Halston

Roy Halston – czy komuś z tu obecnych coś mówi to nazwisko? Zapewne nie. Mnie również nic nie mówiło, bo na modzie się znam jak politycy na sztuce nowoczesnej. Dałem jednak sobie szansę dla tego miniserialu o (dzisiaj) zapomnianym projektancie mody z dwóch powodów. Po pierwsze: producencko palce maczał drogi narybek Netflixa, czyli Ryan Murphy. Po drugie, tytułową rolę zagrał sam Ewan McGregor. I co z tego wyszło?

halston3

Wszystko zaczyna się w 1962 roku, gdy nazwisko Halstona pierwszy raz wypłynęło w mediach. Wszystko dzięki prezydentowej USA Jackie Kennedy, a dokładniej noszonym przez niej kapeluszu. To spowodowało sporą sprzedaż, jednak trwało to kilka lat. Designer zaczął szukać nowych rzeczy do zaoferowania, jednak brakowało mu zarówno wsparcia finansowego, jak i współpracowników. Jedno i drugie powoli udało się zdobyć, ale cały czas potrzebował przełomu. Czegoś, co da mu rozpoznawalność oraz zapewni duży sukces. Taką szansą staje się „bitwa o Wersal”, czyli wspólnym pokaz mody francuskich i amerykańskich projektantów, będący konfrontacją współczesnych trendów.

halston1

Sam miniserial, choć krótki (odcinków tylko 5), próbuje bardzo dużo zmieścić. Z jednej strony mamy karierę Halstona, jego coraz bardziej rozrastające się imperium na przestrzeni dekad oraz upadek, z drugiej coraz bardziej zmieniające się trendy lat 60., 70. i 80., a także następująca komercjalizacja, co doprowadza do większego głosu korporacje. Z trzeciej mamy spojrzenie na samego Halstona, którego przekonanie coraz bardziej autodestrukcyjna droga i przekonanie o swojej wyższości oraz racji doprowadza do izolacji, samotności, wreszcie utraty praw do swojej marki.

halston2

Dzieje się dużo, nawet za dużo i można łatwo się w tej chaotycznej narracji pogubić. Bo po drodze jeszcze ostre imprezy w Studio 54, przyjaźń z Lizą Minnelli, wreszcie prywatna relacja z męską prostytutką Victorem Hugo. Życie prywatne miesza się z życiem zawodowym, mamy krótkie przebitki z czasów dzieciństwa (awantury rodziców), coraz większa obecność narkotyków, branie na siebie obowiązków. Reżyserowi Danielowi Minahanowi oraz scenarzystom pod wodzą Sharra White’a ciężko się zdecydować o czym tak naprawdę „Halston” ma być. Przeskoki w czasie są spore, postacie nagle potrafią zniknąć (jak np. zaczynający u Halstona przyszły kostiumolog i reżyser Joel Schumacher), co tylko wywołuje dezorientację. A jednak jest kilka bardzo mocnych czy olśniewających wizualnie scen jak stworzenie nowej sukienki, przygotowania do pokazu czy reklamy kolejnych produktów Halstoma. Gdyby jednak ktoś po seansie mnie zapytał, kim tak naprawdę był Roy Halston, odpowiedź byłaby dalej niż bliżej.

halston4

Co może się podobać w serialu? Na pewno scenografia i kostiumy, którym poświęcono wiele czasu oraz uwagi. Klimat realiów też oddano świetnie, w czym na pewno pomogła świetnie dobrana muzyka. Na drugim planie też jest kilka interesujących ról (m. in. Gian Franco Rodriguez, Rebecca Dayan, David Pittu czy zjawiskowa Krysta Rodriguez jako Liza Minelli). Ale i tak najważniejszy w tym wariactwie jest Ewan McGregor w roli tytułowej. Jest odpowiednio charyzmatyczny, władczy, kreatywny oraz silną osobowością, ale pod tym wszystkim skrywa się bardzo zagubiony, niepewny siebie, desperacko pragnący uwagi oraz akceptacji mężczyzna. Im dalej w las, tym coraz bardziej wyraźna staje się megalomania, nieopanowane ego i żądza władzy. Finał tej postaci nie mógł być inny, ale aktor znakomicie pokazuje złożoność tego bohatera, bez popadania w teatralną przesadę czy karykaturę. A o to byłoby bardzo łatwo, grając geja. Szkot jednak wszystko wygrywa bezbłędnie, włącznie z akcentem.

Ciężko mi jednoznacznie polecić czy zachęcić do obejrzenia „Halstona”. Z jednej strony jest absolutnie charyzmatyczny McGregor oraz świetne sceny modowe i związanie z tworzeniem ubrań. Ale z drugiej brakuje w tym wszystkim jakiejś spójności, skupienia, przez co narracja jest bardzo chaotyczna i skokowa. Niby jest to portret artysty, ale wydaje się być bardzo powierzchowny, płytki, pozbawiony jakichś mocniejszych haków emocjonalnych.

6/10

Radosław Ostrowski

Doktor Sen – wersja reżyserska

UWAGA!
Materiał zawiera śladowe ilości spojlerów, lecz autor stara się go zredukować do minimum.

Kontynuacje po latach są więcej niż niebezpieczne, zwłaszcza w przypadku filmów uznawanych za arcydzieła. Bo raczej nikt nie oczekiwał sequela do „Lśnienia” Stanleya Kubricka wg powieści Stephena Kinga. Ale sam pisarz zdecydował się napisać kontynuację – „Doktor Sen”. Adaptacja książki wydawała się nieunikniona, choć mogła być problematyczna. Dlaczego? Sam King fanem kinowego „Lśnienia” nie był, więc przenosząc „Doktora Sen” trzeba było pogodzić zarówno fanów książkowego sequela i kinowego poprzednika. Pewną nadzieję dawała osoba reżysera Mike’a Flanagana.

