalnych ludzi, że jesteśmy tutaj jako pomocna dłoń (czemu hodują konopie zamiast bawełny) czy z żołnierzami z innych baz potrafią uderzyć. Tak samo jak wizyty u ciągle chorującego prezydenta Karzaja, uświadamiającemu dowódcy, iż jest on jedynie marionetką. Jednak prawdziwy dramat widzimy podczas akcji żołnierzy, gdzie dochodzi do strzelaniny i giną cywile. Przez cały czas przewija się tutaj jedno pytanie: jaki jeszcze sens ma wojna w Iraku? Wojna, gdzie nie da się rozpoznać wroga, bo nie nosi munduru, gdzie mieszkańcy kraju traktują obcych jako wrogów. Wojny skazanej na przegraną z powodu braku postępów. Wniosek ten dobitnie wchodzi podczas sceny, gdzie generał próbuje przekonać innych do wysłania kolejnych wojsk i dochodzi do przepychanki z niemiecką polityk (świetna Tilda Swinton) oraz w bardzo gorzkim finale, gdzie dochodzi do zmiany dowódcy, pozostawiając ten sam pierdolnik bez zmian.

machina_wojenna2

Jak sobie poradził Brad Pitt w roli generała-idealisty? Trzeba przyznać, że wykonał świetną robotę, chociaż widać szarżowanie. McMahon może i początkowo wydaje się trepem z wielkim oddaniem dla sprawy, czyli zbyt wielkim optymizmem. Trudno jednak traktować go tylko jako nieodpowiedzialnego błazna, bo oddanie dla sprawy jest dla niego bardzo poważną kwestią. Pod koniec było mi zwyczajnie żal człowieka, podejmującego się niewykonalnego zadania, który robi dobrą minę do złej gry, chociaż wątek żony tylko liźnięto (Meg Tilly). Zwłaszcza, jak ma za wsparcie ludzi z buzującym testosteronem jak Greg Pulver (mocny Anthony Michael Hall), rozgadany PR-owiec Matt Little (solidny Topher Grace) czy Pete Duckman (Anthony Hayes). Nie sposób też nie wspomnieć o Benie Kingsleyu (prezydent Karzaj) czy Willu Poulterze (sierżant Ortega), dodających pewnego smaczku.

machina_wojenna3

„Machina wojenna” to mieszanka naprawdę ostrej i gorzkiej satyry z bardzo poważnym dramatem oraz niewesołymi wnioskami. Amerykanie kolejny raz przedstawieni są jako zbawcy, którzy przynoszą tylko więcej zamieszania niż pomocy, przez co sami obywatele mogą się mocno wkurzyć. Jednak ich samych prawda dawno przestała obchodzić, inaczej nie próbowali by dalej zbawiać świata.

7/10

Radosław Ostrowski

Łódź ratunkowa

Trwa wojna. Cywilny okręt pasażerski zostaje zatopiony przez U-Boota. Niektórzy pasażerowie przetrwali na szalupie ratunkowej: dziennikarka Constance Parker, przedsiębiorca Rittenhouse, trzech członków załogi, pielęgniarka oraz kobieta z dzieckiem. Szanse na przedostanie się do innego statku czy Bahamów (pierwotny kurs statku) są praktycznie niewielkie. Wtedy zostaje wyciągnięty rozbitek z zatopionego U-Boota, który później okazuje się kapitanem.

lodz_ratunkowa1

Troszkę mniej znany film Alfreda Hitchcocka zrealizowany w czasie II wojny światowej. Sam pomysł jest prosty, bo mamy zwykły ludzi oraz tajemniczego Niemca, o którym nie wiemy zbyt wiele. Nie wiemy, czy można mu zaufać. Do tego jeszcze mamy bardzo ograniczoną przestrzeń oraz wiele konfliktów z powodu pozycji społecznych. Pasażerowie próbują sami podjąć decyzję, ale też nie wiedzą jak postąpić z “obcym” pasażerem. Zaufać mu, pozbyć się go czy może zwyczajnie ignorować. To potrafi zbudować napięcie, wynikające ze zderzenia postaw. Jeden z ocalonych ma gangrenę na nodze, umiera dziecko, zaś nasza reporterka zaczyna tracić kolejne przedmioty (maszynę do pisania, aparat z filmem czy bransoletkę), co jest źródłem humoru. Reżyser zaczyna odkrywać coraz kolejne fragmenty z życia bohaterów, podkręcając kolejne konflikty oraz prowokując do pytań o człowieczeństwo i ludzkie odruchy w walce o przetrwaniu.

