Młody JR właśnie trafia do więzienia, gdzie bez wsparcia innych możesz sobie nie poradzić. Tam właśnie poznaje doświadczonego wygę Brendana Lyncha, który odsiaduje za kradzież. Weteran postanawia pomóc młodemu w pierdlu, ale jak to się mówi – nic za darmo. Po wyjściu chłopak ma pomóc Brendanowi w ucieczce oraz wziąć udział w dużym skoku.
Australijski reżyser Julius Avery miał ambicje pozostania nowym Michaelem Mannem. Przynajmniej czuć inspirację tym reżyserem mocno, ze wskazaniem na „Złodzieja”. Intryga jak zawsze ulega komplikacjom, prosty plan się sypie, a krew leje się tu czasami mocno. Problem w tym, że jest to tak wtórne i mało angażujące – łatwo przewidzieć następny ruch, finałowa konfrontacja sprawia wrażenie jakby była, bo musiała być. Kobiet tu praktycznie nie ma – poza jedną cwaniarą o imieniu Tasha. Owszem, pościgi i strzelaniny są zrobione bez zarzutu i na poziomie, jednak ani klimatu, ani napięcia to nie nakręca, choć wydaje się być wszystko na miejscu. Troszkę szkoda, bo porządnej sensacji nigdy dość.
Sytuacje próbuje ratować przyzwoite aktorstwo. Do Ewana McGregora nie można się przyczepić, gdyż ma w sobie tyle charyzmy, iż jest w stanie przekonać jako gangster. Nieźle sobie poradził za to Brendon Twaites w roli młodego wilczka z temperamentem oraz szybkim wchłanianiem wiedzy. Problem w tym, że między nimi nie ma żadnego zwarcia ani chemii, co jest niewybaczalnym błędem. Reszta obsady tak naprawdę jest tylko elementem dekoracyjnym.
Trudno odmówić reżyserowi ambicji oraz dynamicznych scen akcji, problem w tym, że „Son of a Gun” niczym nie zaskakuje i po pewnym czasie łatwo przewidzieć kolejność wydarzeń. Przed Averym jest jeszcze daleka droga do zostania mistrzem gatunku.
6/10
Radosław Ostrowski