Jaki jest św. Mikołaj, to każdy wie. Gruby, stary, z saniami pełnymi reniferów. Ale kiedy to było: dzisiaj Mikołaj zasuwa statkiem kosmicznym o wyglądzie USS Enterprise ze „Star Treka”, elfy są sprawnie wyszkolonymi komandosami do specjalnych zadań, zaś renifery i sanie odstawiono jako relikt przeszłości. Ma też rodzinę: starego ojca, żonę oraz dwóch synów: odważnego, pewnego siebie Steve’a (dowódca) oraz troszkę niezdarnego, lecz wierzącego w Święta Artura (dział listów). I to on musi dokonać niemożliwego, gdyż jeden prezent zaginął. Dla Steve’a to mały błąd, zaś Mikołaj (Malcolm) jest tylko figurantem. Tylko Arturowi zależy na dostarczeniu prezentu małej Gwen z Konrwalii. W misji postanawia pomóc mu dziadek.
Studio Aardman kierowane przez Nicka Parka oraz Petera Lorda znane jest z tworzenia animacji za pomocą plasteliny. Jednak nakręcony w 2011 roku „Artur” powstał za pomocą obecnego standardu, czyli animacji komputerowej, która na szczęście nie oznaczała pogorszenia jakości czy zmiany klimatu. Ta wariacka historia to kolejny przykład tego, co tak naprawdę znaczą święta, a wszystko z perspektywy rodziny Mikołaja, która – jak każda zresztą rodzina – ma swoje żale i pretensje, gdzie dochodzi do zderzenia tradycji z nowoczesnością. Czy prezenty powinny być wręczone za pomocą sani czy za pomocą nowoczesnej technologii? Co jest ważniejsze w profesji Mikołaja: techniczna perfekcja oraz sprawna organizacja czy dobre serca i poczucie odpowiedzialności za każde, KAŻDE dziecko na świecie? No i kto przejmie schedę po starym Mikołaju?
Sama animacja jest po prostu świetna, chociaż postacie wyglądają bardziej ludzko niż zwykle, a zwierzęta są przeurocze. Sam początek, czyli akcja dostarczania prezentów wygląda niczym rasowy film akcji z Tomem Cruisem, zaś elfy wykonują różne salta i piruety godne prawdziwych twardzieli, by dostarczyć prezent niezauważeni. Także budynki, dość umowny krajobraz oraz szybkie ruchy zasługują na szczególną uwagę. Wszystko jeszcze płynnie zmontowane, podkreślone świetną militarno-świąteczną muzyką oraz trzymającym mocno w napięciu finałem. Twórcy bardzo mocno przypominają na czym ma polegać magia Świąt, która wydaje się w rozpędzonym świecie zanikać. Chodzi o potrzebę bliskości, silnych więzach oraz wspólnym działaniu. Proste przesłanie, ale nie podane w nachalny, wręcz dosadny sposób. Do tego okraszone odrobinę złośliwym humorem (polskie tłumaczenie trzyma fason), miejscami szalonych sytuacji (Artur i sanie wzięte za… UFO przez rednecka oraz pościg sił ONZ) dodaje tylko uroku.
Polska wersja językowa cierpi na jeden poważny błąd: brak tłumaczenia angielskich napisów zarówno opisujących czas i miejsce obecnej akcji, jak i finałowych scen. To duże niedopatrzenie, które dla dzieci (i nie tylko) będzie poważnym utrudnieniem. Za to głosy, to już jest naprawdę wysoka półka. Kapitalny jest Paweł Ciołkosz jako Artur, którego energia, naiwność i nieporadność tworzą dziwaczne połączenie uroczego, lecz zdeterminowanego chłopca, ciągle wierzącego w magię Świąt. Nawet chwila zwątpienia oraz (na szczęście chwilowego) załamania odegrana jest bez cienia fałszu. Także Tomasz Borkowski w roli twardego, pełnego technologicznych gadżetów Steve’a, sprawdza się bardzo dobrze. Ale szoł kradnie Tomasz Grochoczyński w roli lekko starego, konserwatywnego dziadka, próbującego na początku udowodnić swoje racje, z czasem staje się istotnym sojusznikiem Artura w jego misji.
W ostatnich latach było wiele filmów okołoświątecznych, lecz żaden nie zbliżył się poziomem do „Artura ratującego Gwiazdkę”. Bardzo ciepłego, zabawnego oraz radosnego filmu pokazującego prawdziwą magię oraz siłę Świat Bożego Narodzenia, gdzie prezenty, dania i choinka powinny być tylko dodatkami dla najbliższych. Cudne, poruszające kino.
8/10 + znak jakości
Radosław Ostrowski