doktor sen1

Akcja skupia się na już dorosłym Dannym (Ewan McGregor) – ciągle naznaczonym traumatycznymi wydarzeniami z hotelu Overlook. Chcąc zapomnieć sporo pije i ćpa, co w żadnym wypadku nie pomaga w rozwiązaniu problemu. Mniej korzysta ze „lśnienia” i w końcu decyduje się wyjechać do stanu New Hampshire. Nowe miejsce, nowy start, nowe możliwości. Poznaje Billy’ego Freemana (Cliff Curtis), który pomaga mu zarówno znaleźć mieszkanie, jak też przyciąga na spotkanie AA. Dzięki temu (pośrednio) dostaje pracę jako pielęgniarz w szpitalu. A dawno uśpione lśnienie nagle się budzi do życia. Wszystko przez posiadającą tą samą moc dziewczynka Abra (debiutantka Kyliegh Curran), tylko u niej jest o wiele silniejsza. Ale jest jeszcze trzecia siła – Prawdziwy Węzeł, czyli grupa nieumarłych żywiących się lśnieniem. Początkowo mężczyzna nie chce się mieszać, ale okoliczności zmuszają go do działania.

doktor sen2

Jeśli ktoś spodziewa się arcydzieła na poziomie dzieła Kubricka, nawet do tego filmu nie podchodźcie. Nie mogę jednak powiedzieć, że Flanagan dał ciała. Wyciągnął ze źródłowego materiału ile się da i bardzo powoli buduje atmosferę. Reżyser daje dużo czasu na poznanie bohaterów, ich motywacji oraz umiejętności, by móc bardziej się z nimi zżyć. Dlatego całość toczy się bardzo powolnym, niespiesznym rytmem (i dlatego trwa 2,5 godziny – w wersji reżyserskiej aż 3), skupiając się na postaciach oraz atmosferze. Nie wali jump-scare’ami prosto w twarz, jednak potrafi wielokrotnie zmrozić krew w żyłach. Wystarczy spojrzeć na członków Pradawnego Węzła, czyli istot na kształt nieumarłych pasożytów, nie tylko żywiących się lśnieniem (oni je nazywają „parą”), lecz posiadają różne nadnaturalne moce (m. in. wchodzenie do umysłu, manipulacja). Choć ich mordy nie są pokazywane wprost, potrafią przerazić.

doktor sen3

Mimo długiego metrażu Flanagan nie przynudza i pewnie opowiada o mierzeniu się ze swoimi demonami, odzyskiwaniu wiary w siebie oraz klasycznej walce dobra ze złem. Bliżej tutaj jest do kina fantasy z elementami nadnaturalnymi. Ale jednocześnie do paru rzeczy podchodzi w sposób kreatywny. Szczególnie w momentach, gdy Danny oraz Abra używają swoich mocy. Zarówno kiedy on pomaga w spokoju umrzeć jak kiedy Abra mierzy się z Rosą Kapelusznik, gdy ta druga chce wejść do jej głowy (fantastycznie sfilmowana scena oraz imponująca scenografia). Z jednej strony film stoi na swoich własnych nogach, ale z drugiej nie brakuje odniesień do filmowego „Lśnienia”. Najdobitniej to widać w finałowej konfrontacji na terenie zamkniętego hotelu Overlook czy retrospekcjach. W tych ostatnich postacie z dzieła Kubricka wracają, grani przez innych aktorów i nie wywołuje to żadnego zgrzytu. Ktoś powie, że ten finał to nachalny fan service, co mogę zrozumieć, gdyby film nie miał nic więcej do zaoferowania. I do razu mówię – zakończenie jest w pełni satysfakcjonujące.

doktor sen4

Także aktorsko jest więcej niż świetnie. Dorosłego Danny’ego gra sam Ewan McGregor i bardzo dobrze pokazuje udręczonego, zagubionego mężczyznę. Jego przemiana w pewnego siebie mentora (niczym inny bohater grany przez tego aktora w pewnej odległej galaktyce), wykorzystującego kilka sztuczek ze swojego arsenału przekonuje. Tak samo jak krótkie momenty załamania oraz budowanej więzi z Abrą. Tą dziewczynkę gra Curran i jest absolutnie fantastyczna, pokazując zarówno momenty przerażenia jak i silnego charakteru. Mocna, wyrazista postać oraz jedna z lepszych ról dziecięcych ostatnich lat. Ale całość kradnie magnetyzująca Rebecca Ferguson. Jej Rose jest mroczna, demoniczna i bardzo pewna siebie, co podkreśla sam wygląd. Władcza, bardzo charyzmatyczna, silna osobowość, z drobnymi momentami zwątpienia.

doktor sen5

Oczekiwanie, że „Doktor Sen” będzie na poziomie „Lśnienia” samo w sobie jest absurdalne. Flanagan zdaje sobie z tego sprawę, więc nie ściga się z klasykiem i znajduje swoją własną drogę. Jest świetnie zagrany, z powolnie budowaną atmosferą oraz klimatem rzadko spotykanym w kinie grozy. Slow burner, ale wciągający jak diabli.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Krzysiu, gdzie jesteś?

Ja należę do tego pokolenia, które będąc w wieku dziecięcym miało styczność z Kubusiem Puchatkiem. Postać stworzona przez Alana Alexandre’a Milne’a najbardziej utrwalona została przez animacje Disneya (ostatnia powstała dziesięć lat temu). Co jeszcze można o Kubusiu i jego przyjacielu Krzysiu opowiedzieć? Disney wpadł na dość szalony pomysł czegoś w rodzaju kontynuacji Kubusia, ale z perspektywy dorosłego Christophera. O tym postanowił opowiedzieć reżyser Marc Forster.

krzysiu1

Sam początek bardzo szybko pokazuje przejście chłopca w dorosłego mężczyznę, który szybko zostaje zmuszony do dojrzewania. Z czasem jednak pamięć o przyjaciołach ze Stumilowego Lasu zniknęła, zastąpiona przez pracę, żonę oraz córkę. Potem była służba w wojsku podczas II wojny światowej oraz powrót do pracy w firmie robiącej walizki. I ona go mocno przygniotła do tego stopnia, że zaczął się oddalać od najbliższych. W najbliższy weekend zamiast spędzić czas z rodziną w domku za miastem, musi znaleźć sposób na cięcie kosztów firmy. Co z tym fantem zrobić? Wszystko się zmienia, kiedy w dzień z drzewa w londyńskim lasku pojawia się… Kubuś Puchatek. I ma problem, bo wszyscy jego przyjaciele zniknęli. Christopher niechętnie zgadza się pomóc misiowi i wraca do Lasu.

krzysiu5

Reżyser niejako rozbija swój film na dwa wątki, które łączą się w bardzo pokręcony sposób. W sumie chodzi o odnalezienie w sobie dziecka oraz znalezieniu równowagi między pracą a rodziną. Szybkie wprowadzenie za pomocą wplecionych animacji jakby żywcem wziętych z książki potrafi poruszyć i jest mocne. A jednocześnie bardzo przygnębiające, tak jak niemal cały pierwszy akt. Pojawienie się Puchatka zaczyna doprowadzać do pęknięcia i pojawia się światło. Chociaż nie od razu, bo po tym spotkaniu Stumilowy Las wygląda nieprzyjemnie – mglisty, szary, smutny. Dynamika relacji Kubusia z Krzysiem doprowadza do powolnych zmian w otoczeniu, pokazując jak jeden bez drugiego nie potrafi funkcjonować.

krzysiu4

I to pokazuje ta druga część, bardziej przygodowa, trzymająca w napięciu oraz mająca więcej humoru. Zmiana jest diametralna, wręcz czuć zmianę nastroju. Pojawiają się starzy znajomi (Kłapouchy, Sowa, Tygrysek, Królik) i wyglądają jak pluszowe zabawki, mające już mocno swoje lata. Ożywione nie wyglądają sztucznie, zaś głosy dopasowane są świetnie (od Jima Cummingsa, który użycza głosu Kubusiowi oraz Tygryskowi wiele lat przez Petera Capaldi i Toby’ego Jonesa). Ta część przypomina klasyczne opowieści Milne’a z woltą w postaci pomocy Puchatka i jego przyjaciół w Londynie. Czyste szaleństwo, ale nie można odmówić temu uroku.

krzysiu2

Zwłaszcza, że w roli głównej mamy fantastycznego Ewana McGregora, nie schodzącego poniżej swojego wysokiego poziomu. Nie ważne, czy jest przygnębiony i zbyt poważny czy walczy z Hefalumpem (by przekonać ekipę Kubusie, że jest prawdziwym Krzysiem), nie ma mowy o jakiejkolwiek sztuczności czy fałszu. Tak samo świetnie wypadają Hayley Atwell (Evelyn) oraz Bronte Charmichael (córka Madeline). W zasadzie jedyną osobą odstającą aktorsko jest Mark Gatiss. Jako szef naszego bohatera jest zbyt przerysowany i przesadnie demoniczny. To nie działało za bardzo.

krzysiu3

Powinienem nie lubić tego filmu, bo wydawał mi się (przed seansem), że będzie tylko żerował na znanej postaci Kubusia Puchatka, nie dając niczego w zamian. Nawet jeśli jest on przewidywalny (a jest), za dużo jest dobrych rzeczy, by go zignorować. Nietypowe kino jak na produkcję Disneya.

7/10

Radosław Ostrowski

Zdrajca w naszym typie

Zrobienie dobrego filmu szpiegowskiego, który nie będzie naładowany efekciarską akcją jest zawsze trudne. Nawet jeśli jest to adaptacja powieści Johna le Carre, który woli skupiać się na postaciach zderzonych ze służbami wywiadowczymi. Nie inaczej jest tutaj, gdzie poznajemy naszych bohaterów – niemłode małżeństwo Perry’ego i Gail. Oboje są w Maroku, chcąc spędzić ze sobą czas, mimo pewnego kryzysu (ona jest zapracowanym prawnikiem, on miał skok w bok). Ale ich w miarę spokojne życie zmienia się, gdy poznają Dimę – rosyjskiego biznesmena, który z rodziną i przyjaciółmi spędza wakacje. Ale następnego dnia mężczyzna informuje Perry’ego, że jest księgowym mafii, dla której pierze pieniądze. W zamian za swoją wiedzę chce azylu dla swojej rodziny w Londynie, zaś Perry ma przekazać pendrive z danymi do MI6. Mężczyzna zgadzając się pomóc pakuje się w poważne tarapaty.

zdrajca w naszym typie1

Jak wspomniałem „Zdrajca” to niby film szpiegowski, ale zupełnie innego kalibru. Już prolog, gdzie widzimy zmianę warty w rosyjskim syndykacie pokazuje, że stawka będzie wysoka (finał kończy się morderstwem). Reżyserka Susanna White próbuje iść drogą znaną ze „Szpiega”, czyli pokazuje na ekranie szachową rozgrywkę, gdzie kwestia zaufania jest najważniejsza. A w tej całej stawce cywile, nie mający kompletnie zielonego pojęcia, w co się pakują, bo cała operacja jest prowadzona w tajemnicy i bez zgody przełożonych. By jeszcze bardziej skomplikować opowieść, widzimy powiązania biznesu, polityki oraz mafii, a wszystko po to, by stworzyć bank do prania brudnych pieniędzy. Co na to ludzie u władzy? Nic, bo przeciwnicy mają wpływy (minister, który jest byłym szefem MI6, wspiera całe przedsięwzięcie) i potrafią dopaść każdego.

zdrajca w naszym typie2

Napięcie tutaj budowane jest przez ciągłe komplikacje oraz brak ufności do wywiadu przez Dimę. Bo będzie tak jak on chce, albo nie dostaniecie nic. Cały czas wydaje się wisieć zagrożenie ze strony mafii, nie bojącej się zabić bez mrugnięcia okiem (początek filmu). Ale mam pewien problem z tym filmem. Niby wszystko jest na swoim miejscu, lecz nic mnie to nie obchodziło. Ani zmiany lokacji, dwutorowość narracji (para małżonków oraz działający w wywiadzie Hector) czy dość chaotycznie wyglądające sceny akcji (bójka Dimy z jednym z ochroniarzy w hotelowej kuchni). Mam też wrażenie, że parę wydarzeń zostało pociętych i urwanych.

zdrajca w naszym typie3

Trudno też kogokolwiek wyróżnić aktorsko, choć nie brakuje znanych twarzy. Solidnie wypada Ewan McGregor oraz Naomie Harris w roli naszych małżonków, którzy niejako wbrew sobie pakują się w aferę szpiegowską. Ale to Szkot wyciska więcej ze swojej roli, dając jej charakter. Dla mnie jednak największe wrażenie zrobił mocny Stellan Skarsgaard w roli Dimy. Pozornie sprawiający wrażenie dobrze bawiącego się, lecz lawiruje między lękiem, pewnością siebie a buńczucznością. I ten cudnie brzmiący akcent dopełniają tej postaci.

„Zdrajca w naszym typie” próbuje być innym filmem szpiegowskim, do którego kino nas przyzwyczaiło. Problem w tym, że wygląda to i ogląda się porządnie, lecz czegoś tutaj zabrakło, by porwać na dłużej.

6/10

Radosław Ostrowski

Fargo – seria 3

UWAGA!

Tekst może zawiera kluczowe elementy fabuły, więc osoby nie oglądające serialu, czytają na własną odpowiedzialność.

Dawno mnie nie było w Minnesocie, gdzie znajdowało się Fargo. Tym razem w trzeciej serii trafiamy do małego miasteczka AD 2010. Tutaj żyją dwaj bracia Stussy. Starszy, Emmit jest szanowanym biznesmenem („Król Parkingów Minnesoty”), żyje w pięknym domu z żoną i dziećmi. Młodszy, Raymond jest kuratorem sądowym, jeździ niedzisiejszym autem, zaś jego dziewczyną jest… podopieczna z pracy, Nikki Swango. Obaj panowie nie przepadają za sobą, a młodszy czuje się oszukany przez brata z powodu pewnego wydarzenia sprzed kilkunastu lat. Ray decyduje się wynająć jednego z podopiecznych (złodzieja, co oblał test moczu), by okraść brata z należnej mu własności. Niestety, złodziej gubi adres i zabija przypadkowego Emmita Stussy’ego. Starszy pan okazuje się być ojcem policjantki Glorii Bungle, dla której sprawa staje się osobista. Jakby tego było mało Emmit też wpada w kłopoty. Kiedyś pożyczył dużą sumę na rozwój firmy, ale przedstawiciel pożyczkobiorcy – pan Varga – nie chce zwrotu pieniędzy, tylko daje je jako inwestycję na rozkręcenie interesu.

fargo3-2

Przez wielu fanów serialu, jego trzecia odsłona uważana jest za najsłabszą. Oskarżano twórców o wtórność oraz zbyt mały udział showrunnera Noah Hawleya, pozbawioną tego unikatowego, eksperymentalnego stylu. To pierwsze oskarżenie dla mnie wydaje się troszkę bez sensu, bo w sumie cały serial to w zasadzie ta sama historia walki dobra ze złem, tylko z zupełnie innymi bohaterami. Ludźmi zderzonymi ze złem, swoją własną chciwością i głupotą, doprowadzając do jedynego, słusznego finału. Niemniej mniejszy wpływ Hawleya (w tym samym czasie tworzył drugi serial dla FX, czyli superbohaterski „Legion”) jest dość mocno odczuwalny, przez co zastępujący go filmowcy nie zawsze dają sobie radę z jego scenariuszami. Niemniej trzecie spotkanie to nadal interesująca historia. Ale po kolei.

fargo3-1

Trzecie „Fargo” nadal ma w sobie ducha braci Coen, co widać już w pierwszej, pozornie oderwanej od reszty, scenie. Tutaj mamy przesłuchiwanego w Berlinie Wschodnim mężczyznę oskarżonego o morderstwo. Mężczyzna nie jest Jurijem Gurką, który zabił kobietę o imieniu Helga, ale dla śledczego nie ma to znaczenia. Bo skoro facet mieszkał tam, gdzie Jurij Gurka, to się nazywa Jurij Gurka, prawda? Tylko, co jest właściwie prawdą? Dzisiaj w czasach fake newsów to pytania jest coraz bardziej aktualne, a to tylko jeden z motywów przewijających się w tej balladzie o chciwości. Bo za prawdę można uznać coś, co zostało starannie zaaranżowane (stworzenie seryjnego mordercy oraz dokonanie dodatkowych zabójstw, by wyciągnąć z aresztu Emmita Stussy’ego), co będzie po prostu wygodne (postawa nowego komendanta, lubiącego proste rozwiązania oraz odpowiedzi). Nawet zdjęcie czy film można zmanipulować, co osoby umiejące z tego korzystać, używają.

fargo3-3

Ale w gruncie rzeczy „Fargo” nadal pozostaje historią kryminalną, gdzie zbrodnia powstaje czasem z przypadku. I to on tak naprawdę determinuje działania ludzi, którzy próbują się odnaleźć w tym pozbawionym sensu świecie. Ten brak sensu jest chyba najbardziej odczuwalny w wątku ojca Glorii, który okazuje się być kiedyś popularnym pisarzem SF. Człowiekiem, który został oszukany i przez to stał się zgorzkniały i pozbawiony chęci do życia. W żadnej innej części tego serialu nie czuć tak mocno poczucia pewnej bezsilności, fatalizmu swojego losu. Jakąkolwiek podejmie się decyzję w oparciu o złe motywy (chciwość, nienawiść, żądza zemsty, manipulacja) musi dojść do kary. Chociaż sam finał sugeruje, że nie każdy zostanie ukarany za swoje czyny. A może?

fargo3-4

Nie brakuje tutaj momentów czy odniesień do stylu braci Coen. Rozbroił mnie odcinek zaczynający się wypowiedzią narratora (głosem Billy’ego Boba Thorntona), gdzie każdy z bohaterów ma przypisany swój instrument w momencie pojawienia się czy pozornie oderwany od głównego wątku odcinek poszukiwania śladów po Mosbly’m, okraszony animowaną wstawką, ilustrującą jedną z jego książek. Jest też wcześniej wymieniona scena konfrontacji zilustrowana tematem z oryginalnego „Fargo” czy tajemnicza kręgielnia z pewnym niezwykłym nieznajomym, którego gra Ray Wise (skojarzenia z „Big Lebowskim” oraz „Barton Fink” na miejscu), ale to wszystko troszkę za mało. Niemniej trzecia seria nadal potrafi wciągnąć, finał jest satysfakcjonujący, a realizacja nadal stoi na poziomie.

fargo3-5

No i kolejny raz udało się zebrać znakomitych aktorów, choć tutaj panowie mają więcej do roboty. W roli głównie gra dwóch Ewanów McGregorów, odpowiednio niuansując postacie Emmita oraz Raya. Ten pierwszy wydaje się pewnym siebie człowiekiem interesu, szpanującym swoim boactwem, zaś ten drugi jest bardzo wycofany, niepewny siebie oraz bardzo niezdarny. Gdyby nie jego kobieta, Ray nie zrobiłby nic. Problem w tym, ze obydwu łączy jedno – są idiotami. Emmit nie sprawdza firmy, od której bierze kredyt i coraz bardziej staje się podatny na manipulacje, zaś Ray jest zaślepiony żądzą zemsty oraz chęcią zarobienia szybkiej gotówki. Kiedy obaj odkrywają do czego doprowadziły ich działania, już nie mogą się wycofać. Równie dobrze wypada partnerujący Michael Stuhlbarg, będący wspólnikiem oraz doradcą Sy Feltz. Nasza reprezentantka prawa, czyli Gloria Burgle w wykonaniu Carrie Coon wydaje się być najmniej ciekawa spośród postaci po tej stronie Mocy. Oczywiście, nie można jej odmówić uporu oraz determinacji w dążeniu do wyjaśnienia sprawy, ale coraz bardziej ta postać przebija się przez mur. Mur głupoty, bezsilności oraz bezradności, który powoduje w niej nawet chęć rezygnacji, co jest pewnym novum w tym świecie. Niemniej kibicuje się tej postaci. Tutaj show kradnie w pewnym momencie Mary Elizabeth Winstead jako Nikki, tworząc prawdopodobnie swoją najlepszą kreację. Jej przemiana z zadziornej, charakternej dziewuchy w bezwzględną mścicielkę pokazana jest bez efekciarskich cuda wianków, tworząc bardzo charyzmatyczną postać.

fargo3-7

Ale dla mnie tak naprawdę liczył się tylko jeden aktor – David Thewlis, będący tutaj niejakim VM Vargą. Ten antagonista mocno wyróżnia się od pozostałych ról w tym serialu. Wygląda dość niepozornie (mocno zużyta odzież), a nawet dość obleśnie (wystające przednie, popsute zęby), jednak pod tym wszystkim kryje się prawdziwy geniusz zbrodni. Złotousty mówca, przewidujący kilka ruchów do przodu, zawsze opanowany i spokojny, ciągle niezaspokajający swój wielki głód (bulimia), o którego przeszłości nie wiemy nic. Przyciąga i magnetyzuje swoją charyzmą, tworząc bardzo niezapomnianą kreację gangstera. Powiem krótko – WYBITNA kreacja, zasługująca na wszelkie nagrody świata.

fargo3-6

Choć trzeci „Fargo” ma pewne wady i rysy, to nadal jest to serial z najwyższej półki, ratowany przez ocierające się o wybitność aktorstwo oraz dialogi, zawierające drugie dno. Mniejszy wpływ Hawleya spowodował pewne odbicie się fanów serialu, ja jednak cieszyłem się z powrotu do mroźnej Minnesoty. Troszkę inaczej rozkłada akcenty, ale pozostaje tak samo interesującą opowieścią w duchu Coenów.

8/10

Radosław Ostrowski

Niepokonana Jane

Znowu wyruszamy na Dziki Zachód, chociaż większość akcji toczy się w farmie gdzieś na uboczu. To tutaj przyszło mieszkać niejakiej Jane razem z mężem i córeczką. Problem w tym, że mąż kobiety kiedyś należał do niebezpiecznego gangu, zostawiając po sobie ogromne spustoszenie. Pewnego dnia wraca na koniu z kilkoma ranami postrzałowymi oraz ostrzeżeniem, że Tom Bishop i jego chłopaki się zbliżają. Kobieta prosi o pomoc swojego dawnego partnera, który – dość niechętnie – zgadza się.

niepokonana_jane1

Film ten powstawał w bólach, mimo iż trafił na tzw. Czarną Listę – spis najlepszych scenariuszy czekających na realizację. I kiedy wydawało się, ze wszystko ruszy z kopyta, producenci wyrzucili przed rozpoczęciem zdjęć reżyserkę Lynne Ramsey, a wraz z nią odeszli autor zdjęć Darius Khondji oraz mający zagrać główne role Karen Gillan i Jude Law. Po wielu perturbacjach ostatecznie przed kamerą stanął Gavin O’Connor, zaś w tytułową Jane wcieliła się Natalie Portman. Sam film nie jest stricte westernem, tylko dramatem (nawet melodramatem) z tajemnicą w tle. Reżyser miesza teraźniejszość z retrospekcjami, pokazującymi losy kobiety oraz związanych z nią (w różnym czasie) dwóch mężczyzn. Jeden został jej mężem, drugi był narzeczonym na wojnie i długo jej szukał. Relacje, pełne żalu, pretensji oraz kilku bardzo brudnych ran to najmocniejszy punkt tego kameralnego filmu. Szkoda tylko, że nie zostało to bardziej rozbudowane, z bardziej iskrzącymi momentami.

niepokonana_jane2

Dla mnie sporym problemem była akcja, a właściwie wszystko, co miało w założeniu, nakręcić całą intrygę. Nie brakuje tutaj strzelanin, chociaż nie mogłem pozbyć się wrażenia, że reżysera realizacja tych scen albo nie interesuje (finałowe oblężenie z paroma wybuchami, które nie zostają pokazane), albo są zrobione w dość klasyczny sposób. Przez co adrenalina miejscami zwyczajnie siada, mimo budującej klimat minimalistycznej muzyki oraz ładnie wyglądającymi zdjęciami. Chociaż sama realizacja wydaje się tylko solidnym rzemiosłem.

