Kochając Pabla, nienawidząc Escobara

Wydawałoby się, że po serialu „Narcos” opowiadania jeszcze raz o Pablo Escobarze jest kompletnie pozbawione sensu. I jakakolwiek próba wydaje się z góry skazana na przegraną. A jednak reżyser Fernando Leon de Aranoa postanowił podjąć się tego wyzwania, prezentując historię barona narkotykowego z perspektywy jednej z jego kochanek, dziennikarki Virginii Vallejo, która opisała to wszystko w swoich wspomnieniach.

kochajac_pablo2

Czy można tą historię nazwać ciekawą? Bo ja mam duży problem z powodu tego, czym tak naprawdę miał być? Historią miłosną, biografią kryminalnej kariery Escobara, spojrzeniem na jego życie prywatne, jak próbuje go tropić DEA? Oglądając ten film miałem takie wrażenie, jakby reżyser chciał całe dwa sezony „Narcos” upchnąć w jeden dwugodzinny film. Zamiast skupić się na jednym wątku i konsekwentnie go prowadzić cały czas, mamy tutaj kompletna sklejka wszystkiego, nie dając ani grama dużej satysfakcji. Wszystko jest tutaj tak poprzecinane, poklejone, nie do końca wyczerpując każdy wątek, który zostaje poprowadzony po łebkach. Czy dostaję coś nowego na temat Escobara? Absolutnie nie. Czy się nudziłem? Troszkę tak, bo już to wszystko znałem.

kochajac_pablo1

Niemniej udaje się reżyserowi zachować odpowiednie tempo, wywołać miejscami napięcie, a kilka scen naprawdę łapie za gardło (wizyta w lombardzie, krwawe egzekucje czy ucieczka nagiego Escobara z kryjówki pod ostrzałem). Nie mniej zabrakło mi tu czegoś poza solidne rzemiosło. Nie brakuje krwawej rzezi, bo jest tego dość sporo (ataki na policjantów i odwet), próby kariery politycznej (to szybko zostaje ucięte), rozmów z żoną, jak i perturbacji zawodowych Virginii oraz działań Secure Bloc. Jednak to wszystko (i to z tysiąc razy lepiej) było w serialu Netflixa, który wycisnął z tego tematu wszystkie możliwe soki. Nawet wykorzystanie kilku chwytliwych numerów (m.in. Santany) sprawia wrażenie wtórności.

Nawet aktorstwo wydaje się zaledwie dobre, ale wiadomo – w serialu można wycisnąć więcej z powodu większego czasu. Ale postawiono tu na bardziej rozpoznawalne nazwiska, dające tutaj radę. Javier Bardem robi wszystko, by być Escobarem i ma tyle charyzmy, by zwrócić na siebie uwagę i jest naprawdę świetny, bez popadania w przesadę, co jest dużym plusem. Także Penelope Cruz w roli lekko naiwnej dziennikarki, zakochanej w Pablito jest cholernie dobra. Blado prezentuje się przy nich Peter Sarsgaard (agent Sheppard), ale prawda jest taka, że nie miał tutaj zbyt wiele do roboty.

„Kochając Pablo” można potraktować jako wstęp do „Narcos”, który jest absolutnie zajebisty i zachwyca szczegółowością oraz rozmachem realizacyjnym. W innym przypadku może się poczuć bardzo rozczarowani i znudzeni.

6/10

Radosław Ostrowski

Dodaj komentarz