Wiek XX

Akcja tego epickiego fresku zaczyna się w roku 1901, gdzie na wsi żyły dwa rody – panów (Berlinghieri) i chłopów (Dalco). Otóż w obydwu tych rodzinach, tego samego dnia rodzą się chłopcy, Alfredo i Olmo. Jako dzieci zaczynają spędzać ze sobą wiele czasu, jednak jako dorośli ludzie muszą wejść w narzucone im role społeczne – Pana i chłopa.

wiek_XX_1

Bernardo Bertolucci bardzo zaskakuje, gdyż tym razem zrobił film historyczny z niespotykanym w swoim dorobku rozmachem, przedstawiając pierwszą połowę XX wieku we Włoszech. Opowiada to z perspektywy klas społecznych oraz ich konfrontacji – arystokratów, ziemian i bogatych (Panów), co posiadają ogromne połacie ziemi, zajmując się rozrywką, sztuką czy nic nie robieniem oraz chłopów, pracujących dla dobrobytu swoich Panów. Po drodze dostajemy różne perturbacje – miłość, seks, zdrada, ucieczka, zbrodnia, I wojna światowa, kryzys gospodarczy, władza faszystowska, II wojna światowa. Historia wchodzi w życie naszych bohaterów z buciorami, nie pytając się o nic, wypluwając wszystkich dookoła. Mimo tego, że film trwa 5 godzin i jest rozbita na dwie części, historia wciąga, angażując do samego finału, jakim spotyka każdego człowieka.

wiek_XX_2

Reżyser bardzo wnikliwie obserwuje rzeczywistość, w czym pomaga mu kamera Vittorio Storaro. Z jednej strony jest to bardzo plastyczna, z pięknymi plenerami, ale z drugiej strony bardzo precyzyjnie odtwarza realia epoki. Znajomość realiów wynika ze wspomnień samego reżysera, który spędził swoją młodość na wsi. Dlatego skupiony jest na detalach, które dla wielu mogą one zszokować – wyjmowanie wnętrzności ze świni, bezpardonowy seks czy atak za pomocą… końskiego łajna, prosto z – domyślcie się. To naturalistyczne podejście działa tutaj na plus, chociaż co wrażliwszych może odstraszyć.

wiek_XX_3

Dzięki takim drobiazgów film staje się portretem czasów odchodzących w zapomnienie, na co ma wpływ zarówno postęp techniczny, jak i konfrontacja klasowa. I jeśli coś może drażnić w tym film, to pewna stronniczość Bertolucciego. Niby opowieść dotyczy dwóch klas, ale tak naprawdę reżyser opowiada się tylko po jednej stronie – chłopów i socjalizmu. Mimo tego, „Wiek XX” ogląda się znakomicie, nie przynudza i ma jedyny w swoim rodzaju klimat.

wiek_XX_4

Ten ambitny projekt epoki, nie udałby się, gdyby Bertolucci precyzyjnie nie zrealizował swojej wizji, ale też dzięki zaproszonym aktorom, którzy mówią tylko po włosku. A że niektórzy robią to nieswoim głosem, to już inna kwestia. Klasę potwierdza Robert De Niro, nie schodzący poniżej swojego poziomu jako pan Alfredo, próbujący zmierzyć się ze swoimi czasami, ale popełniający wady całej klasy społecznej – egoizmu, skupianiu się na przyjemnościach oraz trudnej relacji z poznaną żona Adą (kapitalna Dominique Sanda). Znacznie lepszy jest Gerard Depardieu w roli chłoporobotnika Olmo – upartego, twardego, charyzmatycznego wyznawcę socjalizmu, który pozostaje do końca człowiekiem z krwi i kości, a nie tylko nośnikiem idei. Ale w pamięci najbardziej utkwił groźny Donald Sutherland. Już wtedy Kanadyjczyk miał wszelkie predyspozycje do grania psychopatów. Jego Attila – faszysta, chcący samemu zostać Panem to odrażający typ, symbolizujący władzę Mussoliniego, tzn. bezwzględną, zwyrodniałą i krwawą, nie liczącą się z nikim oraz niczym.

wiek_XX_5

Trudno odmówić Bertolucciemu ambicji oraz rozmachu, by stworzyć taki historyczny fresk – fresk ludu. Po prostu wielkie kino i – na chwilę obecną – najlepszy film Włocha.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego

Partner

Giacobbe mieszka sam w domu pełnym książek, spędza czas czytając, ucząc i włócząc się po mieście. Nie wpuszczony na przyjecie w domu profesora, czuje się bezsilny i zbesztany. Wszystko się zmienia, gdy do jego domu wprowadza się jego sobowtór. Zaczynają się zmiany w jego życiu.

partner1

Bernardo Bertolucci nadal pozostaje wierny duchowi francuskiej Nowej Fali oraz politycznym zabarwieniu (wolny Wietnam). Jednak „Partner” – inspirowany „Sobowtórem” Fiodora Dostojewskiego – jest najbardziej hermetycznym filmem w dorobku Włocha. Poza dziwacznymi (czytaj: filozoficznymi) dialogami i monologami o wszystkim – konsumpcjonizmie, proszkach do prania, rewolucji czy próbie stworzenia spektaklu odmieniającego świat Bertolucci mocno eksperymentuje ze stroną formalną. A to nagle znika dźwięk (spotkanie Giacobe w łazience z dziewczyna sprzedającą proszki do prania), to pokazując noc z sobowtórem… pokazując panoramę miasta o świcie czy dialogi wypowiadane jak cytowana książka (z wyszczególnieniem znaków interpunkcyjnych). Dodatkowo pojawiają się surrealistyczne sceny, które wprawiają w totalne zakłopotanie – właściciel domu, w którym mieszka Giacobe (były sufler teatralny) jest jego… służącym, a jego popisy aktorskie, czyli scena czytania listu czy sposoby liczenia do 10 w różnej ekspresji teatralnej to mistrzostwo absurdalności.

partner2

Dziwności i elementy absurdu dotyczą też scen rozmów oryginału i sobowtóra ze sobą – lęk przed burzą, rozmowa w publicznej toalecie świadczą, że nasz bohater i jego sobowtór to pokręcone osobowości, które nie są do końca normalne. Giacobe w tym filmie popełnia przynajmniej trzy morderstwa, a motywy jego działań pozostają niejasne.

partner3

Giacobe (znakomity Pierre Clementi) ma – jak każdy człowiek dwie sprzeczne osobowości  – wyciszonego i spokojnego oraz niepokornego, pewnego siebie silnego. Wspólne rozmowy o wszystkim, stworzenie koktajlu Mołotowa czy zabójstwa – to wszystko nadal robi mocne wrażenie. To dzięki tej roli, „Partner” jest dobrym i intrygującym eksperymentem, który zmusi do refleksji albo odrzuci. Na pewno nie pozostawi obojętnym.

partner4

7/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego

Przed rewolucją

Fabrizio jest młodym chłopakiem wchodzącym w dorosłość. Mieszka w Parmie, gdzie spotyka się z nauczycielem Cesare posiadającymi przekonania komunistyczne. W tym samym czasie jego najbliższy przyjaciel ginie, a do miasta przyjeżdża jego młoda ciotka Gina. Szuka u niej pocieszenia i zrozumienia, ale kobieta wkrótce ma wrócić do Mediolanu.

przed_rewolucja1

Drugi film Bernardo Bertolucciego to zmiana stylu po średniej „Kostusze”. Tutaj też niby mamy kino gatunkowe (melodramat), ale zabarwiony elementami społeczno-politycznymi – tak jak w debiucie. Jednak tutaj proporcje zostają zachowane, dodatkowo reżyser próbuje się bawić formą idąc w stronę francuskiej Nowej Fali. Niemal reporterska praca kamery, montaż oparty na powtarzaniu lub posuwaniu akcji kilka(naście) sekund do przodu, co mocno widać w scenach dialogów oraz monologów czy cytowane fragmenty książek, dygresyjne opowieści. Jednak poza wątkiem miłosnym między Fabrizio a ciotką (troszkę przewidywalnym, ale ciekawie opowiedzianym i unikającym ogranych sztuczek), przewija się kilka innych wątków – refleksje polityczno-społeczne i odpowiedzialności za swoje czyny (dotyczy to postaci Puka – właściciela stawu, który posiada spora hipotekę, której nie jest w stanie spłacić i nie posiada wykształcenia), próba odszukania swojego miejsca oraz odnalezienia się w rzeczywistości czy kwestie rewolucji – czekania na nią, próbach wprowadzenia jej (wiec w parku). Ale także jest tu miłość do Parmy (niesamowite ujęcia z lotu ptaka) i młodość – durna, chmurna, bez doświadczenia i łatwo osądzająca otaczający świat. Ale przecież mają do tego prawo, prawda?

przed_rewolucja2

Nie brakuje tutaj interesujących pomysłów (camera obscura, gdzie widzimy plac miasta… w kolorze, pojawiające się napisy, subtelnie sfilmowane sceny erotyczne, przyspieszony montaż, nieostra praca kamery), współgra z wydarzeniami muzyka Ennio Morricone, pięknie sfilmowana Parma oraz trafna obserwacja społeczna.

przed_rewolucja3

Dodatkowo mamy jeszcze bardzo dobrze poprowadzonych aktorów. Tutaj wybija się trójka postaci – młody, czasami przemądrzały Fabrizio (Francesco Barilli, dla którego była to druga kinowa rola), który próbuje odciąć się od swoich burżuazyjnych korzeni i zrobić rewolucję. Jego przeciwieństwem jest doświadczony, opanowany i spokojny Cesare (Morando Morandini), którego słucha się ze sporą przyjemnością. Ale moją uwagę skupiła najjaśniej błyszcząca Adrianna Asti. Jej Gina jest czarująca, kamera uwielbia ją filmować, ale jednocześnie jest to skomplikowana osoba.

przed_rewolucja4

„Przed rewolucją” idzie w stronę nowofalową, co daje pewną nową jakość w dorobku Włocha. I jeszcze przez jakiś czas wpływy Godarda będą bardzo obecne. Ale to temat na inną opowieść.

7,5/10

Radosław Ostrowski

nadrabiam_Bertolucciego

Wilk

Jack Randall jest pracownikiem wydawnictwa w średnim wieku, który ma zostać przeniesiony. Wyciszony, spokojny facet pewnej nocy potrąca wilka. Próbując go sprawdzić, zostaje pogryziony. Pozornie mężczyźnie nic się nie dzieję, ale po pewnym czasie odkrywa pewne pozytywne zjawiska: wyostrzone zmysły, głód życia, większa aktywność seksualna. Ale kiedy zauważa w swoim ciele (w miejscu pogryzienia) owłosienie, zaczyna się niepokoić.

wilk_1

O Mike’u Nicholsie można powiedzieć wiele, ale nie to, żeby bawił się w kinie gatunkowym. Ale dwadzieścia lat temu postanowił zrobić horror – jeden z trudniejszych gatunków. Tylko jak wywołać tu strach i grozę we współczesnym świecie bazując na tak – wydawałoby się – błahej historii? Nichols stawia przede wszystkim na klimat – mroczny (Nowy Jork nocą – a zwłaszcza jego lasy, wyglądają tutaj bardzo pięknie), ze stylowymi zdjęciami, gdzie same brutalniejsze momenty są wycinane (innymi słowy nie pokazane wprost, co chyba jest pewną zaletą). Sama historia jest niezła zabawą kliszami (nie brakuje i romansu, chodzenia po lesie, zabijania zwierząt itp.), a osadzenie tego w środowisku nastawionym na profit, dodaje drugiego dna. Bo czasami, by przetrwać na rynku, trzeba obudzić w sobie zwierzę, tylko czasami cena może być dość wysoka (świetna charakteryzacja i metamorfoza w wilka).

wilk_2

Sam film byłby niezły, gdyby nie pewnie prowadzeni aktorzy. Jack Nicholson w roli głównej sprawdza się znakomicie (rola ta została napisana specjalnie dla niego), a jego metamorfoza jest bardzo przekonująca. Z wyciszonego i starszego faceta staje się pełnym wigoru, odwagi i pewności siebie facetem, znającym swoją wartość, ale tez bojącym się tej niebezpiecznej przemiany. Partneruje mu po prostu zjawiskowa Michelle Pfeiffer (niemal idealna kombinacja urody i inteligencji, czyli Laura Alden), niezawodny James Spader (dwulicowy karierowicz Stewart) oraz w mocnym epizodzie Mo Puri (dr Alezias, zajmujący się paranormalnymi zjawiskami).

wilk_3

Nikt nie spodziewał się niczego dobre, a efekt okazał się więcej niż przyzwoitym horrorem. Ma klimat, stylowe zdjęcia, piękną muzykę (Ennio Morricone – więcej mówić nie trzeba) oraz niezawodnych aktorów. Całość jest naprawdę nie głupią rozrywką, choć nie dla wszystkich (fani krwawej zadymy mogą poczuć się rozczarowani).

7/10

Radosław Ostrowski

Malena

Sycylia, rok 1941. Poznajcie Renato. Mieszka w Castelcuto, ma 12 lat i powoli zaczyna przechodzić okres dojrzewania, czyli powoli zaczyna myśleć o dziewczynach, a nawet kobietach. A zwłaszcza o jednej, której mąż wyruszył na wojnę. Imię jej Malena – niezwykle piękna kobieta, która budziła pożądanie u panów i zawiść u pań. Chłopiec krąży wokół niej jak cień i podgląda ją. Kiedy pojawia się wiadomość, że mąż zginął na wojnie, pojawia się pewni faceci na jej horyzoncie, co pewnym osobom może się nie spodobać.

malena1

Każdemu kinomanowi powinno mówić nazwisko Giuseppe Tornatore. Twórca kultowego „Kina Paradiso” dla mnie stał się znany dzięki swojemu ostatniemu dziełu – „Koneserowi” (świetny film), jednak tym razem cofa nas do czasów faszyzmu. Mamy tutaj piękne miasteczko (wspaniale sfotografowane przez Lajosa Koltaia) w kolorze palącego słońca. Upał jest tu ogromny, ale przyczyną jego nie jest słońce. Historia fascynacji młodego chłopca starszą kobietą to w zasadzie temat wykorzystywany przez filmowców od dłuższego czasu. Ta fascynacja coraz bardziej zaczyna przybierać na sile (obserwowanie jej jeżdżąc na rowerze, podglądanie nocą) i nie są w stanie tego powstrzymać ani modły, ani egzorcysta (serio?), nawet wizyta w burdelu nie jest w stanie wymazać Maleny z pamięci. Ona pojawia się w jego snach (czarno-białe, rozbrajające ujęcia, gdzie chłopiec m.in. jest Duce, kowbojem czy rzymskim gladiatorem), pięknie ubrana albo bez ubrania, coraz bardziej nakręcając jego żądzę.

malena2

A jak traktuje ją miasteczko? Z podziwem (panowie) i wrogością (panie), tylko że tak naprawdę każdy mieszkaniec wciskał ją do własnych wyobrażeń. Panowie chcieli ja tak naprawdę wykorzystać, była dla nich obiektem pragnień seksualnych – tak było z prawnikiem, pewnym oficerem, samą swoja urodą (bo strój raczej nie wywoływał zgorszenia, ale to kto ja nosił). I ta zawiść pozbawia ją najpierw finansów (proces o uwodzenie dentysty – żonatego), potem godności (upokarzająca sceny, gdy po pojawieniu się Amerykanów kobiety biją, kopią i… obcinają włosy – nie ma w słowniku ludzi kulturalnych określeń na tyle obelżywych, by określić tą grupę hipokrytek). Niby się to kończy happy endem, ale Włochy to nie Hollywood i dlatego czuć w tym pewien posmak goryczy.

malena3

Jest to też bardzo dobrze zagrane, jednak tak naprawdę mówiąc o tym filmie, przychodzi do głowy tylko jedna osoba: Monica Bellucci. Postrzegana z perspektywy nastolatka, wydaje się dla niego ideałem – czystym pięknem, które jest bardzo atrakcyjne, co kamera pokazuje kilkakrotnie. Choćby w scenie tańca ze zdjęciem swojego męża – tam kamera skupia się głównie na nogach i twarzy czy podczas spaceru po mieście. Ale tak naprawdę jest to bardzo samotna, pozbawiona prawdziwych przyjaciół persona. Chociaż nie widać tego na pierwszy rzut oka. Druga kluczową postacią jest Renato (uroczy Giuseppe Solfaro), który początkowo zauroczony kobietą staje się niemym świadkiem strasznych wydarzeń, ale jako jedyny zachowuje się w porządku (widać to w finale).

malena4

Tornatore okazuje się bardzo wnikliwym obserwatorem świata, gdzie ludzie skrywają swoje maski, a za wyróżnianie się z tłumu płaci się wysoką cenę. Ale jednocześnie pozostaje pewna nadzieja, że nie wszyscy ludzie są tacy zawistni i podli. Szkoda tylko, że ilość tego towaru jest mocno ograniczona. A poza tym, bardzo dobre, zmysłowe i piękne kino pokazujące, że nie tylko w Hollywood się robi interesujące rzeczy.

8/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski

Droga przez piekło

Bobby Cooper to facet, który ma dużego pecha. Jest winien kupę szmalu pewnemu gangsterowi i jedzie mu ja oddać do Las Vegas. Jednak w trakcie jazdy nawala samochód, przez co trafia na Zadupie, które tutaj nazywa się Superior, gdzie zostaje okradziony z forsy. Wtedy przychodzi mu z pomocą szef agencji nieruchomości, niejaki Jake McKenna, który proponuje mu zabicie swojej żony – bardzo atrakcyjnej i młodej Grace.

drogapieklo1

Pozornie historia opowiadana przez Olivera Stone’a wydaje się bardzo prosta i mało złożona. Ale dla naszego bohatera dzień w miasteczku będzie po prostu piekłem i łańcuchem nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności oraz złego pecha, który nie chce opuścić Bobby’ego. W dodatku jest upał, dookoła pustynia, sępy, węże i tym podobne stworzenia. A kiedy wydaje się, że jest wyjście, okazuje się dla bohatera pułapką spowodowaną przez parę pokręconych postaci. Stone to wszystko opowiada w swoim stylu, trochę niespiesznie, ale stosując naprawdę rwany montaż, przebitki, ujęcia kręcone z różnych perspektyw, co tylko tworzy wrażenie kompletnego odrealnienia, sennego koszmaru w czym pomaga lekko westernowa muzyka Ennio Morricone i wplecione w całość piosenki. A poza tym prawie wszystko, co w czarnym kryminalne: zmęczony twardziel, femme fatale, skomplikowana intryga, nieufność i zbrodnia.Do tego jeszcze dość ciekawie zbudowane tło i kilka postaci, które przewijają się przez ekran (m.in. ślepy Indianin, szeryf miasteczka czy zakochany chłopak, który jest lekko narwany). O dziwo ta pokręcona mikstura, naprawdę działa, choć wielu może ona znudzić i zniechęcić.

drogapieklo2

Na szczęście Stone poza dobrymi dialogami oraz paroma woltami, dodaje naprawdę gwiazdorską obsadę. Na pierwszym planie mamy trójkąt, który rozkręca cała imprezę i tworzy wielkie szoł. Po pierwsze – Sean Penn, czyli zblazowany i mocno zmęczony Bobby Cooper, który chce jak najszybciej wyrwać się z miasteczka. Bardzo nieufny, cyniczny facet z wyrokiem na karku, coraz bardziej wpada w ciąg zdarzeń jak śliwka w kompot (napad na sklep, gdzie nabój ze strzelby „niszczy” jego forsę czy bilet zeżarty przez zazdrosnego Toby’ego). Kiedy pozornie wydaje się wychodzić na prostą, to finał jego losów jest mocno rozczarowujący. Ale mimo to jest świetny. Po drugie – Nick Nolte, niezawodny jak zawsze. Tutaj mocno wykreowany na czarny charakter, ale nigdy nie popada w przerysowanie czy groteskę. Zawsze jest przy ziemi, kocha i nienawidzi swoją żonę. I wreszcie wierzchołek, czyli apetyczna Jennifer Lopez. Kobieta apetyczna, bardzo delikatna, ale także podstępna i świadoma swoich atutów. Dodatkowo jeszcze mamy drobne epizody m.in. Billy’ego Boba Thorntona (mechanik Darrell), Joaquina Phoenixa (narwany Toby N. Tucker) i Jona Voighta (ślepy Indianin).

drogapieklo3

Stone może niczym nie powalił czy zaskoczył, ale „Drogę przez piekło” ogląda się naprawdę dobrze. Świetnie zagrane, dobrze poprowadzone, z miejscami naprawdę mocno nierealnym klimatem. Czemu film przepadł? To dobre pytanie.