niepokonana_jane3

Jedyne, co wypada najbardziej przekonująco to aktorstwo. Początkowo można odnieść wrażenie, że Natalie Portman i western to dziwaczna kombinacja, jednak aktorka bardzo przekonująco pokazuje determinację Jane, jej upór oraz walkę do upadłego, a akcent jest tylko przyjemnym dodatkiem. Troszkę w tle przewija się Noah Emmerich, tworzący dość niejasną postać bandyty, zmieniającego się pod wpływem kobiety. Dla mnie jednak najbardziej interesujący jest Joel Edgerton (także współautor scenariusza), czyli Dan Frost. Bardzo szorstki, skryty, mający wiele pretensji, a jednocześnie jego motywacja wydaje się co najmniej zagadkowa, zaś relacja od wrogości do współczucia pokazana jest bez fałszu. Tylko, ze czarnymi charakterami jest troszkę słabo, bo albo znikają dość szybko (Rodrigo Santoro i Boyd Holbrook), albo są dość przerysowani jak Ewan McGregor, który zakosił wąsy od Toma Sellecka.

Mimo, ze Jane na ekranie w ogóle jest dość niepokonana, sam film jest dość zachowawczy. To całkiem niezłe kino, nie wykorzystujący swojego potencjału. Gdyby bardziej się skupić na tym trójkącie, lekko podrasować sceny akcji, „Niepokonana Jane” mogłaby mieć swój wyrazisty charakter, który dałaby Lynne Ramsey (mimo, iż nie jestem jej wielkim fanem). Kobiece kino zmasakrowane przez producenta-mężczyznę.

6/10 

Radosław Ostrowski

Amerykańska sielanka

Każdy z nas chyba wie, czym jest „amerykański sen”. Spełnienie i zdobycie wszystko, co najlepsze – piękna żona, idealny dom na przedmieściu, wreszcie dzieci odnoszące sukcesy. Sielanka? Dla Seymoura „Szweda” Levova to było spełnienie marzeń. Przystojny, atletyczny mężczyzna, zakochany w pięknej kobiecie, Dawn (co z tego, że gojka), była miss stanu. Do tego pojawia się ona, córeczka Meredith. Brzmi to jak spełnienie marzeń? Do pewnego czasu tak jest, bo dziewczyna się jąka, zaczyna się wycofywać (i pod wpływem otoczenia) skręca w stronę radykałów spod znaku kontrkultury. Aż pewnego dnia dochodzi do ataku terrorystycznego, w którym ginie właściciel sklepu, a dziewczyna znika bez śladu.

amerykanska_sielanka1

Kolejne spotkanie kina z Philipem Rothem, który nigdy nie był łatwy do sfilmowania. Tym razem jednak realizacji kinowej wersji pierwszej części trylogii amerykańskiej podjął się Ewan McGregor – bardzo popularny i ceniony aktor szkocki. Ale, jak to w przypadku debiutanta, wziął na siebie zadanie ponad swój ciężar. Klamrą dla opowieści o śnie, który zmienił się w koszmar jest zjazd absolwentów, na który przebywa ceniony pisarz Nathan Zuckerberg (w tej roli David Strathairn). Dzięki poznanemu na zjeździe bratu Szweda, poznaje on jego historię. McGregor miał szansę, by wykorzystać losy rodziny Levov do zderzenia się z okresem lat 60., gdy Ameryka prowadziła najtrudniejszą ze wszystkich wojen – wojnę domową. Częściowo się to nawet udaje, gdyż początek obiecuje wiele: jest świetnie wykonana robota scenografów i kostiumologów, zgrabnie wplecione materiały archiwalne. Jednak cały czas stawiane jest pytanie: dlaczego dziewczyna z dobrego domu staje się terrorystką i morderczynią? Tak jak ojciec cały czas próbujemy to rozgryźć i odnaleźć przyczynę.

amerykanska_sielanka2

Pojawiają się pewne drobne sygnały (widok podpalonego mnicha, jąkanie się, jej prośba, by Szwed pocałował ją jak mamę), które coraz bardziej zaczyna się radykalizować. Dziewczyna zaczyna niszczyć to, w co wierzy jej ojciec, czyli pracowitość i wierność tradycji. Bunt przeradza się w gniew, sympatyzowanie z kontrkulturą – jest wiele poszlak, ale brakuje tutaj kropki nad i. Tylko, że powieść Rotha miała bardziej rozbudowaną psychologię, wspartą bardzo nielinearną konstrukcją (masa retrospekcji), łącząc wszystko w spójną całość. Tutaj zabrakło spoiwa, bo wiele scen sprawia wrażenie niepowiązanych ze sobą. To, że żona zaczyna oskarżać męża, iż pojawił się w jej życiu (i że mogła mieć zupełnie inne życie), pojawienie się tajemniczej Rity Cohen (intrygująca Valerie Curry), mogącej znać miejsce pobytu Merry. Wiem, o co chodziło twórcom: pokazanie jak jedno wydarzenie wywraca i niszczy życie zwykłej rodziny. Problem w tym, że to wszystko sprawia wrażenie bardzo sztucznego tworu.

amerykanska_sielanka3

Nawet aktorstwo (przyznaje, że bardzo solidne) jest bardzo teatralne i miejscami aż nadekspresyjne (dotyczy to mocno samego McGregora). Intrygują panie – Jennifer Connelly oraz Dakota Fanning – jednak nawet ich próby stworzenia psychologicznych portretów mogą budzić poważne wątpliwości pod względem wiarygodności. Dlatego, jeśli chcecie bliżej poznać tragedię rodziny Levov, zdecydowanie sięgnijcie po literacki pierwowzór, lecz nie spodziewajcie się łatwej i przyjemnej lektury.

