Melinda i Melinda

Dwóch nowojorskich pisarzy spiera się o to, która konwencja (komedia czy tragedia) bardziej przedstawia ludzkie losy. Obaj panowie tworzą historię młodej, znerwicowanej kobiety Melindy i przedstawiają jej losy zarówno w wersji tragicznej jak i komediowej.

melinda1

Woody Allen po raz kolejny opowiada to, co zawsze (miłość, seks, niestabilność związków, niewierność, nerwice i problemy z komunikacją), zaś tutaj konwencje przeplatają się ze sobą. Niby nie jest tutaj nic zaskakującego, nie brakuje odrobiny ironicznego humoru czy wnikliwej obserwacji, jednak trochę za mało żartu i humoru, zaś sama historia robi się coraz bardziej nudna i nużąca. Tu każdy kocha każdego, ale nie potrafi tego powiedzieć, znów mamy Nowy Jork, w którym mogło się to tylko wydarzyć. Owszem, nadal jest jazzowa muzyka i ładne zdjęcia (tym razem zrobione przez Vilmosa Zsigmonda), jeszcze kilka zabawnych żartów, ale to trochę za mało i liczyłem trochę na więcej.

melinda2

Sytuację częściowo ratują aktorzy, zaś co istotne Allen nie pojawia się w ogóle. Świetnie wypadła w roli tytułowej Radha Mitchell, która w zależności od konwencji jest femme fatale lub naiwną blondynką, ale jedno się nie zmienia – ta kobieta ma pecha w doborze facetów. Poza nią przewija się masa młodych aktorów jak Jonny Lee Miller (aktor Lee mający problemy z alkoholem), Will Ferrell (Hobie), Chiwetel Eljofor (muzyk Ellis), Amanda Peet (reżyserka Susan) czy Chloe Sevigny (Laurel).

„Melinda” jest całkiem niezłym filmem Allena, ale jednak liczyłem na coś więcej. Może i Allen opowiada to samo w kółko, jednak poniżej pewnego poziomu nie schodzi.

6/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz