Deadpool & Wolverine

Sześć lat – tyle trzeba było czekać na nowego Deadpoola. W międzyczasie studio 20th Century Fox zostało sprzedane Disneyowi, do tego przedłużające się prace nad scenariuszem, zmiana reżysera czy – co nas najbardziej zaskoczyło – powrót Hugh Jackmana do roli Wolverine’a. Ale w końcu Najemnik z Nawijką powrócił, ale czy pod nowym kierownictwem nie stracił ze swojego charakteru i nie ugrzeczniono go?

Jak dobrze pamiętamy pod koniec „dwójki” Wade Wilson (Ryan Reynolds) troszkę namieszał w czasie, by odzyskać swoją kobietę. Porzucił jednak swoją działalność jako superheros, rozstał się z Vanessą i teraz pracuje jako… sprzedawca samochodów. Przeszłość jednak dopada go w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje schwytany przez agentów TVA. Szef komórki Paradox (Matthew Macfadyen) prosi Wade’a, by po śmierci Wolverine’a pozostał Istotą Prymarną, inaczej cała linia czasowa tego świata zostanie wymazana. Ale Deadpool nie byłby sobą, gdyby zamierzał dotrzymać tej umowy. Zamiast tego skacze po różnych liniach czasowych, by znaleźć Wolverine’a (Hugh Jackman) godnego zastąpić Wolverine’a z naszego świata. Akurat trafia na lubiącego mocno wypić i nie mającego nic do stracenia wariację wściekłego zabijaki, co mocno miesza w planach Paradoxa.

Tym razem za kamerą stanął Shawn Levy, który pracował już z Ryanem Reynoldsem przy „Uwolnić Guya” i „Projekcie Adam”, zaś z Hugh Jackmanem stworzył „Gigantów ze stali”. Od razu uprzedzę wszystkie obawy – Deadpool nie został utemperowany, nadal klnie jak szewc, rzuca żartami jak szalony, zaś krew leje się gęsto. Także sprytnie wykorzystywane są piosenki („Bye Bye Bye” N’Sync w pierwszej scenie akcji czy okraszone chórem „Like a Prayer” Madonny), co jest przebłyskiem natchnionego umysłu. Po drodze dostajemy masę nieoczywistych cameo (nie powiem wam kto), szpile wrzucane w Foxa, multiwersum, wariacje Deadpooli. Dzieje się tu dużo i pierwszy raz w tej serii poczułem się przytłoczony. A nie wspomniałem o świecie, gdzie znajdują się zapomniane inkarnacje herosów Marvela, gdzie przebywa główna antagonistka, Cassandra (Emma Corrin).

Kiedy mamy zderzenie śmieszka Deadpoola z bardziej poważnym oraz tragicznym Wolverine’m, czuć tutaj ducha klasycznych buddy movie i to jest prawdziwe serce tego tytułu. Chemia między Hugh Jackmanem a Ryanem Reynoldsem dorównuje takim parom jak Mel Gibson/Danny Glover czy Channing Tatum/Jonah Hill. Ale czasem miało się ochotę, by Deadpool się troszkę zamknął. Tutaj wiele żartów nie trafia w cel, czego się kompletnie nie spodziewałem. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie jak bardzo nierówne jest tempo, zaś najbliżsi przyjaciele Deadpoola (o których życie toczy się ta gra) zostają zepchnięci do mało wyrazistego tła. No czuć tutaj lekkie zmęczenie materiału. A i sama antagonistka wydaje się nie być zbyt wyrazistą postacią

Czy to oznacza, że „Deadpool i Wolverine” to film słaby? Z całej serii o tym herosie – tak, ze wszystkich filmów Marvela – nie. Mimo pewnych przestojów i nie zawsze trafionych żartów, film Levy’ego nadal potrafi dostarczyć sporo dobra i potrafi emocjonalnie trafić. Zaskakująco porządne kino, choć zostawia lekki niedosyt.

7,5/10

Radosław Ostrowski 

Reminiscencja

Kino noir wydaje się być gatunkiem martwym, co pokazały choćby wyniki ostatniej próby tego gatunku – „Osierocony Brooklyn”. Ale zdarzały się próby wykorzystania elementów tego gatunku w innej estetyce, choćby SF. „Blade Runner”, „Automata” czy choćby nowa produkcja Warnera „Reminiscencje”.