amerykanska_sielanka4

5/10

Radosław Ostrowski

Anioły i demony

Profesor Robert Langdon znowu musi dokonać trudnego zadania. I to o tyle niewygodnego, że o pomoc prosi Watykan, który był dość nieprzychylny temu, co zrobił w „Kodzie da Vinci”. Sprawa jest bardzo poważna, gdyż dotyczy wyboru kolejnego papieża. Czterech najpoważniejszych kandydatów zostało porwanych, a ze Szwajcarii skradziono antymaterię, by uczynić z niej bombę. Jeśli nie zostaną spełnione jego żądania, wysadzi Watykan. Langdon wspierany przez włoską panią fizyk oraz Gwardię Papieską, musi rozwiązać, gdzie znajdują się duchowni i bomba, a na to jest tylko 24 godziny.

anioly_i_demony1

Kasowy sukces „Kodu da Vinci” (artystyczny jest co najmniej dyskusyjny) spowodował, ze profesor Langdon musiał powrócić. I znowu reżyserem został Ron Howard, który zrozumiał, że ględzenie zamiast skupienia się na intrydze, kończy się katastrofą. Dlatego zostajemy rzuceni w wyścig z czasem, gdzie jest sporo gonitw i – w przeciwieństwie do poprzednika – czuć napięcie. A jednocześnie wszystko profesor wyjaśnia i tłumaczy, a najdziwniejsze jest to, że urzędnicy watykańscy (szef Gwardii Papieskiej i policji) kompletnie nie znają historii swojego kraju. Wszystko pędzi na złamanie karku, ze nawet logika nie była w stanie dogonić wszystkiego. Jest multum historii wokół Iluminati, wplątując w to Galileusza, Rafaela i Berniniego (światłe umysły renesansu), na ile jednak są to idiotyzmy, zostawmy to. Ważne, że tym razem Howard pewniej prowadzi całą opowieść, parę razy zaskakując (nie poznajemy tożsamości zabójcy i powoli poznajemy powody działania naszych wrogów).

anioly_i_demony2

Bardzo, ale to bardzo imponuje scenografia. Twórcom nie pozwolono kręcić w Watykanie, więc w konspiracji sfotografowali cała okolicę i wiernie zrekonstruowali. Cały plac św. Piotra, jak i podziemne labirynty, korytarze oraz świątynie wyglądają jakby żywcem przeniesione stamtąd. To tylko podkręca klimat tajemnicy. Wszystko się jednak sypie, gdy zaczynamy myśleć nad ekranowymi wydarzeniami oraz tym pseudo-historycznym tłem. A wszystko to służy pokazaniu zderzenia między religią a nauką oraz pytaniem, czy da się to połączyć.

anioly_i_demony3

Równie dobre jest aktorstwo, chociaż tylko kilka postaci wybija się spośród znanych twarzy. Lepiej (w porównaniu do „Kodu”) wypada Tom Hanks, który pewniej czuje się w skórze profesora Langdona, łącząc w sobie elementy chodzącej Wikipedii (tylko lepiej opracowanej) z człowiekiem czynu. Opanowany i spokojny, ale podkręcający cała akcję. Partneruje mu atrakcyjna Ayelet Zuler (dr Vetta), ale jest tylko atrakcją dla oka, a film kradnie posiadający Moc Ewan McGregor w roli kamerlinga Patricka McKenny. Wydaje się jedynym księdzem, który wierzy w kolaborację nauki z wiarą, a jednocześnie zachowuje zdrowy rozsądek i chce być otwartym ludzi. Jego prostoduszność i uczciwość mają jednak drugie dno. Właśnie on wnosi ten film na wyższy poziom.

anioly_i_demony4

Muszę przyznać, że „Anioły i demony” to kawał bardzo przyzwoitej rozrywki, pod warunkiem, że nie będziemy zbyt mocno wysilać swoich szarych komórek. Sprawnie zrealizowane i skupione na akcji, a nie tylko ciągłej gadaninie nie przynudza, imponując także scenografią. Duży krok naprzód w porównaniu z „Kodem da Vinci”.

6,5/10

Radosław Ostrowski

Idol

Lata 70. to okres glam rocka – muzyki gitarowej pełnej blichtru i przepychu. To w tym okresie gwiazdą stał się niejaki Brian Slade. Jego kariera zaczęła się szybko i skończyła się jeszcze szybciej, gdy został zastrzelony na scenie w 1974 roku. Z okazji 10 rocznicy tej tragedii brytyjski dziennikarza Heralda, Arthur Stuart zostaje poproszony o napisanie tekstu o Brianie Sladzie. Tylko jak to było z tym zabójstwem?

idol1

Todd Haynes w 1998 roku nakręcił film, którego chyba się nikt nie spodziewał. Niby fikcyjnych biografii było bardzo wiele, jednak „Idol” wyróżnia się z tego grona tłem. Gdyż ten tytuł pokazuje jak silny wpływ na muzykę miały lata 70. I nie tylko na muzykę, ale też modę i obyczaje. Haynes czerpie schemat swojej opowieści z „Obywatela Kane’a”, czyli mamy śledztwo oraz niejednoznaczny portret Slade’a. Dodatkowo reżyser miesza wątki opowieści z osobistymi wspomnieniami Stuarta, który był w wielu kluczowych momentach tego dramatu. Budzi to pewien chaos i dezorientację, a nawet poczucie niespójności, ale tak jak główny bohater, „Idol” tworzy przez to aurę tajemniczości. Z jednej strony to niby klasyczna opowieść o sławie, jej ciemnej stronie, upadku i brudnych grach szołbiznesu, ale też o fascynacji drugim człowiekiem. To jak osoba uważana za „idola”, może mieć wpływ na życie innych, kształtując go na zawsze. Symbolem tej zmiany staje się zielona spinka, którą miał pierwszy dostać Oscar Wilde (co widać na początku filmu) i otrzymują inni, „wyjątkowi” ludzie.