7/10

Radosław Ostrowski

Garść dynamitu

Początek XX wieku. W Meksyku trwa rewolucja, zaś jedną z tych osób, które się nia nie interesują jest Juan Miranda – złodziej i rzezimieszek. Kiedy na swojej drodze spotyka irlandzkiego terrorystę Johna Mallory’ego (speca od materiałów wybuchowych), wpada na prosty i genialny plan swojego życia – okraść bank w Mesa Verde. Ale na miejscu okazuje się, że zamiast pieniędzy i złota w środku są… skazani rewolucjoniści, zaś obaj panowie zostają bohaterami.

dynamit1

Sergio Leone – każdy fan westernu zna to nazwisko. Ale nawet i największy reżyser musi się potknąć. Niby film jest westernem, zaś początek przypomina wcześnie produkcje włoskiego mistrza. Jednak z pojawieniem się motocyklu, nagle coś się zaczęło zmieniać. Zamiast westernu wyszedł bardziej film wojenny (wiadomo, rewolucja Pancho Villi), gdzie mamy dużo trupów i dużo strzałów. Istnym słowem, niezły Meksyk. No właśnie, niezły tylko. Owszem, widać i czuć rękę reżysera (charakterystyczne zbliżenia na twarze, długie ujęcia pozbawione dialogów, piękna muzyka Ennio Morricone), ale trochę to zbyt współczesne – i nie chodzi tylko o obecność ciężarówek, samochodów, motocykli i zastąpienie rewolwerów pistoletami czy karabinami maszynowymi, ale o sposób opowiadania historii. W dodatku fabuła jest bardzo nierówna, gdzie naprawdę świetne sceny (napad na bank czy strzelanina na moście) przeplatają się z momentami nużącymi i spowalniającymi przebieg wydarzeń (bardzo romantyczne i lekko sentymentalne retrospekcje Johna czy wszelkie sceny batalistyczne). Brakuje tej magii i czegoś, co przykuwało uwagę, pozwalając zatracić się w filmie, co udało się osiągnąć w „Dobrym, złym i brzydkim” czy „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”. Tutaj tego zabrakło.

dynamit2

Także od strony aktorskiej film nie powala, choć jest zagrany na przynajmniej przyzwoitym poziomie. Najlepiej prezentuje się tu Rod Steiger w roli Mirandy. Brudny, nieogolony, okazuje się całkiem pomysłowym cwaniakiem, który jest lojalny wobec swojej bandy (wiadomo, rodzina) i przypadkowo zostaje bohaterem. Ale cena jaką za to ponosi jest dość wysoka, zaś jego refleksja na temat rewolucji jest mocno aktualna. Partneruje mu James Coburn – aktor ze sporym doświadczeniem w westernach (m.in. „Siedmiu wspaniałych”), tutaj wypada całkiem nieźle w roli cynicznego Irlandczyka, który dawno stracił wiarę w sprawę czy rewolucję. Dołącza do niej, bo nic innego nie potrafi (z dynamitem robi cuda). Obaj panowie całkiem zgrabnie się uzupełniają, trzymając w zainteresowaniu prawie do końca. Reszta aktorów gra całkiem nieźle (wyróżnia się Romolo Valli w roli doktora Villegi). I tyle można powiedzieć.

Niestety, „Garść dynamitu” nie ma tej siły ognia co „Garść dolarów”,jednak pozostaje zaledwie niezłym filmem w dorobku Leone. Jednak jego następny film pokazał, że wrócił do mistrzowskiej formy.