Akcja osadzona jest w Miami przyszłości, gdzie katastrofa nuklearna oraz wojna doprowadziła do zalania lądu, zaś nieliczni ludzie zamieszkali na najwyższych częściach budynków. Bogaci są oddzieleni od reszty świata zaporami na suchym lądzie, zaś biedni… cóż, nie mieli tyle szczęścia. Jednym z takich ludzi jest Nick Bannister – były wojskowy, obecnie prowadzący firmę pomagającą odzyskiwać wspomnienia ludzi. Wszystko za pomocą odpowiedniej maszyny, która ożywa wspomnienia na obrazie. Kiedyś używano tej techniki podczas przesłuchań. Pomaga mu w tym towarzyszka broni, Watts.

Pewnego dnia w gabinecie pojawia się rudowłosa piękność, piosenkarka Mae. Sprawa wydaje się banalna: zaginęły klucze i trzeba pomóc. Bez dużych problemów udaje się wyjaśnić, a między nią oraz Nickiem zaczyna iskrzyć. I nagle życie mężczyzny wydaje się mieć sens. Ale potem staje się dziwna rzecz: kobieta znika bez śladu, a nasz bohater obsesyjnie odtwarza wspomnienia z tego okresu. Zauważa pewien istotny szczegół i zaczyna prywatne dochodzenie.

Film jest reżyserskim debiutem Lisy Joy, która współtworzy serial „Westworld”. Co innego robić serial, a co innego film – choćby jest o wiele mniej czasu na wykreowanie świata czy bliższego poznania każdego z bohaterów. I to, niestety, bardzo mocno czuć, bo mamy tu klisze znane ze świata czarnego kryminału: femme fatale z przeszłością, piętrowa intryga, skorumpowana policja, brudny świat, gdzie bogaci mają władzę oraz potężne wpływy. Oraz bohater w garniaku z tajemnicą, próbujący zachować twarz w tym nieprzyjemnym świecie. Ładnie wyglądającym świecie, gdzie życie toczy się nocą, by uniknąć upałów dnia słonecznego.

Czy coś poza otoczką SF jest wartego odnotowania? No właśnie niekoniecznie, bo sama intryga jest przewidywalna. Wszystko wydaje się za bardzo znajomo, bez zgłębiania się w szczegóły tego świata. Niby wydaje się oryginalny i ma parę pomysłów, jednak brakuje tu zarówno estetycznego pola do popisu, jak głębszego poznania tego stanu rzeczy. Wspominana jest wojna Jedynie wątek romansu między Nickiem a Mae jest w stanie zaangażować, ze względu na niejasną przeszłość bohaterki, niezłe dialogi oraz solidne role Hugh Jackmana i Rebeki Ferguson. Czuć między nimi chemię, mając najwięcej pola do popisu. Reszta związana z tajemnicą umierającego bogacza idzie jak po sznurku znajomymi (aż za bardzo elementami) – nie brakuje strzelaniny czy pościgu zakończonego mordobiciem. Ale są one wykonane poprawnie, bez żadnego efektu WOW i czegoś powalającego. Nie ma tu żadnej niespodzianki, zarówno treściowo, jak też wizualnie.

„Remininscencja” wygląda jak wepchnięty cały sezon w dwugodzinny film. Joy brakuje oddechu oraz opanowania w filmowym świecie. A szkoda, bo jest tu spory potencjał na ciekawy, choć dziwnie znajomy, świat z interesującą technologią.

5/10

Radosław Ostrowski

Logan: Wolverine

Logan bardziej znany jako Wolverine to najpopularniejszy i najbardziej lubiany ze wszystkich mutantów ze świata X-Men. Ale jednak filmy z serii, w których to on grał główną rolę, były wielkim rozczarowaniem. Dlatego byłem dość sceptycznie nastawiony do „Logana”, tym bardziej, że reżyser James Mangold zaserwował poprzedni film o tym bohaterze „Wolverine”. I jak tym razem wyszło?

logan1

Jest rok 2029. Od dwudziestu lat nie pojawił się na świecie żaden mutant, a ci żyjący ukrywają się przed światem. Logan aka Wolverine pracuje jako szofer limuzyny i opiekuje się cierpiącym na demencję Xavierem, gdzieś na obrzeżach miasta. Jest już zmęczony, stary, siwy i nie regeneruje się tak dobrze jak kiedyś. Ale wbrew sobie zostaje wplątany w kolejną sprawę. Wszystko to z powodu pewnej dziewczynki o imieniu Laura, która jest… mutantem posiadającym moce Logana. Dziewczynkę i jej opiekunkę tropią wojacy z Akila, pod wodzą Pierce’a.

logan2

Już sama treść budzi skojarzenia z „Ludzkimi dziećmi”, ale to zbieg okoliczności. Reżyser postanowił zaryzykować i stworzył nietypową mieszankę post-apokalipsy, westernu, kina drogi i bardzo krwistego kina akcji. Sam początek, gdzie staje do walki z meksykańskimi oprychami, daje prawdziwego kopa. Jest krew, wyrywane kończyny, bluzgi i jest bardziej mrocznie. Mangold z jednej strony nie idzie na kompromisy w pokazywaniu bardzo brutalnych scen akcji (nareszcie, te szpony z adamantium po to były, by posoka leciała intensywnie!!!), z drugiej wiele razy pozwala na wyciszenie i pogłębia psychologię postaci. Ta rotacja nastroju działa tylko na plus, a realizacja jest po prostu przednia. Nieważna, czy mówimy o ucieczce bohaterów z kryjówki (troszkę przypominającej ostatniego „Mad Maxa”), czy scenach utraty kontroli przez Xaviera, gdy kamera dosłownie dostaje padaczki.

logan3

Najważniejsza jest tutaj powoli tworząca się (ze sporymi oporami) relacja cynicznego i zgorzkniałego Logana z Laurą, którą można śmiało nazwać następczynią. Czuć, że iskrzy, chociaż mężczyzna ukrywa to bardzo mocno – woli być samotnikiem prześladowanym przez swoje demony i zmęczony życiem. I to Hugh Jackman wygrywa znakomicie, dając bohaterowi ostatnią szansę na zrobienie czegoś dobrego. Nawet jeśli jest to wbrew sobie. Aktor ma też dwójkę wspaniałych partnerów. Patrick Stewart jako zniedołężniały Xavier budzi z jednej strony żal, z drugiej ciągle to profesor wierzący w dobro, nadal potrafiący korzystać ze swoich mocy (uspokojenie koni na autostradzie), ale prawdziwym odkryciem jest Dafne Keen jako Laura, będąca mieszanką dzikiego zwierza i delikatnej, zagubionej istoty. Kiedy ona wchodzi do akcji, to nie ma przebacz. Także wcielający się w tych złych Boyd Holbrook (wyluzowany Pierce) oraz Richard E. Grant (poważny dr Rice) spełniają swoje zadanie.

„Logan” jest pożegnaniem starej gwardii mutantów ze światem, który zmienił się na gorsze. Mutanty wydają się nikomu niepotrzebne, mające podlegać kontroli ludzi i rodzi się pytanie, co dalej z Laurą oraz jej młodymi kumplami, co muszą przejąć pałeczkę. Jest intensywnie od emocji, ostro i bardzo kameralnie jak na superbohaterski film. Szkoda, że trzeba było czekać 17 lat na film godny tego świetnego mutanta.

8/10

Radosław Ostrowski

Eddie zwany Orłem

Skoki narciarskie stały się w Polsce strasznie popularne, odkąd pojawił się słynny skoczek z Wisły, co wąsy miał i na imię Adam. Jednak ta dyscyplina sportowa funkcjonowała od dawna, a wielu zawodników stało się legendami – Jens Weissflog, Matti Nykanen, Sven Hannawald. Ale był też jeden wyjątkowy zawodnik, któremu Matka Natura odmówiła talentu, za to dała determinację i wolę walki, nazywał się Michael Edwards, ale w świadomości wszystkich zapamiętany był jako Eddie Orzeł.

eddie_orzel1

Już jako dzieciak chciał być olimpijczykiem, tylko nie mógł znaleźć dla siebie odpowiedniej dyscypliny sportowej. Wytrzymanie pod wodą, rzut oszczepem, w końcu jazda na nartach – zawsze się to kończyło kontuzjami (głównie kończyn dolnych) i wyrzuconymi w błoto pieniędzmi. Aż pewnego dnia, gdy miał iść do pracy doznał olśnienia, postanowił zostać skoczkiem narciarskim, mimo kompletnego braku doświadczenia oraz przygotowania. Podczas zgrupowania w Garnisch poznaje niejakiego Bronsona Peary’ego – kierowcę pługu i pijusa, ale kiedyś był to obiecujący amerykański skoczek. Mężczyzna, chcąc mieć święty spokój, staje się trenerem zdeterminowanego Eddie’ego.

eddie_orzel2

Film Dextera Fletchera (aktora znanego z takich produkcji jak „Porachunki” czy „Kompania braci”) postanowił opowiedzieć historię, którą niby dobrze znamy z tysiąca produkcji sportowych: z góry skazaną na przegraną zawodnik bierze udział w wielkim wydarzeniu i wygrywa. Powiedzmy, chociaż wygraną nie będzie tutaj medal olimpijski, ale szacunek innych ludzi. Ponieważ jest to brytyjska produkcja, więc została okraszona wyspiarskim humorem (świetne sceny treningowe, gdy wybicie z progu zostaje porównane do… seksu czy początkowe sceny pokazujące zmagania sportowe Eddie’ego jako dziecka), z kolei sceny samych skoków wyglądają niemal jak transmisja telewizyjna. Mimo znanego kierunku, udało się sprawić, że kibicujemy naszemu bohaterowi, a sceny sportowe trzymają w napięciu. Zarówno pierwszy skok ze skoczni 70 m, jak i finałowy na olimpiadzie z 90 m („Na Dzikim Zachodzie szykowaliby ci trumnę, gdy już byś tam wszedł”) podkręca adrenalinę, chociaż twórcy grają znaczonymi kartami. A jednak film mi się podobał, gdyż przypomina – być może po raz tysięczny – że nigdy, ale to nigdy nie należy się poddawać i walczyć o realizację swoich marzeń, nawet nie mając sojusznika.

eddie_orzel3

Dodatkowo wszystko jest wyreżyserowana pewną rękę, z dowcipnymi dialogami oraz ejtisową w duchu muzyką. Dodatkowo jest to wdzięcznie, naturalnie zagrane. Podoba mi się młody Taron Egerton, który powoli wybija się na nową gwiazdę – po „Kingsman” znowu tworzy świetną postać ambitnego, starającego się udowodnić swoją wartość Orła. Początkowo może sprawiać wrażenie idioty biorącego się za zadanie ponad swoje możliwości, ale upór wywołał we mnie sympatię, a radość po oddaniu skoku (uznane za małpowanie) było autentyczną frajdą. Klasę potwierdził Hugh Jackman w (stereo)typowej roli trenera z tajemnicą, ale też mądrością oraz charyzmą. Chemia między tą dwójką jest mocna, nakręcająca ten film i budząca moje skojarzenia… z „Ed Woodem” Burtona, gdzie też dwóch bohaterów potrzebowało siebie nawzajem, by móc osiągnąć sławę, stając się przyjaciółmi. Drugi plan nie specjalnie wybija się z tłumu, ale zawsze przyjemnie było zobaczyć Jima Broadbenta (komentator BBC) i drobny epizod Christophera Walkena (Warren Sharp).

eddie_orzel4

Pozornie „Eddie zwany Orłem” to kolejna opowieść o walce do realizacji swoich marzeń i schematyczna opowieść od zera do bohatera. Jednak widać, że twórcy włożyli w nią wiele serca, a kilka scen (rozmowa w windzie z Matti Nykenenem) zostanie w pamięci na długo. Tak się robi dobry feel-good movie.

8/10

Radosław Ostrowski

Chappie

W niedalekiej przyszłości w Johannesburgu do policji zostają zbudowane roboty, pełniące funkcje policjantów. Jeden z nich nr 22, dość często ulega usterkom. Podczas ostatniej akcji obrywa od rakiety i ma zostać przeznaczony do likwidacji. Jednak jeden z inżynierów, Deon Wilson wszczepia mu program ze świadomością, dzięki czemu mógłby się uczyć i kradnie robota. Niestety, przed przetestowaniem maszyny, Wilson zostaje porwany przez trojkę gangsterów, który chcą, by przeszkolił robota na bandytę.

chappie1

Nowy film Neilla Blomkampa – reżysera z RPA, który opowiada o swoim kraju (i nie tylko) w konwencji kina SF. Czyli znów mamy Johannesburg pokazany jako siedlisko nędzy oraz ziemia jałowa, a poważne pytania (istota człowieczeństwa, sztuczna inteligencja) i refleksje ubrane są w dynamiczne kino akcji, gdzie efektowne strzelaniny robią wielkie wrażenie. Reżyser konsekwentnie czerpie ze swojego wyrobionego stylu – fetyszyzmu nowoczesnej technologii, spowolnień przy scenach rozwałki (początek filmu) oraz antykorporacyjnych oskarżeń. Niby to wszystko już znamy, a wnioski potrafią być oczywiste (maszyna bywa bardziej ludzka niż człowiek), jednak „uczenie się” przez robota rzeczywistości potrafi wciągnąć. Chappie przypomina takie zagubione dziecko, które nieświadomie kopiuje zachowania innych, co daje mu pewnego uroku. Poznaje ciepło, ale też ból i cierpienie – czyli wszelkie emocje ludzkie. Pojawiają się tu pewne bzdury (świadomość znajdująca się na pendrivie czy złamanie niezhakowanego „mózgu” eobo-policjantów), ale jeśli nie będziemy na nich się skupiać, to zabawa będzie niezła.

chappie2

Mimo powagi sytuacji i ważkich problemów, „Chappie” jest lekkim i miejscami zabawnym filmem, co także jest zasługą nie tylko reżysera, ale i dobrego aktorstwa. Kolejny raz klasę potwierdza Sharito Copley, który podkłada głos pod robota Chappie. Jak o nim już wspominałem, przypomina on dziecko próbujące się odnaleźć w rzeczywistości, ale jest zdolny do najszlachetniejszych zachowań ludzkich. Poruszająca i ciekawa postać. Solidnie prezentuje się zarówno Dev Patel (Deon Wilson – „stwórca”) jak i Hugh Jackman (zawistny informatyk Vincent Moore), ale największą niespodzianką jest obecność duet Die Antwood (zespół rapowo-rave’owy) w roli gangsterów – troszkę przerysowanych, jednak idealnie pasujących do świata.

chappie3

Blomkamp powoli staje się niewolnikiem własnego stylu, a „Chappie” to idealne podsumowanie dotychczasowego dorobku. Ciekawe czy jego następny film (nowy „Obcy”) będzie dla niego zbawieniem czy pułapką. A „Chappie” to dobre i poruszające kino, przypominające troszkę „Robocopa” (gliniarze-maszyny) i „Transcendencję” (świadomość), co nie jest dużą wadą.

chappie4

7,5/10

Radosław Ostrowski

X-Men: Przeszłość, która nadejdzie

Seria o X-Menach jest jedną z bardziej znanych filmowych marek. Opowieść o mutantach kierowanych przez profesora Charlesa Xaviera (ci dobrzy) oraz Erika Lehnsherra (ci źli, którzy idą na wojnę z ludźmi) spotkała się ze świetnym przyjęciem widowni, a w 2011 roku doszło do realizacji prequela przez Matthew Vaughna. „Pierwsza klasa” pozostaje dla mnie najlepszą częścią serii, ale pilotujący poprzednie części (poza trójką) Bryan Singer postanowił powrócić i kontynuować wątki z poprzednika.

xmen_52

Tym razem przyszłość dla mutantów jest wyjątkowo mroczna i nieprzyjemna. W przyszłości pojawią się mechaniczni Strażnicy, którzy są strasznie odporni i zabijają wszystkie mutanty, a także pomagających im ludzi. Żeby przetrwać zjednoczeni Profesor X i Magneto decydują się wysłać jednego z mutantów w czasie, by nie dopuścić do uruchomienia Strażników – wiąże się to z powstrzymaniem Mystique przed zabiciem Stephena Traska, który skonstruował Strażników. Okazuje się, ze jedynym mutantem mogącym przeżyć tą podróż jest Wolverine (wiecie, adamantium). Jednak niedopuszczenie do zamachu jest jednym z paru problemów, z którymi nasz mutant będzie musiał się zmierzyć (różnice między Xavierem i Magneto).

xmen_51

Fabuła wydaje się tak zaplatana, że wystarczyłby jeden błąd i całość szlag by trafił. Jednak zarówno Singer jak i Simon Kirberg (scenarzysta) trzymają mocno rękę na pulsie tworząc widowiskową, ale i inteligentną rozrywkę. Podróż w czasie wydaje się świetnym pomysłem na odświeżenie serii, a jednocześnie jest to sequel, prequel i być może ciąg dalszy. Sama historia jest mocno spójna, a odtworzenie realiów lat 70. jest oddane bardzo dokładnie i słychać to także w warstwie muzycznej. Czasami bywa to okraszone humorem (krótkie wejście Quichsilvera – dla mnie za krótkie – który pomaga odbić Magneta z więzienia – efektowne, efekciarskie i zabawne), postacie są też wiarygodne psychologicznie, efekty specjalne są specjalne, a kilka razy dynamiczny montaż przykuwa uwagę (przeplatanka obydwu czasów w finałowym starciu czy próba zamachu na Traska). Niemal idealne kino rozrywkowe.