lodz_ratunkowa2

Hitchcock bardzo sprytnie ogrywa ograniczoną przestrzeń, wykorzystując często zbliżenia na twarze oraz montaż. Dialogi nie są pozbawione drobnych docinków, ale też nie brakuje czynników wewnętrznych w postaci burzy, ograniczonej ilości prowiantów czy pojawienia się ostrzału. Nie brakuje kilku zaskoczeń, zaś postawa ocalonych wobec Willy’ego – nawet jak na rok produkcji – była dość zaskakująca oraz potrafi uderzyć. I ta postawa potrafi zmusić do zastanowienia nawet teraz.

lodz_ratunkowa3

Za to nadal broni się świetnym aktorstwem, mimo upływu lat, tworząc bardzo wyraziste postacie. Trudno wymazać z pamięci zadziorną, cyniczną, troszkę skupioną na siebie Parker (Tallulah Bankhead), lewicującego macho Kovaca (John Hodiak), poczciwego Gusa Smitha (William Bendix) oraz bardzo zagadkowego Willy’ego (Walter Slezak) – z jednej strony dość poczciwy i budzący sympatię (operacja na Gusie, orientacja w terenie), ale jego motywacja pozostaje dość niejasna. I ta postać skupia najwięcej uwagi.

“Łódź ratunkowa” jest angażującym dreszczowcem w czasach wojennych. Intryga wciąga, postacie zapadają mocno w pamięć, nie brakuje odrobiny humoru, zaś zakończenie prowokuje do rozmyślań. Mimo lat, godnie się starzeje, a postawa bohaterów parę razy zaskakuje.

7/10

Radosław Ostrowski

Pierścionek z orłem w koronie

Rok 1944. Kiedy wybucha powstanie, dowódcą jednego z plutonów pozostaje młody chłopak Marcin. Z całego plutonu przeżyła ledwie garstka chłopaków, a po upadku rozkazuje ocalonym zdjąć mundury i w cywilu opuścić miasto. Dowódca jest ranny, a jego dziewczynę Wisię zabierają własowcy. Po powrocie do zdrowie kontaktuje się z nim były dowódca, major Steinert. Chce przekonać Marcina do członkostwa w organizacji NIE, ale odmawia. Nawiązuje kontakt z byłym żołnierzem AL – Tadeuszem Śliwą z PPR.

pierscionek1

Andrzej Wajda tym filmem wraca do tematyki świata powojennej Polski. „Pierścionek” zaczyna się od mocnego uderzenia i krótkich scen z Powstania Warszawskiego. Widzimy beznadziejną walkę z Niemcami oraz coraz bardziej gasnący zapał do walki. A jednocześnie zaczynamy obserwować zagubienie młodych ludzi i całego środowiska AK, próbującego się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Świecie zdominowanym przez komunistów, gdzie dawni bohaterowie są uważani za wrogów ojczyzny, zaufanie jest towarem deficytowym i nie wiadomo, kto tak naprawdę jest kim. Kłamstwo i podstęp stało się elementem prowadzenia gry – gdzie Historia śmieje się z naszego poczucia obowiązku oraz mechanizmów, na które nie mamy żadnego wpływu. Reżyser z jednej strony pokazuje naiwność oficerów AK, którzy – z różnych powodów – są przywiązani do wydawałoby się bezsensownych wartości, przekonani o gwarancjach Zachodu, ale też pokazuje bezsensowność jakiejkolwiek decyzji. Czy pozostaniesz po swojej stronie czy spróbujesz pójść na pakt z diabłem (współpracę z Sowietami), zawsze poniesiesz klęskę.

pierscionek2

Cała intryga jest tutaj mocno zawikłana – współpraca Marcina z tajemniczym porucznikiem Kosiorem, wywóz żołnierzy AK na Syberię, wreszcie próby dotarcia do dowództwa podziemia. Wajda bardzo gorzko pokazuje ten beznadziejny czas. Ale to wszystko wydaje się jednocześnie bardzo teatralne – w scenach dominują dwie, trzy postacie, wszystko oparte jest na sporej ilości dialogów, czasami wręcz przeładowany. Nie brakuje scen zbiorowych jak wywiezienie AK-owców z peronu kolejowego, ale nie ma ich zbyt wiele. Wajda wydaje się troszkę wycofany i miejscami zwyczajnie nudzi, spowalnia, a dla osób nieznających historii Polski wyda się zbyt nieczytelny.

pierscionek3

„Pierścionek” za to może pochwalić się świetną obsadą, która wyciska soki. Bardzo dobrze radzi sobie debiutujący wówczas Rafał Królikowski. Marcin w jego wykonaniu to zagubiony, zgorzkniały człowiek, który stracił wiarę w swoich dowódców. Próbuje się odnaleźć i na własną rękę zrozumieć działania nowej władzy, jednak każda próba kończy się klęską. Całość bezczelnie kradnie rewelacyjny Cezary Pazura jako porucznik Kosior. Pozornie wydaje się troszkę dowcipnym, balansującym między powagą a zgrywą, wojskowym. Ale tak naprawdę to bardzo bezwzględny i zabójczo skuteczny ubek, bardzo łatwo rozgryzający swoich rozmówców (scena „przesłuchania” Marcina, w którym pozbawia go złudzeń wobec pomocy Zachodu), przez co jest strasznie nieprzewidywalny. Równie świetny jest Mirosław Baka (Tadeusz Śliwa), który magnetyzuje swoimi kwestiami.