6/10

Radosław Ostrowski

Zawodowiec

Major Josseline Beaumont jest agentem francuskiego wywiadu, który dostał zadanie zabicia dyktatora jednego z afrykańskich krajów. Ale oficer na skutek zdrady zostaje schwytany i skazany. Jednak majorowi udaje się uciec i decyduje się zrealizować swoje zlecenie. Jego przełożeni próbują go powstrzymać.

zawodowiec2

Francuzi już od wielu dekad próbowali robić filmy sensacyjne, utrzymane trochę w stylu amerykańskich wzorców, zwłaszcza w latach 70-tych i 80-tych. „Zawodowiec” to jeden z bardziej znanych filmów tego nurtu. Intryga jest dość prosta i pokazująca (dość delikatnie) rozterki między moralnością a dostosowywaniem się do nowych reguł. Owszem, czasami logika dość mocno szwankuje, dźwięk bywa drażniący (zwłaszcza odgłosy bójek – za głośne przede wszystkim), zaś humor bywa miejscami dość rubaszny. Niemniej realizacja jest naprawdę sprawna, trzyma to w napięciu, tempo jest naprawdę wysokie i nie brakuje paru niezłych dialogów. A i tak w pamięci pozostaje przede wszystkim muzyka Ennio Morricone (delikatna, liryczna melodia), budująca atmosferę smutku i melancholii.

zawodowiec1

Mimo pewnych kiksów oraz lekko archaicznej formy, aktorsko prezentuje się całkiem nieźle. Jean-Paul Belmondo ma już swoje lata i niespecjalnie może wali po ryju itp., ale nadal daje radę jako zdradzony agent. Jest przebiegły, zna różne sztuczki i uwodzi kobiety, jak to on. Poza nim reszta prezentuje raczej solidny poziom, może poza Robertem Hosseinem w roli tropiącego go kapitana Rosena – antypatyczny, działający podstępem i używający głównie siły.

zawodowiec3

Nie jest to może najlepsza rzecz zrobiona nad Sekwaną, ale mimo 30 lat na karku prezentuje się naprawdę nieźle. Lekkie, pomysłowe i niegłupie kino sensacyjne.

7/10

Radosław Ostrowski

Ennio Morricone – Nuovo Cinema Paradiso

Cinema_Paradiso_Original_Motion_Picture_Soundtrack

Czy jest choć jeden człowiek na Ziemi, który by nie wiedział kim jest Ennio Morricone? Obchodzący swoje 85 urodziny (10 listopada) Włoch wielokrotnie porywał i poruszał swoim pracami do filmów. Za jedną z najważniejszych jego prac jest muzyka napisana do filmu Giuseppe Tornatore „Kino Paradiso”. Jest to historia mężczyzny, który wraca wspomnieniami do swojego rodzinnego miasteczka, gdzie jako dziecko chodził do kina i zaprzyjaźnił się z operatorem Alfredem.

I jak można wnioskować po opisie, ścieżka dźwiękowa powinna być bardziej liryczna i delikatna. I taką też dostaliśmy na godzinnym albumie. Ale po kolei. Album opisywany przeze mnie pochodzi z tego roku i został wydany we Włoszech przez Umbrellę i zawiera dodatkowe 20 minut. Czy to dobrze? Chyba jednak nie, bo nie wnoszą one niczego nowego, wręcz powtarzając te same tematy.

morriconeNajwiększą siłą tej ścieżki są dwa motywy – motyw przewodni (piękna melodia zagrana na fortepian, saksofon oraz „płaczące” smyczki), który buduje klimat nostalgii oraz temat miłosny napisany przez syna Ennio, Andreę. Ta melodia zaś pojawia się po raz pierwszy w „Love Theme”, gdzie w tle przygrywają smyczki, na pierwszym planie jest klarnet zastępowany przez flet, zaś ciągle przewija się melodia brzmiąca jak z pozytywki. Obydwa te motywy pojawiają się bardzo często na płycie i po pewnym czasie mogą już wywołać znużenie. Ale kompozytor nie ogranicza się tylko do tych dwóch tematów oraz ich różnych aranżacji. Do tych świeżych kompozycji należy zaliczyć mroczne i dramatyczne „Cinema on Fire” z nerwowymi skrzypcami, solo trąbki oraz kotłami czy utrzymany w stylistyce walca „Childhood and Manhood” z pięknym solo smyczków, które pojawia się też w „Toto & Alfredo”.