xmen_53

Dlaczego niemal? Przyszłość jest tutaj ledwie zarysowana i pokazuje się dość krótko. Pozostało kilka spraw niewyjaśnionych w poprzednich częściach (np. czemu Wolverine ma w przyszłości szpony z adamantium, a cofając się w czasie już nie i jakim cudem nadal żyje Profesor X), ale to już trochę takie czepianie się na siłę. Po drugie kilka postaci jest zaledwie zarysowana (głównie z przyszłości, gdzie panuje wieczna ciemność i jest beznadzieja), a pozornie czarny charakter jakim jest Trask (niezawodny Peter Dinklage) jest mocno zepchnięty na dalszy plan. I niestety, nie udaje się uniknąć patosu, zwłaszcza w kwestiach dotyczących tolerancji.

xmen_54

Swoje też robią świetni aktorzy. Hugh Jackman, który znów gra główną rolę jest dokładnie taki jaki być powinien – wyluzowany, walczący i odpowiedzialny, bo musi stać się mentorem dla wodzów mutantów z przeszłości. Panowie Stewart i McKellen (Xavier i Magneto) pojawiają się dość rzadko, ale nie zawodzą, gdyż film kradną ich młodsze wcielenia, czyli fantastyczni James McAvoy i Michael Fassbender, budując pełnokrwiste postacie mierzące się z własnymi demonami (profesor i jego ból) i bólem zadanym przez drugą stronę. No i oczywiście nie można nie wspomnieć o Jennifer Lawrence (Mystique) – ona znowu pokazała się z najlepszej strony.

xmen_55

„X-Men” przypomnieli o sobie z hukiem oraz mocną siłą ognia. Oznacza to jedno – prawdopodobnie najlepszą adaptację komiksu w tym roku (jeszcze pozostał drugi Kapitan Ameryka) i najlepszy blockbuster tego roku. Będziecie zaskoczeni, jeśli powiem wam, ze będzie ciąg dalszy? Ja nie mogę się doczekać.

8/10

Radosław Ostrowski

Labirynt

Doverowie i Birchowie są zaprzyjaźnionymi rodzinami. Ojcowie razem prowadza firmę stolarską, zaś ich dzieci wspólnie bawią się ze sobą, ich córki Anna i Joy idą się bawić na dwór, ale nie wracają. Sprawę zaginięcia prowadzi detektyw Loki, a pierwszą poszlaka staje się kamper znajdujący się na podwórzu w dniu zaginięcia. Jego kierowca, Alex Jones zostaje aresztowany i przesłuchany. Wydaje się, że zostanie to rozwiązane szybko i łatwo. Niestety, podejrzany zostaje wypuszczony, dowodów nie ma, poszlaki okazują się ślepymi uliczkami. Ojciec jednej z porwanych dziewczyn, Keller Dover próbuje na własną rękę wyjaśnić sprawę, porywając Alexa.

W ostatnim czasie (m.in. serial „Dochodzenie”) pojawia się grupa kryminałów, w których dominującym wątkiem jest porwanie lub zabójstwo dziecka. Film Denisa Villeneuve’a wpisuje się w ten nurt, jednak nie jest to opowieść w hollywoodzkim wydaniu, zaś happy end jest co najmniej połowiczny. Ale po kolei. Łamigłówka jest prowadzona w sposób stopniowy, ale konsekwentny, dodatkowo atmosfera jest więcej niż nie przyjemna. I nie chodzi tu o gęstniejący śnieg czy fakt, ze większość kluczowych wydarzeń odbywa się w nocy lub ciemności. Moralnemu zepsuciu (okrucieństwo, węże, porwania) towarzyszą opuszczone i podniszczone domostwa w małym miasteczku, co sprawia, że  wszystko to przypomina koszmar, a samo rozwiązanie jest dość zaskakujące (z Bogiem w tle – więcej nie zdradzę). Całość ma świetne zdjęcia (Roger Deakins jest mistrzem w komponowaniu kadru i posługiwaniu się kolorami – gonitwa do szpitala w ciemności czy pokazanie „więzienia” Alexa od środka), nieprzyjemna muzykę i bardzo dobry montaż. Ale pojawiają się tu zastoje, wątki obyczajowe (jak rodzina radzi sobie z utratą bliskich) same w sobie są niezłe, ale trochę zakłócają i zostają potem porzucone.

labirynt1

No i jest to naprawdę dobrze zagrane. Najważniejszy tutaj jest Keller grany przez Hugh Jackmana, który bardzo pozytywnie zaskakuje. I nie chodzi o to, że nie ma szponów między rękoma czy wyrywa flaki. Bardzo przekonująco pokazuje człowieka, który nie radzi sobie ze zniknięciem i jest wkurzony bezradnością oraz nieudolnością policji (jego zdaniem, choć trudno się z tym nie zgodzić). Bo detektyw Loki (Jake Gyllenhaal w dobrej dyspozycji) sprawia wrażenie gościa, który popełnia wręcz podręcznikowe błędy (zostaje spalony podczas śledzenia czy doprowadza do samobójstwa podejrzanego za pomocą pistoletu), jednak w końcu rozwiązuje sprawę. Poza tą dwójką najbardziej błyszczy Paul Dano (upośledzony Alex) i Melissa Leo (Holly Jones), zaś solidny poziom trzymają Maria Bello (żona Kellera), Terrence Howard i Viola Davis (Franklin i Nancy Birch).