idol5

Reżyserowi udaje się w pełni odtworzyć klimat lat 70. I nie chodzi tylko o elementy scenografii (okładki płyt, gazety), ale też te kostiumy – przesadzone, kiczowate i pstrokate. Panowie w damskich ciuszkach, butach z wysokim obcasem oraz obcisłych spodniach. Nic dziwnego, że to wśród starszego pokolenia wywoływało to szok, a nawet obrzydzenie, choćby w ujawnianiu swojej orientacji seksualnej (bi lub homo), doprowadzając do złamania kwestii tabu. Ale dla Arthura (dobry Christian Bale) śledztwo jest też szansą do przypomnienia sobie rzeczy, które ostatecznie ukształtowały jego osobowość i pożegnaniem się z tą epoką.

idol4

Poza pokręconą realizacją i niesamowitą oprawą audio-wizualną, Haynes ma dwóch kapitalnych aktorów, zawłaszczających ekran swoją obecnością. Ewan McGregor i Jonathan Rhys-Meyers znakomicie odnaleźli się w rolach bohaterów swojej epoki. Pierwszy jako Curt Wild to dosłownie dziki zwierz sceniczny (jego pierwszy koncert i zachowanie niemal żywcem wzięte od Iggy’ego Popa), który wpada w nałogi, a silna więź ze Sladem, naznacza także i jego, ten drugi jest świadomym swojej wartości kreacjonistą, dla którego najważniejsza wydaje się sława i sztuka (chociaż co do tego ostatniego nie jestem pewny). Jednak w ich spojrzeniach i gestach tworzy się cała paleta emocji, które nie zostają powiedziane.

idol3

„Idol” to jeden z dziwniejszych filmów o muzyce. Tak wiarygodnego portretu epoki nie widziałem od czasu „24 Hour Party People”, a nieszablonowość formy realizacji jest naprawdę godna podziwu. Haynes nie idzie pod publiczkę, co może utrudnić odbiór i przyjemność z seansu. Ale może być tak, że po tym filmie, będziecie chcieli poznać nowego idola.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Duża ryba

Poznajcie Edwarda Blooma – faceta, będącego duszą towarzystwa w swojej okolicy. Jako młody chłopak opuścił swoją miejscowość  i wyruszył w wielką podróż, przeżywając wiele niezwykłych przygód. Jednak jego syn Will, który przyjeżdża, by zająć się swoim ojcem nie wierzy w jego opowieści. I próbuje ustalić, jak to było naprawdę.

duza_ryba1

Tim Burton na przełomie wieków próbował eksperymentować z gatunkami, co wychodziło mu dość średnio. Jednak tym razem adaptacja powieści Daniela Watersa jest powrotem do formy. W każdym razie mamy Burtona baśniowego, fantastę oraz opowiadacza historii. O czym tak naprawdę jest ten film? Próbą poznania prawdy o człowieku, który miał wielkie ambicje i opowiadał o swoich przeżyciach opowieści na granicy fikcji. Co jest prawdą, a co tylko wymysłem wyobraźni i czy da się oddzielić te dwa elementy? Opowieści Blooma przeplatają się z obecną rzeczywistością, co tylko uatrakcyjnia ten film i pozwala „pobawić się” w detektywa. A opowieść jest niezwykła – wiedźmy, olbrzym, wielka miłość, praca w cyrku, działalność wojskowa – wydarzenia coraz bardziej zaskakują, okraszone są dużą ilością humoru.

duza_ryba2

Wizualnie jest to piękne kino, które zgrabnie pokazuje lata 60. (młodość Blooma), okraszona poruszającą muzyką Danny’ego Elfmana. Najbardziej urzekły mnie dwie sceny. Pierwsza to zakochanie się Eda w przyszłej żonie, kiedy nagle wszystko się zatrzymuje (dosłownie) i następuje potem gwałtowne przyspieszenie. Drugim była (w zasadzie były) dwie wizyty w Spectre (Widmo, nazwa chyba nieprzypadkowa) – miasteczku idealnym i czarującym, jednak druga wizyta pokazała destrukcyjną siłę czasu, nie omijającego nikogo. A na sam koniec dostajemy dość przewrotny finał (nie zdradzę co, by nie psuć niespodzianki).

duza_ryba3

Burton potwierdza tym filmem, że ma dobrą rękę do aktorów i pozwala wycisnąć z nich maksimum. „Duża ryba” to przede wszystkim popis Ewana McGregora, która gra Amerykanina z południa USA, który jest – no właśnie – fantastą, mitomanem, gawędziarzem czy oszustem? Na pewno jest czarującym, zdeterminowanym człowiekiem pragnącym osiągnąć wielki sukces. Przy okazji ma też nieprawdopodobne szczęście (akcja w Szanghaju czy napad na bank), co budzi wątpliwości co do wiarygodności jego opowieści. Jego starsze wcielenie ma twarz Alberta Finneya, który prezentuje się przyzwoicie, pokazując niezmienność jego charakteru nawet mimo choroby. Być może dlatego ta rola została dostrzeżona przez krytykę zdobywając nominacje m.in. do Złotego Globu.

duza_ryba4

Poza tym duetem nie brakuje równie wyrazistych i ciekawych ról. Taką na pewno gra Helena Bohnam Carter i to wcielając się w dwie postacie – najpierw jest wiedźmą, która potrafi przewidzieć śmierć, a potem nieszczęśliwie zakochaną w Bloomie Jennifer ze Spectre, ciągle tęskniącej i tłumiącej swoje uczucia. Nie sposób nie wspomnieć także niezawodnego Steve’a Buscemi (pisarz Norther Winslow, który zaszedł w kompletnie zaskakującą branżę), uroczego Danny’ego DeVito (właściciel cyrku Amos Calloway) i wiecznie piękną Jessikę Lange (żona Edwarda).

Nie jest to może najlepszy film Tima Burtona, jednak „Duża ryba” pozostaje czarującą, zabawną baśnią o sile naszej imaginacji. Owszem, było wiele filmów o tej tematyce (zwłaszcza produkcje Terry’ego Gilliama), jednak Burton nie jest ani infantylny, ani irytujący. Ma pewna magię, której siła nadal potrafi oddziaływać.

7/10

Radosław Ostrowski