pierscionek4

„Pierścionek” dla Wajdy jest próbą rozliczenia się zarówno z mitem Armii Krajowej, jak i polemizuje z samym sobą. Stąd obecność sceny z „Popiołu i diamentu” (tej z płonącymi kieliszkami), gdzie też podejmowane były kwestie nowego świata w latach 1944-45. Jednak tamten film miał większą siłę rażenia, ale film z 1992 roku miał kilka mocnych scen.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Zgoda

Rok 1945, wojna powoli zmierza ku końcowi. Gdzieś na Śląsku Urząd Bezpieczeństwa na terenie dawnego obozu pomocniczego (tytułowa Zgoda w Świętochłowicach) dla Auschwitz, powstaje obóz pracy dla zdrajców narodu (Niemców, Ślązaków, sprzedajnych Polaków oraz osób niewygodnych dla władzy). Tutaj trafiają dawni przyjaciele sprzed wojny: Erwin (więzień) oraz Franek (strażnik), a ich motywacją jest miłość do kobiety, także przebywającej w obozie (Anna).

zgoda1

Debiutujący reżyser Maciej Sobieszczański postanowił opowiedzieć historię kompletnie nieznaną oraz bardzo niewygodną dla nas. Akcja znajduje się w takim momencie zawieszenia między starym porządkiem, który jeszcze nie minął, a brutalnie wchodzącym nowym rozdziałem. Już na sam początek dostajemy starą fotografię naszych bohaterów, co narzuca nam pewną relację między nimi. Ale opowieść poznajemy z perspektywy Franka, który chce pracować w obozie, by uwolnić swoją ukochaną. Ale to nie będzie takie proste zadanie. Historia tego trójkąta jest dość ograna i w zasadzie łatwo można przewidzieć ciąg dalszy. Ciekawsze było jednak dla mnie tło, czyli czas, gdy zwycięzcy (Polacy) postanawiają się zemścić na Niemcach. Bo zabili ojca, męża, przyjaciela, narzeczoną, bo są źli. A fakt, że komendant jest Żydem, jeszcze bardziej podsyca tą nienawiść. Dawna przyjaźń staje się balastem, a liczy się tylko i wyłącznie przetrwanie lub upodlenie drugiej strony. Tylko, że to całe tło jest ledwo liźnięte, a reżyser próbuje skupić się na tym miłosnym trójkącie.

zgoda2

Przeżyłbym to, gdyby nie jeden istotny szkopuł: o samych bohaterach nie wiemy zbyt wiele. Nie są zbyt mocno zarysowani, a jest psychologiczne portrety nie do końca przekonują. Surowa forma (śladowe dialogi, długie kadry oraz kamera wręcz przyklejona do bohaterów) bardzo przeszkadza wejść w ten świat, choć jest kilka sugestywnych scen jak nocne upokorzenie Niemców z okazji zakończenia wojny (padnij, powstań na golasa). I to buduje bardzo mroczny, niepokojący klimat. Z drugiej strony scenariusz ma bardzo luźną konstrukcję składającą się ze scenek, niekoniecznie mających ciąg przyczynowo-skutkowy. Przez co „Zgoda” (pora paroma momentami) większość czasu mnie nużyła.

zgoda3

Nawet aktorzy nie są w stanie wycisnąć wiele ze swoich postaci, by uczynić je pełnokrwistymi bohaterami. Problem sprawia nasz główny bohater Franek (nieznany Julian Świeżewski), czyli młody, naiwny chłopak, próbujący uwolnić swoją miłość, a jego przemiana z ofiary w kata jest zbyt gwałtowna, za szybka i nie kupuję tego. Pozostałe czubki tego trójkąta (Zofia Wichłacz oraz Jakub Gierszał) dają sobie radę, ale materiału do grania nie mają zbyt wiele – brakuje głębszego poznania tych bohaterów, przez co trudno nawiązać emocjonalną więź. Z drugiego planu bardziej wybija się Danuta Stenka (matka Franka) oraz Wojciech Zieliński (komendant), ale to za mało.

„Zgoda” mogła być mocnym, trzymającym za gardło dramatem o miłości w czasach wręcz Apokalipsy. Ale cała para poszła w gwizdek – szczątkowy scenariusz oraz słabo zarysowane postacie nie pozwalają się zagłębić jak mocno i zaangażować się tak, jak chcieliby tego twórcy.

5,5/10

Radosław Ostrowski