labirynt2

„Labirynt” jest trzymającym w napięciu dreszczowcem. Tylko jedno pytanie: a co wy byście zrobili w takiej sytuacji? Czego wam nie życzę.

7,5/10

Radosław Ostrowski

Wolverine

Logan znany też w świecie mutantów jako Wolverine po tym jak zabił swoja ukochana, ukrywa się przed światem. Tym razem zostaje zaproszony do Japonii, by pożegnać się z Yashidą, którego ocalił w Nagasaki przed wybuchem bomby atomowej. Starzec proponuje Loganowi pozbawienie go nieśmiertelności, jednak umiera tej samej nocy, a podczas pogrzebu, jego wnuczka Mariko zostaje porwana przez Yakuzę.

wolverine1

Wolverine lub jak w Polsce się go zwie Rosomak nie ma szczęścia do adaptacji. O ile w serii „X-Men” jest bardzo wyrazistym bohaterem drugoplanowym, o tyle jego solowe popisy delikatnie mówiąc rozczarowywały (patrz: „Geneza”). Niezrażeni jednak producenci postanowili spróbować jeszcze raz z postacią Rosomaka, aż nuż się uda. No nie do końca wyszło, choć James Mangold stara się z całych sił. Sama intryga jest dość zamotana, choć parę razy byłem zaskoczony (choć nie zawsze na plus – patrz: zakończenie), zaś sama Japonia robi tutaj za tło walki Wolverine’a z Yakuzą i ninja (i to przybysz okazuje się bardziej honorowy od reszty). Bardziej interesujące były sceny, gdy Logan zostaje częściowo pozbawionych swojej mocy regeneracji, przez co widzimy w nim człowieka. Sama zaś akcja jest mocna i efektowna (bijatyka w pociągu czy ostateczna konfrontacja z… ninja), jednak z powodu niskiej kategorii wiekowej, pozbawiona dużej ilości krwi (mi to bardzo przeszkadzało), ale ogląda się to całkiem nieźle. Ale były dwie dość mocne wady. Po pierwsze, retrospekcje z Jean Grey, które nic nie wnosiły do filmu i pasowały jak pięść do oka. Po drugie, sam finał, a właściwie rozwiązanie całej zabawy było tak dziwacznie, że nie wiedziałem, co zrobić. Takiego mindfucka to nie pamiętam od dawna.

wolverine2

Jednak film ma jeden mocny atut – a imię jego Hugh Jackman. Nie wyobrażam sobie, żeby ko inny mógł zagrać tą postać tak wiarygodnie jak Australijczyk. Cyniczny, krewki i pełen sarkastycznych one-linerów (rozmowa z ministrem sprawiedliwości – perła), a jednocześnie szukający własnego spokoju, honorowy heros. Wszystkie te emocje są grane jak trzeba i wierzymy mu, a kiedy zaczyna zabijać, nic i nikt go nie powstrzyma. Cała reszta obsady robi tylko za tło, ale jest to naprawdę przyzwoite tło.

James Mangold wybronił jakoś Wolverine’a przed porażką i wyszedł z tego całkiem niezły film. Daje nadzieję, że kolejne wejście naszego Rosomaka (sequel „X-Men: Pierwsza klasa”) będzie czymś smakowitym.

6/10

Radosław Ostrowski

PS. Po napisach końcowych jest scena, która wprawi was w konsternację.

Scoop – Gorący temat

Sondra Lonsky jest młodą, amerykańską studentką dziennikarstwa, która marzy o wielkim tekście, dzięki któremu mogłaby wypłynąć. Podczas występu u iluzjonisty Splendiniego, widzi ducha zmarłego dziennikarza Joe Stromble’a. Prowadził prywatne śledztwo w sprawie „Tarotowego Zabójcy” i ma dowody, ze zabójcą jest syn lorda Lymana. Prosi Sondrę o pomoc w rozwiązaniu sprawy i napisanie artykułu, jednak kobieta zakochuje się w podejrzanym.