Nie brakuje też trochę bardziej cięższego grania jak w underscore’owym „Fuga, ricercare e ritorno” opartym na mocnych uderzeniach fortepianu oraz niepokojących smyczkach przypominających te z „Psychozy” Bernarda Herrmanna czy czarującego „Dal Sex Appeal Al Primo Fellini” z lekką wariacją tematu przewodniego, który w połowie nabiera jazzowego kolorytu i posmaku. Jednak te odskocznie pojawiają się naprawdę rzadko, ale nadal są piękne i poruszające.

Największą wadą tego wydania jest zbyt częste wykorzystywanie obydwu wiodących tematów. Jednak mimo tego ona jest pełna emocji, angażująca i poza filmem wypada naprawdę świetnie. Czysty Morricone po prostu.

8,5/10

Radosław Ostrowski

Ennio Morricone – Mission

The_Mission

Dawno, dawno temu był sobie taki film „Misja”. Historia jezuitów pod wodzą ojca Gabriela, którzy nawracali miejscową ludność Ameryki Południowej oraz nawróconego łowcy niewolników w czasach, gdy zakon tracił wpływy, do tej pory jest poruszającym i jednym z najlepszych filmów jakie widziałem w całym swoim życiu. Fantastyczny scenariusz, piękne zdjęcia oraz wielkie role Roberta De Niro i Jeremy’ego Ironsa przyniosły masę prestiżowych nagród (Oscar za zdjęcia, Złota Palma, nagrody BAFTA), a także pamięć widzów. Ale tym razem skupię się na warstwie muzycznej.

morriconeA jej autorem jest człowiek-legenda, mianowicie Ennio Morricone – osoba, którą każdy fan muzyki filmowej zna i kojarzy. Znany ze współpracy m.in. z Sergio Leone, kompozytor poszedł trochę inną drogą niż Hollywood, idąc w bardziej etniczne brzmienia. W zasadzie „Misja” kojarzy się automatycznie z jednym tematem – „Gabriel’s Oboe”. Piękna melodia zagrana na oboju, gdzie towarzyszą mu kotły i smyczki – to jeden z najbardziej rozpoznawalnych tematów w historii kina. Piękna nie tylko technicznie, ale z bardzo dużym ładunkiem emocjonalnym. Temat ten bardziej lub mnie przewija się w różnych aranżacjach. Drugi temat pojawia się w „On Earth As It Is In Heaven”, gdzie zostaje wpleciony fragment „Oboju Gabriela”, pojawia się chór i delikatnie przygrywa orkiestra. Pojawia się on takze w „Vita Nostra” oraz „River”, gdzie delikatnie przygrywa fletnia Pana, pokazując piękno przyrody czy równie piękne „The Mission”. Tą muzyką po prostu się oddycha i w pełni porywa, mimo pewnej powtarzalności nie nudzi, zostając w pamięci na długo.

Jednak kompozytorowi zdarzały się momenty, które świetnie sprawdzają się w filmie, jednak poza nim mogą nie robić takiego wrażenia, aczkolwiek są dość pomysłowe – śpiewane „Ave Maria Gaudami” i „Miserere” (obydwa mocno sakralne), gitara hiszpańska w „Carlotta”, zaczynające się dość mrocznie „Remorse”, które kończy się fragmentem z „The Mission” czy „Refusal” z nisko granymi fletami i fortepianem. Mogą one drażnić suspensem (zwłaszcza dwa ostatnie), jednak w połączeniu z obrazem brzmią po prostu rewelacyjnie, a to jest najważniejszą kwestią w przypadku muzyki filmowej.

Włoski kompozytor jeszcze raz pokazał klasę oraz wysoki poziom i pomysłowość w pisaniu muzyki filmowej. „Misja” mocno ociera się o geniusz, gdzie nawet dość prosto robiony underscore („Alone” i „Guarani” bazujące na fletach) potrafi zaintrygować i poruszyć. Tej muzyki nie wypada nie znać i tyle.

9/10 + znak jakości

Radosław Ostrowski