scoop1

Woody Allen drugi raz wybrał się do Londynu i znów opowiada o morderstwie wśród wyższych sfer. Ale robi z tego komedię, dla której wątek kryminalny jest pretekstem do żartów i obserwacji wyższych sfer. Niestety, tym razem reżyser się potknął, bo jest strasznie wtórny. Ani Londyn nie intryguje jak we „Wszystko gra”, ani łamigłówka nie jest specjalnie skomplikowana (znacznie ciekawsza była w „Tajemnicy morderstwa na Manhattanie”), a błyskotliwego humoru nie ma tu zbyt wiele. Owszem, są niezłe zdjęcia, w tle leci Czajkowski, ale to trochę przy mało, by przykuć uwagę na dłużej. Jest zwyczajnie nudno, co zdarza się mu bardzo rzadko, a w kryminale (nawet na wesoło) jest to wada niewybaczalna.

scoop2

Aktorzy robią co mogą, ale nie są w stanie uratować tego filmu. Allen jako iluzjonista nadal jest znerwicowanym, pełnym fobii facetem, jednak nawet to zaczyna drażnić (dlatego Allen pojawił się po drugiej stronie kamery dopiero po sześciu latach). Lepiej wypada Scarlett Johansson jako Sondra, która pakuje się w niezłe tarapaty i jest znacznie ciekawsza niż we „Wszystko gra”. Poza tą dwójką reszta nie ma zbyt wiele do pokazania. Ian McShane jest tu dociekliwym dziennikarzem, Hugh Jackman przystojny i czarujący, jedynie epizod Charlesa Dance’a (pan Malcolm – wydawca gazety) przykuł uwagę na dłużej.

scoop3

„Scoop” to pierwsza od bardzo dawna wtopa w dorobku Allena. Za mało Allena w Allenie, za mało tego błyskotliwego humoru, intryga nuży, aktorstwo takie sobie. Szkoda, ale chyba Londyn przestał służyć Allenowi.

5/10

Radosław Ostrowski

Les Miserables. Nędznicy

Powieść Victora Hugo „Nędznicy” była parokrotnie przenoszona na ekran, ale wiele lat temu przerobioną książkę również na musical. A teraz jego adaptacji (musicalu) dokonał brytyjski reżyser Tom Hooper, znany głównie dzięki „Jak zostać królem”.

W dużym skrócie jest to opowieść o Jeanie Valjeanie, skazanym na 19 lat w galerach za kradzież chleba, który zostaje zwolniony warunkowo. Jednak ucieka i pod wpływem wielu wydarzeń zmienia się i próbuje pomóc biednym ludziom. Jednak ciągle go tropi inspektor Javert, który nie wierzy w jego przemianę. A wszystko dzieje się na przestrzeni kilkunastu lat zaczynając od 1815 a kończąc na 1832 i nieudaną rewolucją.

Zrobione jest to z rozmachem jakiego nie było od dawna. Zarówno kostiumy, scenografia jak i zdjęcia budują klimat XIX-wiecznego Paryża. Problem jednak jest w tym, że nie czuje się tego konfliktu między Valjeanem i Javertem, poza tym zdarza mu się ciągnąć, a z pewnych postaci jak państwo Thenardier można było ograniczyć do minimum lub zrezygnować. Ale i tak mamy do czynienia z filmem na poziomie, co jest zasługą aktorstwa i wokalu godnej próby.

nedznicy1

Z panów najlepiej prezentuje się Hugh Jackman, która natura obdarzyła naprawdę fascynującym głosem (słucha się go z wielką przyjemnością) i bardzo przekonująco buduje postać człowieka odkupującego swoje winy, ale ciągle uciekającego. Jednak cały film ukradły mu panie, ze szczególnym wskazaniem na Anne Hathaway, która pojawia się dość króciutko, ale rewelacyjnie zaśpiewała „I Dreamed A Dream”, choć jej głos nie jest zbyt dobry, to jednak zabrzmiało to bardzo poruszająco. Troszkę słabiej, ale tylko troszkę zaprezentowały się Amanda Seyfried (Cosette) i Samantha Banks (Epomina). Wracając do panów nie można wspomnieć niezłego Eddiego Redmayne (Marius),  zaś najsłabiej wokalnie poradził sobie Russell Crowe w roli Javerta, nadrabia to jednak dobrą grą oraz ostatnią sceną nad Sekwaną.

nedznicy2

Z góry uprzedzam: to nie jest najlepszy film roku 2012, ale dobrze zrobiony musical w klasycznym stylu i z rozmachem jakiego nie było od wielu lat. Choćby dlatego warto obejrzeć.

7/10